Logo
Wydrukuj tę stronę

Białe plaże Shimody

Oceń ten artykuł
(2 głosów)
Ekspresowy  pociąg „Odoriko-go”  podążał wzdłuż wschodniego wybrzeża półwyspu Izu. Delikatnie kołysząc się na szynach, zabierając pasażerów z Atami i Ito zbliżał się do celu pokonując kolejne kilometry drogi wśród soczystej lipcowej zieleni. Zapatrzona przez okno w nadmorski krajobraz, gdzie często błękitne niebo mieszało się na horyzoncie z oceanem, zastanawiałam się nad tym, co jeszcze oprócz białych plaż Shimody może mi to miejsce zaoferować.
Kilka dni wcześniej miła pani z biura podróży w Tokio zapewniała mnie, że czyste plaże, wodę i piasek, takie jak na Okinawie, znajdę na południowym cyplu półwyspu Izu. Wybrałam Shimodę ze względu na jej ciekawe położenie. Małe portowe miasto, osadzone w północno-wschodniej części zatoki i otoczone stromymi, klifowymi wzgórzami wydawało mi się bezpieczną przystanią dla licznie wpływających tam jachtów, statków, kutrów rybackich, jak i dla ludzi poszukujących wakacyjnego wypoczynku.
Pociąg „Odoriko-go” wjechał na stację Shimoda, którą szybko wypełnili turyści, zgiełk i gwar podróżnych pośpiesznie szukających turystycznej informacji. Jednak na zewnątrz dworca upalny dzień ciągnął się leniwie i taki stan ducha udzielał się również wczasowiczowi. Postanowiłam jak najszybciej dostać się do ryokanu, gdzie czekał na mnie tradycyjny japoński pokój z widokiem na plażę Iritahama. Zwiedzanie miasta odłożyłam na póżniej. Muszę przyznać, że byłam mile zaskoczona, gdy taksówkarz odebrał mój bagaż i sam umieścił go w bagażniku. Takie zachowanie kierowcy wywarło na mnie pozytywne wrażenie, ale i zdziwienie, bo każdy kto jeżdził taksówką w Tokio czy w Jokohamie wie, że umieszczanie własnego bagażu w japońskiej taksówce należy do pasażera. Okazuje się jednak, że w Shimoda panują inne zwyczaje; powiedziałabym bardziej światowe. Przyszło mi na myśl, że ma to związek z niedawną przeszłością tego miasta...
Wzdłuż linii brzegowej Shimody znajdują się piękne, białopiaszczyste plaże. Turyści, którzy lubią opalać się, nurkować w oceanie lub po prostu spacerować po plaży o wschodzie i zachodzie słońca znajdą tutaj wszystko to, co potrzebne jest do odpoczynku, a wyśmienite dania z owoców morza, podawane w restauracjach hotelowych i w ryokanach, zaczarują największego smakosza.
Półwysep Izu leży na obszarze wysokiej aktywności sejsmicznej, co wiąże się z częstymi wstrząsami i obecnością tutaj gorących żródeł onsen. W nadmorskich hotelach w stylu zachodnim i japońskich ryokanach popularną atrakcją turystyczną są kąpiele w basenach wypełnionych wodą z onsenów, często umiejscowione w zielonej scenerii na zewnątrz hotelowych zabudowań. Gdy letni sezon się kończy gorące żródła na półwyspie Izu stają się głównym celem japońskiego turysty. Woda rozgrzana do 43 stopni C pomaga pozbyć się stresu, poprawia krążenie krwi i ogólnie daje ciału odpocząć w upalne lub chłodne dni.
Do najpiękniejszych plaż wzdłuż linii brzegowej Shimody można dostać się drogą morską. Z przystani w porcie Shimoda odpływa w kierunku przylądka Irozaki ( 40 minut na południe od Shimody) „Czarna Flota”. Z jej pokładu można podziwiać zapierającą dech w piersiach scenerię klifowego brzegu, ścian skalnych szlifowanych na przestrzeni wieków przez prądy morskie i wiatr.
Po kąpielach w wodach Pacyfiku i wycieczkach do najpopularniejszych onsenów warto wyruszyć na zwiedzanie Shimody. Dobry plan miasta to podstawa. Można zaopatrzyć się w niego w punkcie informacyjnym na stacji Shimoda. W mieście wzrok turysty przykuwa architektura, zwracająca na siebie uwagę oryginalnym zdobieniem budynków. Charakterystycznym stylem Shimody są ściany nameko o białym wzorze w kratę na czarnym bądż szarym tle. Są odporne na ogień, trzęsienia ziemi i erozję spowodowaną działaniem słonej wody.

Shimoda jest miastem, do którego wpływy zachodniej kultury przybyły wraz z Portugalczykami, Anglikami i Amerykanami. Nadal oddycha ono historią związaną z ich obecnością. Nikt na ulicy nie powie do obcokrajowca gaijin, a mieszkańcy z dumą wypowiadają się na temat międzynarodowego charakteru ich miasta, gdzie w kawiarniach można posłuchać jazzu i soulu.

W tym roku obchodzono 150. rocznicę otwarcia portu w Shimoda na kontakty ze Stanami Zjednoczonymi. Z tej okazji wybito monety z podobizną komandora Perry’ego i „Czarną Flotą” (kurofune), na której przypłynął do portu w Shimoda w 1854 roku. Monety można było kupić na poczcie i w punktach turystycznych za 950 \ 1 Perry o nominale 1000 \. Tą oryginalną walutą turyści mogli posługiwać się w mieście do końca września tego roku.
Shimoda odegrała znaczącą rolę przy próbach otwarcia kraju na kontakty z zagranicą w końcowych latach ery Edo. Kiedy w 1854 roku komandor Matthew Perry przybył do Shimody i w świątyni Ryosen-ji zawarł „Traktat o pokoju i przyjażni” pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Japonią, okres izolacji Kraju Wschodzącego Słońca został zakończony. Na pamiątkę tego wydarzenia każdego roku od 16 do 18 maja obchodzony jest festiwal Kurofune Matsuri, połączony z paradą marynarki wojennej i uroczystym powtórzeniem ceremonii podpisania traktatu, który 150 lat temu zapoczątkował otwarcie Japonii na świat. Piętnaście minut pieszo od stacji znajduje się świątynia Ryosen-ji, a dwadzieścia minut pieszo od stacji, w miejscu, do którego przed laty przybiła „Czarna Flota”, stoi pomnik komandora Perry’ego.
W 1856 roku do Shimody przybył wysłannik amerykańskiego rządu - Townsend Harris. Był on wydelegowany do negocjacji pierwszego układu handlowego z Japonią. Ostatecznie układ ten został podpisany w Shimoda w 1858 roku po zbrojnym wkroczeniu komandora Perry’ego.

Townsend Harris został pierwszym amerykańskim konsulem w Japonii, a na swoją pierwszą siedzibę w Shimoda wybrał buddyjską świątynię Gyokusen-ji. Dziś Gyokusen-ji pełni także funkcję muzeum, gdzie można oglądać przedmioty używane przez Townsenda. Harris był kontrowersyjną postacią ze względu na swój kilkuletni związek z gejszą. Kiedy w 1857 roku negocjacje handlowe pomiędzy amerykańskim konsulem a wysłannikiem z rodu Tokugawa (szogun sprawował wówczas nadal władzę w imieniu cesarza faktycznie pozbawionego władzy) ugrzęzły w martwym punkcie, jeden z urzędników państwowych zaofiarował do towarzystwa samotnemu Amerykaninowi młodą Japonkę.

Oficjalista rządowy sądził, że piękna kobieta odegra rolę pionka w ważnych negocjacjach pomiędzy krajami, więc w ramach gościnności obiecał Harrisowi podarować w prezencie Okichi Saito. Okichi urodziła się w grudniu 1841 roku. Jej ojciec (budowniczy statków) uznał, że jest zbyt urodziwa, by prowadzić zwyczajne życie i oddał ją do domu gejsz. Tam Okichi kształciła się w muzyce, śpiewie, tańcu oraz w innych sposobach umilania mężczyznom czasu. Jednak jak to w życiu bywa młoda gejsza pokochała ze wzajemnością cieślę Tsurumatsu i ojciec w końcu wyraził zgodę na ich ślub. Niestety, nie dane było Okichi zaznać ziemskiego szczęścia z narzeczonym. W ich plany wdarły się międzynarodowe układy. Legenda głosi, że któregoś dnia Townsend Harris ujrzał Okichi wychodzącą z łażni publicznej i zapragnął jej. To wydarzenie zrujnowało życie gejszy. Zaczęto napierać, by Okichi została kochanką (osobistą służącą) amerykańskiego konsula. Jedną z przyczyn, dla której kobieta opierała się temu była miłość do Tsurumatsu, ale przebiegli urzędnicy zaproponowali narzeczonemu Okichi, że mianują go samurajem jeśli tylko zechce usunąć się z życia gejszy. W końcu po długich namowach Okichi musiała ustąpić i przyjąć los jaki czekał na nią u boku konsula Townsenda. Urzędnicy japońscy stojący od Okichi wyżej w hierarchii społecznej nałożyli na nią obowiązek on (dług wdzięczności), z którego ta musiała wywiązywać się najlepiej jak potrafiła. On był ważniejszy od osobistych planów kobiety. Okichi Saito była kochanką amerykańskiego konsula przez 5 lat. Większość ludzi wyobraża sobie świat gejsz jako niemalże tajny, obwarowany murem milczenia, zamknięty od wewnątrz nawet dla Japończków. To prawda. Delikatny świat skomplikowanie umalowanych kobiet był zakazany dla wszystkich w wyjątkiem bogatej i wpływowej japońskiej elity. Dzięki temu, okryta tajemnicą i w dużej mierze niezrozumiała instytucja gejsz przetrwała w Japonii ponad 400 lat. Przez długi czas gejsza była rzeczywiście dostępna wyłącznie dla uprzywilejowanej grupy japońskich kupców i samurajów. To się zmieniło, gdy Townsend Harris związał się z Okichi. Zachodnia fascynacja gejszami dopiero się zaczynała. Kiedy Japonia otworzyła się na Zachód i coraz wiecej obcokrajowców podróżowało do Japonii w celach turystycznych i handlowych, gejsze szybko stały się symbolem piękna zachwycającym i zajmującym wyobrażnię wielu Amerykanów. Romans między Harrisem i Okichi był pierwszym znanym przypadkiem związku obcokrajowca z gejszą. Póżniej wiele podobnych relacji zaczęło rozkwitać i czasami kończyły się one nawet na ślubnym kobiercu. Świat gejsz, który do tej pory był zamkniętym kręgiem przestawał powoli nim być. Nasza młoda bohaterka Okichi po pięciu latach pełnienia roli osobistej służącej (konkubiny) Townsenda Harrisa stała się wolna, ale naznaczona była piętnem konkubinatu. Amerykański konsul wrócił do kraju, gdzie zmarł w 1878 roku w Nowym Jorku. Jednak po wyjeżdzie Harrisa mieszkańcy Shimody nie zapomnieli Okichi, że była kochanką obcego i wołali na nią obrażliwie Tojin Okichi (barbarzyńska Okichi). To przyczyniło się do jej bezgranicznej rozpaczy i wpędziło w nadużywanie alkoholu. Przez kilka lat Okichi próbowała odpędzić złe wspomnienia z Shimody mieszkając w Kioto, ale w końcu wróciła na miejsce swego przeznaczenia do Shimody. Otworzyła tam restaurację Anchokuro, która jednak żle zarządzana nie przynosiła dochodów. W 1892 roku Okichi postanowiła zakończyć życie w rzece wpływającej do zatoki w Shimoda. To tyle o legendzie. Według innych żródeł historia związku Okichi i Harrisa została rozwinięta przez miejscową plotkę do tego stopnia, że plotkę uznano za prawdę i osadzono w muzeum. Pamięć o Okichi w Shimoda jest bardzo żywa i barwnie ilustrowana przez miejscowych gawędziarzy. W miejscowych sklepikach sprzedawane są turystom ciastka Okichi, ryżowe krakersy Okichi, ciastka ze słodką fasolą Okichi. Wielu ludzi korzysta z legendy o pięknej Okichi. Anchokuro, założona niegdyś przez Okichi, nadal funkcjonuje i żywi turystów, a jej nowy właściciel oprowadza zwiedzajacych po małym muzeum na drugim piętrze restauracji, pokazuje im obrazy przedstawiające piękną gejszę i snuje smutną opowieść o jej losach.

Wiele miejsc w Shimoda wiąże się z legendą o Okichi i Tsurumatsu. W świątyni Toden-ji, na przyświątynnym cmentarzu znajduje się grobowiec narzeczonego Okichi. Tsurumatsu zmarł w wieku 31 lat. Legenda głosi, że często widywano tam płaczącą Okichi. Po śmierci gejszy wzrosło wśród ludzi zainteresowanie historią jej życia, chociaż wcześniej, gdy Okichi rzuciła się w tonie wody, nikt z jej krewnych nie interesował się ciałem. Dopiero kapłan ze świątyni Hofuku-ji ulitował się nad tragicznie zmarłą i przyjął jej prochy do swojej świątyni. Dziś w tej świątyni znajduje się także muzeum Okichi, gdzie zgromadzono pamiątki po niej: ozdoby i instrumenty muzyczne.

Historia życia Okichi nadal dostarcza turystom wielu wzruszeń. Odwiedzający świątynię Hofuku-ji lubią słuchać opowiadań o cierpieniach kobiet i mężczyzn, którzy kochają się lecz z różnych powodów nie mogą pozwolić sobie na szczęście i zawsze wybierają rozstanie lub wspólną śmierć. Pielgrzymujący do grobu Okichi są pełni litości i współczucia dla jej cierpienia i poświęcenia, bo dawniej Japończycy nie oczekiwali od życia czegoś więcej niż cierpienie. Znosili je jako swój obowiązek. Takie postrzeganie świata i miejsca w nim człowieka trudne jest do zrozumienia dla Europejczyka, ale dla Japończyka jest czymś naturalnym. W Japonii odmawianie sobie przyjemności uznawane było za najwyższą cnotę.

Z żalem żegnałam się z Shimodą na szczycie góry Nesugata-yama, królującej nad miastem od wschodu. Z tarasów obserwacyjnych ze strony południowej jeszcze raz podziwiałam fantastyczny widok na port i przystań, a od wschodu, aż po horyzont licznie rozsypane wysepki, na których nikt oprócz nadmorskiego ptactwa nie mieszka.

Ekspres „Odoriko-go” kursuje pomiędzy Tokio a Shimodą i jest najwygodniejszym środkiem transportu nawet dla rodziców z małymi dziećmi. Dwupoziomowe wagony mają przedziały dla maluchów lubiących poskakać sobie po pluszowych, nisko położonych siedzeniach, a zaciszne i przytulne pokoiki pozwalają rodzicom nakarmić i przebrać niemowlęta.

„Odoriko-go” w tłumaczeniu oznacza tancerkę. Nazwę pociągu zaczerpnięto z opowiadania „Tancerka z Izu” (Izu-no odoriko) pióra japońskiego noblisty Kawabaty Yasunari.

Gazeta Klubu Polskiego w Japonii Nr 5 (38), październik 2004
© 2013 www.polonia-jp.jp