Logo
Wydrukuj tę stronę

Rozmowa z Anną Marią Jopek - O atrakcyjności języka polskiego i pokrewieństwie duszy polskiej i japońskiej Wyróżniony

Oceń ten artykuł
(8 głosów)

 amj SCHODY

 

Renata Mitsui: Gratuluję pani wspaniałego występu na 14. Tokijskim Festiwalu Jazzowym. Po raz pierwszy artysta z Polski wystąpił na scenie głównej tej największej i najważniejszej w Azji imprezy jazzowej. Pani występ wywarł na mnie wielkie wrażenie i podobnie na całej publiczności. Na widowni byli nie tylko wielbiciele muzyki jazzowej, ale i przyjaciele Polski. Myślę, że siłą swego głosu i osobowości artystycznej zapanowała pani całkowicie nad ogromną salą, która może pomieścić 5 tysięcy widzów. W październiku cały koncert będzie transmitowany w publicznej telewizji NHK oraz w radiu NHK. Jakie są Pani wrażenia z Festiwalu?

Anna Maria Jopek: Zaproszenie na ten festiwal było dla mnie wielkim wyróżnieniem. Trudno mi było sobie wyobrazić, że stanę na tej samej scenie, na której za chwilę wystąpią legendy jazzu i moi mistrzowie, tacy jak Steve Gadd czy Herbie Hankock. Przeżycie niezwykłe, na miarę tego, co mnie zawsze spotyka w Japonii. Fakt, że zostałam zaproszona na dużą scenę jest potwierdzeniem tego, co tu zawsze czuję, że muzyka może tu komunikować bez granic, barier. To nie jest tak, jak w przeszłości parę osób usiłowało mnie przekonać, że muzyka polska, śpiewana po polsku, nie da rady pofrunąć nigdzie, bo jest bardzo lokalna. W Japonii nasza „inność” rodzi ciekawość.

Muszę przyznać, że, trochę niespodziewanie, pani koncert poruszył we mnie jakąś czułą strunę. W moim przypadku to pewnie tęsknota za polskością, którą nosi w sobie każdy emigrant. Jednak nie byłam odosobniona w swojej reakcji. W programie Festiwalu nazwano panią „melancholijną divą”, na stronie facebookowej Festiwalu napisano po pani koncercie, że był to „występ poruszający serce”, a jeden z japońskich blogerów muzycznych stwierdził, że była pani „fascynująco hot and cool”, a Polska jest niesamowitym krajem.

Ojej, to cudowne.

Program pani koncertu składał się zarówno z interpretacji znanych polskich piosenek ludowych i religijnych, jak i z piosenek autorskich. Na scenie wystąpiła formacja w składzie: Krzysztof Herdzin (fortepian, cajon, flety), Piotr Nazaruk (śpiew, flety, zithar, gitara, polskie instrumenty ludowe) oraz Robert Kubiszyn (bas). Towarzyszył pani francuski muzyk Mino Cinelu. Program był bardzo zróżnicowany muzycznie.

 

Anna Maria Jopek 2015 1

 

Lubię operować jeszcze szerszym spektrum, kiedy mogę. Tym razem mówiłam do kolegów, że musimy zagrać koncert, który będzie miał spójny charakter. Wybrałam ludowe piosenki modalne, zbudowane na bardzo konkretnych skalach. Kiedy zaczęłam pracować z muzykami japońskimi, zauważyłam, że mamy mnóstwo rzeczy wspólnych, że jest bardzo dużo pokrewieństw, nawet w skali pentatonicznej. Wspólna jest nam melancholia, mamy podobne ciążenia, podobny rodzaj przeżywania. Powiem więcej: mamy też tę samą zrywność charakteru. Kiedy przychodzi do oberka, Japończycy wykazują taki sam temperament, jak Polacy. Naprawdę tak jest. Kiedy nagrywałam płytę „Haiku”, na której graliśmy mazurki, oberki, rytmy na sześć ósmych, czyli nasze rytmy z tańców ludowych, to się okazało, że flecista z teatru kabuki, który nigdy wcześniej nie był poza Japonią, śmigał nasze oberki tak, że po prostu nie mogłam uwierzyć. Coś nas magnetycznie łączy. Tego się nie da nauczyć. Ta dwubiegunowość charakteru - z jednej strony melancholia, zaduma, subtelność, długa fraza, pełna uporządkowania, które decyduje o pięknie kompozycji, a z drugiej potrzeba czegoś nieokiełznanego, dzikiego, ostrego pulsu, rytmu, emocji pierwotnej. To jest niesamowite.

„Wychowana w rodzinie muzycznej z korzeniami tradycji polskiej sztuki ludowej, wykształcona w klasie fortepianu na Akademii Fryderyka Chopina w Warszawie, doświadczona w Manhattan School of Music w sekcji jazzowej sama podkreśla, że jej droga w muzyce rozwidla się na wiele ścieżek.” - czytamy na pani oficjalnej stronie internetowej. Po koncercie na Tokyo Jazz Festival może zrodzić się pytanie: jaki rodzaj muzyki pani uprawia?

Na ten koncert wybrałam bardzo rozległy repertuar polski. Sięgnęłam po stare pieśni religijne, po Franciszka Karpińskiego „Laura i Filon”, czyli XIX wiek, po Wacława z Szamotuł, czyli renesans polski i XV wiek - zaśpiewaliśmy na trzy głosy oryginalną partyturę „Już się zmierzcha”. Z kolei „Rdzawe liście” to pieśń Mieczysława Karłowicza, która ma sto lat, a gramy ją jak współczesną piosenkę. Taki był mój pomysł na ten koncert, żeby całość była kulturowo atrakcyjna dla Japończyków. Mając taką salę, taką odpowiedzialność, mam coś dać ludziom i to musi być prawda znacznie starsza ode mnie, znacznie większa od mojej osobistej. Taka prawda, która przeżyła stulecia. Nie wyobrażam sobie, żeby przyjść do takich mądrych i uduchowionych Japończyków z repertuarem, który nie miałby właściwej wagi. Oczywiście dorzuciłam również ze trzy własne kompozycje, śpiewa się samoistnie to, co stworzy się samemu. Ale nawet to, co sama komponuję, piszę w głębokiej inspiracji muzyką ludową. Wymyślając „Ucisz się” tak naprawdę pisałam ludową piosenkę. To jest cytat z tysiąca rzeczy, które słyszałam od dziecka. To jest wypadkowa tego, czego mnie nauczyli Rodzice, szkoła, moja kultura. 

annamariajopek plakatJa nie śpiewam swingu ani stricte czystego bluesa, czyli odpadają dwa podstawowe elementy jazzu, trzecim jest improwizacja. Zostaje improwizacja. Punktem wyjścia do naszej improwizacji, naszych rozważań o muzyce nie jest ani muzyka swingowa, ani bluesowa, ale muzyka, która ma inną, potężną historię i duchowość, która przez stulecia pomogła narodowi przetrwać. Całe dzieło Kolberga to jest muzyka, w której ocalała prawda. Lubię wyjść z tej prawdy. Próbuję szukać dalej swojej własnej drogi i uniwersalnej komunikacji. Bardzo uniwersalnej, choćby przez to, że zaprosiłam do kompanii Mino Cinelu, który urodził się na Martynice, wychował w Paryżu, a żyje w Nowym Jorku i też genialnie gra oberki. Wątek polskości jest dla wielu artystów ze świata ciekawy i inspirujący, a wspólnie zawsze tworzymy nową jakość polskości. Uniwersalną. Szeroko rozumianą.

Występowała pani z tak wieloma artystami światowej sławy, że aż trudno ich tu wszystkich wymienić. Wprowadza pani polską muzykę do muzyki świata.

Ona tam jest od zawsze (Lutosławski, Penderecki, Górecki, Kilar, Komeda, Stańko, Namysłowski), ale miło, że mogę jeszcze coś dodać od siebie. Nawet coś skromnego. Jeśli mamy możliwość wejścia na taką scenę jak Tokyo Jazz Festival, to czuję też misją wewnętrzną, która nie jest w żadnym razie cynicznie wykalkulowana, bo wybór muzyki polskiej jest dla mnie wyborem piękna.

 

AMJ 13 800x570

 

Wyśpiewała pani w języku japońskim powitanie z publicznością o takiej treści: „Dzień dobry, przyjechałam z kraju Chopina. Będę śpiewała po polsku”. Śpiewała pani po polsku w Tokio i to samo robi pani w wielu krajach na całym świecie. Proszę powiedzieć, dlaczego śpiewa pani na całym świecie po polsku?

Bo to jest mój język. On jest moim brzmieniem. Ten język jest dla mnie organiczny. Myślę, czuję po polsku.

Tworzy pani tożsamość?

Tak, to jest moja tożsamość brzmieniowa. Śpiewając po angielsku i w każdym innym języku, jestem już kimś innym. Tylko po polsku jestem sobą. Myślę, że nieprzypadkowo urodziłam się w Polsce. Uważam, że nie ma drugiego tak ciekawego sonorystycznie języka, jak język polski. Może jeszcze język arabski, ale gdybym się urodziła w świecie arabskim, nie wszędzie, jako kobieta mogłabym śpiewać. Bóg wiedział co robi, pozwalając mi urodzić się w Polsce. 

Z punktu widzenia sonorystycznego polski mieni się tysiącem barw, a mój głos mieni się w tym języku. Inspiracja z brzmienia języka sprawia, że staram się też tak kolorowo śpiewać. Język tworzy mój charakter, pozbawiona języka jestem pozbawiona charakteru. Moi producenci z London Universal początkowo nie mieli wiary w język polski, ale ja już wiedziałam, jeżdżąc po świecie, że w tej pracy jest potrzeba prawdy. Jak się jej nie ma, to w ogóle nie ma po co wychodzić na scenę.

Sonorystyka to brzmieniowa warstwa słów. Co takiego ciekawego jest w języku polskim?

Chrząszcz, księżyc, niebo - każde z tych słów ma inny rytm i inną barwę, skrajnie inną. Na przykład „chrząszcz” i „niebo” to są kompletnie inne brzmieniowo historie. Zbitka tych słów to jest słoneczna polana, na której od czasu do czasu grzmotnie piorun. I to jest tak ciekawe! Dla śpiewaka móc wyrazić się w takim języku, to jest nieustająca podróż po kolorach brzmienia. Można pomyśleć: „mówi tak, bo nie umie śpiewać po angielsku” i niestety, żeby organicznie poczuć angielski, musiałabym urodzić się raz jeszcze, w angielskiej skórze. Ale nie w tym rzecz! Rzecz w tym, co ja śpiewam!! Przecież nie mogłabym śpiewać „Cyraneczki” po angielsku. Gdzie by się podział mój słowiański temperament?

Ładnie to pani ujęła. Po polsku śpiewa pani między innymi piosenki z albumu „Upojenie” nagranej w 2002 roku we współpracy z Pathem Metheny. To był wielki sukces międzynarodowy, platynowa płyta w Polsce, dodam jeszcze, że ma pani na swoim koncie 9 płyt złotych i 7 platynowych.

Pat Metheny, kiedy nagrywaliśmy płytę „Upojenie”, powiedział: „Musisz śpiewać po polsku, to jest genialny język. Nie wyobrażam sobie, żebyś śpiewała w innym języku”. Po latach spotkałam Kurta Ellinga, według ankiety specjalistycznego pisma jazzowego „Down Beat” pierwszego śpiewaka jazzowego na naszej planecie, i ku mojemu zdumieniu, Kurt Elling śpiewał na swoim koncercie starą polską pieśń religijną „Cichy zapada zmrok”, właśnie tę, od której zaczęłam mój koncert tokijski. Ta historia ma swój ciąg dalszy. Kurt Elling na swojej ostatniej płycie nagrał po polsku moją piosenkę „Me jedyne niebo”, a ja zostałam poproszona o pomoc Kurtowi w szlifowaniu polskiego! Ta piosenka jest dostępna w iTunes i bardzo ją państwu polecam.

Kiedy takie rzeczy się dzieją, jestem głęboko wzruszona i bardzo szczęśliwa. Myślę sobie w cichości ducha, że może polski język i muzyka stanie się czymś takim jak 50 lat temu brazylijska bossa nova, która dała ludziom szczęście i wytchnienie? To jest moje marzenie, żeby te polska tradycja mogła żyć i kojarzyć się szerzej.

Powróćmy jeszcze do tematyki japońskiej. Kilkakrotnie mówiła pani w wywiadach, że odpowiada Pani japońska precyzyjność w podejściu do muzyki, przygotowaniu koncertu, konstrukcji sall koncertowych. 

Nie ma nigdzie na świecie takiego profesjonalizmu, nigdzie czegoś takiego nie spotkałam. Przygotowanie sceny przed naszym występem, po zakończeniu występu poprzedniego wykonawcy, trwało 7 minut. Wjechała ekipa techniczna, każdy był odpowiedzialny za jakiś maly segment, ale robił to doskonale. Za każdym razem mnie to zachwyca. Etyka pracy jest tu niezwykła. Widzę też w tym głęboki humanizm, bo ludzie ogromnie szanują każdą czynnność, której się oddają. Wszystko jest wykonywane z wielką świadomością. Ja się tutaj bardzo uczę tej świadomości, uważności, poświęcenia siebie każdej czynności i w związku z tym przeżywania życia świadomie. Zawsze stąd wyjeżdżam lepsza, albo przynajmniej z nadzieją, że mogę być lepsza.

Czy japońska publiczność jest wymagająca?

Słuchacze są niezwykli. Cisza, która panuje na widowni. To, jak oni w skupieniu są z nami od pierwszego taktu. Nie trzeba się gimnastykować, żeby się rozgrzewać, żeby toczyć jakieś gry wstępne. Tu jest się na scenie od razu. Ten strumień koncentracji, który uderza w artystę jest tak potężny i tak pełen wyczekiwania, że trzeba na niego odpowiedzieć z taką samą siłą.

Czy kiedykolwiek czuła się pani w Japonii obco?

Nie, nigdy.

Jako artystka działająca w sferze muzyki porusza się pani w Japonii na płaszczynach innych niż przyziemna rzeczywistość.

W Japonii mam wrażenie, że pracuję w duchowości. Kiedy tutaj przyjeżdżam, czuję się bardzo bezpiecznie, bardzo dobrze. Żałuję, że nie znam języka japońskiego i nie mogę się porozumieć z Japończykami na poziomie werbalnym. Byłoby cudownie, gdybym mogła to zrobić. Myślę, że gdybym poznała strukturę języka japońskiego, to by mi wiele powiedziało o Japończykach, bo w języku jest zawarty zawsze charakter narodowy.

Tym razem jest pani w Japonii po raz jedenasty. Pierwszy raz była pani w Japonii w 2005 roku, wystąpiła pani podczas Expo w Aichi. Potem występowała pani m.in. z koncertem na rzecz ofiar wielkiego kataklizmu w 2011, śpiewała pani w tokijskim Blue Note. W 2014 roku była pani ambasadorem przyjaźni polsko-japońskiej podczas Roku Wymiany krajów Grupy Wyszehradzkiej i Japonii i kilkakrotnie gościła pani w Japonii. Piszą, że jest pani „pomostem łączącym oba kraje”. Co najbardziej utkwiło pani w pamięci w związku z Japonią?

 

amj TOKIO

 

Wszystko zachowuję w pamięci, każdy detal. Ogromnie dużo dała mi możliwość wyjazdu na tereny poszkodowane przez tsunami i spotkań oraz wspólnej pracy z ludźmi z Tohoku. Na przykład w Sendai grałam jam session z zespołem cudownych, młodych ludzi, którzy grali na instrumentach perkusyjnych i rozmaitych ludowych instrumentach japońskich. Powiedzieli mi, że te instrumenty zbudowali sobie z resztek, które wypłynęły z morza po wielkiej fali. Grając dawali z siebie coś niezwykłego, to była duchowość tak radosna, wspierająca dla publiczności, a dla mnie wręcz uzdrawiająca. Kiedy potem z nimi rozmawiałam, wyznali mi, że przez 2 lata nie mogli niczego grać, bo to byłoby niestosowne. A oni tak bardzo tęsknili za muzyką.

Myślę, że przeżycie tego kataklizmu zmieniło wiele w naszej świadomości.

Ale nikt się tu nie skarżył. Kiedy pisałam do moich przyjaciół z pytaniem, czy mogę im jakoś pomóc, oni odpowiadali „Nie martw się o nas, świetnie sobie radzimy.” Mogłam zobaczyć na własne oczy, jak podźwigali się z gruzów na Tohoku. Byłam w przedszkolu Ashinome w mieście Kesennuma, które odbudowano ze środków zbieranych przez nas w Polsce, przez Radio Trójka i Polską Akcję Humanitarną. Jak rozsądna jest ta filozofia, żeby najpierw ocalić dzieci, dać im bezpieczeństwo i szczęśliwe dzieciństwo! Kiedy zobaczyłam to przedszkole, te dzieci, które tak pięknie grały i śpiewały ze szczerą pasją, nieskażone lękiem dorosłych - byłam poruszona. Ich rodzice, po doświadczeniu wielkiej katastrofy byli wypaleni od środka, głęboko doświadczeni nieszczęściem. Mogłam zobaczyć ich skromne życie, nie chcę powiedzieć „biedne”, żeby nikogo nie urazić. Tam ludzie przez cały czas walczą i pracują, żeby wszystko odbudować, a nade wszystko odbudować psychikę, żeby można było się znowu uśmiechać. Możliwość grania dla takich ludzi i wspólnie z nimi wiele mi dała.

Pamiętam jeszcze inny epizod. Polecieliśmy kiedyś z Makoto, wielkim pianistą japońskim Makoto Ozone, na Kiusiu. Makoto powiedział „Mam tu zaprzyjaźniony szpital, w którym ratowali moją teściową. Zawsze ich odwiedzam, jeśli jest okazja. Czy zechciałabyś pojechać tam ze mną i pośpiewać?” Odpowiedziałam „Oczywiście”. Pojechaliśmy do szpitala. Tam przywieziono wszystkich chorych do dużej sali, w której mieli prawdziwy, koncertowy fortepian, co też daje do myślenia, jak potrzebna jest ludziom bliskość kultury, a szpital był na to przygotowany. Przywieziono wszystkich pacjentów na łóżkach, byli to ludzie ciężko chorzy, po wylewach i tak dalej. Myśmy z Makoto dla nich grali. To było coś tak niesamowitego! Naprawdę, w Japonii nie pracuję w szołbiznesie. Zawsze pracuję tu w duchowości.

Dla odmiany nastroju pytanie z innej beczki: co jeszcze lubi pani w Japonii? Może coś z życia codziennego, jedzenie i temu podobne.

Ojej, jedzenie japońskie kocham. Ja tu wszystko lubię i nigdy nie mogę się pomieścić w walizce, kiedy wracam do domu. Przywożę sobie nawet zmywacz do paznokci. Wszystko tutaj jest dziełem sztuki.

Widzę, że jest pani prawdziwą japonofilką.

Nic na to nie poradzę. Japończycy mnie autentycznie zachwycają. Bliskość kultury w ich życiu to unikat w skali światowej. Myślałam o tym dziś rano, jedząc śniadanie. Z głośników płynęła muzyka, najpierw Schumann, potem sonaty Bethoveena, sonaty Mozarta, potem Chopin. To rozbrzmiewało w powietrzu podczas śniadania. Stopień doświadczenia kultury w każdym znaczeniu - porządku, czystości, piękna, ładu, dbałości o detal - to musi rzutować na psychikę człowieka i jego myślenie.

SobremasaCo prawda deklaruje pani uwielbienie dla Japonii, ale jednak Japonia zajmuje tylko część pani serca - „Moja miłość ma już nowy adres, to Lizbona” - śpiewa pani w piosence z albumu pt. „Sobremasa”. Należy on do wydanego w 2011 roku tryptyku pod nazwą „Lustra”. To są najnowsze pani płyty, wydane jednocześnie, 3 płyty o zróżnicowanym charakterze: „Haiku” to temat japoński, „Sobremasa” to Lizbona i bossa nova, „Polanna” to tematyka polska. Tytuł „Lustra” bardzo mnie zainteresował. Jak rozumieć te lustra? Czy odbija się pani w lustrach różnych kultur, ale najbliższa jest pani Polska? 

Te kultury przeglądają się w sobie. Nagrywałam te trzy płyty jednocześnie, bo trudno mi było zdecydować, która najbardziej mnie wyraża, wszystkie te trzy tematy były tak bardzo obecne w moim życiu. Spotkanie z Makoto Ozone i z Japonią było tak silnym przeżyciem, że musiałam je gdzieś zawrzeć. W „Haiku” Japonia spotyka się z Polską, bo na przykład flecista teatru kabuki Tomohiro Fukuhara gra piosenkę „Hej, przeleciał ptaszek”, a następnie wraz z Makoto Ozone grają legendę Dojoji. Chciałam pokazać, że nie ma granic. Przychodzimy z różnych kultur, ale znajdujemy wspólny język.

Polanna„Polanna” jest ukłonem w stronę moich wychowawców, wszystkiego tego, z czego jestem ulepiona. Jest hołdem dla klasyków. Na tej płycie nagrałam Wacława z Szamotuł, Szymanowskiego, oczywiście wszystko to bardzo po swojemu. Aranże pisali też moi wybitni koledzy Krzyś Herdzin i Gil Goldstein, wielokrotny laureat Grammy. Chciałam, żeby pierwiastek polski został potraktowany uniwersalnie, żeby ktoś popatrzył na niego z zewnątrz i stąd pomysł zaproszenia też Gonzalo Rubalcaby, kubańskiego wirtuoza fortepianu. Trzecia płyta „Sobremasa” powstała z mojego wielkiego zachwytu dla Lizbony, dla jej światła, słońca, serdeczności. Lizbona to kompletnie inna historia niż Tokio. Pomysł muzyczny był taki, żebym ze swoim językiem polskim przeniknęła do struktury muzyki luzofońskiej. Na tej płycie zaśpiewałam ze śpiewakami pochodzącymi z kilku kultur, z Angoli, Brazylii, Wysp Zielonego Przylądka. Moi koledzy śpiewają w swoich językach, a ja śpiewam po polsku. Tu odwołam się do tego, co już wcześniej powiedziałam - język polski jest w stanie poprzez swą niezwykłą sonorystykę wejść w bardzo różne struktury, wciąż nie tracąc własnego charakteru. Potrafi porozumieć się z wieloma, nawet bardzo odległymi kulturami.

haikuLegendarna już płyta „Haiku” została nagrana w Polsce w ciągu jednej sesji, która trwała kilka godzin. Stworzyła ją pani wraz z muzykami polskimi oraz muzykami japońskimi: pianistą jazzowym Makoto Ozone i flecistą z teatru kabuki Tomohiro Fukuharą, który gra na bambusowym flecie japońskim. Można powiedzieć, że ta płyta jest jak haiku, jest uchwyceniem i zapisem pewnego momentu – momentu spotkania kultur. We wstępie do płyty napisała pani o swoim spotkaniu z Makoto Ozone, którego pani wysoko ceni.

Spotkanie z Makoto to była jedna z bardziej metafizycznych rzeczy, jakich doświadczylam. Zawdzięczam je pani ambasador Jadwidze Rodowicz, cudownej Idze, która pewnego dnia po prostu przyprowadziła Makoto Ozone na mój koncert do Blue Note. To było przed Rokiem Chopinowskim i wszyscy namawiali Makoto, żeby koniecznie poimprowizował na tematy chopinowskie. Otrzymałam od niego konkretne zaproszenie do współpracy. Minęło pół roku, albo więcej od zaproszenia w Blue Note, do nagrania doszło w Polsce, bo Makoto chciał poznać i poczuć miejsca związane z Chopinem i chciał nagrywać w Warszawie. Realizator dźwięku miał przyjechać z Nowego Jorku. Makoto zostawił mi swobodę w wyborze, nie znając człowieka postanowiłam wybrać jedną z pieśni Chopina, żeby język był immanentny, a poza tym postanowiłam odkopać piosenkę, którą Chopin zawarł w swoim mazurku. Spotkaliśmy się w listopadzie, dzień przed nagraniem zjawiłam się w studiu, przyniosłam nuty. Realizator dźwięku Joe Ferla przygotowuje mikrofony, Makoto zaczyna grać, ja zaczynam śpiewać i nagle

Makoto Ozone dzieje się coś naprawdę metafizycznego, mam wrażenie, że on grał to już milion razy, że znamy się od dawna. To nie jest możliwe, żeby od pierwszego czytania nut ludzie mieli ten rodzaj komunikacji. On świetnie wie, kiedy ja będę oddychać, kiedy będzie kulminacja, wyczuwa to i podprowadza mnie. Nasza muzyka jednocześnie rozwija się i przygasa. Wybrzmiewa ostatni akord i ja mam takie wrażenie, że nie moglibyśmy tego zrobić lepiej. To było pierwsze i ostatnie czytanie, ja nie zdążyłam nawet zdjąć płaszcza. Nagranie, które się miało odbyć następnego dnia, było już zbędne. Napisałam o tym we wstępie do „Haiku”, że ciekawa jestem, czy to jest cecha wdana samego Makoto, czy to jest cecha kulturowa, że zanim się człowiek sam odezwie, przede wszystkim wysłucha drugiego człowieka. Każda szansa zagrania z Makoto jest dla mnie wielkim duchowym świętem. 

Powiedziała pani kiedyś, że w Polsce jest pani uniwersalna, a za granicą - polska. Kiedy słucham tego, co pani mówi, to myślę sobie, że w sztuce uniwersalność i polskość to nie są dwa przeciwne bieguny.

Tak, na pewno tak jest. Ale powiedziałam tak, bo może paradoksalnie, w Polsce nie gram tak dużo „Serduszek” i „Cyraneczek”. Wiele razy to analizowałam i mam wrażenie, że komunizm zbrzydził nam naszą ludowość. Stało się chyba coś niewłaściwego. Podobnie zbrzydzono nam Chopina, grając go codziennie na zakończenie programu w telewizji i na akademiach „ku czci”. Kiedy się popatrzy na na polską muzykę i na to co się podoba ludziom, to widać, że Polacy bardzo uciekają od własnej tradycji, jakby to to nie było ani trochę cool. Może dlatego, że wychowałam się za kulisami zespołu Mazowsze i widziałam, jak ten zespół był noszony na rękach wszędzie na świecie, czułam, że to jest taka wartość, która ma ogromną siłę. Mnie nikt nie musiał tego przekazywać. Natomiast mam wrażenie, że dziś wytłumaczenie tego wielu osobom, to jest dla nich jak mówienie o jakiejś abstrakcji. Ludowość jest czymś wieśniaczym.

Wydaje mi się, że od końca lat 90. wzrosło w Polsce zainteresowanie tradycyjną muzyką etniczną. Na przykład działalność Marii Pomianowskiej, którą mieliśmy okazję poznać tu, w Japonii.

Tak, ale to nie jest główny nurt. Zauważają go przede wszystkim ci, którzy chcą zauważyć. Mam wrażenie, że większość społeczeństwa nie ma takiego zamiłowania. Ostanio gościłam w pewnej polskiej szkole. Postanowiłam pokazać dzieciom, jak na płycie „Haiku” w japońską pentatonikę wpisałam utwór „Hej, przeleciał ptaszek” i jak to się świetnie zgadza. Na to uczniowie wybałuszyli oczy i mówią: „My nie znamy takiej piosenki”. Jak to jest możliwe? Myślę sobie, że musimy trochę powalczyć o to, żeby wszystkie te rzeczy, które powinny dla nas ważyć, były trwałe.

Może trzeba trochę dłużej pomieszkać za granicą, na przykład w Japonii, żeby się zainteresować polską tradycją ludową i podejść do niej z otwartym sercem? Ta tradycja jest przecież obecna w polskiej muzyce klasycznej. Albo potrzeba nowej atrakcyjnej interpretacji, na przykład takiej, jaką pani proponuje.

Co panią motywuje do pracy? Kiedy czytałam różne wywiady z panią, natknęłam się w nich zaskakujący dla mnie wątek. Wynikało z niego, że to raczej obowiązki rodzinne i wychowanie dzieci są dla pani pracą, a wszystko, co wiąże się z muzyką to jakby jedno wielkie hobby.

Moje życie koncentruje się wokół moich dzieci i to mnie trochę kosztuje, bo ja się staram, przejmuję i jestem nadgorliwa. Tak bym chciała je dobrze rozumieć, prowadzić. Trudno jest wychowywać nastolatków, czasy są dziwne, niełatwo w nich bronić wiary we własne wartości, pokazywać co jest dobre, a co złe. To mnie tak spala, że kiedy wychodzę na scenę i mogę być tylko strumieniem dźwięku i energii, to jest wielka ulga. Odpoczynek. Jestem tam wolna i mogę wyśpiewać i wykrzyczeć wszystko, co mnie boli i zjada i to za czym tęsknię. Co więcej, mam wrażenie, że wszystko się tonizuje, dlatego, że dostaję energię od moich kolegów, od widowni, następuje cudowna wymiana. Gdybym tego nie miała, byłoby mi trudniej. Życie mnie trochę kosztuje, naprawdę.

Wynika z tego, że robi pani to, co pani naprawdę chce robić. Scena jest pani przeznaczeniem.

Miałam cztery albo pięć lat, kiedy już wiedziałam, co chcę robić. Stałam na scenie Sali Kongresowej, artyści Mazowsza, moi rodzice przebierali się w kostiumy po próbie, scena była zupełnie pusta i była tylko moja. Już wtedy w mojej małej jaźni nosiłam marzenie, żeby zostać z tą magią sceny na zawsze. To jest taka magia, czekanie na koncert, na to, co się wydarzy. Zawsze wiedziałam, że nie będę robić nic konkretnego, że to będzie nienazywalne i trudno będzie wyliczyć użyteczność społeczną mojej pracy. Właśnie dlatego nigdy nie nazywam mojej pracy pracą. To jest pasja.

Dziękuję za rozmowę. Chciałybym jeszcze powiedzieć, a jestem pewna, że wyrażam odczucia wielu osób, że czekamy tutaj na panią zawsze z otwartymi ramionami i życzymy pani dalszych sukcesów.

 

Rozmowa odbyła się w Tokio, w dniu 7 września 2015r.

Najnowsze od Renata Mitsui

© 2013 www.polonia-jp.jp