Logo
Wydrukuj tę stronę

LISTY Z TOKIO - Maleńkie baterie Wyróżniony

Oceń ten artykuł
(23 głosów)

        W porannych wiadomościach usłyszałam relację o tym, jak dziecko połknęło maleńką baterię. Rodzice zorientowali się w sytuacji dopiero po dłuższym czasie, kiedy zaczęły się ujawniać skutki szkodliwe dla zdrowia. Japońska telewizja publiczna, profesjonalnie i naukowo, pokazała chemiczną analizę tego, jak metale zawarte w bateriach długofalowo wpływają na ludzkie białko i jakie to niebezpieczne. W dzisiejszych czasach, kiedy maleńkie baterie towarzyszą nam nieustannie, mogło się to zdarzyć w każdej rodzinie.

Myślę sobie, że ta historia z baterią to niezła metafora współczesnego stylu życia. Miliony elektronicznych gadżetów do wszystkiego. Łykamy je nawet nie wiemy kiedy, bo przemysł, który je produkuje zna nasze potrzeby lepiej od nas. Mam elektroniczne urządzenie do masażu stóp, które podarowała mi teściowa (nie wypadało nie przyjąć, miała dobre intencje). Uśmiecham się do cicho szemrzącego robota, który sprząta mieszkanie (takie okrągłe UFO, nie humanoid). Nie mam elektrycznej suszarki do naczyń, ale widziałam taką u przyjaciółki. Nie wyobrażam sobie życia bez mikrofalówki w mojej maleńkiej kuchni, w której ciężko ugotować coś bardziej złożonego. Zastanawiam się nad promieniowaniem z telefonów komórkowych, bo coraz częściej słyszę niepokojące informacje na ich temat. Patrzę na maleńkie dzieci, które bawią się tabletami i komórkami, i myślę, że dopiero gdy dorosną dowiemy się, jak te wszystkie gadżety, bombardujące milionem bodźców wpłynęły na ich miękkie, wrażliwe organizmy.

Na razie obserwuję w Japonii pierwsze pokolenie tzw. digital natives, którzy mają już zdecydowanie inne mózgi niż ja. Ich babcie rozpływają się w zachwytach nad tym, jak szybko i sprawnie obsługują swoje elektroniczne zabawki. Natomiast na temat ich funkcjonowania społecznego dochodzą relacje mniej optymistyczne. Według moich kolegów wykładowców, dorosło całe pokolenie studentów, którzy są nastawieni do życia biernie jak nigdy dotąd. Ktoś podsumował ich ostatnio jako młodych ludzi, którzy “nie uczą się, nie pracują, nie kochają i nie uprawiają sportów”. Nasuwa się pytanie, co robią na studiach? Po pierwsze, płacą czesne, bo w epoce niżu demograficznego wylecieć z uczelni jest naprawdę trudno. Po drugie, spędzają czas na byciu zabawianym przez gry, piosenki, filmiki (dłuższych filmów fabularnych nie oglądają - nie przyswajają ich tak samo, jak długich tekstów). Bardzo łatwo ich zranić, bo nie są przyzwyczajeni do emocjonalnego zmagania się z drugim człowiekiem (maszyna jest dużo milsza). W Japonii jak wszędzie, starcy narzekają na młodzież. I jak wszędzie umyka ich uwagi fakt, że ona z nieba nie spadła - sami ją sobie wychowali.

Mam w swoim otoczeniu co najmniej dwa nastolatki, które w ogóle wypisały się z systemu edukacji i odmawiają kontaktu ze społeczeństwem. Kiedyś uważałam takich młodych ludzi za rozpieszczone bachory, teraz im współczuję. Dostali w swoim procesie dojrzewania tak wiele sprzecznych sygnałów, że trudno sobie z tym poradzić. Z jednej strony nieustannie zabawiani, przyzwyczajeni, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki, klik, naciśnięcie guzika, i karmieni przekonaniem, że ich zachcianki są strasznie ważne. To niezwykle silny przekaz kultury konsumpcyjnej: wybierz swoją kawę, swoje ubranko, swój kolor telefonu komórkowego. Czy aby na pewno jesteś zadowolony z tego koloru? A może jednak w inny wzorek? Z drugiej strony, wpuszczają człowieka w system edukacji, który nagle informuje, że Twoje potrzeby kolego są na ostatnim miejscu, a Ty masz się dostosować do grupy. I już nie jesteś bogiem, bogiem jest szkoła/państwo/firma, która (znowu) wie lepiej niż ty, czego potrzebujesz. Każdy by się pogubił i przestał wierzyć komukolwiek.

Ale nie ma co się użalać nad młodzieżą, bo jest jej w Japonii mało i to nie ona dzierży w dłoniach przyszłość tego kraju. Przyszłość dzierżą nadal krzepcy staruszkowie, którzy ani myślą oddać kontroli. Ma to swoje plusy – kiedy pomyślę o takich seniorach jak Yūichirō Miura, najstarszy zdobywca Everestu (podobno depcze mu już po piętach kolega z Nepalu), czuję przypływ pozytywnej energii. Trzeba realizować swoje marzenia w wieku lat osiemdziesięciu (oczywiście na tyle, na ile pozwalają na to fundusze. Japońskim emerytom wystarczy na Everest, naszym – raczej na Beskid Żywiecki…). Kiedy pomyślę o takich seniorach jak Shintarō Ishihara, który w podobnym wieku nadal trzęsie światem japońskiej polityki, mam bardziej mieszane uczucia (pozwala sobie na lekceważące uwagi pod adresem takich jak ja, czyli kobiet i imigrantów). Ale podziwiam jego odwagę i energię, która przynosi niesłabnącą popularność. Sam delikwent co jakiś czas powtarza, że zajmuje się polityką wyłącznie dlatego, że młodzi ludzie pozostają bierni. I trudno się z nim nie zgodzić, patrząc na tych młodych ludzi. Wydają się zbyt zajęci ulubionymi gadżetami, żeby robić cokolwiek.

Z drugiej strony, przypomina mi się spotkanie informacyjne dla wolontariuszy wyjeżdżających na tereny poszkodowane przez wielkie trzęsienie ziemi i tsunami. To był środek upalnego lata. Wolontariusze mieli w perspektywie kilka dni ciężkiej pracy fizycznej w spartańskich warunkach: ograniczony dostęp do czystej wody, wyziewy chemiczne ze zniszczonych zakładów, walka z upałem, odgruzowywanie terenów spustoszonych przez tsunami. To wszystko po całonocnej jeździe autobusem z Tokio, za swoje własne pieniądze. Przed oczami stają mi ponownie tłumy ludzi, którzy garnęli się do pomocy. Tłumy takie, że organizacje pozarządowe odsyłały część chętnych z kwitkiem, i to po kilka razy (spotkało to też mojego męża i mnie). Większość tych ludzi to była młodzież, i to (ku dużemu zaskoczeniu mojego męża, który o tokijskich dziewczętach nie ma wysokiego mniemania) młodzież żeńska. Wychowana w kulcie pieniądza i markowych torebek. Szczebioczące panienki w różowych spódniczkach. Z tego co wiem, większość z nich naprawdę na tę niezbyt komfortową wycieczkę pojechała. Nie sądź nigdy bliźniego swego po pozorach, chciałoby się rzec. Szczególnie po różowej spódniczce. Badacze społeczeństwa japońskiego wysuwają tezę, że dla tego pokolenia współczesnej młodzieży pomoc ofiarom trzęsienia ziemi okazała się, paradoksalnie, życiową szansą. Szansą na to, aby zrobić coś naprawdę znaczącego.

---------------------------------------------------------

Iwona Merklejn – japonistka, medioznawca, dr nauk humanistycznych. Wykładała na Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz JAIST (Japan Advanced Institute of Science and Technology). Obecnie pracuje nad książką o historii Igrzysk Olimpijskich oraz piłki siatkowej kobiet w Japonii. Luźno związana z Uniwersytetem Tokijskim, głęboko związana z mężem, tokijczykiem zakochanym w swoim mieście - Nobuyą Ishiim.

Iwona Merklejn 13.10.05d

© 2013 www.polonia-jp.jp