Logo
Wydrukuj tę stronę

2018r. Japonki w oczach Polek Wyróżniony

Oceń ten artykuł
(3 głosów)

 Japonki w oczach Polek.grafika 3

 

Z okazji Dnia Kobiet po raz kolejny napisałyśmy artykuł w większym gronie autorek, a temat jest odpowiedni do charakteru tego święta. 8 Polek prezentuje swe osobiste opinie na temat Japonek, pisze o swoich kontaktach z Japonkami, podsumowuje swe przemyślenia na temat japońskich kobiet. Okazuje się, że opinie autorek są zbieżne pod wieloma względami. 

 

Ewa Maria 1024x769 EWA MARIA KIDO

 Niezależne Japonki

Patrząc na Japonki porównujemy je i ich sytuację z warunkami dla kobiet we własnym kraju oraz z własną sytuacją, tak więc spojrzenie to jest w dużej mierze subiektywne. Obiektywnie jednak stwierdzając, w przeszłości sytuacja kobiet w Japonii nie była łatwa, miały one mniej praw w porównaniu do kobiet na Zachodzie. Prawo wyborcze nabyły dopiero po II wojnie światowej, a prawo równości szans zostało im zagwarantowane w 1985 roku (ustawa weszła w życie w 1986 r.). Wówczas jednak Japonia dalszym ciągu była konserwatywnym społecznie krajem, gdzie obowiązywał wyraźny podział rół wynikający z płci. Od kobiet oczekiwano poświęcenia się rodzinie. Dopiero w ciągu ostatnich dwudziestu lat nastąpiły duże przemiany społeczne. W 1999 r. poprawki do ustawy o równości szans zabroniły pośrednich form dyskryminacji takich jak niesprawiedliwe traktowanie z powodów związanych z małżeństwem, ciążą i porodem.

Pewne wartości i ideały tradycyjne okazały się nie przystające do życia współczesnych Japonek. Taką wartością stała się między innymi uległość. Japonki w dużej mierze porzuciły rolę istot uległych wobec mężczyzn, społeczeństwa i w końcu zaczęły realizować własne cele oraz żyć także dla siebie. Myślę, że wiąże się to przede wszystkim z większym poczuciem niezależności, które osiągnęły. „Niezależność” stała się słowem kluczowym na drodze Japonek do samostanowienia. Jest to niezależność w sensie duchowym – połączona z wiarą we własne możliwości i przeświadczeniem że mają prawo do takiej realizacji oraz niezależność finansowa wynikająca z podjęcia pracy zawodowej. Już wcześniej stereotypem było stwierdzenie, że Japonki nie pracują, ponieważ w ubiegłym wieku w Japonii było więcej pracujących kobiet niż w USA, ale pozycja zawodowa kobiety i zarobki były niskie. Praktykowano też (i do dzisiaj się z tym walczy) niekorzystne formy zatrudnienia. Praca kobiety była w tamtych latach tylko dodatkiem, całkowicie podporządkowana harmonogramowi męża i dzieci. Obecnie wskaźnik zatrudnienia kobiet (w wieku 15-64 lat) wynosi 64,6%, jednak 53% kobiet pracuje na zasadzie part-time (dane z OWGR* 2015) i kobiety także robią kariery zawodowe. Kiedy w latach 1990. studiowałam na Uniwersytecie Tokijskim na wydziałach architektury i budownictwa lądowego, nie miałam koleżanek tylko kolegów. Japonki nie studiowały na takich kierunkach. Z drugiej strony w Polsce kierunki inżynieryjne od dawna były popularne wśród dziewcząt. Poza tym nie były one odbierane jako kierunki „męskie”. W ostatnich latach sytuacja ta uległa dużej zmianie. Obecnie wśród moich studentów na wydziałach architektury i urbanistyki uniwersytetu Tokyo City University jest dużo młodych i ambitnych kobiet. Japonki nie traktują już pracy jako przelotnego zajęcia na drodze do małżeństwa, ale jako ważny cel życiowy. Widzę to na przykładzie koleżanek w pracy w firmie konsultingowej. Mari, Yūko oraz inne nie zrezygnowały z pracy po wyjściu za mąż. Sayaka pracuje mimo, że ma dziecko w żłobku, a Makiko ma dziecko w szkole. Kanako, która w październiku urodziła dziecko nie wyszła za mąż i wraca do pracy już w kwietniu. Małżeństwo nie jest już tak niezbędne w społecznym odbiorze, a pary często nie zawierają ślubu z takich powodów jak większa dostępność żłobków dla samotnych matek i wyższe świadczenia. Kanako jest pracownikiem merytorycznym, więc w przyszłości na szansę na promocję. Poza tym zna języki obce i dużo podróżowała i to nie utarymi szlakami, ale wędrowała po Patagonii w Chile i w Argentynie oraz sterowała na spływie barką po francuskich kanałach.

Drugim słowem kluczowym, wiążącym się z pozycją Japonek jest „zróżnicowanie” czyli daibāshiti (od ang. diversity), które choć jest pojęciem szerszym bo oznacza wspieranie wkładu społecznego wszytkich ludzi, niezależnie od rasy, pochodzenia etnicznego i narodowego, tożsamości płciowej, wieku, orientacji seksualnej, zdolności fizycznych, wiary religijnej, itp. to obejmuje także kobiety. W mojej firmie daibāshiti jest tematem narad w celu przygotowania się do nowego trendu. Firmy japońskie przyzwyczajone do zatrudniania głównie japońskich pracowników są w trakcie dywersyfikacji siły roboczej w odpowiedzi na malejącą liczbę pracowników (obecnie 1/4 ludności Japonii ma ponaf 65 lat) i dostosowywania się do potrzeb klientów w obliczu szybkiej globalizacji. Wniesienie utalentowanych pracowników, w tym większej liczby cudzoziemców i kobiet, do siły roboczej jest jedną ze „strzał” głównych strategii rozwoju kraju w ramach drugiego etapu „Abenomics”, ponieważ zróżnicowana siła robocza jest uważana za niezbędną dla podtrzymania i wzmocnienia kreatywności i konkurencyjności gospodarki japońskiej. W ramach „zróżnicowania” Japonkom będzie łatwiej zdobyć prawdziwe równouprawnienie – atrakcyjną pracę, wyższe zarobki i stanowiska. Jednak firmy propagując „diversity” nie tylko autentycznie dostrzegają kobiety i ich potrzeby, ale przede wszystkim realizują zadania wynikające z nowego prawa, które weszło w życie w 2017 r. i które obliguje zakłady zatrudniające ponad 300 pracowników do wyznaczenia celów liczbowych prowadzących do zwiększenia rekrutacji kobiet.

Tradycja oraz przemiany ukształtowały postawy współczesnych kobiet. Kwintesencję zalet Japonek jak dla mnie uosabia słynna łyżwiarka figurowa Mao Asada. A zatem odpowiadając na pytanie jakie są Japonki w oczach Polek, mogę stwierdzić, że z jednej strony są tradycyjnie opiekuńcze, niezwykle uprzejme i zadbane. Są też mądre i subtelne. Z drugiej strony są aktywne i przebojowe. Interesują się światem, są zdolne i uczą się języków obcych, niektóre nawet polskiego. Mimo, że nie mają łatwej sytuacji, to są także ambitne, silne i zdeterminowane i pod tym względem przewyższają mężczyzn. Konsekwentnie zdobywają mocniejszą pozycję w społeczeństwie. Japonki są też dobrymi koleżankami – wierne i lojalne, uczynne i nie narzucające się.

Determinacja nadal przyda się Japonkom w zmaganiu o równe prawa i w zwalczaniu niekorzystnych zjawisk, dla których istnieje społeczne przyzwolenie – takich jak nierówne obciążenie pracami domowymi, nierówność zarobków, wykorzystywanie seksualne (sekuhara), wykorzystywanie nieletnich dziewcząt w rozrywce (np. AKB48), itp. oraz o lepsze zabezpieczenia dla matek i rodzin z dziećmi. Międzynarodowy Dzień Kobiet jest w Japonii znany, ponieważ w 1975 r. został ustanowiony przez ONZ, ale nie jest tutaj obchodzony tak jak w Polsce. Japonki jednak z całą pewnością, nie mniej niż Polki, zasługują 8 marca na kwiaty.

*Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (Organization for Economic Co-operation and Development)

 

 

Anna łata 2 ANNA ŁATA

Nauczyłam się od nich wielu rzeczy

W Japonii mieszkam już kilkanaście lat, ale po otrzymaniu od redaktorek Gazety tematu tegorocznego felietonu, pomyślałam, że właściwie niewiele mam do powiedzenia w tej kwestii. I to nie dlatego, że nie mam do czynienia z Japonkami na co dzień, lecz raczej z mojego głębokiego przekonania, że ludzie na całym świecie zasadniczo nie różnią się od siebie. Tak więc Japonki, podobnie jak większość kobiet, kochają swoje dzieci, dbają o rodziny, chodzą na spotkania i zakupy z przyjaciółkami, pragną być kochane, ładne i szczupłe.

Niemal każdego dnia spędzam czas w gronie Japonek i wydaje mi się, że poznałam niektóre z nich bardzo dobrze. Lubię z nimi przebywać. Czy mają jakieś cechy, które je wyróżniają? Po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że jednak tak. Opisując je poniżej, postanowiłam skupić się jedynie na pozytywnych cechach Japonek, z którymi od ośmiu lat uczęszczam do klubu tanecznego.

Japonki, z którymi mam przyjemność spędzać czas to kobiety niepracujące, zajmujące się domem i zazwyczaj wspierające domowy budżet pracą dorywczą. Podstawową cechą, którą zauważyłam, kiedy znalazłam się w ich towarzystwie, jest ogromna pasja, której są gotowe poświęcać swój czas, energię i pieniądze. Wraz z kobietami o tych samych zainteresowaniach tworzą jedną wielką rodzinę, spotykają się niemal codzienne, chodzą na lunche, urządzają pikniki, wyjeżdżają na maratony tańca, a nawet podróżują za granicę. Być może to poszukiwanie „drugiej rodziny” jest spowodowane samotnością, ponieważ japońscy mężowie nie spędzają w domu zbyt wiele czasu. W konsekwencji wspólne pasje stają się źródłem długotrwałych przyjaźni i zalążkiem powstawania grup, w których Japonki czują się bardzo dobrze.

Spędziwszy w ich gronie tyle lat, nigdy nie poczułam się źle, choć zdaję sobie sprawę, że niekiedy, z powodu niedostatecznego zrozumienia japońskiej mentalności i różnic w sposobie komunikowania się, zachowuję się jak słoń w składzie z porcelaną. Zdarza się, że jeśli nikt nie wyłoży mi wszystkiego jasno i klarownie, to zrobię coś, co wprawi resztę grupy w osłupienie. Wszyscy przecież zrozumieli, że skoro nasza instruktorka usunęła z profilu na Facebooku swoją datę urodzin, to znaczy, że od teraz nie będziemy hucznie obchodzić tego święta. Wszyscy tylko nie ja. W dniu jej urodzin wkroczyłam do studia z ogromnym sernikiem, który piekłam od czwartej rano. Mimo że impreza, której miało nie być, musiała się odbyć z mojego powodu, nie poczułam, aby miały do mnie o to żal. Moje japońskie koleżanki szybko pojęły, że sygnały, które dla nich są czytelne, dla mnie niekoniecznie. Od pewnego czasu dostaję więc dodatkowe wiadomości informujące mnie o wszelkich zmianach w funkcjonowaniu naszej grupy.

Japonki są świetnie zorganizowane, znają swoje miejsce w grupie i są w stanie działać na rzecz wspólnego dobra. Nie upierają się przy własnych pomysłach i nie starają się udowodniać innym swojej racji. Zawsze zdumiewa mnie to, z jaką łatwością przychodzi im zorganizowanie czyichś urodzin, imprezy walentynkowej, wyjazdów itp. Niewiele się mówi, a sporo robi. Mam wrażenie, że doskonale rozumieją konieczność dostosowania się do innych i włożenia własnego wkładu w przygotowania i sprawną realizację wydarzenia. Będąc Polką, podziwiam je za to, że potrafią współdziałać bezkonfliktowo i bez krzty egoizmu.

Japonki wspierają się i dopingują wzajemnie. Być może bierze się to stąd, że pozycja mężczyzny w Japonii jest uprzywilejowana i kobietom trudniej jest zajść wysoko w hierarchii społecznej. Również ja, pomimo mojej odrębności, często czuję wsparcie i akceptację z ich strony. Pamiętam, jak kilka lat temu moje koleżanki z klubu uświetniły pierwsze przeprowadzone przeze mnie zajęcia wystrzeleniem małych petard po ostatnim dźwięku muzyki i zaserwowaniem kupionego w tajemnicy tortu. Są to dla mnie niezapomniane chwile, które zostaną w pamięci na długo.

Moje japońskie koleżanki nigdy mnie nie zawiodły, zawsze dotrzymywały danego słowa. Doceniam to, ponieważ często zdarza się, że kiedy umawiam się w większym gronie za swoimi polskimi znajomymi, mimo długiego czasu, który był potrzebny na ustalenie dogodnego dla wszystkich terminu, to i tak w ostatniej chwili ktoś rezygnuje lub przychodzi spóźniony.

Japonki, z którymi przebywam na co dzień są powściągliwe w sposobie bycia i skromne w stroju. Nigdy nie czułam na sobie spojrzeń oceniających mój styl ubierania się. Kiedy ma się gorszy dzień, można założyć na siebie pierwsze lepsze ubranie, jakie rano wpada w ręce i po prostu wyjść z domu. Dorosłe Japonki generalnie ubierają się tak, aby nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi, czym różnią się od wielu Europejek, dla których strój jest wyznacznikiem statusu społecznego i sposobem na podkreślenie swojej indywidualności oraz kreatywności.

Cieszę się, że mogłam wyrazić swoją opinię na temat japońskich kobiet, choć wypowiedziałam się tylko o gronie swoich znajomych. Mam o nich bardzo dobre zdanie, jestem im wdzięczna za akceptację mojej osoby i przyjęcie do grupy. Nauczyłam się od nich wielu rzeczy i będę za nimi tęsknić po powrocie do Polski.

 

 

Ula Styczek 800x600 URSZULA STYCZEK 

Ciekawość to pierwszy stopień do... nieba

Nie sposób opowiedzieć w paru słowach o kobietach danego kraju. Zastanawiam się, jak zabrzmiałaby krótka odpowiedź na pytanie zadane w Japonii, jakie są Polki? Silne psychicznie, raczej pewne siebie, energiczne, odważne, zaradne, praktyczne, romantyczne, ale i kłótliwe... Może dałoby się zgodzić z taką opinia, a może nie? A jakie są Japonki? Odnoszę wrażenie, że łatwiej jest opisać panie z Polski niż z Japonii. Kiedy szukam w pamięci swoich znajomych Japonek, mogłabym użyć prawie tych samych określeń w ich opisaniu. Jest jednak pewna cecha, która je odróżnia od Polek. Są kawaii..., co w tym przypadku oznaczałoby, że są słodkie, urocze, z angielska cute, czarujące, ale z odcieniem dziecinności, a czasem wręcz zdziecinnienia. (Piszę tu z pozycji osoby z prowincji i jestem pewna, że kobiety japońskie w dużych aglomeracjach mają się inaczej.) Nie jest to wszak cecha ujemna, jeśli przyjrzeć się statystykom małżeńskim. Popularność Japonek jako żon dla cudzoziemców stale rośnie, więc na pewno coś w tej ich dziecinadzie musi być. Czym się ona objawia? Sposobem mówienia bardzo słodko i piskliwie jak nastolatki, stawianiem stóp skierowanych do środka jak małe dziewczynki, ale przede wszystkim noszeniem bardzo kawaii breloczków czy zabawek przy torebkach, komórkach, noszeniem sweterków czy koszulek z misiami, kotkami czy pieskami, które wyglądają dość infantylnie u dorosłych kobiet.

Pomimo owego zdziecinnienia w sposobie noszenia, Japonki są bardzo zaradne w życiu, odważne i ciekawskie. I właśnie o takiej niesamowitej Japonce, mojej dawnej i dobrej znajomej chciałabym napisać. Imponuje mi swoją dobrocią i siłą, ale przede wszystkim ciekawością życia.

Seiko poznałam podczas jednej z moich wędrówek po Japonii wiele lat temu. Ledwo co tu przyjechałam, zaczęłam jej zwiedzanie od swojej prowincji. Pewnej wiosny wsiadłam do lokalnego pociągu jadącego w stronę gór w północnej części prefektury Hiroshimy, za Shobara. Byłam już prawie sama w pociągu, zmierzchało a ja naiwnie myślałam, że zdążę jeszcze przed zachodem dotrzeć do jakiegoś miasta, by tam przenocować. Przysiadła się do mnie kobieta w moim wieku i zagadnęła po angielsku. Widać było, że ciekawość i chęć pomocy przebiła jej nieśmiałość i niepewność w angielskim. Opowiedziałam jej o swoich planach wycieczkowych po angielsku, by uszanować jej lingwistyczny wysiłek. Zaniepokoiła się, bo wiedziała, że nie dam rady i zaproponowała mi nocleg w swoim domu. Odwaga i ciekawość wzięły górę nad zwyczajowością Japończyków, by nie przyprowadzać obcych do domu. Mieszkała tuż obok ostatniej stacji, w małej wiosce daleko od Shobara. Uradowana zgodziłam się. I tak zaczęła się nasza wieloletnia przyjaźń. (Używam słowa „przyjaźń”, choć słowo to w naszym rozumieniu jest trochę inaczej tutaj pojmowane.) Przenocowałam w jej domu, poznałam męża i dwoje przeuroczyh dzieci, wtedy jeszcze uczniów szkoły podstawowej, Masako i Takashi. Może nie byłoby w tych odwiedzinach nic szczególnego i jestem pewna, że wielu z nas, przebywających w Japonii przydarzyły się podobne historie. Ale nasza przyjaźń trwa już ponad 25 lat i mimo że Seiko mieszka w małej wiosce, daleko ode mnie i nieczęsto się komunikujemy, to czuję cały czas jej troskę o mnie.

Wszak jednak nie o przyjaźni jest nasza opowieść dzisiaj, więc tu poprzestanę, ale chcę opowiedzieć o niesamowitej Seiko, która cały czas mi imponuje. I kiedy myślę o pięknych Japonkach, to właśnie jej postać mi się wyłania. Prowadząc dom, wychowując dzieci, opiekując sie chorą teściową, która mieszkala razem z nimi, Seiko przez lata pracowała na pół etatu u męża, który prowadził lokalna pocztę. Kiedy ją poznałam, intensywnie uczyła się angielskiego w sąsiednim miasteczku, uczęszczając na sobotnie kursy. Przedstawiłam jej moją koleżankę w Polsce, zafascynowaną Japonią i przez wiele lat korespondowały ze sobą po angielsku. Seiko równocześnie zafascynowana była górami i często z mężem zdobywała miejscowe szczyty a czasem nawet dla mnie organizowała takie wycieczki. Kiedy dzieci podrastały i miała trochę więcej czasu, to odkryła w sobie pasję profesjonalnego fotografowania. Co i raz słyszałam, że kupowała nowy aparat, wystawiała swoje zdjęcia na sezonowych wystawach i w klubach. Fotografowała przyrodę, lokalne festiwale, ludzkie twarze. Parę razy jej prace drukowano w semi-profesjonalnych czasopismach. Innym znów razem intensywnie uczęszczała na kurs pływania, czym i mnie zaraziła z tą tylko różnicą, że ja to szybko rzuciłam, a ona chodziła na pływalnię przez parę lat. Byłam świadkiem jej kolejnych fascynacji: ogrody w stylu angielskim i hodowla róż. Założyła taki przepiękny dziki ogród na tyłach poczty, gdzie pracowała i wszystkie wolne chwile poświęcała pielęgnacji, podpinaniu, podlewaniu, obcinaniu róż czy innych roślin, które sprowadzała z całej Japonii. Uczestniczyła w lokalnych konkursach na najpiękniejszy ogród w Shobara. Czasem gościła miejscową telewizję czy prasę, bo pomysł wykorzystania niewielkiej przestrzeni za pocztą oraz prześliczne kompozycje kwiatowe na jej przedniej ścianie fascynowały przejeżdżającyh przez jej wioskę ludzi. Ostatnie zaś lata poświęciła na hawajskie tańce hula. Dwa, trzy razy w miesiącu jeździ do sąsiedniego miasteczka na próby. W celu poznania głębiej całej otoczki tych tańców, odwiedziła Hawaje. Jak zaczynała, była nieśmiała, niepewna swoich ruchów przed publicznością. Pamiętam jej skupioną i poważną twarz. Parę dni temu zaprosiła mnie na coroczną prezentację klubów tańców hawajskich z calej prefektury Hiroshima. Kiedy weszła na scenę, nie mogłam wyjść z podziwu nad doskonałością jej ruchów, naturalnego uśmiechu i radości podczas tańca. Sześćdziesięcioparoletnia Seiko, piękna tancerka sięgała w tańcu nieba.

Lata wypełnione zainteresowaniem świata przeobraziły Seiko w doskonałą kobietę pełną radości, pomimo tego, że żyje z dala od wielkiego świata. I choć nie ma w niej nic ze słowa kawaii w pejoratywnym znaczeniu „zdziecinnienia”, to można o niej powiedzieć, że jest kawaii kobietą.

 

 

Merklejn IWONA MERKLEJN 

 Matka dwulatka

Jak wyglądają Japonki w oczach Polek, a konkretnie w moich, Polki zamieszkałej w Japonii? Jako matka dziecka, które w przededniu Dnia Kobiet 2018 skończy dwa lata, a więc osoba na etapie intensywnego zaangażowania w macierzyństwo chciałabym skupić się na moich koleżankach – japońskich matkach; na tym, co mnie z nimi łączy i dzieli. Zdaję sobie sprawę, że temat ten poruszano na stronie Polonia Japonica nieraz, jeszcze w epoce jej analogowej prehistorii. Może ktoś zechce porównać doświadczenia z tamtych czasów z moimi przemyśleniami z ostatniej chwili. Napiszę najpierw o tym, co mnie z matkami-Japonkami łączy.

W skrócie rzecz ujmując: więcej niż przypuszczałam. Dobre parę miesięcy życia mojego dziecka minęło, zanim zaczęłam korzystać z publicznych pokojów zabaw dla dzieci i uczestniczyć w spotkaniach tam organizowanych. Powstrzymywały mnie od tego obawy, które okazały się nieuzasadnione. Pierwsza z nich to myśl, że wszystkie zebrane tam kobiety będą o wiele młodsze ode mnie i w związku z tym nie będę w stanie nawiązać z nimi kontaktu. Urodziłam wszak dziecko w wieku czterdziestu trzech lat, więc przy odrobinie pecha dwudziestoparoletnie matki mogłyby być moimi córkami! To uprzedzenie zmieniła jedna z japońskich koleżanek, co do której byłam przekonana, że ma lat dwadzieścia parę, a okazała się zaledwie o rok młodsza ode mnie… Jak się dobrze przyjrzeć, to nie takie młode to towarzystwo, oj nie. Tendencje do coraz późniejszego zawierania małżeństw i płodzenia potomstwa przez społeczeństwo japońskie, szczególnie w wielkich miastach wskazują, że debiutując w roli matki, miałam sporą szansę spotkać na tej drodze swoje rówieśnice. Fakt, nie spotkałam ani jednej starszej od siebie; ale już trzydziestoparolatki były absolutną normą.

Wspomniana japońska koleżanka ze zrozumieniem odniosła się do moich skłonności do samotnictwa, wyznając: „ja też nie lubię stada” (watashi mo mureru no ga suki ja nai). Obie jednak odczuwałyśmy silną potrzebę wyjścia z domu i podzielenia się swoimi doświadczeniami po kilku tygodniach w czterech ścianach z noworodkiem. Opowieści niektórych moich cudzoziemskich znajomych o tym, że jak już raz się wejdzie w lokalną społeczność matek, to ma się wobec niej mnóstwo zobowiązań, miejsce w hierarchii oraz gęstej sieci stosunków międzyludzkich pełnej intryg również nie znalazły potwierdzenia w moim doświadczeniu. Być może dotyczyły one dalszego etapu macierzyństwa, kiedy to dziecko idzie do przedszkola i szkoły. Póki co, żłobek nie terroryzuje nas specjalnie; rodziców zaprasza się na różne spotkania, ale jedni chodzą, drudzy nie i nikt nie ma do nikogo pretensji.

Obawa, że trudno będzie mi znaleźć wspólny język z kobietami skoncentrowanymi na życiu domowym także okazała się nieuzasadniona. Większość matek, które poznałam miało za sobą znaczące doświadczenie pracy zawodowej i chciało do niej, w takiej czy innej formie, wrócić. Tu znowu kłaniają się statystyki: większość Japonek pracuje poza domem, tyle że na luźniejszych zasadach niż panowie, często w niepełnym wymiarze godzin. Na pierwszym spotkaniu matek w dzielnicowym centrum kultury, na które odważyłam się wybrać moja przypadkowa sąsiadka na hasło „Polska” odpowiedziała, że była tam parokrotnie służbowo.

Co nas dzieli? Potulna zgoda Japonek na to, że tzw. społeczeństwo poddaje je infantylizacji, wrzucając do jednej kategorii z dziećmi. Zjawisko to jest szczególnie widoczne w służbie zdrowia oraz szeroko pojętej opiece społecznej, gdzie różne siły fachowe zwracają się do obcych dorosłych kobiet per „mama” (Pańską mamą nie jestem, panie doktorze, mam ochotę odpowiedzieć) oraz zabarwiają wszystko, co przeznaczone dla matek specyficzną odmianą stylu kawaii, ozdabiając maskotkami podobnymi jak dla dzieci. Lubię być dorosła i jestem osobą odrębną od mojego dziecka; ale że jestem zmęczona, a siły fachowe - ogólnie pomocne, odpuszczam.

Co jeszcze? Trochę inny pogląd na rolę matki w rodzinie i jej relację z dzieckiem. Wychowana w polskiej odmianie matriarchatu nie godzę się na służebną rolę, w której pozwalają się obsadzać swoim rodzinom Japonki. Nie chodzi mi o samo wykonywanie prac domowych, bo te wykonują matki we wszystkich kulturach; ale o interakcję, która temu towarzyszy. Często słyszę, jak japońskie dzieci odzywają się do swoich rodzicielek językiem całkowicie pozbawionym szacunku, domagając się pełnej obsługi, a matki to pogodnie tolerują. Większość znanych mi japońskich matek nie egzekwuje również od potomstwa udziału w pracach domowych, a moim zdaniem im szybciej zacznie się dzieci do nich włączać, tym lepiej. Uważam, że najwyższy czas zmienić tę część kultury japońskiej, bo ma daleko idące skutki dla stosunku do kobiet w ogóle i ich funkcjonowania w społeczeństwie.

 

 

DARIA DARIA MIURA  

 女性josei): kobieta

Trzy kobiety.

Trzy Japonki.

Trzy różne osobowości, które wywarły wpływ na moje życie, ukształtowały mnie w jakiejś części, doprowadziły do tego, gdzie jestem teraz.

Nawet już nie pamiętam, kiedy pojawiła się w moim życiu. Mieszkająca najpierw u podnóża Alp, teraz na szwajcarskiej wsi Tomomi, od zawsze była ze mną. Duchowa podpora, choć sama borykała się ze swoim życiem, stanowiła i stanowi dla mnie wzór cnót człowieczych i jest motorem w dążeniach.

Urodzona w Tokio, mając niecałe trzydzieści lat wyjechała do Szwajcarii, gdzie zaczęła pracować w banku. Niedługo potem poznała przystojnego i utalentowanego grafika z Paryża, z którym założyła rodzinę. Na świat przyszły dzieci i wydawałoby się, ze sielanka trwać będzie wiecznie. Okazało się jednak, że starszy syn jest autystykiem i lekarze polecając wszakże szereg badań i terapii nie rokowali pomyślnie.

Tomomi wbrew medycznym autorytetom i dosyć rystrykcyjnemu środowisku, a nawet własnemu mężowi, postanowiła działać na własną rękę i opracowała metody pracy z synem. Stopniowo z bankierki przeobrażała się w terapeutkę, drążąc, szukając, kształcąc się. Zdobyła szlify na Uniwersytecie w Lucernie, otworzyła własny gabinet terapii, a syn, który jest właściwie rówieśnikiem mojego, jest cenionym młodym perkusistą grającym w formacjach jazzowych. Beznadziejny poniekąd przypadek studiuje, realizuje się w pasjach i jest pełnym empatii, trochę nieśmiałym chłopakiem.

A Tomomi mieszka teraz sama w maleńkiej wiosce i hoduje kozy, które za nic mają mrozy i rodzą małe koźlątka ku radości swojej pani.

      Nie możemy spotykać się z Tomomi tak często, jakbyśmy sobie tego życzyły, ale wspólne chwile to nieprzespane noce przegadywane, popijane herbatą parzoną z pobliskich ziół i zagryzane sucharami. Dwadzieścia lat w Japonii, dwadzieścia lat w Alpach i nasze doświadczenia stworzyły swego rodzaju hybrydy, które nawzajem się pokrywając tworzą nasz most, nasz język, naszą przestrzeń.

Dyskusje nad człowiekiem i sensem życia w ogóle przeprowadzane z Tomomi to kopalnia wskazówek na całe lata. To drogowskaz i poduszka ochronna, żeby się nie posiniaczyć. Bufor z kompasem. Tomomi, Anioł Stróż.

Pani Miyabe ma swoją agencję nieruchomości na moim osiedlu. Macha czasem do mnie ręką, gdy się mijamy, czasem to ja do niej zajrzę na ploty. To ona pokazała nam mieszkanie, które na pewno nam się spodoba „bo ma okna wykuszowe i jest jasne, a obszerne i zamiast kupować małe, bo tanie, lepiej pogimnastykować się, bo życie będzie potem przyjemniejsze”. Osobiście namówiła rodzinę męża na współpracę i pomogła w zawiłościach bankowych. 

Pomogła po raz kolejny, gdy się rozwodziliśmy. Zaczarowała bank, który usłał mi drogę różami i mieszkanie mogłam odkupić od męża.

Kibicuje mi tak już od prawie dwudziestu lat. Jej wnuk chodził do tego samego liceum, co mój syn i każda szkolna nowość docierała do mnie, zanim przekazał mi ją nauczyciel. Pani Miyabe ma swoje łącza szybsze od światła.

Na wyniki egzaminów na uniwersytet czekała ze swoimi pracownikami bardziej niecierpliwie ode mnie. Jestem jej wdzięczna za niesłabnącą wiarę we mnie, za zrozumienie i przychylność, których powodu stale się doszukuję. Wiem, że zawsze mnie wysłucha, doradzi, znajdzie złoty środek i… zmusi ekipę, żeby zeszli z ceny. Taka Dobra Wróżka.

Pani Kawasaki dała mi w kość. Szefowała mi w biurze projektowym. Zatrudniona jako projektant, przez trzy lata byłam błyszczącym transparentem pt: globalizm&profesjonalizm, sprawdzając dodatkowo poprawność języków obcych w pracach wszystkich projektantów w biurze. Klienci, których nawet nie znałam, zwracali się do mnie z prośbą o poprawki. Byłam jak ten robot kuchenny, projektując, instalując komputery i programy, tłumacząc, sprawdzając, wydzwaniając za morze, nawet podejmując zagranicznych gości kontrahentów. Szkoda tylko, ze nie można było mną wyciskać soków. Powroty do domu nad ranem, albo gorzej: po 48 godzinach zaczynały być normą. Gdy pewnej nocy wracając do domu zderzyłam się z samochodem, co zaowocowało paroma złamaniami, pomyślałam, że ja chyba nigdy nie zaspokoję żądań swojej szefowej. Im dłużej zostawałam w pracy, im więcej klientów miałam na tapecie, tym ona więcej wymagała i jeszcze więcej miała obiekcji.

Z nadmiarem pracy ubywało mi wiary w siebie i w swoje możliwości. Przypominałam balon, z którego nagle uszło powietrze: potłucze się od ściany do ściany, po czym sflaczały opadnie na podłogę.

Najpierw odszedł z biura mój długoletni kolega, którego szefowa nazwała zdrajcą. Potem odeszłam ja. Na pożegnanie dostałam kłódkę do roweru… Taka Babajaga jedna, ta pani Kawasaki.

No i tak siedzę sobie czasem w pociągu i patrzę na kobiety wokół i zastanawiam się, którą z nich zachwyca życie z kozami w szwajcarskich śniegach, albo która pomaga przygodnej cudzoziemce, która wreszcie wysysa energię i daje kłódkę na pożegnanie?

 

 

JOASIA 3 1 JOANNA SATO  

 Sąsiadki

1.

W moim pierwszym japońskim domu spotykam cię czasami na klatce schodowej. Jesteś zawsze bardzo elegancko ubrana, masz nienaganny makijaż i staranną fryzurę. Nie potrafię ocenić twojego wieku, ale chyba jesteś nieco starsza ode mnie. Kiedy mnie widzisz, kłaniasz się uprzejmie, bez słów i lekko uśmiechasz. Czasami, mimo że nie wykonujesz żadnego gestu, sprawiasz wrażenie, jakbyś miała ochotę zatrzymać się i porozmawiać. Nigdy jednak tego nie robisz. Mnie też stać tylko na milczące odwzajemnienie twoich uprzejmości. Onieśmiela mnie twoja nieskazitelna elegancja. Zachwycają piękne garsonki i płaszcze. Fascynują kimona - bo również w nich pojawiasz się kilka razy w tym naszym milczącym sąsiedzkim spektaklu.

2.

Dzielimy ze sobą gabinet. To ty zapraszasz mnie do tego zawodowego sąsiedztwa, kiedy zmagam się ze znalezieniem miejsca dla kontynuowania mojej pracy w Kobe. Oferujesz przestrzeń i profesjonalne wsparcie. Wiem, że jesteś krajową ekspertką w naszej dziedzinie, szanowaną i znaną w całej Japonii. Nigdy jednak o tym nie wspominasz. O twoich osiągnięciach dowiaduję się od znajomych z naszego zawodowego środowiska. Jestem pełna podziwu dla twojej wiedzy i skromności. Nasz gabinetowy rytm, oprócz wypełnionych zawodowych grafików, wyznacza też twoja dbałość o miłe drobiazgi i szczegóły - świeże kwiaty w wazonie, zestaw herbat z całego świata gotowy do zaparzenia w eleganckich filiżankach, pastelowe obrazy na ścianach.

3.

Spotykamy się przy windzie. To ty witasz się ze mną i zaczynasz rozmowę. Krótka podróż między piętrami nie daje nam szansy na dokończenie tej rozmowy, ale znamy już swoje imiona i numery naszych mieszkań. Za kilka dni znajduję w swojej skrzynce na listy zaproszenie od ciebie na spotkanie przy herbacie. Przy kilku herbatach opowiadamy sobie nasze osobiste historie. Dowiaduję się, że dzielnica Tokio, w której mieszkam od niedawna, to twoje miejsce rodzinne. Że uwielbiasz czytać książki i sama próbujesz pisać. Że grasz na wiolonczeli w amatorskiej orkiestrze symfonicznej i dzielisz tę muzyczną pasję ze swoją wnuczką. I że wreszcie masz na to wszystko czas, bo niedawno przeszłaś na emeryturę. Nasza sąsiedzka relacja dość szybko zamienia się w serdeczną i bliską znajomość. W czasie spacerów po najbliższej okolicy opowiadasz mi historię tej części Tokio, która jest teraz moim kolejnym domem. Jesteś też bardzo zainteresowana moim doświadczaniem Japonii i oddalenia od kraju rodzinnego. I potrafisz słuchać - uważnie, z szacunkiem, bez oceniania.

4.

Nigdy nie mieszkałyśmy w tym samym domu ani na tej samej ulicy. Oprócz braku wspólnej przestrzeni oddziela nas też czas - bagatelne tysiąc lat, które upłynęły między twoim i moim życiem. Mimo to, kiedy podczas krótkiej wizyty w Uji staję przed twoim pomnikiem, ogarnia mnie przemożne wrażenie, że znamy się bardzo dobrze. Tak, o twoim istnieniu wiem od dawna. Wiem, że pisałaś wiersze, poematy i pamiętniki, że stworzyłaś monumentalną opowieść o księciu Genji i zostałaś zaliczona do Trzydziestu Sześciu Mistrzyń Poezji. Ale to literacka i historyczna wiedza, która wyjaśnia fascynację twoją osobą. Nie pomaga jednak ułożyć moich emocji w tym momencie w spójną opowieść. A od tego zimnego pomnikowego kamienia bije ciepło. Stoję więc przed twoim kamiennym wizerunkiem i zachwycam się tym chwilowym sąsiedztwem, chociaż do końca go nie rozumiem. Powoli niewyraźne skojarzenia, kawałki myśli i wspomnień zaczynają układać się w spójną całość. Zdaję sobie sprawę, że piękno twojego pomnikowego wcielenia przypomina mi o mojej pierwszej japońskiej sąsiadce, eleganckiej, uprzejmej i milczącej. Twoje ogromne osiągnięcia literackie kojarzą się z profesjonalizmem koleżanki ze wspólnego gabinetu w Kobe. A twoja twarz ma w sobie coś z twarzy mojej sąsiadki z Tokio - wiolonczelistki i literatki. Wszystko układa się w całość. Nadal jednak nie mogę odejść od tego ciepłego kamienia i orientuję się, że zatrzymujesz mnie przy sobie, bo chodzi tu o coś jeszcze. Skoro przypomniałaś mi moje trzy japońskie sąsiadki, przypomniałaś też o innych doświadczeniach w relacjach z Japonkami. O tym, jak łatwo jest skupić się na różnicach i zapomnieć o szukaniu podobieństw. O niebezpieczeństwie popadania w upraszczającą egzotykę i przylepienia metek pełnych stereotypów. I wreszcie o tym, że „ja Polka” i „ona Japonka” można bez trudu przetłumaczyć na „my kobiety”. Sąsiadki. Które zawsze mogą się spotkać, porozumieć i usłyszeć. Nawet jeśli milczą, pochodzą z odległych kontynentów czy czasów.

 

 

Emilia zdjecie 2 EMILIA OKUYAMA

 Yoriko

     Yoriko. Poznałam ją u Lindy, mojej amerykańskiej przyjaciółki. Była jedną z pierwszych Japonek, które poznałam w Japonii. Drobna, cicha, z szerokim uśmiechem. Nasze spotkanie było początkiem długoletniej przyjaźni. Zaczęło się od teatru dla dzieci. W naszej międzynarodowej grupie Yoriko była jedyną Japonką, później dołączyły kolejne. Wspólne święta bożonarodzeniowe, pikniki w parku lub inne okazje dały nam szansę wzjemnego poznania się. Teatrzyki świateczne dla dzieci stały się tradycją, kontynuowaną do dziś. Wspólnie robiłyśmy dekoracje, stroje, uczyłyśmy się tekstów, występowałyśmy często z udziałem naszych mężów, a także naszych obecnie dorosłych dzieci. Yoriko należała do osób, które były chętne do każdego działania. Pełna energii i radości, włączała się do każdej inicjatywy. Gdy organizowałyśmy jakieś spotkanie, przynosiła jedzenie, grała na fortepianie, akompaniując osobom śpiewającym. Pianistka, nauczycielka. Niezwykle lubiana i ciągle zajęta. Miała olbrzymią liczbę uczniów, którzy niechętnie się z nią rozstawali. Była osobą, która wyznaczała sobie cele i dążyła do ich realizacji. Kiedyś postanowiła, że weźmie udział w Maratonie Hawajskim i pomiomo wielu zajęć i braku przygotowania sportowego zaczęła biegać po parą kilometrów dziennie. I udało się, poleciała na Hawaje i dobiegła do mety. Jej kolejnym marzeniem było przejechanie słynnej Route 66, amerykańskiej pierwszej drogi łączącej wschodnie wybrzeże z zachodnim, zwanej Mothers Road. Zaraziła nas do tego projektu, podjęłyśmy to wyzwanie i wybrałyśmy się we trzy wspólnie z Lindą na spotkanie Wielkiej Przygody. Nasza Podróż Życia. Jechałyśmy z Kaliforni do Chicago. Później ruszyłyśmy także do Nowego Yorku i dalej poza słynną trasę także do Vermont i do pięknego miasteczka Rock Port, by zamknąć podróż od oceanu do oceanu. Trzy tygodnie w drodze. Razem dzień i noc. Trochę się obawiałam, że może być to ciężkie dla nas wszystkich, ale okazało się, że doskonale się zgrywamy i uzupełniamy. Każda o innym charakterze, temperamencie i pochodząca z innej kultury.

     Podróż dała nam możliwość przejechania i poznania wielkiego kawałka Ameryki, każdy przejechany stan miał inny w charakter. W drodze niebywałe widoki i mnóstwo wrażeń. Spotkania z ludźmi, rozmowy, godziny w samochodzie, motele, wspólne jedzenie, zmęczenie, śmiech. Wróciłyśmy do Japonii z setkami zdjęć, wrażeń i wspomnień. Przy kolejnych spotkaniach zwykle było„ a pamiętasz ....”.

     Yoriko to też osoba działająca na rzecz dzieci z Afryki, tworząca tam orkiestrę i wysyłająca używane instrumenty. Organizująca koncerty w szpitalach. Cicha, miła, uśmiechnięta.... Oddana, lojalna, bezkonfliktowa. Na zawsze pozostanie w moim sercu. Odeszła w listopadzie w zeszłym roku. Po raz pierwszy nie było jej na mojej wystawie...

     Jakie więc są Japonki? Nie wiem dobrze, ale spotkałam kilka, które mi towarzyszyły i nadal towarzyszą w mojej drodze japońskiej. Mam koleżanki z grup sportowych oraz innych. Bliższe i dalsze, ale na pewno wiele się od siebie uczymy i dalej wzbogacamy się nawzajem.

 

 

Renata 3 2 600x800 RENATA MITSUI

 Stalowe motyle? 

Do Japonek jestem nastawiona pozytywnie. Kobieca solidarność odgrywa tu pewną rolę, ale decyduje fakt, że przez długie lata pobytu w Japonii nie zdarzyło się nic, co mogłoby radykalnie zmienić moje nastawienie. Mam wrażenie, że z biegiem lat patrzę na nie coraz bardziej życzliwie i coraz lepiej je rozumiem.

      Nie miałam zamiaru wypowiadać się na temat wyglądu Japonek, ale kusi mnie, żeby zacytować opinię pewnego młodego Polaka, który po kilku dniach pobytu w Japonii i intensywnej obserwacji tutejszych kobiet stwierdził: „One są takie... dopracowane”. Rozbawiła mnie wtedy ta opinia, ale przyznaję jej słuszność. Chodzi o dopracowanie szczegółów ubioru, fryzury, makijażu, czyli elementów wyglądu zewnętrznego. Oczywiście każde uogólnienie ma swoje wyjątki i nieścisłości, ale jednak sądzę, że teza o „dopracowanym” wyglądzie Japonek daje się obronić, szczególnie jeśli pomyślimy o ich wyglądzie w pracy, w sytuacjach oficjalnych, a także towarzyskich. Na pewno to „dopracowanie” ma związek z estetyką japońską oraz z naturalnymi cechami aparycji. Nie można też odmówić Japonkom delikatności i umiejętności estetyzacji nie tylko własnego wyglądu, ale także różnych elementów życia codziennego.

Przy okazji pisania tego tekstu postanowiłam przypomnieć sobie różne kobiety, które poznałam podczas wieloletniego pobytu w Japonii. Okazało się, że tworzą one kalejdoskop zróżnicowanych postaci.

Studentki: Studentki Uniwersytetu Tokijskiego, a właściwie studiów podyplomowych na tej uczelni to pierwsza grupa kobiet japońskich, poznawana stopniowo po przyjeździe do Japonii, stosunkowo nieliczna w porównaniu z pozostałymi. Ambitne, zdolne i inteligentne, o zróżnicowanych osobowościach. Mówiono w żartach, że mężczyźni boją się studentek tak prestiżowej uczelni, bo są dla nich za mądre. Grupa elitarna i mająca szansę zrobienia kariery, ale niestety nie zawsze kobiety zachodzą tak wysoko, jak ich koledzy.

Studentki polonistyki, jedyna grupa młodzieżowa, z którą mam do czynienia od lat. O nich mogę pisać jedynie z punktu widzenia nauczycielki. Kiedy rozpoczynają studia, są istotami bardzo młodymi i czasem dziecinnymi, ale mam okazję zaobserwować, jak w ciągu kilku lat zmieniają się i dorastają. Są zdolne, czasem bardzo zdolne, obowiązkowe, ciekawe ludzi i świata, który dopiero poznają. Bywają takie, które podczas studiów po raz pierwszy wyjeżdżają za granicę. Oprócz nauki zajmują się pracami dorywczymi i działalnością w klubach studenckich, więc muszą planowo organizować swój czas. Potrafią pokierować kolegami i pracować w grupie. Mam wrażenie, że ostatnimi czasy stały się bardziej samodzielne i coraz mniej różnią się od polskich studentek. Niektóre mają rozmaite problemy życiowe. Pobyt w Polsce odkrywa przed nimi nowe horyzonty, więc chciałabym, aby Polska nie zawiodła ich oczekiwań.

Matki, panie domu: Właścicielka starej kamienicy, w której mieszkałam w czasach studenckich. Typowa starsza gospodyni domowa, zawsze w fartuszku, oddana gotowaniu, na pierwszego przychodziła po czynsz (płacony wtedy w gotówce). Na pożegnanie sprezentowała mi doskonałą książkę kucharską, która przydaje mi się do dziś. Nota bene, mam wrażenie, że większość Japonek lubi i potrafi dobrze gotować.

Teściowa, dawniej piękna kobieta, obecnie schorowana staruszka, która nie narzeka, ma w sobie dużą dawkę dumy, optymizmu i raczej silny charakter.

Matki-Japonki, które poznałam w szkolnych czasach córki, w gruncie rzeczy podobne do matek-Polek, tylko bardziej niż Polki obarczone niemal wyłączną odpowiedzialnością za wychowanie swych pociech. Mocno zaaganżowane w wychowanie i edukację dzieci, zwykle pracujące czasowo, rzadziej na cały etat lub zatrudnione w rodzinnym biznesie. Mało było kobiet zajmujących się wyłącznie prowadzeniem domu, może to specyfika mojej okolicy. Wiem z całą pewnością, że imponowały im kobiety robiące prawdziwą karierę zawodową. Potrafiły się zorganizować jako grupa i sprawnie wykonać zadanie, a przy okazji okazało się, że mają różne umiejętności, np. nabyte podczas pracy przed ślubem.

Do tej kategorii dołączę kobiety-wolontariuszki, takie jak na przykład rozmowna i trochę wścibska pani A. która oddaje swój czas i energię pomocy bezdomnym kotom w naszym miasteczku oraz aktywne kobiety w starszym wieku, oddające się rozmaitym hobby, jak malarstwo, kaligrafia, śpiew, sport i temu podobne. Nota bene, hobby w wydaniu japońskim to prawie profesjonalizm.

     Kobiety pracujące zawodowo: Niezbyt liczne w Japonii kobiety-lekarki mają u mnie kredyt zaufania, wolę je od zachowujących się czasami patriarchalnie japońskich lekarzy. Japońskie pielęgniarki też lubię, bo są zręczne i zwykle opiekuńcze, co mnie cieszy, ponieważ nie przepadam za wizytami u lekarza.

Bardzo zróżnicowane jest grono kobiet, z którymi zetknęłam się podczas rozmaitych prac tłumaczeniowych. Pracownice, a czasem właścicielki i dyrektorki firm tłumaczeniowych i logistycznych obsługujących międzynarodowe spotkania, targi, konferencje itd. Były sprawne w swej pracy, grzeczne, przedsiębiorcze. Tłumaczki z różnych języków, fachowe i oczywiście znające dobrze języki obce. Widziałam prawdziwe gejsze przy pracy, zetknęłam się też z kobietami na wysokich stanowiskach lub należącymi do elity społecznej. W pamięci pozostała mi na przykład nieżyjąca już Takako Doi, charyzmatyczna polityczka, liderka partii, kobieta, która osiągnęła wysoką pozycję w japońskim parlamencie.

Spotkałam kobiety pracujące w rozmaitych urzędach, instytucjach, fabrykach, w których miałam okazję być jako tłumaczka. Tej grupy nie da się opisać w skrócie, bo jest zbyt zróżnicowana. Miałam też okazję poznać kobiety pracujące naukowo, badaczki, nauczycielki języków obcych i języka japońskiego.

I jeszcze wiele innych.

Kobiety, z którymi się zetknęłam, są bardzo różne pod wieloma względami. Działają w różnych grupach zawodowych i na rozmaitych poziomach życia społecznego. Mają zróżnicowane osobowości. Są aktywne, odpowiedzialne i sprawdzają się w swojej pracy. Przejawiają cechy odpowiednie i potrzebne dla odgrywania rozmaitych ról, bywają łagodne, usłużne, stanowcze, ale także twarde i nieusttępliwe. Są raczej wytrzymałe i nie afiszują się bez potrzeby swoimi problemami. Jedna z amerykańskich badaczek nazwała Japonki „stalowymi motylami” (Steel butterflies), a to efektowne określenie ma wyrażać kontrast między subtelnym wyglądem a wewnętrzną siłą. Wielokrotnie odnosiłam wrażenie, że są silniejsze niż Polki, może dlatego, że społeczeństwo japońskie ich nie rozpieszcza, a wzory kulturowe tak nakazują.

     Są grzeczniejsze niż mężczyźni i przejawiają więcej empatii. Potrafią działać skutecznie w grupie, a japoński grupizm w damskim wydaniu nie jest gorszy od jego męskiej wersji. Bywają konserwatywne i radykalne, mądre i głupie. Mają własne zdanie na wiele tematów, ale zwykle ostrożnie wypowiadają swe opinie. Są oddane rodzinie, pracy, ideom, przyjaźniom i bardziej uczuciowe niż się początkowo wydaje. Bywają też dumne i bardzo ambitne. Chyba pragną większej wolności, niż mają. Chcą cieszyć się życiem i poznawać świat. W swojej kobiecej naturze nie tak bardzo różnią się od Polek. Różnice polegają na odmiennym wyglądzie oraz stereotypach społecznych, dotyczących istoty kobiecości i społecznej roli kobiet, a tym Japonki poddają się lub nie w rozmaitym stopniu. W Dniu Kobiet życzę im, aby mogły swobodnie i w pełni rozwijać swe umiejętności i talenty, z pożytkiem dla siebie i innych ludzi.

.........................................                                     

Praca graficzna do cyklu:

Projekt wykonała Ewa Maria Kido inspirując się wykonaną przez siebie okładką do „Gazety Klubu Polskiego w Japonii nr 1(47) z lutego 2006 r. Redaktorem naczelnym tego numeru była Renata Mitsui. Praca wykorzystuje zdjęcia autorki oraz jedno ówczesne zdjęcie (kobiety na ławce) Jacka Wicińskiego, który udostępnił zdjęcia.

© 2013 www.polonia-jp.jp