gazeta.jp Polonia Japonica

Polonijny portal internetowy funkcjonujący w polsko-japońskiej przestrzeni międzykulturowej, prowadzony przez grupę Polek mieszkających, pracujących i działających w Japonii.

 

Galeria

A+ A A-

Kobieca podróż ścieżką buddyjskiej dharmy Wyróżniony

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

   Mniszkę buddyjską poznałam dzięki Ani Muchnickiej. Mniszka mieszkała niedaleko Asia Royal Hospital przy małej uliczce Thiri Street, pod numerem dziewiątym. Początkowo miałyśmy się spotkać w jej domu, ale okazało się, że mamy zły adres – poszłyśmy na ulicę Thiri Minagalr, niedaleko Ma Post, czyli po przeciwnej stronie szerokiej ranguńskiej arterii Pyay Road. Zmyliły nas powtarzające się nazwy uliczek w Rangunie.

  Spotkałyśmy się w trójkę w ulubionej przez mniszkę restauracji japońskiej w centrum handlowym City Mark. Przychodziła tam na obiady, które hojnie stawiała jej właścicielka restauracji, powodowana chęcią zaskarbienia sobie zasługi (ang. merit) rozumianej według kanonów buddyjskich, jak i zapewne obserwacją, iż osoba mniszki przyciąga do restauracji dodatkowych gości, takich jak na przykład my.

  Typowy ubiór – różowy habit, brązowy szal na lewym ramieniu i ogolona głowa upodabniały ją do spotykanych codziennie mniszek wędrujących ulicami Rangunu. Nosiła okulary, za którymi kryły się patrzące spokojnie, duże i promieniujące dobrocią oczy. W ręku trzymała książkę w języku birmańskim na temat systemu filozoficznego vipassany.

dharma1 500

  Historia życia kobiety, która została mniszką interesowała nas bardziej, niż system vipassany. Zagadnięta o koleje swojego życia Sayalay chętnie zaczęła opowiadać swoją historię. Używam tutaj określenia „sayalay”, ale nie jest to imię, tylko pełen szacunku tytuł, jaki używa się w stosunku do mniszek w Mjanmarze. Jej oboje rodzice byli buddystami. Jako mała dziewczynka chodziła z mamą do klasztoru, kiedy ta udawała się na medytacje. Gdy podrosła babcia zachęcała ją aby podjęła praktykę medytacji, jednak nastoletnia dziewczyna nie była tym zainteresowana. W wieku 22 lat wyszła za mąż za chrześcijanina. Było to małżeństwo z miłości. Nie wiedziała nawet jakiego odłamu chrześciajństwa jest jej mąż. Do domu przyszedł, jak powiedziała, jakiś duchowny i dał jej do podpisania papier. Podpisała. Wkrótce urodziła się córeczka, jednak małżeństwo nie układało się. Mąż bił ją. Mieszkali u rodziny męża i teściowa starała się za wszelką cenę uprzykrzyć jej życie. Pewnego dnia mąż podsunął jej do podpisania dokument rozwodowy. I znowu, dwudziestokilkuletnia dziewczyna, nieświadoma procedur i przepisów prawnych podpisała. Otrzymala kopię tego dostarczonego jej przez męża dokumentu. Była wolna. Wrócila z córką do rodziców, musiała jednak teraz sama martwić się o swoje utrzymanie. Założyla male stoisko na znanym Ranguńskim targu - Scott Market i prowadziła go przez dziesięć lat. Zainteresowała się w tym czasie medytacją i zaczęła ją praktykować. W pewnym momencie zaczęła się czuć bardzo źle. Lekarze podjerzewali raka i zalecili usunięcie macicy wraz z jajnikami. Była to poważna operacja. Aby odzyskać równowagę medytowała coraz częściej i dłużej. Rozpoczęła nawet rozmowy ze swoim nauczycielem, znanym i poważanym mnichem buddyjskim U Wa Ra Tha Mi na temat swojego pragnienia poświecenia się wylącznie praktyce buddyjskiej – studiowaniu dharmy, czyli nauk buddyjskich i medytacji. Mnich jednak odradził jej to ze względu na jej kondycję zdrowotną. Kiedy jednak się upierała, powiedział: dobrze. Podjęła długotrwałe medytacje, jednocześnie poszukując wiedzy na temat vipassany, bowiem ta droga najbardziej ją pociągała. Obecnie jest już sześćdziesięcioletnią kobietą wciąż studiującą vipassanę. Zrozumienie tego systemu sprawia, że praktyki medytacyjne nie wydają się trudne. W czasie naszej rozmowy nie opowiada o fizycznym aspekcie praktyk ani o ograniczeniach w trybie życia. Kiedy jemy obiad w restauracji jest godzina 13.00. Reguły buddyjskich zgromadzeń zakładają, że jeść można wcześnie rano i drugi raz przed dwunastą. Potem tylko pije się wodę lub soki. Ale buddyjskie drogi do oświecenia mogą być bardzo różne – mówi Sayalay. Opowiada, iż mieszka w domu z dwoma siostrami, ma swój pokój. Siostry nie wydają się być zachwycone wyborem jej drogi życiowej i utrudniają jej każdą chwilę swoim „niegrzecznym”, jak to określa zachowaniem. Ostatnio jedna z sióstr sprowadziła do domu dwa uliczne psy. Nie są przyzwczajone do mieszkania w domu, w nocy często wyją, chcą wydostać się na wolność. Trudno jest przy nich utrzymać czystość. Jednak siostra nie reaguje na sugestie, żeby wypuścić psy na wolność. Mniszce pozostaje przyjąć postawę pełną pokory i zamilknć. Mówi, że medytacja sprawia, iż potrafi odciąć się od wszelkich niegodziwości, jakie ją spotykają. Zapytana, czy umocniona tą siłą, jaką daje jej praktyka medytacji, umiałaby dzisiaj znieść szykany swojej teściowej mówi, że tak. Nie kwestionuje samego faktu szykanowania przez teściową. Koncentruje się na znoszeniu zniewag i wybaczeniu. Gdy jako młoda mężatka zaczęła przebąkiwać o rozwodzie kobiety z rodziny radziły jej: wytrzymaj. Wytrzymać, przetrwać, nie zwracać uwagi swoje cierpienia, godzić się to postawa godna poparcia, norma, do której należy dążyć.

  Rozmawiałyśmy też o pozycji kobiety w mjanmarskim buddyźmie. Jest ona naznaczona zjawiskiem „szklanego sufitu”. Mniszki nie mogą osiągnąć pełnego oświecenia, nie mogą stać się Buddą, gdyż nie są meżczyznami. Próbuję dociec, co jest tego przyczyną. Widać, że Sayalay ma trudności z odpowiedzią. Na jej twarzy maluje się lekkie zmieszanie, poszukuje gorączkowo wytłumaczenia tego faktu. W końcu znajduje: kobieta musi dużo czasu i energii poświęcić swojemu organizmowi jako ciężarna, potem oddaje się wychowaniu dziecka. Nie może więc w pełni poświęcić się studiom nad buddyzmem ani praktyce medytacji. Drugą kwestią jest niedopuszczanie kobiet do pewnych miejsc w świątyniach. W najbardziej znanej pagodzie w Mjanmarze - Szwedagon kobieta nie może wejść po schodach na najwyższy poziom tarasów świątyni. Sayalay tego nie mówi, ale z rozmów z innymi kobietami wiem, że powodem jest kobieca menstruacja. Usiłuję dociec, czy w kulturze birmanskiej kursuje idea skalania, zmazy, tego co obecne jest np. w kulturze Romów i wskazuje na kalający charakter krwi miesięcznej. Nie otrzymuję jednak satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. Być może same kobiety nie zdają sobie z tego sprawy. Może trzeba by zapytać o to meżczyznę. Skądinąd wiem, że dotknięcie męskiego longyi przez kobietę jest czymś negatywnym. Odbiera mu „siłę woli”. Ogólnie rzecz biorąc meżczyźni w Mjanmarze posiadają moc, wladzę. Kobiety nie. Sayalay nie podaje wyjaśnienia tego faktu. Opowiada natomiast historię swojego brata, który się rozpił i doprowadził do tragicznego stanu. Nadciśnienie i choroba spowodowały, że zupełnie przestał się ruszać i siostry musiały się nim zajmować jak małym dzieckiem. Inny mężczyzna, były mąż Sayalay wyjechał do Ameryki i zupełnie nie poczuwał się, aby w jakiś sposób wspomagać wychowanie córki. Teraz, kiedy ta ma 38 lat czasami do niej dzwoni. Wychowywanie mężczyzn w przekonaniu że mają władze, siłę, czy jakkolwiek by to nazywać nie sprawia, że starają się zawsze stanąć na wysokości zadania. Sayalay pochodzi z rodziny dobrze sytuowanej. Jej ojciec był wyższym urzędnikiem Lasów Państwowych, mógl zapewnić rodzinie utrzymanie i życie na dobrym poziomie. Można sobie jednak wyobrazić, że mężczyzna bez zasobów w postaci majątku bądź wykształcenia nie jest w stanie utrzymać rodziny. Przy wysokich oczekiwaniach ze strony społeczeństwa w stosunku do kogoś posiadającego ex definitione władzę, moc, siłę, może to rodzić frustrację topioną w alkoholu lub objawiającą się innymi destruktywnymi działaniami.

dharma2 300 dharma3 300

  Sayalay nosi na palcu zabawne zielone urządzenie. Początkowo myślałam, że to jakiś instrument do badania krwi z palca, taki gadżet służący cukrzykom. Okazało się jednak, że jest to nowoczesna metoda liczenia odmówionych wersetów dharmy. Można je liczyć na paciorkach buddyjskiego różańca, ale można też za pomocą elektronicznego urządzenia. Ludzie przyzwyczajeni są do tego, że buddyjscy duchowni noszą i używają różańców z
paciorkami. Nikt natomiast nie kojarzy tej praktyki z urządzeniem elektronicznym. Zajmując umysł odmawianiem wersów dharmy mniszka zyskuje kutho (jęż. pali) – zasługę. Przeciwieństwem zasługi jest akutho, coś co przynosi szkodę, zły czyn. Znoszenie przeciwności losu i niegodziwości ludzkiej przynosi efekty pozytywne według filozofii buddyjskiej. Pokonywanie kolejnych odcinków ścieżki do oświecenia to odwrotność tego, co w naszej kulturze zachodniej wiąże się z upodmiotowieniem kobiety, dążeniem człowieka do realizacji jego praw jako jednostki ludzkiej. Dwie różne drogi – Wschodu i Zachodu. Spotykają się one jednak, czy też zbliżają do siebie niebezpiecznie, kiedy bliżej prześledzimy złogi wciąż zachowującego swą moc patriarchalnego myślenia. Może trzeba, tak jak to radzą kobiety birmańskie, dotknąć kobiecą dolną częścią garderoby – bielizną lub spódnicą - wszystkich mężczyzn. Wtedy stracą oni swoją przynależną im z racji urodzenia i płci moc.

 

Danuta Zasada – urodzona w Krakowie, absolwentka iberystyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, poetka, podróżnik. Publikowała wiersze w prasie polskiej i nowojorskiej; autorka tekstów podróżniczych do czasopism w języku angielskim, m.in. Tashi Delek i Tourism & Wildlife oraz dwóch tomików wierszy Iberia (New Delhi 2001) oraz Pogański mistyk (Warszawa 2005).W latach 1991-97 mieszkała w Madrycie (Hiszpania) gdzie współpracowała z miesięcznikiem Polonia oraz wydawanym przez Ratusz Pozuelo de Alarcón pismem Ciudad Escolar y Universitaria. W latach 1999 - 2004 pracowała w New Delhi (Indie) a następnie w Japonii (2007 – 2013)Obecnie mieszka w Rangunie (Mjanmar).

Danka

 

 

 

 

 

Zaloguj się, by skomentować

Facebook page

© 2013 www.polonia-jp.jp

Logowanie lub Rejestracja

Zaloguj się