Logo
Wydrukuj tę stronę

LISTY Z TOKIO - Z życia wielorybów Wyróżniony

Oceń ten artykuł
(13 głosów)

 

              Zastanawiam się, jak to jest być mężem kobiety w ciąży. Człowiek ożenił się z atrakcyjną i inteligentną dziewczyną, z którą można było pogadać na każdy temat, a tu nagle budzi się u boku marudnego wieloryba. Z wielorybem da się porozmawiać na bardzo ograniczonę liczbę tematów, obejmującą poranne mdłości oraz ubranka dla dziecka. Wieloryb awanturuje się, że nigdzie, ale to nigdzie w tym jakże nieudanym mieście nie można dostać kiszonych ogórków. Oświadcza nagle, że wszystko, co do tej pory normalnie jedliśmy jest niedobre… Czy pociechą dla przyszłego ojca może być myśl, że „jam to, nie chwaląc się, sprawił?” Przypuszczam, że stan błogosławiony przyszłym ojcom wcale jako taki się nie jawi, zwłaszcza że wieloryb zgłasza coraz bardziej wygórowane wymagania w dziedzinie wsparcia emocjonalnego oraz zaangażowania w prace domowe. Większość mężczyzn zasadniczo chce mieć dzieci, zasadniczo podobnie jak większość kobiet. Ale diabeł tkwi w szczegółach, które ujawniają się dopiero w toku realizacji przedsięwzięcia.

              Nie, żebym miała jakieś wyidealizowane wyobrażenia na temat rodzicielstwa, mój mąż też raczej nie. Dosyć się napatrzyliśmy swoich rówieśników - rodziców w stanie skrajnego wyczerpania, dosyć nasłuchaliśmy rodzinnych opowieści. Każde z nas na jakimś etapie życia musiało zająć się trochę cudzym dzieckiem, a dla mnie przynajmniej moje własne dziecko nie będzie pierwszym, któremu zmieniam pieluchy. Obserwacja skrajnie wyczerpanych przyjaciół nie zachwiała naszym przekonaniem, że posiadanie potomstwa to jedna z tych rzeczy w życiu, które są trudne, ale warto je robić mimo to. Bez gwarancji, że uda się osiągnąć cel, czyli wypuścić w ten świat nową jednostkę ludzką zarówno szczęśliwą, jak i uszczęśliwiającą innych.

              Reklamy nas nie zwiodą, ale ja osobiście, muszę przyznać, dałam się zwieść pewnym kulturowym oczekiwaniom związanym z macierzyństwem i pewne rozczarowania przeżywam boleśnie. Przez długie lata życia w Polsce jako singielka ustępowałam miejsca kobietom ciężarnym w autobusie i tramwaju, przepuszczałam je przodem w każdej kolejce. Do dziś pamiętam, kiedy do mojego rodzinnego domu przyjechała przyjaciółka w ciąży, moja rówieśnica. Miałyśmy obie bodaj dwadzieścia trzy czy cztery lata; nagle moja mama ogłosiła, że mam ją przepuszczać przodem w drzwiach! Takie były zasady, nie było żadnej dyskusji. W tej Polsce, w której się wychowałam (nie wiem, jak jest teraz) kobiety w ciąży były traktowane jak boginie. Kategoria ludzi absolutnie uprzywilejowana. I nigdy się przeciwko temu nie buntowałam, bo uważałam takie postępowanie za uzasadnione, nawet jeżeli dla mnie osobiście oznaczało to lekki dyskomfort oraz automatyczne zepchnięcie na drugi plan. Kobiety w ciąży robią coś bardzo ważnego dla przyszłych pokoleń, wykonują pracę potrzebną wszystkim. Noszą dodatkowy plecak z przodu, więc jest im ciężko i trzeba je wspierać. To było coś oczywistego w moim środowisku.

              A teraz, o ironio losu, jestem w ciąży i żyję w kulturze, w której te wszystkie zasady nie obowiązują. Chociaż właściwie nie, jak się dobrze zastanowić. Niektóre obowiązują, ale tylko teoretycznie; w praktyce są ignorowane. Każdy, kto był w Japonii wie, że tutaj przywiązuje się wielką wagę do manier i etykiety. Z głośników, tablic ogłoszeniowych, plakatów i innych mikromediów płynie nieprzerwany potok pouczeń, ostrzeżeń oraz instrukcji, jak mamy postępować, aby wszystkim było dobrze, bezpiecznie i przyjemnie. Jakiś czas temu odkryłam, że ponieważ przestrzeganie tych wszystkich zaleceń jest zgoła niemożliwe, większość Japończyków traktuje je wybiórczo: przestrzega jednych, a lekceważy inne. Dowcip polega na tym, żeby robić to zbiorowo, nie w pojedynkę, w myśl zasady: Minna de watareba daijōbu aka shingō (Nic się nie stanie, jak wszyscy przejdą na czerwonym świetle). Najwyraźniej zalecenia szczególnej grzeczności wobec kobiet w ciąży należą do tych, które tzw. „wszyscy” postanowili zignorować.

Kobieta w ciąży może liczyć w Japonii na szczególne traktowanie wyłącznie w sytuacji, w której jest klientką (na ogół obsługiwaną przez inne kobiety). Owszem, coraz więcej centrów handlowych, restauracji, sieci komunikacyjnych dostrzega matki jako potencjalny „target”, bo kobiety w ciąży oraz z małymi dziećmi coraz więcej czasu spędzają poza domem. I jak to zwykle tutaj, personel wychodzi ze skóry, aby klience było miło i wygodnie. Ale we wszelkich pozostałych sytuacjach ciąża jest po prostu ignorowana. W kolejkach do kasy w supermarkecie stoję jak wszyscy, chociaż brzuszek już widać oraz noszę na torebce specjalny znaczek, który wręczają przyszłym matkom tutejsze urzędy (bardzo dobry pomysł, tylko że nikt go nie zauważa). Tak samo jak ja stoją matki i ojcowie z dziećmi na rękach.

do art Iwo

Specjalne miejsca w metrze przeznaczone dla matek oraz osób niepełnosprawnych są zajmowane przez szybkonogich panów, którzy są zbyt zajęci swoimi Bardzo Ważnymi Sprawami w Bardzo Ważnych Smartfonach, aby zauważyć, że obok stoi kobieta w widocznej ciąży. Ba, potrafią nawet wytrwale ignorować matkę z dwojgiem małych dzieci, których trudno nie słyszeć… Młodzi, energiczni panowie w garniturach wsiadają przede mną do windy, na której jest wyraźnie napisane (oraz zilustrowane obrazkami dla analfabetów), że jest przeznaczona przede wszystkich dla matek z dziećmi, osób starszych oraz niepełnosprawnych. Jeżdżę zatłoczonym metrem codziennie, nie mam siły codziennie walczyć o swoje prawa. Chciałabym pracować do ostatniej chwili przed porodem, bo moje miejsce pracy jest bardzo przyjazne, ale maniery panów, których spotykam w środkach komunikacji mnie przerażają. I zniechęcają. Jak mogą się tak zachowywać w kontekście nieustannych kampanii trąbiących o tym, że społeczeństwo się starzeje? W tej sprawie, akurat, wykazują zadziwiającą odporność na rządową propagandę. Zastanawiam się czasem, jak to wszystko znoszą Japonki. Japonki nie urządzają awantur w metrze, z uśmiechem na ustach udają, że wszystko jest w porządku. Czasem poskarżą się na swoich mężczyzn za plecami. Podejmują radykalne wybory: albo kariera zawodowa, albo rodzina, kompromis między jednym a drugim odpada. Zaczynam rozumieć, dlaczego.

 

Iwona Merklejn – japonistka, medioznawca, dr nauk humanistycznych. Wykładała na Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz JAIST (Japan Advanced Institute of Science and Technology). Obecnie pracuje nad książką o historii Igrzysk Olimpijskich oraz piłki siatkowej kobiet w Japonii.Zawodowo związana z Uniwersytetem Aoyama w Tokio, prywatnie związana z mężem, tokijczykiem zakochanym w swoim mieście - Nobuyą Ishiim.

Iwona

© 2013 www.polonia-jp.jp