Galeria
Według najnowszych danych statystycznych opublikowanych przez japońskie Ministerstwo Sprawiedliwości w 2016 roku w Japonii mieszkało 2 307 388 cudzoziemców, a 52,6% z nich to kobiety. Dokładnie 1 212 843 osoby. Liczba przybyszów z krajów europejskich wynosi 69 894 osoby, w tym 26 754 kobiety. Polaków jest ogółem 1597, a Polek – 719. Tyle mówią statystyki. Jak widać, w porównaniu ze 127 milionami Japończyków cudzoziemcy w Japonii to grupa niewielka, a Polaków i Polek jest zaledwie garstka. Jak to jest być cudzoziemką w Japonii? Co to zmaczy i z czym się wiąże? Z okazji Dnia Kobiet redakcja poprosiła nasze autorki o wypowiedzi na ten temat. Zebrane tu refleksje i opinie mogą dotyczyć nie tylko kobiet, ale ponieważ autorki są kobietami, więc można powiedzieć, że piszą z kobiecego punktu widzenia. Staż pobytu autorek w Japonii jest zróżnicowany, ale w większości wieloletni. (RM)
Bycie cudzoziemką w Japonii nie jest złe
Kiedyś, podczas jednego z lotów powrotnych do Tokio, bardzo sympatyczna duńska stewardesa po wylądowaniu powiedziała: „Welcome to the heaven!” (Witajcie w raju). Tak, z przyjemnością wraca się do czystego, wygodnego i bezpiecznego kraju oraz zorganizowanego życia. Przyjemność sprawiają mi także tutejsze codzienne relacje międzyludzkie, ponieważ ludzie są dla siebie uprzejmi i nie słyszy się wulgarnego języka. Dlatego myślę, że z racji wygody życia, bycie cudzoziemcem, czy cudzoziemką w Japonii nie jest złe. Na co dzień nie czuję się jednak cudzoziemką, a właściwie nie zauważam, że mogę być tak postrzegana. Kiedyś, przed laty, dość często zaczepiano mnie na ulicy i pytano skąd jestem, a dzieci widząc mnie wołały: „Amerika jin!” (Amerykanka). Teraz cudzoziemców jest w Japonii więcej i nikt nie zwraca na nas uwagi.
Dobrze jest więc być tutaj cudzoziemcem, ponieważ życie w Japonii jest wygodne. Jeśli ktoś się przystosował, czuje się tutaj jak u siebie, żyje „tu i teraz” i lubi ten kraj, to myślę, że jest to bardzo dobre miejsce do życia. Jestem architektem i patrząc z kolei z zawodowego punktu widzenia, na swoim przykładzie mogę stwierdzić, że Japonia zawsze mnie niezwykle inspirowała i mobilizowała. Wszystkie prace, które tutaj podejmowałam, wiązały się z nowymi zadaniami i wyzwaniami, którymi musiałam sprostać. Myślę, że gdybym mieszkała w Polsce, to chyba nie czułabym takiej chęci pokonywania przeszkód, zresztą tych pewnie byłoby mniej, ale i mniejsza satysfakcja. Życie i praca w innym kraju zawsze wiążą się z pokonywaniem trudności, ze zdobywaniem nowej wiedzy i z zaakceptowaniem różnic. W przeciwnym razie, izolując się, nie można odczuwać żadnej satysfakcji z życia w tak interesującym kraju. Bycie cudzoziemcem uczy także tolerancji i szacunku dla innych kultur i światopoglądów. Sądzę, że cudzoziemcom w Japonii więcej się wybacza, jeśli chodzi o jakieś faux pas, czy błędy językowe.
Odnosząc się zaś do aspektu płci, czyli „cudzoziemki w Japonii”, to my zazwyczaj stoimy przed innymi wyzwaniami niż mężczyźni. Z jednej strony mamy trudniej, jeśli chcemy robić karierę zawodową, a z drugiej łatwiej, jeśli pozostajemy w domu, bo w Japonii funkcja pani domu cieszy się szacunkiem. Jednak ten stary model, kiedy żona otrzymywała od męża całą pensję i zajmowała się wyłącznie domem, także się zmienia. Obecnie coraz więcej kobiet pracuje zawodowo. Japonia jest w fazie dużych przemian społecznych. Tradycyjnie żona była podporządkowana mężowi i zależna od niego finansowo. Wychodząc za mąż kobieta nadal jest wpisywana do rejestru rodzinnego (koseki tōhon) męża. Zgodnie z 19-wiecznym prawem małżonkowie muszą przyjąć to samo nazwisko, które najczęściej jest nazwiskiem męża. Do niedawna cudzoziemska żona nie figurowała jako członek rodziny w zaświadczeniu o zamieszkaniu (jūmin-hyō) japońskiego męża. Obecnie tak już nie jest, chociaż prawo rodzinne nadal odwierciedla tradycyjne spojrzenie na małżeństwo. Zmiany społeczne postępują i teraz cudzoziemka może łatwiej odnaleźć się w układzie rodzinnym, w którym mąż także zajmuje się dziećmi i dzieli z żoną obowiązki domowe. Sądzę, że w młodych małżeństwach te role są bardziej porównywalne ze stosunkami panującymi w Europie. Japonia ma przed sobą jeszcze długą drogę, jeśli chodzi o zapewnienie dobrych warunków pracy kobietom mającym małe dzieci. Można jednak zaobserwować, że coraz więcej firm stara się być przyjaznymi wobec pracowniczek.
Cudzoziemki mogą bardziej dotkliwie odczuwać orientację firm japońskich na karierę mężczyzn, co jednak nie znaczy, że nie mogą w Japonii tej kariery robić. Tak naprawdę, to także w Europie kobiety mają często niższe pensje od mężczyzn i utrudnioną drogę kariery. Kobiety-cudzoziemki, jeśli są merytorycznie przygotowane, mogą w Japonii pracować i awansować. W mojej firmie ani na uczelni nigdy nie doświadczyłam złego traktowania, ani jako kobieta, ani jako cudzoziemka. Musiałam jednak zaakceptować japoński styl pracy, sposób w jaki układają się relacje koleżeńskie oraz stosunki pomiędzy przełożonymi i podwładnymi, a są one inne niż w Europie. W pracy odpowiadają mi m.in. możliwości rozwoju, dobra organizacja i przewidywalność. Wbrew stereotypowi, pracownicy japońscy są często bardzo zdolni, innowacyjni, świetnie zorganizowani, bardzo dobrze przygotowani pod względem technik komputerowych i możemy się od nich uczyć. Oczywiście nikt mi nie nadskakuje z racji tego, że jestem kobietą. Tylko że my-kobiety, w dobie równouprawnienia, wcale tego nie oczekujemy. Mimo, że na co dzień jestem traktowana tak jak inni pracownicy, to jednak odnoszę także korzyści ze swojego statusu cudzoziemki. Nikt mi nie bierze za złe tego, że wyjeżdżam do Europy na dłuższe urlopy. Dlatego reasumując, widzę więcej dobrych stron bycia cudzoziemką w Japonii niż minusów.
Bycie cudzoziemką w Japonii to lekcja życia
W Japonii mieszkam już łącznie ponad piętnaście lat. Cieszę się, że miałam możliwość poznania Japonii nie tylko z tej dobrej strony, znanej dla przyjeżdżających tutaj na krótko turystów, ale również z tej trudnej do zrozumienia i zaakceptowania. Przyzwyczaiłam się do tego kraju i myślę, że pobyt tutaj w pewnym sensie ukształtował mój charakter oraz pozwolił inaczej, przychylniej spojrzeć na Polskę. Bardzo lubię swoje japońskie życie, ale uwielbiam też coroczne powroty do mojego polskiego domu.
Co to znaczy być cudzoziemką w Japonii?
Bycie cudzoziemką w Japonii to umiejętność dostrzegania uroków chwili obecnej, pory roku, kwitnących kwiatów, smacznego obiadu. To także nauka nieprzywiązywania nadmiernej wagi do przyszłości, ponieważ życie jest kruche i wystarczy jedno machnięcie ogonem żyjącego pod japońskimi wyspami suma namazu, by ziemia zadrżała, miasta legły w gruzach lub zalała je fala tsunami.
Bycie cudzoziemką w Japonii to lekcja skromności. Tutaj uczymy się, że nie wypada w towarzystwie perorować zbyt długo na swój temat, chwalić siebie, swoje dzieci i rodzinę. O wszystkim, co dotyczy naszej własnej osoby należy wypowiadać się z umiarem.
Bycie cudzoziemką w Japonii to lekcja powściągliwości. To nauka panowania nad swoimi emocjami, nieokazywania złych nastrojów i nieprzelewania ich na innych. To nauka zachowania uśmiechu na twarzy i nerwów na wodzy nawet wtedy, kiedy jesteśmy zmęczeni i sfrustrowani.
Bycie cudzoziemką w Japonii to lekcja zachowania umiaru w sposobie ubierania się. Zgodnie z tutejszą normą nosimy ubrania w stonowanych kolorach oraz łączymy je z delikatną, nienachalną biżuterią. W złym tonie jest wyróżnianie się i zwracanie na siebie uwagi strojem, przesadnym używaniem perfum i epatowaniem zaletami własnego ciała. W Japonii wyjątkowo trafne są słowa Coco Chanel, mówiące że prostota jest kluczem do elegancji.
Bycie cudzoziemką w Japonii to pozostanie obcym przez cały pobyt w tym kraju. Tutaj jest się przybyszem nawet wówczas, kiedy ukończy się japońską uczelnię, opanuje język, poślubi Japończyka i pracuje w japońskiej firmie. Nigdy nie zostaje się Japonką w opinii tubylców, jest się obcym rzucającym się w oczy każdego dnia po wyjściu z domu.
Bycie cudzoziemką w Japonii to lekcja życzliwości dla drugiego człowieka. W Japonii ludzie są dla siebie mili, używają w stosunku do siebie grzecznego języka, nie kłócą się, nie podnoszą głosu, nie wybuchają gniewem. Jeżeli dochodzi do sytuacji konfliktowej w miejscu publicznym, unikają konfrontacji usuwając się na bok.
Bycie cudzoziemką w Japonii to lekcja zdrowego feminizmu. Przyglądając się pozycji Japonek w społeczeństwie można utwierdzić się w przekonaniu, że kobiety powinny z większą determinacją zabiegać o swoje prawa, między innymi o równe traktowanie na rynku pracy, większy udział w życiu społecznym, ustawowe urlopy wychowawcze i możliwość powrotu do pracy po wychowaniu dzieci. W przeciwnym wypadku kwestie równouprawnienia płci nie staną się tematem debaty społecznej, a status kobiet w społeczeństwie będzie odbiegał od światowego standardu, tak jak ma to miejsce w przypadku większości Japonek - kobiet zależnych finansowo od mężczyzn, pozostających w domu pomimo ukończenia dobrych uniwersytetów.
Bycie cudzoziemką w Japonii to możliwość pozytywnego spojrzenia na Polskę. Pomimo panującego dobrobytu nadal nie jest to kraj z bezpłatnym szkolnictwem od etapu szkoły podstawowej po uniwersytet, kraj z przestronnymi, ciepłymi domami odpowiednio ogrzewanymi zimą, kraj w którym ludzie mogą pozwolić sobie na dwutygodniowe, rodzinne wakacje każdego roku, kraj z wydajnym system edukacji, w którym dzieci nie muszą uczyć się do późnego wieczoru w kosztownych „szkołach po szkole”. W tych i wielu innych aspektach codziennego życia można zatęsknić za polskimi rozwiązaniami.
Bycie cudzoziemką w Japonii to umiejętność podporządkowania się istniejącym regułom. Poznajemy i dostosowujemy się do panujących tutaj norm dla dobra własnego i dla dobra ogółu, nawet wówczas, kiedy wydają nam się one zbyt uciążliwe i bezsensowne. Podporząkowujemy się istniejącym zasadom w myśl japońskiego przysłowia deru kugi wa utareru - gwóźdź, który wystaje należy wyrównać.
Bycie cudzoziemką w Japonii to lekcja tolerancji dla odmiennego zachowania, stylu życia czy systemu wartości. Niemal każdego dnia spotykam się tu z innością, przyglądam jej się z zaiteresowaniem i staram się ją zrozumieć. Pomimo długiego pobytu pozostaje we mnie jednak poczucie, że tak mało wiem o Japonii i Japończykach.
Bycie cudzoziemką w Japonii to lekcja życia. Wszyscy chcielibyśmy, aby gdzieś w świecie istniał raj do zamieszkania, ale go nie ma. Musimy więc stworzyć go sobie sami tam, gdzie rzucił nas los.
Gdzie ci mężczyźni... gdzie te chłopy...?
Od bardzo wielu lat mieszkam w Japonii i na propozycję, by napisać coś w Dniu Kobiet zakręciła mi się łza w oku z tęsknoty za... polskimi mężczyznami. Zanuciłam cudną piosnkę Danuty Rinn, w której sobie narzeka na naszych ukochanych „chłopów”. Hmmm, pomyslałam, zapraszam do Japonii, to od razu ci odejdzie taka myśl. Pozwolcie Państwo, że podzielę się bardzo - – ale to bardzo - – osobistymi refleksjami, opartymi na życiu „samotnej” cudzoziemki w Japonii. Z góry proszę o wyrozumiałość i nieuogólnianie wizji o wszystkich japońskich panach.
O ile sobie dobrze przypominam, to chyba nie znam Polki, która by nie „przeszła” przez związek z Japończykiem (pomijam tu panie, które wyszły za mąż w Japonii za naszych albo innych cudzoziemców), bedąc obecnie w szczęśliwym stadle małżeńskim i rodzinnym lub rozwiedzione i może zdesperowane tym faktem - albo nie? Może znowu poszukują nowego japońskiego partnera, a może wróciły do Polski czy wyjechały gdzie indziej. Myślę o paniach, które były, są lub będą w jakiś sposób związane z Japończykami. Wymieniłam bodaj wszystkie możliwe stany oprócz jednego, a mianowicie mojego: bycie samą, ani nie zamężną, ani nie rozwiedzioną, ani nie żyjącą w związku z Japończykiem. Nie mając więc prawie żadnego doświadczenia z japońskimi mężczyznami na dłuższą metę, może nie powinnam się w ogóle wypowiadać na ich temat, ale w tym właśnie tkwi sedno sprawy. Dlaczego nie-Japończyk w moim życiu? Oczywiście, nie znaczy to, że nie próbowałam takich związków, ale żaden z nich nie ostał się w moim sercu na zawsze, nawet w rozczulających wspomnieniach.
Proszę mi wybaczyć bezwzględną szczerość, która zapewne wywoła u wielu pań w szczęśliwych związkach z Japończykami, ogromny sprzeciw i oburzenie. No, ale żyjemy jeszcze w czasach demokracji i wolności słowa, więc pozwolę sobie wytłumaczyć mój punkt widzenia. Większość japońskich mężczyzn, z którymi miałam i mam do czynienia to osobnicy dla mnie nudni i nieciekawi, mało spontaniczni w okazywaniu uczuć i zachowaniu, zbyt dokładni i akuratni w planowaniu wszystkiego, bez naszej przysłowiowej fantazji ułańskiej, bez humoru i biorący to, co im się powie aż nazbyt poważnie i dosłownie. Nie mają takiej polskiej smykałki do wszystkiego, co się popsuje i trzeba natychmiast temu zaradzić. W Japonii nie ma obowiązkowych szkoleń wojskowych a i harcerstwo nie jest popularne, więc większość młodzieży nie przechodzi przez żadne intensywne treningi sprawnościowe i ich ciała są bardzo wydelikacone, a także fizycznie mało sprawne. Brakuje im też takiego naszego słowiańskiego romantyzmu i męskiego czaru, jaki mają Polacy czy inni „biali”. Oczywiście, byłabym niesprawiedliwa, gdybym wytykała im tylko wady, które – notabene – dla niektórych mogą stanowić zalety, jak owa dokładność czy sumienność, precyzyjność, dobra organizacja, przyjacielskość.
Myślę, że moja opinia nie jest odosobniona, bo czasem jak rozmawiam z innymi cudzoziemkami, a nawet Japonkami, to narzekają na swoich Japończykow, że nie są dżentelmeńscy, niezbyt romantyczni, nieopiekuńczy, że nie znają naszej uroczej zasady „ladies first” i zawsze pierwsi pchają się do drzwi. A propos owego przepuszczania, ja sama już skapitulowałam i zachowuję się jak japońska kobieta, dając pierwszeństwo panom nawet będąc na Zachodzie – zwykłe przyzwyczajenie - co spotyka się z niesamowitym zaskoczeniem.
Proszę zwrócić uwagę na statystyki mówiące o małżeństwach mieszanych. Myślę, że jest więcej Japonek w związkach z cudzoziemcami niż Japończyków z cudziemkami. Japonki coraz częściej poszukują „rycerzy” i opiekunów, spontanicznie zachowujących się partnerów, którzy bez zawstydzenia okazują swoje uczucia, a nie niezaradnych życiowo dzieci do niańczenia. No, ale to byłby temat na kolejną rozprawkę socjologiczną.
Na koniec przytoczę pewną polską w klimatach anegdotkę. Wiele lat temu piłam naszą Gorzką Wódkę, zakupioną gdzieś na prowincji na Shikoku (!) z kilkoma Polakami; każdy z nich miał albo żonę, albo narzeczoną, albo dziewczynę Japonkę. Alkohol rozgrzewał atmosferę, która w pewnym momencie stała się przerażająco szczera. Padło moje desperackie pytanie: „Co wy widzicie w tych swoich Japonkach? Dlaczego Polki są gorsze?” Nie usłyszałam odpowiedzi, ale teraz już wiem, że w odróżnieniu od mężczyzn, Japonki są odważniejsze w życiu i idą przebojem, zabierając nam, cudzoziemkom w Japonii co i raz jakiegoś super szarmanckiego rycerza na białym koniu, który potrafi otwarcie okazać swe uczucia. Stąd moje pytanie, na które nadal poszukuję odpowiedzi: „Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy... gdzie te chłopy...?”
Być cudzoziemką w Japonii – z perspektywy półtora roku
Nawet w dosyć kosmopolitycznym Tokio mam poczucie, że bycie cudzoziemką jest moją cechą konstytutywną. Przekleństwem i atutem zarazem. I tak, gdy przez przypadek blokuję parkometr (wkładając banknot o zbyt wysokim nominale), stojąca za mną Japonka zaczyna rozmowę z pomocą techniczną nie od tego, że parkometr jest zablokowany, ale że na parkingu znalazła się nieoczekiwanie z gaijinką. Gdy w porze lunchu przychodzę do pełnej restauracji, kelnerka pyta siedzącego przy czteroosobowym stoliku klienta, czy moja obecność nie będzie dla niego dyskomfortem, ale gdy po chwili to mnie dosadzają kompana, nikt nie sprawdza, czy nie będzie mi to przeszkadzać. Japończycy jasno dają wyraz przekonaniu o wyjątkowości własnej kultury, kuchni, etykiety. W obliczu japońskiego „ideału” stale mam poczucie własnej nieadekwatności – mówię za głośno, stopy mam za duże, moje dzieci nie potrafią usiedzieć w jednym miejscu. W porównaniu z eterycznymi, perfekcyjnie ubranymi, uczesanymi i umalowanymi Japonkami czuję się wielka, niezdarna i zapuszczona. W dodatku ciągle zapominam, że euforię czy złość należy zostawić w domowym zaciszu, a w sferze publicznej przywdziać maskę spokoju i samokontroli.
Z drugiej strony, jako cudzoziemka (będąca w Japonii tylko „przelotem” i obracająca się w dużej mierze w środowisku ekspatów), w wielu sytuacjach korzystam z taryfy ulgowej. Wiadomo, że gaijini to barbarzyńcy, więc nie można od nich wiele oczekiwać. I tak, gdy próbując rozszyfrować pokrętne instrukcje naszego GPSa, przejeżdżam w centrum miasta na czerwonym świetle, policjant puszcza mnie wolno, bo nie jest pewien, czy aby na pewno dobrze zrozumiałam, na czym polega moje wykroczenie. Gdy upuszczam na ziemię niemal nowy telefon - mimo moich protestów i wbrew warunkom umowy gwarancyjnej - za naprawę nie płacę ani jena, a na do widzenia słyszę jedynie dumne „Japanese service, madam”. Zbieram pochwały za znajomość kilku marnych zwrotów po japońsku i podstawową wiedzę o tutejszej kulturze. Od czasu do czasu zdarza mi się też usłyszeć zupełnie niespodziewany komplement na temat swojego wyglądu, na przykład „eleganckiego, długiego nosa” (który dla mnie jest akurat źródłem kompleksów).
Jednak zdecydowanie największą zaletą półtorarocznego pobytu w Japonii jest uświadomienie sobie, jaką jestem szczęściarą, że pochodzę jednak z innej kultury i nie muszę podporządkowywać się tutejszym rygorystycznym normom społecznym. Nie dotyczą mnie znane większości Japonek dylematy typu „praca albo dzieci”, konieczność przyjęcia nazwiska męża czy szykowanie temuż bladym świtem lunchowego pudełka bento. Lekce sobie ważę restrykcyjny dress code na każdą okoliczność czy podział świata społecznego na męski i żeński. Z niedowierzaniem słucham opowieści Japończyków, a zwłaszcza ich niejapońskich połówek o małżeństwie jako związku przede wszystkim praktycznym czy małżonkach zaczynających zwracać się do siebie per „mamo” i „tato” zaraz po wydaniu na świat potomka. Tym bardziej doceniam własnego męża, który mimo dwójki dzieci potrafi porwać się na romantyczny gest, a w samodzielnym przygotowaniu kolacji nie widzi zagrożenia dla swojej męskości.
Zapominam, że jestem tu obca
Cudzoziemka, obywatelka obcego państwa. Czy bycie cudzoziemką w Japonii jest czymś szczególnym, czy dotyczy wszystkich imigrantów? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Mogę jedynie przypuszczać, że imigranci mieszkający w krajach zbliżonych kulturowo szybciej się asymilują, jeśli w ogóle asymilacja jest możliwa.
Po wielu latach mieszkania w Japonii często zapominam o tym, że jestem tu obca, wyalienowana, czy inna. Inna w wyglądzie, reakcjach, rozmowie, odbiorze, zachowaniu. Na pewno przyzwyczailam się do tego, że najcześciej jestem jedyną cudzoziemką w grupie. Jeśli uczestniczę w zajeciach grupowych z Japończykami przez jakiś czas, jestem traktowana jako „swoja”. Myślę, że japońska grupa lubi mieć „swoją” rodzynkę i najcześciej czuję się traktowana specjalnie. Tzn. gdy na przykład nie pojawiam się na kolejnych zajęciach, kilka osob do mnie dzwoni, by zapytać mnie, czy coś się nie stało i czy przyjdę ponownie. W tej chwili już trzynasty rok ćwiczę z grupą japońską tai chi, ale należałam także do kilku grup malarskich i do grupy yogi. Z wieloma osobami nadal utrzymuję kontakty.
W sklepach, gdzie cześciej kupuję, jestem traktowana także ze specjalną uwagą, co czasem może być uciążliwe.
Kiedy szczególnie odczuwam swoja „cudzoziemskość”? Myślę, że jest to brak cierpliwości, czyli nieumiejętność tzw. „gaman” – wytrzymałości, stoicyzmu w pewnych sytuacjach. Dotyczy to przykładowo mocno nagrzanego pociągu w zimie, gdzie jako jedyna zdejmuję płaszcz i szalik lub próbuję otworzyć okno. Gdy w restauracji z wyłącznie japońskim menu zamawiam danie po japońsku, najczęściej uzyskuję odpowiedż w łamanej angielszczyźnie, a gdy mówię do obsługujacej osoby, że rozumiem ich język, to zajmuje to chwilę czasu, by skojarzyć bialą twarz z językiem japońskim. Myślę, że cudzoziemcy pochodzenia azjatyckiego lub ciemnoskórzy mają tu zupelnie odmienne doświadczenia.
Każdy z nas-imigrantów pozostanie człowiekiem rozdartym między swoją kulturą, a kulturą kraju, w którym zamieszkał, akceptującym bardziej lub mniej kraj, w którym jesteśmy gośćmi. Chciałabym ciągle pamiętać, by być gościem pożądanym.
Iwona Merklejn
Guliwerka w Japonii
Pierwsza odpowiedź, jaka mi się nasuwa na pytanie, jak to jest być cudzoziemką w Japonii brzmi: niewygodnie. Wszystko jest za małe albo ja jestem za duża. Po tylu latach przygody z Japonią, która traktuje mnie na ogół bardzo gościnnie nadal czuję się tu czasami jak Guliwer (Guliwerka?). Niby drobiazg, który w czasie krótkiego pobytu można potraktować z humorem, ale kiedy mieszka się tutaj na stałe, potrafi być naprawdę uciążliwy. Oczywiście ludzie mają większe problemy na tym świecie, ten jednak szczególnie uprzykrza mi codzienność.
Owszem Japończycy rozrośli się bujnie w ciągu tych dwudziestu lat od czasu, kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy. Coraz więcej jest osób wyższych ode mnie, przeważnie jednak są to młodzi mężczyźni. Kobiety z mojego pokolenia, czyli po czterdziestce są w Japonii filigranowe w porównaniu z moją słowiańsko-germańską posturą i wszystko, co w produkcji masowej jest przeznaczone dla nich, dla mnie jest albo za małe, albo za krótkie, albo w zbyt drobne wzorki… Nie mówiąc już o tym, że moje rówieśnice zwykle gustują w stylu określanym niegdyś w Polsce jako „pańciowaty” (garsonki z błyszczącymi ozdobami, słodkie dodatki, te sprawy). Jak już coś jest w dużym rozmiarze, to ten duży rozmiar jest albo wszerz, albo wzdłuż… a ja potrzebuję w obie strony! Moje ulubione marki pochodzenia skandynawskiego na japoński rynek produkują odzież, która z ich europejskim wydaniem ma niewiele wspólnego. Nawet szwedzkie nosidło dla dziecka, które kupiłam niedawno okazało się być zaprojektowane Nihonjin sen’yō – „wyłącznie do użytku Japończyków/Japonek” (sic!).
Prosta przyjemność, jaką w Polsce jest chodzenie po sklepach i przymierzanie fajnych ciuchów jest w Tokio dla dużej, zamaszystej cudzoziemki niedostępna. Nie dla mnie dreszczyk emocji, z którym można dopaść atrakcyjną sztukę odzieży na wyprzedaży… Robienie zakupów odzieżowych w Tokio przypomina lata schyłku PRL, kiedy kupowałam ubrania nie dlatego, że mi się podobały, tylko dlatego, że były dostępne w moim rozmiarze. Do tego należy dodać japoński rynek kosmetyczny, który zachłystuje się reklamami „specjalnie dla japońskiej cery” oraz fryzjerów, którzy nie radzą sobie z moimi włosami albo kosztują bajońskie sumy… No i buty, które są albo za małe, albo w bardzo ograniczonym wyborze co do stylu i jakości. To wszystko plus fakt, że pracuję w dzielnicy, w której skoncentrowała się jakże potężna w Japonii branża mody nie poprawia kobiecie samopoczucia…
Jak sobie radzę? Buty z zagranicy przez Internet. Duże zakupy na zapas za każdym razem, kiedy jestem w Polsce. Bieżące zakupy w kilku wielkich sieciach, które mają rzeczy w większych rozmiarach, ale nie będę ich tutaj reklamować, bo podobno podle traktują pracowników oraz podwykonawców i kupuję tam tylko z konieczności. Jest kilka marek, które produkują odzież w szerokiej gamie rozmiarów, ale można je policzyć na palcach jednej ręki. Cóż, pozostaje pocieszać się myślą, że skoro zawodniczki siatkówki wzrostu metr siedemdziesiąt co najmniej żyją w Japonii długo i szczęśliwie, to może przetrwam i ja?
JA MOGĘ, czyli bycie cudzoziemką w Japonii jako stan świadomości
„Ojej! To pani mieszka na stałe w Japonii? Ja bym tak nie mogła!” Notariuszka w biurze notarialnym w Warszawie szczerze wyraża swoje zdziwienie. No cóż, zapewne pani by nie mogła, ale JA MOGĘ – myślę sobie – nie każda kobieta lubi takie przygody. A właściwie dlaczego JA MOGĘ? Może to kwestia predyspozycji charakterologicznych? Pewnie na świecie bywają istoty mobilne i dusze zakorzenione. Od zawsze lubiłam przeprowadzki i zmiany. Czy to geny po dziadku-marynarzu, którego pociągał daleki świat? Oprócz tych genów mam też wykształcenie japonistyczne, a to pomaga w kontaktach z Japończykami. Nigdy nie czułam w Japonii, że stoję przed jakimś murem obcości, który jest nie do pokonania. A może przyczyna tego, że JA MOGĘ leży po stronie zewnętrznej? Ojczyzna potraktowała mnie po macoszemu? Japonia wciągnęła mnie na amen? A może po prostu dałam się ponieść biegowi losu?
W każdym razie od ponad 30 lat jestem cudzoziemką w Japonii. Białą cudzoziemką, trzeba dodać, bo to jest istotne. Uświadomienie sobie, że należę do białej rasy było jednym z pamiętnych przeżyć na początku pobytu w Japonii. Poszerzyło mój zakres postrzegania siebie i zmusiło do myśenia o sprawach, których przedtem nie musiałam analizować. Bycie białą cudzoziemką w Japonii oznacza, że należy się do mniejszości, że jest się INNĄ z rozmaitymi konsekwencjami tego ambiwalentnego stanu. Szczególnie na początku jest wyzwaniem, przygodą, stresem i wymaga odrobiny hartu ducha. Czasem miałam wrażenie, że młoda, biała cudzoziemka w Japonii to coś na kształt zagranicznego towaru. Ludzie interesują się kolorem twoich włosów i oczu, rozmiarem twojego nosa i tak dalej. Białe cudzoziemki są traktowane z zainteresowaniem i na ogół z życzliwością, niejednokrotnie przyznaje im się większe przywileje niż Japonkom. Czy jednak biała kobieta w Japonii może czuć się lepsza od Japonki? Nawet zachodnie feministki popełniają czasem błąd i patrzą na kobiety azjatyckie jakby z góry, z perspektywy wyemancypowanej kobiety Zachodu, która powinna czegoś nauczyć biedne, udręczone Azjatki. To jest spojrzenie kolonialne i warto się go wyzbyć.
Najogólniej mówiąc, moje bycie cudzoziemką w Japonii podzieliłabym na dwa etapy, dwa różne stany świadomości, niewątpliwie związane z odmiennym statusem pobytu w Japonii. Pierwszy to kilkuletni etap stypendialny, czyli bycie w Japonii gościem, ekspatką, zagraniczną studentką na dobrym uniwersytecie. Etap stypendialny to była sytuacja bardzo komfortowa pod wieloma względami i płeć nie miała tu zasadniczego znaczenia. Ta sytuacja pozwalała na chłonięcie Japonii, zanurzenie się w języku i kulturze bez konieczności rozwiązywania życiowych dylematów. To poznawcza przygoda z Japonią, mnóstwo zdziwień i nowości. W dodatku przyjechałam do Japonii z Polski komunistycznej, a więc w czasach, gdy Polskę i Japonię dzieliło o wiele więcej niż obecnie.
Drugi to etap udomowienia w Japonii, czyli bycia osobą zasymilowaną, mieszkającą i pracującą w Japonii na dłużej. Jestem też (o zgrozo!) żoną Japończyka i matką polsko-japońskiego potomstwa. Małżeństwo było może bezpośrednim, ale nie głównym powodem mojego dłuższego pobytu w Japonii. Zaklasyfikowanie mnie jedynie jako „żony Japończyka” uważam za denerwujące, bo nie tylko małżeństwo określa kim jestem. A skoro mowa o sprawach osobistych, to z perspektywy lat za najtrudniejsze wyzwanie w sferze rodzinno-domowej uznałabym wychowywanie dziecka dwukulturowego, a nie relacje z mężem i jego rodziną. Prawdę mówiąc, mam nieodparte wrażenie, że matka-Polka pod wieloma względami nie tak bardzo różni się od matki-Japonki.
Etap udomowienia w Japonii to zorganizowanie własnego świata od nowa, od podstaw. Myślę, że kobietom, które potrafiły ułożyć sobie satysfakcjonujące życie w nowym kraju, należy się uznanie. Asymilacja kulturowa jest niezbędna do normalnego funkcjonowania w Japonii, bo nie ma tu rozbudowanych środowisk polonijnych, gdzie można żyć wyłącznie „po polsku”. Osoba niezasymilowana czuje się nieszczęśliwa i ma sporo kłopotów. Asymilacja nie oznacza odrzucenia własnej polskiej tożsamości, nie ma potrzeby stawać się kobietą podobną do Japonki, zresztą nie jest to możliwe. Trzeba się jednak przyzwyczaić do japońskiego stylu pracy i norm społecznych. Nie twierdzę, że to jest łatwe. We własnym domu można wprowadzać własne obyczaje i myślę, że japońscy partnerzy, rodzina i znajomi są otwarci na takie innowacje i szanują zwyczaje innych narodów.
Jestem nauczycielką języka polskiego i w tej pracy polskość jest ważnym atutem. Jako sensei stykam się z młodymi japońskimi studentkami, widzę ich zróżnicowane osobowości i talenty. Nie pracowałam nigdy w firmie, ale widziałam wiele japońskich firm, fabryk, insytucji. Przez wiele lat pracowałam jako tłumaczka i ta praca stawiała mnie w pozycji POMIĘDZY dwoma kulturami. Niedoceniane zajęcie tłumacza często wykonywane jest przez kobiety. Kto miał ku temu sposobność, ten na pewno zauważył jak wiele jest znakomitych japońskich tłumaczek, szczególnie z języka angielskiego. Praca tłumaczki zaprowadziła mnie w różne miejsca, od więzienia po gabinet premiera, pozwoliła też zetknąć się z różnymi kobietami. W sumie myślę, że Japonia jest wielowarstwowa i zróżnicowana i to stwierdzenie dotyczy także świata kobiet. Im dłużej żyje się w Japonii, tym trudniej jest zgodzić się na uogólnienia i tym trudniej podać niepodważalne prawdy, bo rzeczywistość jest szczegółowa i zindywidualizowana.
Bycie cudzoziemką w Japonii uczy cierpliwości i pokazuje, że trzeba włożyć trochę wysiłku i dobrej woli w zrozumienie innych ludzi i uzyskanie zrozumienia dla siebie. Powstaje też potrzeba przemyślenia na nowo własnej kultury i wytłumaczenia jej innym. Może stałam się bardziej tolerancyjnym człowiekiem?
Podkreślony wcześniej wyraz POMIĘDZY uznałabym za słowo kluczowe w określeniu całego mojego procesu bycia cudzoziemką w Japonii. Bo to jest proces, a nie stan. Proces ewolucji myślenia i świadomości. W wielkim skrócie mówiąc, to stopniowe zanikanie podziału na dwie opozycyjne strony świata, czyli my-Polki kontra one-Japonki, albo szerzej my-ludzie Zachodu i oni-ludzie Wschodu. Myślę, że uporczywe obstawanie przy takim polaryzującym szufladkowaniu ogranicza myślenie i percepcję świata. Są ludzie i ich kultury. Gdyby los skierował mnie do innego kraju, to też pewnie mogłabym tam żyć. JA MOGĘ. I nigdy nie przestaję być Polką.
Źródła danych statystycznych:
http://www.moj.go.jp/nyuukokukanri/kouhou/nyuukokukanri04_00060.html
http://www.e-stat.go.jp/SG1/estat/List.do?lid=000001161643
Podane liczby dotyczą cudzoziemców posiadających kartę rezydenta, a więc pobytów średnio- i długoterminowych.
Komentarze
- PLUSK WODY DO STAREGO STAWU WSKOCZYŁA… Skomentowane przez ELZBIETA dodany czwartek, 08 listopad 2012 19:09 O stawie i żabie (Literatura, Język)
- Chcialbym na poczatku powiedziec, ze naprawde… Skomentowane przez Seweryn Karłowicz dodany piątek, 24 sierpień 2012 04:47 Tematyka spotkania polonijnego w ambasadzie 5 lipca br. (AKTUALNOŚCI)