gazeta.jp Polonia Japonica

Polonijny portal internetowy funkcjonujący w polsko-japońskiej przestrzeni międzykulturowej, prowadzony przez grupę Polek mieszkających, pracujących i działających w Japonii.

 

Galeria

A+ A A-

Agresor ofiarą?

Oceń ten artykuł
(0 głosów)
15 sierpnia 1945 roku w południe, uznany za boga cesarz Japonii Hirohito po raz pierwszy osobiście przemówił do swoich poddanych. Stojący na baczność przed odbiornikami radiowymi poddani po raz pierwszy w życiu usłyszeli głos swojego władcy, który posługując się wycyzelowanym, dworskim jezykiem próbował im coś powiedzieć. Większość ludzi nie rozumiała języka dworskiego.

Zresztą już sam fakt, że syn niebios zszedł na padół ziemski i mówi do nich był wystarczająco paraliżujący aby uniemożliwić im zrozumienie treści.

„Po dogłębnym rozważeniu ogólnych tendencji światowych i warunków w jakich znajduje się dziś nasze cesarstwo [...] rozkazaliśmy rządowi cesarskiemu aby poinformował cztery kraje: Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię, Chiny i Związek Radziecki, że akceptujemy tekst ich wspólnej deklaracji” - oznajmił stłumionym głosem przez głośniki radiowe cesarz Hirohito. Japonia zgodziła się zakończyć działania wojenne, przyjąć warunki Deklaracji w Poczdamie i oddać administrację państwową w ręce najwyższego dowódcy wojsk alianckich. Cesarz ani razu nie użył w przemówieniu słowa „klęska” czy „kapitulacja” i po dzień dzisiejszy owe poniżające dla dumy narodowej słowa praktycznie nie są w Japonii używane. Bezwarunka kapitulacja, która oznaczała koniec japońskiej okupacji w innych krajach azjatyckich i początek pierwszej obcej okupacji w Japonii uznana jest za najbardziej haniebne wydarzenie historyczne. Rocznica jej podpisania nazywana jest w Japonii po prostu rocznicą zakończenia wojny.

W ciągu ponad 55 lat Japonia nie potrafiła stawić czoła historii i rozliczyć się z wydarzeniami wojny. Temat wojny jest w Japonii albo tematem tabu, albo bywa przedstawiany stronniczo, co budzi kontrowersje w krajach, które padły ofiarą japońskiej agresji. Japonia prowadziła działania wojenne w innych krajach azjatyckich. Z tego powodu dla większości ludności cywilnej w Japonii wojna oznaczała naloty bombowe na Tokio oraz zrzucenie przez wojsko amerykańskie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Japończycy nawet dziś uważają się za ofiary wojny a nie kraj osi, który wraz z Niemcami i Włochami walczył o „świat dla siebie”. Według podręczników szkolnych i mediów druga wojna światowa oznacza agresję prowadzoną przez nazistowskie Niemcy. Wojna kojarzy się Japończykom z Oświęcimiem raczej niż z masakrą w Nankinie. Nihon Tsushin Kyoiku Renmei Shuppankyoku, czyli Federacja Wysyłkowych Wydawnictw Edukacyjnych wydała w 2000 roku serię kaset wideo prezentujących najważniejsze wydarzenia 20. wieku. W zamieszczonej w gazecie Nihon Keizai Shinbun 27 stycznia całostronicowej reklamie serii 20. wieku Federacja podaje kalendarium zarejestrowanych na kasetach wydarzeń. Druga wojna światowa ogranicza się do wydarzeń w Europie. Między rokiem 1936 a 1945 miał miejsce według kalendarium atak na Polskę w 1939 roku, który rozpoczął drugą wojnę światową. Następnie w 1941 roku Japonia zaatakowała Pearl Harbour, a w 1942 roku rozpoczęły się naloty na Japonię oraz klęski Japonii od bitwy o Midway. W 1945 jest atak atomowy na Hiroszimę i Nagasaki. W tym skrótowym wprawdzie kalendarium, które z założenia ma pełnić rolę edukacyjną brak jest wzmianki o jednej z największych japońskich zbrodni, czyli masakry ludności chińskiej w Nankinie. Brak jest ataku na Chiny, Indonezję czy na jakikolwiek inny kraj w Azji południowo-wschodniej. Podkreślone są wyłącznie wydarzenia, które prezentują Japonię jako ofiarę wojny. Kiedy porównując Polskę i Japonię podczas przemówienia dla świata biznesu w Hamamatsu w 1997 roku powiedziałam, że Polska była ofiarą wojny a Japonia agresorem, moja uwaga spotkała się z ostrym sprzeciwem osoby, która mnie do wygłoszenia przemówienia zaprosiła. Podczas tegorocznej konferencji prasowej, zorganizowanej z okazji wyjazdu do Polski i innych krajów Europy Środkowej, cesarz Japonii Akihito powiedział, że Polska i inne kraje Europy Wschodniej (według terminologii japońskiej Polska nadal należy do Europy Wschodniej) zniszczone były w czasie wojny tak samo jak Japonia. Ciekawe, że mówi tak syn cesarza, który wojnę w Azji rozpętał i ją prowadził. Wojna ta kosztowała życie milionów Azjatów.

Łagodna okupacja

Jak na ironię losu duży wpływ na takie postrzeganie wojny przez Japończyków miał jedyny kraj, który Japonię pokonał i okupował. Stany Zjednoczone zabiegały o to, aby leżąca blisko ZSRR Japonia nie wpadła po wojnie w sferę wpływów obozu komunistycznego i aby komunizm nie zastąpił Japończykom militaryzmu. Z tego powodu Najwyższe Dowództwo Wojsk Alianckich zdecydowało, że cesarz nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za zbrodnie wojenne. Amerykanie, a przede wszystkim sprawujący w ich imieniu władzę w Japonii generał Douglas MacArthur, postanowili nie niszczyć panującego porządku społecznego. MacArthur obawiał się, że jeżeli wraz z cesarzem zniknie spoiwo łączące wszystkich Japończyków, znajdą oni pocieszenie w ideach komunistycznych. Aby zakorzenić w Japonii demokrację Amerykanie musieli dać jednak pokaz sprawiedliwości. Zorganizowano Trybunał Tokijski, który miał osądzić zbrodniarzy wojennych. Osoba cesarza, który podpisywał wszystkie dokumenty wojenne została pominięta. Na ławie oskarżonych zasiadła tylko garstka podwładnych, którzy wykonywali jego rozkazy i w imieniu syna bogów prowadzili wojnę służącą budowie wielkiego cesarstwa japońskiego. Po wojnie Amerykanie rozwiązali wprawdzie wielkie koncerny zaibatsu, ale nie zniszczyli ich struktury, która istnieje do czasów obecnych. Amerykanie zgodzili się nawet zataić zbrodnie dokonane przez Japończyków w tak zwanym obozie 731, gdzie ludzi poddawano okrutnym torturom prowadzonym w ramach doświadczeń medycznych. Wszczepiano jeńcom choroby zakaźne, po czym ich żywcem krojono i obserwowano postępy choroby. Amerykańska gazeta International Herald Tribune opublikowała w ostatnich dwóch latach artykuł oparty na rozmowie z sędziwym Japończykiem, który uczestniczył w tych pseudomedycznych eksperymentach. Opowiadał on, że jego zadaniem było masakrowanie twarzy jeńców, nazywanych przez pseudolekarzy „kłodami”. Po zmasakrowaniu twarzy „kłoda” nie przypominała już - według niego - człowieka. Za zatajenie zbrodni dokonywanych w obozie okupanci zażądali wyników „badań”, a prowadzący je „lekarze” weszli po wojnie w skład zarządów firm farmaceutycznych np. w korporacji Midori Jūji czyli Zielony Krzyż.

Amerykanie nie obalili więc starej struktury społeczno-gopodarczej, lecz kazali jej działać w nowej, demokratycznej infrastrukturze politycznej. Koniec wojny nie doprowadził w Japonii do przewrotu społecznego, jaki miał miejsce choćby w Polsce, gdzie do rządów doszła zupełnie inna grupa społeczna. Władza w Japonii pozostała po wojnie w rękach tych samych ugrupowań, które rozpoczęły kolonizację krajów azjatyckich. MacArthur nie odstawił konserwatystów od rządów, gdyż obawiał się wzmocnienia wpływów komunistów i ruchów lewicowych. Zamiast osądzenia i skazania winnych za wojenną agresję polityków, militarystów, biznesmenów i finansjery, wszczął walkę z lewicą, prawie zupełnie ją eliminując z życia politycznego Japonii. Jego walka była tak skuteczna, że nawet dziś ugrupowania lewicowe i lewicujące odgrywają w Japonii rolę marginalną. MacArthur bał się, że zniszczona wojną Japonia wejdzie pod wpływy ZSSR i nie będzie w stanie spłacić wysokich, zaciągniętych w USA przed wojną pożyczek. Stara ekipa nie tylko nie poniosła więc odpowiedzialności za wojnę, ale pozostała przy sterze rządów. Wraz z nią przetrwała konserwatywna polityka polegająca między innymi na negowaniu odpowiedzialności za wojnę. W rezultacie w odróżnieniu od Niemiec, poglądy gloryfikujące wojenny militaryzm oraz mordy wojenne nie zostały w Japonii zakazane prawem. Trudno się zresztą władzom japońskim specjalnie dziwić. Jeżeli wszechwładne w czasie okupacji wojska amerykańskie nie ukarały winnych zbrodni wojennych, to dlaczego sami politycy mają rozpoczynać polowanie na czarownice, czyli na samych siebie. Co roku po kilka razy członkowie rządu i osoby wpływowe w publicznych wystąpieniach wtrącają uwagi usprawiedliwiające japońską agresję w Azji lub nawet całkowicie zaprzeczające jakoby Japonia jakąkolwiek agresywną akcję prowadziła. Kraje azjatyckie protestują, polityk lub osobistość odwołują wypowiedź, ale sygnał zostaje dany. My, politycy wiemy, że w czasie wojny nasz kraj nie popełnił żadnych zbrodni, ale musimy mówić co innego pod wpływem nacisku z zagranicy. Nacisk z zagranicy jest wymówką stosowaną w Japonii w każdej dziedzinie życia.

Wojenna etyka

Brak poczucia winy za wojnę związany jest również z tradycyjną japońską etyką, w której nie ma miejsca na wartości absolutne jak dobro i zło, a naczelną wartością jest lojalność. Jest to oparta na zasadach konfucjańskich lojalność w stosunku do władcy, ojca i męża. Zachowanie człowieka zależy nie od wartości absolutnych, ale od panujących w danym momencie okoliczności. Japończycy do dziś podziwiają pochodzącą z 18. wieku opowieść o 47. samurajach, którzy popełnili samobójstwo seppuku (nazywane w Europie harakiri, czyli przecięcie brzucha w poprzek) w obronie honoru swojego pana. Poświęcili oni życie dlatego, że ich pan został niesprawiedliwie skazany. ówczesne prawo nakazywało aby ukarać na równi obydwie strony sporu. Tymczasem ukarany został tylko ich pan, a nie jego przeciwnik w sporze. Opowieść o samobójczej śmierci lojalnych samurajów doczekała się niezliczonych adaptacji w teatrach i w filmach, do dziś wyciskających łzy z oczu japońskiej widowni. Poczucie lojalności wyjaśnia po części dlaczego większość Japończyków nie czuje odpowiedzialności za wojnę. W ich przekonaniu wszyscy, którzy brali udział w wojnie robili to z poczucia lojalności w stosunku do cesarza i do wojskowych przełożonych. Śmierć młodych chłopców, którzy jako żywe torpedy kamikaze oddali życie za cesarza jest więc piękna, bo oni służyli sprawie. Śmierć lojalnych nie jest po prostu rozpatrywana w kategoriach dobra czy zła. Większość ludzi nie obwinia cesarza za śmierć młodych kamikaze, a głosy tych, którzy uważają, że cesarz ponosi odpowiedzialność, są zbyt ciche, aby było je słychać.

Znana antropolog Ruth Benedict (autorka książki „Chryzantema i miecz”) nazywa japońską etykę „etyką alternatyw”. Autorka podkreśla, że po zakończeniu wojny Japończycy prawie od razu wyskoczyli z wojennych zbroi i z entuzjazmem powitali okupujące ich kraj wojska amerykańskie. Nie oznacza to oczywiście, że wszyscy zaczęli natychmiast wielbić swoich okupantów i że obyło się zupełnie bez protestów. Nie było jednak oznak wrogości i większych wystąpień przeciwko Amerykanom ani cudzoziemcom z Europy. Taka zmiana frontu działania nie jest w Japonii traktowana z niedowierzaniem. Wynika z pragmatyzmu. Ważna jest lojalność i konsekwencja w działaniu prowadzącym do zwycięstwa oraz osiągnięcia celu. Jeżeli działanie nie przynosi osiągnięcia celu, należy skierować swoje wysiłki w kierunku, który gwarantuje perspektywę osiągnięcia nowego celu. „Jeżeli więc - jak pisze Benedict - wysiłki zbudowania Japonii na podstawie jawnie mocarstwowych założeń zakończyły się zupełną klęską, należy wejść na ścieżkę pokojowego rozwoju kraju”. Inną, obok lojalności, ważną cnotą w japońskiej etyce jest unikanie wstydu. Czyny wojenne budzą u starszych Japończyków wstyd, nie należy więc o nich mówić. Za wszelką cenę należy uniknąć przeniesienia poczucia wstydu na przyszłe pokolenia, które zatracą wówczas dumę narodową. Nie należy więc mówić o roli Japonii w wojnie. Wydarzenia wojenne podyktowane zostały panującą wówczas sytuacją. Japońska logika wyjaśnia, że ich kraj, podobnie jak mocarstwa zachodnie, szukał dla siebie przestrzeni w Azji Wschodniej. Dlatego nie można - według nich - rozpatrywać problemów wojny w kategoriach zachodnich wartości dobra i zła. Należy jednak wyczulić młode pokolenia na nieszczęścia wojny. Służą temu wspomnienia o nalotach bombowych na Tokio oraz zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki.

Pragmatyzm i dostosowanie się do panujących warunków wyznaczały - według Benedict - również sposób traktowania rannych we własnym wojsku. Bohaterstwo w walce polegało według Japończyków na pogodzeniu się z ryzykiem śmierci i odrzuceniu możliwości ratunku. „Przez cały czas trwania wojny w armii japońskiej nie było jednostek sanitarno-ratowniczych, które znosiłyby rannych z pola walki i udzielały pierwszej pomocy. Nie było także punktów opieki medycznej, ani na linii frontu, ani na tyłach; nie było oddalonych od frontu szpitali. Nie dbano o dostawy materiałów sanitarnych i medycznych, a w nagłych wypadkach chorych po prostu zabijano. Procedura (wojskowa) nie przewidywała ewakuacji chorych i rannych, kiedy to jeszcze było możliwe. Przystępowano do działania dopiero gdy dochodziło do «planowego odwrotu» batalionu lub nieprzyjacielskiej okupacji. Wówczas dyżurny oficer służby medycznej często zabijał pacjentów zanim opuścił szpital lub zabijali się oni sami, używając ręcznych granatów.” (Chryzantema i Miecz, Ruth Benedict, PIW, 1999). Propagowane przez wojsko lekceważenie śmierci nie oznacza wcale, że wszyscy żołnierze, a zwłaszcza ci zajmujący wysokie stanowiska, dzielili bohaterskiego ducha. Lekceważenie śmierci, jak wiele innych idei, było opium dla mas. Według byłych żołnierzy rozmawiających z Benedict, wielu oficerów ewakuowało się zawczasu, zostawiając swoich żołnierzy samych na polu bitwy.

Zdecydowana większość Japończyków, z którymi w życiu rozmawiałam uważa, że sposób zachowania w czasie wojny wyznaczała sytuacja wojenna. Nawet naukowcy i ludzie wykształceni mówili mi, że przecież nie tylko Japonia zabijała w czasie wojny. Śmierć ludzi niosła ze sobą wojna, która była wynikiem ówczesnej sytuacji politycznej. Nie można według nich oceniać Japonii obecnie za to, co działo się w innych warunkach historycznych. W zasłyszanych przeze mnie dyskusjach o wojnie ani razu nie spotkałam się z ocenami w kategoriach dobra i zła. Nawet znani profesorowie z prestiżowych uniwersytetów oceniają wojnę wyłącznie w aspekcie sytuacji politycznej i często argumentują, że Japonia została do wojny zmuszona, co usprawiedliwia podjęcie decyzji o wszczęciu wojny. W rezultacie panuje przekonanie, że Japonia walczyła o uwolnienie innych krajów azjatyckich spod jarzma kolonializmu białego człowieka i że japońska wojna nie miała charakteru agresywnego. Japonia nie rozpoczęła wojny z własnej woli lecz padła ofiarą międzynarodowych rozgrywek, które uwikłały ją w działania wojenne. Japonia jest więc ofiarą wojny, utożsamianej tutaj z cierpieniami podczas amerykańskich nalotów bombowych, atakami atomowymi na Hiroszimę i Nagasaki oraz z poniżeniem, jakim poddawani byli japońscy żołnierze w jenieckich obozach na terenie Związku Radzieckiego. Rocznica zakończenia wojny obchodzona jest jako święto poświęcone pamięci rodaków, którzy oddali życie za ojczyznę, walcząc na frontach wojennych w innych krajach azjatyckich.

Kiedy w 1995 roku odwiedziłam muzeum wybuchu atomowego w Nagasaki, wzmianka o udziale Japonii w wojnie mówiła, że „w wyniku panującej na świecie sytuacji politycznej Japonia została na początku 20. wieku uwikłana w wojnę.” Muzeum w Nagasaki jest jednym z najbardziej postępowych w Japonii, bo dopuszcza w swoich ekspozycjach wzmianki o japońskiej agresji w Azji. Pierwotna ekspozycja została jednak bardzo okrojona z materiałów o wojnie w Azji, bo przeciwna była temu japońska prawica. Kierownik muzeum powiedział nam, dziennikarzom, że zdecydowano usunąć zdjęcia pokazujące masakrę w Nankinie, bo były one zbyt brutalne aby pokazać je młodemu pokoleniu. W październiku 1999 władze oddalonego od Tokio o 20 km miasta Kashiwa odwołały pozwolenie na pokaz sprowadzonego przez grupę obywatelską chińsko-hongkongskiego filmu „Nankin 1937” w miejskiej sali ponieważ - jak stwierdził urzędnik z urzędu miasta - władze miejskie dostały 50 telefonów protestujących przeciwko udostępnianiu publicznej sali na pokaz filmu. Telefony pochodziły od mieszkańców miasta oraz z innych miejsc w Japonii i były wśród nich pogróżki. Tymczasem 23 stycznia 2000 roku władze miasta Osaka wynajęły 300-osobową salę w miejskim Centrum Pokoju Międzynarodowego organizatorom konferencji zaprzeczającej jakoby przeprowadzona przez wojsko japońskie masakra chińskiej ludności cywilnej w Nankinie w ogóle miała miejsce. Organizatorzy konferencji nazwali masakrę w Nankinie „największym mitem 20 wieku”. Protesty przeciwko wynajmowaniu publicznej sali na tak oszczerczą konferencję nie zostały przez władze miasta wzięte pod uwagę. Urząd miejski wynajął salę argumentując, że wypełnia konstytucyjny zapis o wolności słowa. Konferencja odbyła się w czasie, gdy 150 osób, w tym chińscy studenci, protestowało na zewnątrz Centrum Pokoju przeciwko szerzeniu kłamstw na temat japońskiej zbrodni.

Podwójna twarz

Państwowe obchody zakończenia wojny odbywają się co roku z wielką pompą w jednej z największych sal widowiskowych Nippon Budokan w tokijskiej dzielnicy Kudan. W uroczystościach poświęconych pamięci rodaków biorą zwykle udział cesarz z małżonką, premier, około 1000 przedstawicieli władz państwowych i około 7000 przedstawicieli rodzin poległych na wojnie. Premier i cesarz składają kondolencje i modlą się za pokój na świecie. Problem Japonii polega na tym, że w sprawach wojny prowadzi ona dwulicową politykę. Aby nie urazić patriotycznych uczuć większości społeczeństwa, rząd zamierza za wszelką cenę zachować wizerunek kraju, który chciał dobrze, ale w czasie wojny padł ofiarą rozgrywek zachodnich mocarstw. Równocześnie Tokio nie chce pogarszać stosunków z innymi krajami azjatyckimi, które padły ofiarą japońskiej agresji i są dziś ważnymi partnerami gospodarczymi. Japonia nigdy nie przeprowdziła społecznej debaty na temat znaczenia wojny ani nie zezwoliła na wielostronną ocenę decyzji wojennych w japońskich mediach. Dyskusja społeczna dopuściłaby bowiem do głosu ugrupowania domagające się uznania odpowiedzialności cesarza, uważanego przez niektóre kręgi społeczne za zbrodniarza wojennego, a to z kolei otworzyłoby wypełnioną żądaniami rekompensat wojennych puszkę Pandory w kraju i za granicą. Najlepszym lekarstwem na uzdrowienie atmosfery wokół problemów wojennych jest według Tokio „przeczekać i zapomnieć”.

W ciągu ostatnich 10 lat Japonia skłoniła się z jednej strony do uznania swojej agresji w Azji. Od 1995 roku premierzy Japonii przyznawali, że wojna spowodowała ogromny ból i cierpienie w sąsiednich krajach azjatyckich. Z drugiej strony nasiliły się nastroje nacjonalistyczne i konserwatywne. Od 1996 roku premierzy zaczęli regularnie odwiedzać kontrowersyjną świątynię shintoistyczną Yasukuni. Wcześniej odwiedzali ją ministrowie i członkowie parlamentu. Założona przez cesarza Meiji w 1869 roku świątynia nazywała się początkowo Shōkonsha (chram zapraszający duchy). Poświęcona była pamięci poległych w czasie wewnętrznych, krwawych rozgrywek prowadzonych na rzecz restauracji władzy cesarskiej od 1853 roku. W 1879 roku nazwa zmieniona została na Yasukuni jinja. Z czasem Yasukuni przerodziła się w świątynię przypominającą grób nieznanego żołnierza. W 1896 uznano ją za świątynię poświęconą pamięci wszystkich bohaterów wojennych, którzy ponieśli śmierć za ojczyznę. Złożono tu prochy poległych w czasie wojen z Chinami (1894-5), z Rosją (1904-05) i z pierwszej wojny światowej kiedy Japonia walczyła po stronie aliantów. Potem dołączono do nich prochy poległych w czasie drugiej wojny światowej, czyli w czasie agresywnych walk zmierzających do stworzenia wielkiej, azjatyckiej strefy. Ich dusze były w czasie wojny uznane za bóstwa shintoistyczne. W Yasukuni spoczywają obecnie prochy dwóch milionów czterystu tysięcy żołnierzy. Świątynia nie stałaby się zapewne obiektem tak dużej, międzynarodowej kontrowersji, gdyby w końcu lat 70-tych nie złożono w niej prochów siedmiu skazanych na śmierć przez międzynarodowy trybunał w Tokio zbrodniarzy wojennych klasy A. Znalazł się wśród nich uznany za odpowiedzialnego śmierci milionów Azjatów generał Hideki Tōjō, który w czasie wojny pełnił funkcje premiera. W 1979 roku świątynię oficjalnie odwiedzili członkowie ówczesnego rządu. Pod presją protestów wyrażonych głównie przez polityczną opozycję i inne kraje azjatyckie, praktyka rządowych wizyt została zawieszona do 1985 roku, kiedy świątynię odwiedził premier Yasuhiro Nakasone. Od czasów premiera Nakasone wizyty przedstawicieli rządu w świątyni nabrały charakteru zabawy w kotka i myszkę, która służy pokazaniu społeczeństwu, że rząd pamięta o poległych bohaterach narodowych, ale nie może oddawać im hołdu ze względu na protesty wrogo nastawionej w stosunku do Japonii opinii zagranicznej. Stworzeniu takiego wrażenia służyła mająca miejsce w końcu lipca 1996 roku wizyta w Yasukuni ówczesnego premiera Ryūtarō Hashimoto. Premier udał się do świątyni we własne urodziny aby „oddać hołd pamięci poległego przyjaciela”. Pod presją wyrażonych po wizycie chińskich i koreańskich protestów zaniechał odwiedzania świątyni w rocznicę zakończenia wojny, ale przesłanie do narodu zostało przekazane. Od niedawna wiele kontrowersji budzi fakt odwiedzania świątyni przez obecnego premiera Junichirō Koizumi.

Nagminnie poddawany jest w wątpliwość sam fakt przeprowadzenia tzw. masakry w Nankinie w grudniu 1937 roku, kiedy armia japońska w okrutny sposób zamordowała według źródeł chińskich 200,000 ludności cywilnej. Wielokrotnie negowana była prawdziwość danych dotyczących zmuszania kobiet w innych krajach azjatyckich do cielesnych usług na rzecz armii cesarskiej. Dokumenty wojskowe mówiące o utrzymywaniu domów publicznych przy armii i zmuszaniu kobiet do cielesnych usług dla żołnierzy zostały opublikowane na początku lat 90. Historycy oceniają liczbę seksualnych niewolnic pochodzących m.in z Korei, Chin, Tajwanu i Filipin na 200 000 osób. W komentarzu redakcyjnym prawicowa gazeta Sankei wyraźnie stwierdziła w 1998 roku, że zwane po japońsku „kobietami pocieszycielkami” Azjatki były prostytutkami, które same zgłaszały się do japońskich, wojskowych domów publicznych.

Na początku sierpnia 1998 podkomisja ONZ zajmująca się prawami człowieka stwierdziła, że rząd Japonii powinien wypłacić rekompensaty kobietom, które były ofiarami zorganizowanych gwałtów żołnierzy i powinien skazać osoby winne ustanowienia systemu. Z niezwykłą agresją zareagowała na raport komisji prawicująca gazeta Yomiuri, która uznała, że fakty dotyczące zmuszania kobiet do seksualnego niewolnictwa nie zostały potwierdzone. Komentarz redakcyjny gazety usprawiedliwił japońskie poczynania stwierdzając, że przecież „żołnierze niemieccy regularnie zmuszali kobiety w okupowanych w czasie wojny krajach do prostytucji”, „wojska sowieckie wywiozły setki tysięcy Japończyków na Syberię [...] i zmuszały ich do niewolniczej pracy”, a więc „Japonia nie powinna być jedynym obiektem raportu”. W zeszłym i bieżącym roku Ministerstwo Edukacji przyjęło do programu nauczania podręczniki historii napisane przez nacjonalistów. Podręczniki historii dla niższej i wyższej szkoły średniej usprawiedliwiają japońską agresję w Azji i nie zawierają - według doniesień prasowych - wzmianek o seksualnych niewolnicach. Podręczniki zostały zatwierdzone przez nacjonalistycznego burmistrza Tokio jako obowiązujące w szkołach podległych metropolii tokijskiej.

Panująca od ponad 10 lat dekoniunktura gospodarcza sprawia, że Japończycy stają się bardziej nacjonalistyczni i trudniej im będzie uporać się teraz z własną historią. Wojenne rany w Azji nie są jeszcze zagojone. Japonia spodziewa się, że zanikną one z czasem, bo zostaną zapomniane przez przyszłe pokolenia. Japończycy nie dostrzegają, że na zachodzie powstała bogata literatura dotycząca wojny w Azji i trudno będzie ją zlekceważyć lub sprawić, by popadła w zapomnienie.

Gazeta Klubu Polskiego w Japonii Nr 4 (25), VIII.2002

Zaloguj się, by skomentować
© 2013 www.polonia-jp.jp

Logowanie lub Rejestracja

Zaloguj się