Logo
Wydrukuj tę stronę

LISTY Z TOKIO - Córka rybaka Wyróżniony

Oceń ten artykuł
(8 głosów)

           Wyjechaliśmy wreszcie na japońską wieś. Do prefektury Yamaguchi w zachodniej Japonii, sąsiadującej zarówno z Hirosimą, moim pierwszym domem tutaj, jak i (poprzez most nad wąskim kawałkiem morza) z wyspą Kiusiu, moim drugim domem. Bo w Tokio zamieszkałam dopiero za trzecim pobytem w Japonii. Żartuję sobie, że mam w drugiej ojczyźnie dość liczną rodzinę na wsi: swoją własną, nie mojego męża. To wszystkie te domy, u których zatrzymywałam się na tzw. homestay jako studentka. Tym razem pojechaliśmy odwiedzić trzy z nich.

Jak niewiele się zmienili ci wszyscy ludzie, chociaż nie widziałam ich przeszło dziesięć lat! Nikt nie przytył, nikt nie wyłysiał – co najwyżej trochę siwizny. Jak oni to robią? Zdrowe jedzenie, świeże nadmorskie powietrze? A może stała aktywność? Jedna znajoma w ciągu tych dziesięciu lat ukończyła dodatkowe studia, prowadząc jednocześnie dom bez specjalnego wsparcia ze strony dość konserwatywnego męża. Teraz uczy w szkole dla dzieci specjalnej troski. Jej własne potomstwo wyjechało już do miasta, na studia i do pracy. Znajoma przyjeżdża czasami do Tokio odwiedzić córkę. Umawiamy się na spotkanie i wspólny spacer.

Drugi zaprzyjaźniony dom to buddyjska parafia, nie umiem tego inaczej nazwać. Budynek mieszkalny organicznie połączony z piękną, starą świątynią. Jedno i drugie drewniane, ale toalety przy świątyni już nowe, z betonu. Mimo to wiernych ubywa. Chyba nie tylko z powodu nieco apodyktycznego charakteru mojego przyjaciela, który tą świątynią zarządza. Ubywa ludzi w ogóle. W parafii zostało pięć rodzin z kilkudziesięciu, może nawet stu, które niegdyś ją utrzymywały. Na szczęście mój zaprzyjaźniony mnich buddyjski ma też inne źródła dochodu oraz zainteresowania. Uprawia ziemię, pracuje społecznie w pobliskim muzeum, organizuje lekcje angielskiego w miejscowym domu kultury. Ten „homestay”, na który przyjechałam kiedyś jako studentka to też była jego inicjatywa. Głosuje na partię komunistyczną (bo to jego zdaniem jedyna alternatywa dla aktualnego establishmentu), nosi dżinsy i pali papierosy. Tymi dżinsami rozczarował kiedyś gości w domu moich rodziców w Polsce, którzy spodziewali się zobaczyć kogoś na kształt lamy w powłóczystych szatach… Nie, mój przyjaciel jest duchownym nowoczesnym. Dużo podróżował po świecie i wiedzę w ten sposób zebraną wykorzystywał nieraz w swoim nauczaniu. Teraz już nie wyjeżdża za granicę; wiedzie skromne życie emeryta. Zadzwonił do mnie do Tokio, żeby podyskutować o nauczaniu teorii mediów.

Trzeci dom, w którym spędziłam najwięcej czasu to rodzina córki rybaka. Moja przyjaciółka urodziła się w rybackiej rodzinie i wyszła za mąż za marynarza. Od lat wychodzi z domu i widzi wielki błękit, całe jej życie jest z nim związane. Może to jej daje siłę. Wyszła za mąż metodą tradycyjnych swatów (omiai) i przez większość dorosłego życia mieszkała z teściową, nieustannie gotując dla męża i dwóch synów. Jako jedyna znana mi Japonka własnoręcznie przygotowywała wszystkie świąteczne potrawy na Nowy Rok (osechi ryōri). Jej mąż już po ślubie odkrył, że żeglarstwo nie jest jego powołaniem i że w gruncie rzeczy nie lubi podróżować. Teraz prowadzi aptekę i pomaga trenować drużynę softballową w pobliskiej szkole. Synowie dorośli i opuścili dom, pracują w mieście.

Moja przyjaciółka, podobnie jak ja na dość późnym etapie życia zaczęła nową pracę. W pobliskim centrum turystycznym, gdzie miejscowi sprzedają swoje produkty przejeżdżającym turystom. Interest dobrze się rozwija, z tego co zdążyłam się zorientować. Turyści kierują się w stronę pobliskiej wyspy z latarnią morską, połączonej z Honsiu malowniczym mostem. Widoki z niego rzeczywiście pozostają długo w pamięci. Morze zmienia kolory, jak to tylko ono potrafi. Dostarcza obficie ryb, małży, glonów i innych pyszności. Mąż przyjaciółki też łowi ryby, ale hobbystycznie, nie zawodowo. Wczesnym rankiem wybiera się na sprzątanie plaży. Mówi, że wszyscy idą, bo ktoś musi posprzątać to, co wyrzuciły na brzeg fale. Śmiecie nie mają obywatelstwa, ale napisy świadczą o tym, że przyniosło je z Półwyspu Koreańskiego. Mieszkańcy rybackiej wioski są zaniepokojeni, bo nie wiadomo, co było w wielkich puszkach czy plastikowych pojemnikach, które zbierają z plaży systematycznie. Bliskość kontynentu nie jest tu odczuwana jako komfortowa. Z Chin nadlatują chmury pyłu. Wszyscy dużo mówią o tym, że psują widok na wyspę i most – jedyne atrakcje, które przyciągają turystów do wioski. Pocieszam ich, że nadal jest pięknie. Mój mąż, rasowy mieszczuch, też ulega urokowi japońskiej wsi. Pyta mnie, dlaczego przyjechaliśmy tu dopiero teraz. No przecież nie chciałeś kochanie, ty lubisz wyjeżdżać tylko za granicę… itd., itd. A widzisz, a nie mówiłam, że ci się tutaj spodoba?

 

 

Iwona Merklejn – japonistka, medioznawca, dr nauk humanistycznych. Wykładała na Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz JAIST (Japan Advanced Institute of Science and Technology). Obecnie pracuje nad książką o historii Igrzysk Olimpijskich oraz piłki siatkowej kobiet w Japonii. Zawodowo związana z Uniwersytetem Aoyama w Tokio, prywatnie związana z mężem, tokijczykiem zakochanym w swoim mieście - Nobuyą Ishiim.

Iwona

 

 

© 2013 www.polonia-jp.jp