Galeria
W wieku ośmiu lat, ze względu na stan zdrowia zmuszona byłam przeprowadzić się z Kotliny Kłodzkiej do Warszawy, w której zakochałam się bez pamięci. Mając tysiąc pomysłów na życie, zasililam szeregi orientalistów na Krakowskim Przedmieściu a stamtąd po pięciu latach polecialam do Chin, gdzie nadano mi imię “Śliwkowa Księżniczka” i miałam (zasłużoną?) przyjemność bycia komplementowaną przez jednego z chińskich studentów, że jestem piękniejsza od Mao…Żyć, nie umierać!
Gazeta.jp POLONIA JAPONICA: Na początku chciałabym zapytać jak długo jesteś już w Japonii i jak to się stało, że mieszkasz tutaj na stałe?
Daria Miura: Zamieszkałam w Japonii pod koniec 1997 roku. Powód był raczej prozaiczny, bo, jak świetna większość moich polskich koleżanek tutaj, miałam przyjemność poznać Japończyka i wyjść za niego za mąż.
GPJ: W Polsce studiowałaś sinologię. Czym kierowałaś się, wybierając tego typu studia językowe?
D.M.: Wahałam się wtedy pomiędzy Akademią Sztuk Pięknych, medycyną, AWFem i, właśnie, orientalistyką. Trenowałam od trzynastego roku życia Wu-Shu (chińskie sztuki walki), więc ogromnie ciągnęło mnie do tej części świata. Poza tym wygrała też chyba przekora, bo pewien błyskotliwy poniekąd uczeń mojej mamy nie dostał się na ten kierunek, więc postanowiłam udowodnić mojej kraczącej złowieszczo rodzicielce, że ja sobie poradzę!
GPJ: Miałaś także okazję studiować w Chinach. Ponad dwadzieścia lat temu Chiny były zupełnie innym krajem niż obecnie – mam na myśli głównie poziom rozwoju gospodarczego, który rzutował także na warunki życia, stosunki międzyludzkie, itp. Jak tam się czulaś?
D.M.: Po pięciu latach studiów sinologicznych na UW, wyjechałam na dwuletnie stypendium na Uniwersytecie Sun Yat Sena w Kantonie. W przeciwieństwie do stolicy kraju, to właśnie w Kantonie (mieście kontynentalnych biznesów) po ulicach jeździły już ze swadą stare Yamahy i Hondy wypierając rozdzwonione rowery. Tematyka tego kraju jest niewyczerpywalna i w jednym, dwóch zdaniach trudno jest ją przybliżyć, a wręcz obawiałabym się zniekształcenia materii (czyt.: wymagane rozmowy do rana przez co najmniej miesiąc), ale mogę powiedzieć, że jest to kraj o tysiącu twarzy. Jeżdżę tam parę razy w roku i mogę z pełną śmiałością stwierdzić, że Chiny zachowując wiele “starych” przyzwyczajeń, jak np.: jedzenie na ulicy, zagryzanie pestek z dyni i plucie wokół łupinkami, równocześnie pompują energię w nowe inwestycje, rozrywki, etc. Przepuszczając to przez japoński filtr, mam nieodparte wrażenie, że buduje się tu wiele na ruchomych piaskach, ale, o dziwo, to działa. Dwadzieścia lat temu byłam studentką jeżdżącą sama z chińskimi wieśniakami w sypialnych autokarach dalekobieżnych, z których żeby wysiąść, trzeba było nadepnąć na głowę przewożonej w worku kurze, więc mój obraz rzeczywistości był bardzo subiektywny. Teraz jeżdżę w podróże służbowe i sypiam w nienajgorszych (wydawałoby się po szyldzie), hotelach, w których muszę czasem walczyć z urywającym się prysznicem, albo niespływającą wodą, co nie spędza obsłudze hotelowej snu z powiek, a co dowodzi niezmieniającej się chińskiej mentalności.
GPJ: Jak z kolei odnalazłaś się w Japonii, kiedy przyjechałaś tutaj z mężem? Czy byłaś w Japonii zanim jeszcze tutaj zamieszkałaś i wiedziałaś, czego się możesz spodziewać decydując się na życie w ”Kraju kwitnących wiśni”?
D.M.: Zanim zamieszkałam na stałe, byłam w Japonii parę miesięcy na wakacjach. Przyjechawszy bezpośrednio z Chin, uderzyła mnie japońska czystość, wręcz sterylność. Nie miałam problemu z czerwcowymi upałami, bo Kanton ma jeszcze mniej znośną aurę, natomiast uderzyło mnie nadużywanie: klimatyzacji (wszędzie marzłam), światła (białe światło z sufitu nawet o jedenastej wieczorem) i dźwięku (cała masa sygnałów, melodyjek, głosów z mikrofonów etc. etc.). Niczego się właściwie nie spodziewałam po Japonii, byłam tylko bardzo ciekawa nowych zapachów: dostałam od znajomej Japonki mini zestaw do kąpieli firmy Shiseido i pamiętam, że było to dla mnie absolutnie nowym węchowo doznaniem. Diametralnie inna gama zapachowa.
GPJ: Czy na początku pobytu – na przykład spodziewając się dziecka i zostając w Japonii mamą – napotykałaś na trudności związane z różnicami kulturowymi, stylem życia, itp?
D.M: Napotykałam na różnice, ale nie jestem pewna, czy powinnam nazwać je trudnościami. Z całą pewnością nowe było dla mnie spojrzenie na samo zjawisko małżeństwa, ciąży, wychowania dzieci. Mając zaawansowaną wiekowo teściową borykałam się ze zrozumieniem jej dosyć konserwatywnego toku myślenia. Utkwilo mi w pamięci jej utyskiwanie na mój apetyt na ostre rzeczy. Od ostrego dziecko Ci spłynie, mawiała. Zwyczaj noszenia pasa ciążowego też wprawił mnie w zdumienie i szybciej zdjęłam, niż założyłam, bo czułam się z tym “błogosławionym” pasem co najmniej nieelastycznie. Każda ożywiona rozmowa była postrzegana przez rodzinę jako kłótnia. A ja tłumaczyłam, że Polacy są jak Włosi: krzyczą i gestykulują obficie.
GPJ: Po urodzeniu dziecka rozpoczęłaś tutaj studia. Czy mogłabyś coś o nich opowiedzieć i jak dawałaś sobie radę studiując i wychowując dziecko?
D.M.: To były studia projektanckie w szkole mody. Wydział kreator-projektant. Miałam to szczęście, że w firmie męża był żłobek, więc smyk wędrował codziennie razem z tatą, a ja jechałam na zajęcia, które kończyłam o siedemnastej. Po powrocie kolacja, kąpiel bobasa i usypianie go czytankami. Notorycznie budził mnie mąż po godzinie, po to bym mogła odrobić lekcje i przygotować się do zajęć. Moi koledzy z grupy dorabiali w knajpach, ja wychowywałam dziecko. Właściwie nie było różnicy, a radziłam sobie na tyle dobrze, ze studia skończyłam z wyróżnieniem. Przyznam szczerze, że to był chyba pierwszy raz w życiu, kiedy tak naprawdę starałam się bez obijania.
GPJ: Mam też takie doświadczenie, że im więcej zajęć i obowiązków, tym bardziej mnie to motywowało do działania. Ciekawa jestem, w jakiej firmie obecnie pracujesz? Czy było Ci łatwo znaleźć pracę odpowiednią do Twojego wykształcenia i zgodną z zainteresowaniami?
D.M.: Obecnie pracuję w biurze projektowym. Pracując jako projektant już paręnaście lat, wciąż nie jestem pewna, czy moja praca jest zgodna z moimi upodobaniami, ale to prawdopodobnie wynika z mojego niesfornego charakteru a nie wykształcenia, itd. Pracy dla projektantów w Osace jest bardzo mało, więc powinnam czuć się wyróżniona, mogąc robić to, co generalnie lubię. A kwestia wykształcenia… W zawodzie takim jak mój, wykształcenie niewiele znaczy. Liczą się wykonane prace i… opinia.
GPJ: Wiem z własnego doświadczenia, że w Japonii kobiety pracujące napotykają na wiele trudności – ciężko jest zwłaszcza pogodzić wychowywanie i opiekę nad dzieckiem z godzinami pracy. Mam wrażenie, że firmy japońskie stopniowo zaczynają uwzględniać sytuację kobiet, ale zmiany następują powoli. Jak Ci się to udawało i udaje? Czy jest to kwestia np. partnerskiego układu w rodzinie, czy elastycznego podejścia firmy, czy też Twoich zdolności organizacyjnych?
D.M.: Wszystko naraz jest istotne. Wydaje mi się, że nie mając wsparcia ze strony rodziny, jest bardzo trudno. Zrozumienie w pracy jest, hmm, drugorzędne, bo nie można na nie liczyć. Nie wiem, czy jest to tylko domena japońska. Naturalnie są firmy mniej lub bardziej pro-rodzinne i czasem możemy czuć się komfortowo. Mam świetne porównanie do mojej poprzedniej firmy, gdzie niejednokrotnie zmuszona byłam pracować po 50 godzin nieprzerwanie, a moja obecna firma nigdy na to by się nie zgodziła. Czuje się doceniona i uznana, choć nie sądzę, by moje zdolności organizacyjne uległy nagłemu polepszeniu.
Grafika dla kolegi Praca po godzinach
GPJ: Tak, wydaje mi się, że ogólnie zmienia się nastawienie firm japońskich do godzin pracy na korzyść dla pracowników – w mojej na przykład przez większość roku w środy jest tzw. „nō zangyō dē”, czyli „dzień bez nadgodzin”.
Czy mogłabyś opowiedzieć o swojej pracy? Czy daje Ci ona satysfakcję? Czy miałaś okazję rozwijać się w firmie, czegoś się uczyć, awansować?
D.M.: W swojej karierze zawodowej miałam okazję być zatrudniona zarówno w bardzo małej, jak i bardzo dużej firmie odzieżowej, gdzie zajmowałam się tylko jedną marką. Jako projektant byłam już na etacie chief-designer, ale w gałęzi odzieżowej nie zawsze jest to specjalnie wymierne, czy też znaczące. Przechodząc do biura projektowego, zmieniła mi się specyfika pracy, bo jestem całkowicie uzależniona od klienta-zleceniodawcy. Mamy zatem odbiorcę bezpośredniego i pośredniego. Efekty pracy są dzięki temu bardzo widoczne. Kolejnym plusem takiej pracy jest dosyć duża rożnorodność zadań. Jestem zatem projektantem, grafikiem, merchandiserem, copy writerem a nawet tłumaczem. Każdy projekt ma swoją specyfikę a ja muszę być elastyczna i gotowa na nowe wyzwania. Można by rzec, że wraz z nowym projektem, uczę się zawsze czegoś nowego.
Banan energetyczny Jak cię widzą tak cię piszą
GPJ: Praca projektowa jest na pewno ciekawa, mimo że trzeba spełniać oczekiwania klientów. Ale w praktyce liczy się konsument. Co ogólnie sądzisz o tym jak ubierają się Japończycy i o japońskiej modzie? Za granicą cieszy się ona uznaniem, ale mam wrażenie że jej percepcja wiąże się często ze stereotypowym spojrzeniem na Japonię.
D.M.: Jedna rzecz, która odróżnia modę japońską od nazwijmy to, zachodniej, to podejście, tudzież brak indywidualnego podejścia do niej. Jesteśmy przyzwyczajeni do epatowania indywidualnością poprzez modę, a w Japonii moda jest bardziej odruchem zachowawczym, gwarantującym przynależność do danej grupy. Jeśli się eksperymentuje z modą, to tylko grupowo. Jest to z drugiej strony cechą, dzięki której przy pomyślnej konfiguracji można zarobić krocie na modzie. Bo jeśli jest hit, to wielkiej skali. Poza tym, że Japończycy ubierają się przez kalkę, to jednak robią to bardzo dobrze. Media, etc. zapewniają dobre wzorce, nikt się nie wyłamuje. Jest ładnie, czysto i przyjemnie. Oczywiście należy również wspomnieć o bardzo dobrej, czasem za dobrej jak na koszta produkcji, jakości. Szwalnie w Chinach przeklinają japońskich zleceniodawców, bo należy wykonać dobrze, szybko i z małym zyskiem.
GPJ: Do wysokiej jakości produktów i usług Japończycy są przyzwyczajeni. Jest to tak silna cecha Japonii, że na niej opiera się też japońska gościnność – omotenashi. Ale jeśli chodzi o modę, to czy ulica japońska nie wygląda barwniej i bardziej interesująco niż np. polska? Mam wrażenie, że w Polsce nie widać nie tylko oryginalności w ubiorze, ale jest wręcz nudno – wszystkie dziewczyny chodzą w jeansach. Nie widać starannych makijaży ani fryzur. Co o tym sądzisz?
DM.: Dużo by o tym. Patrząc tylko powierzchownie, to owszem: ulica japońska wygląda różnorodnie i zadbanie. Wręcz przesadnie. Nasuwa się od razu myśl, ile czasu spędzają te panie przed lustrem, ile u fryzjera a ile z kolei u manikjurzystki? W Japonii do wszystkiego podchodzi się z większym pietyzmem. Bajkowo pakują w sklepach, bajkowo opakowują się sami…Osobiście wolę wypośrodkowanie pomiędzy japońskim (kanpeki) a francuskim (naturelle) typem noszenia się. Czyli nic przesadnie.
GPJ: Tak, wygląda na to że dziewczyny dużo czasu spędzają przed lustrem, a czego nie zdążą w domu to dorabiają w pociągu...
Wracając znowu do Chin – to kiedyś byłaś tam dłużej, a obecnie masz z Chińczykami kontakty służbowe. Odnośnie tych kontaktów, to spotkałam się z taką opinią, że Polakom jest łatwiej dogadać się z Chińczykami niż z Japończykami. Chińczycy są podobno bardziej elastyczni, można też się z nimi łatwiej zaprzyjaźnić niż z Japończykami. Co to tym sądzisz?
D.M.: Też zauważyłam to zjawisko: dogadujemy się z Chińczykami lepiej, niż oni z Japończykami. Zawiązuje się często między nami taka niepisana “konsolidacja” anty-japońska (bez obrazy). Tak samo jak i my, Chińczycy mają problem z japońską dbałością o szczegóły i przestrzeganiem zasad, choćby mało istotnych i często hamujących postęp. Proces jako taki jest dla naszych gospodarzy nieraz ważniejszy od samego wyniku pracy. Poza tym, spotkałam się tutaj niejednokrotnie z lekceważeniem znaczenia ludzi mojego zawodu, podczas gdy Chińczycy wielce sobie chwalą umiejętności projektanta. To taka mała dygresja…
GPJ: Jakie masz zainteresowania i jak spędzasz czas poza pracą?
D.M.: Kolejny temat rzeka. Zainteresowań mam za dużo, czasu za mało. Zawsze coś dłubię: biżuteria, wyroby ze skóry, rysuję, szyję. Razem z mężem wciąż przerabiamy coś w mieszkaniu. Stolarka, to też mój mały konik. I, oczywiście uprawiam sporty. Rowerem poruszam się po mieście zamiast pociągu. Codziennie wypedałowuję jakieś 30 km. Dwa razy w tygodniu mam zajęcia gry w tenisa i myślę o powrocie do jogi.
Nowy parapet in process W parku
GPJ: Polacy mieszkający w Japonii bardzo różnie podchodzą do kwestii edukacji dzieci. Jedni starają się, aby dziecko dobrze i pewnie czuło się w tutejszym społeczeństwie i wybierają dla dzieci japońskie szkoły. Inni z kolei posyłają dzieci do szkół międzynarodowych i nawet mówią do dzieci w innym języku, np. angielskim lub francuskim. Jak wychowujesz syna? Czy uczy się języka polskiego? Czy Twój niespełna siedemnastoletni syn jest zainteresowany krajem swojej mamy?
D.M.: Bądźmy szczerzy: nie mogę stawać w szranki z francuskojęzycznymi mamami. I z mamami, które poświęciły swój czas i uczyły dziecko języka naszego ojczystego. Edukacja mojego syna jest czysto japońska z naciskiem na język angielski, a język polski choć rozumie, to nim nie włada (dodam, że w domu język polski jest teraz głównym z racji mojego powtórnego zamążpójścia, za Polaka). Zaczynałam się już bić w piersi, że zaprzepaściłam jego polską duszę, ale doszły do mnie słuchy, że o ile w domu mój syn jest japoński, to na zewnątrz (w szkole, wśród znajomych) dumny jest ze swoich korzeni. Prawdopodobnie przechodzi on teraz okres buntu i nie pozostaje mi nic innego, jak czekać, aż spotulnieje.
GPJ: Zbyt duża liczba języków używanych w domu i w najbliższym otoczeniu może powodować różne komplikacje, wiem ze swojego doświadczenia. Mieszkając za granicą na pewno jest przyjemnie od czasu do czasu porozmawiać po prostu po polsku. Czy utrzymujesz jakieś kontakty z innymi Polakami w Osace lub rejonie Kansai? Czy są jakieś okazje do spotkań w większej grupie?
D.M.: Tak, utrzymuję kontakty. Ściślejsze, luźniejsze. Mamy swoje towarzystwo wzajemnej adoracji, które spotyka się w miarę cyklicznie na biesiadach przy Bolesławcu dla przykładu. Bywają znajomości wspaniałe i budujące, jak i takie do których należy dojrzeć. Prawie jak Pawlak z Kargulem ;)
GPJ: W nawiązaniu do kontaktów polsko-polskich, czy sądzisz, że fakt iż Ambasada RP znajduje się daleko, aż w Tokio, jest uciążliwy dla Polaków mieszkających w Kansai, czy też w dobie Internetu nie ma to większego znaczenia?
D.M.: Uważam, że brak pełnoprawnego konsulatu w Kansai jest sprawą karygodną. Przez internet nic nie załatwimy, nawet maile nie docierają na czas (sic!), lub w ogóle nie docierają. Wydarzenia organizowane w Ambasadzie, stają się dostępne tylko pewnej części społeczności tokijskiej.
GPJ: Zdarzyło mi się spotkać na dorocznej imprezie polonijnej w Ambasadzie osoby spoza Tokio, które bądź specjalnie na nią przyjechały (np. z Utsunomiya), bądź były w tym czasie w Tokio służbowo (np. z Sapporo), ale wiadomo, że w praktyce jest to trudne. Polska stała się w ostatnich latach – po wejściu do Unii – bardziej znaczącym partnerem dla Japonii więc zobaczymy co będzie w przyszłości – może kiedyś liczba polskich urzędów, np. konsulatów tutaj wzrośnie. Zwłaszcza, że rośnie liczba Polaków w Japonii.
A jak według Ciebie Japonia zmieniła się w ciągu Twojego tutaj pobytu? Czy Japonia wydaje Ci się przyjaznym krajem dla obcokrajowców?
D.M.: Chyba wciąż za krótko tu jestem, by poczuć jakieś duże zmiany. Poza tym Japonia jest bardzo przyjazna dla turystów. Podróże bywają nieskomplikowane i trudy są ograniczone do minimum. Jeśli chodzi o życie codzienne, to mam doświadczenia zarówno pozytywne, jak i niekoniecznie dobrze świadczące o japońskim omotenashi. Dyplomatycznie sformułuję to tak: nigdzie nie jest idealnie.
GPJ: Jak istotne są dla Ciebie kontakty z krajem?
D.M.: Jak dla ryby woda. Gdy będąc we wrześniu, jechałam tramwajem Marszałkowską, poczułam, że tak naprawdę należę chyba do tego właśnie miejsca.
Nie ma nic przyjemniejszego i radośniejszego niż radio polskie w słuchawkach podczas jazdy rowerem przez Osakę!
Na rynku w Kłodzku
GPJ: Potrzebujesz odwiedzin w Polsce, ale na co dzień mieszkasz w Osace. Czy uważasz Japonię za swoje miejsce na Ziemi? Czy pragniesz mieszkać tutaj dłużej?
D.M.: Nie uważam Japonii za swoje miejsce na Ziemi, ale nie jestem też pewna, czy istnieje moje miejsce na Ziemi. Tak samo jak za Polską tęsknię też za Chinami i uwielbiam miasto Qingdao.
GPJ: Dziękuję za rozmowę.
D.M.: Dziękuję za wysłuchanie i cierpliwość.
Rozmawiała Ewa Maria Kido
Najnowsze od Ewa Maria Kido
- Konkurs Krasomówczy Języka Polskiego dla Japończyków 2024
- Wystawa w Muzeum Sztuki Nezu – „Irysy, skarb narodowy: japońska sztuka i wzornictwo”
- Tokijska przebudowa i „Harakado” – nowa wizytówka Tokio
- Przyjęcie z okazji Święta Narodowego Trzeciego Maja
- Symbol Ginzy – „Ginza Wako” oraz sylwetka Kintarō Hattori