Galeria
ulica przy Uniwersytecie Ranguńskim, 4 kwietnia 2020 r.
7.04.2020
Pszczoła poległa z powodu Coronavirusa.
A było tak: dwa tygodnie temu poszłam w niedzielę do najnowocześniejszego w Rangunie centrum handlowego Times City. Tam, na trzecim piętrze było stoisko sklepu Italina, gdzie kupić można biżuterię. Zobaczyłam piękną broszkę w kształcie pszczoly. Ale, swoim zwyczajem pomyślałam, że będzie jeszcze czas, żeby ją kupić. Zwlekalam dwa tygodnie i kiedy w końcu ponownie wybralam się do Times City okazało się, że całe centrum handlowe jest zamknięte. Wiele punktów i sklepów w Rangunie już się pozamykało – niektóre w związku z Coronavirusem, inne z powodu zbliżającego się Nowego Roku Birmańskiego, Thinyan. Musialam się pgodzić z tym, że nie kupię pszczoły.
Tak prawdę powiedziawszy zwlekałam z tym zakupem, gdyż pomyślałam, że dzisiaj, kiedy nie odbywają się w mieście żadne imprezy, a wychodzenie z domu jest ograniczone, nie będzie gdzie paradować z broszką-pszczolą. Cóż za sens mają zakupy modowe w dobie epidemii. Nawet nie warto nosić biżuterii, bo właściwie powinno się ją dezynfekować po przyjściu do domu. Ta decyzja powstrzymania się, zaniechania zakupu – oby nie stała się zwiastunem zmian, jakie miałyby nadejść po ustąpieniu zarazy. Być może nie będziemy już kupować rzeczy zbędnych. Być może zadowolimy się kupnem jedzenia i zaspokajaniem podstawowych potrzeb w zakresie ubrania.
Trochę czuję się teraz, jakby wybuchła wojna. Nasłuchiwanie wieści ze świata, informacje o panicznym wykupywaniu jedzenia, powstrzymywanie się od wyjścia z domu, bo to niebezpieczne. I niewidzialny wróg, który może uderzyć w kazdej chwili, i z każdej strony. Dotychczas w Mjanmarze było spokojnie. Tylko kilka przypadkow zachorowań, potem jeden śmiertelny. Ale masowo zaczęli powracać z zagranicy emigranci ekonomiczni. Pracują w wielu krajach ościennych, chyba najwięcej jest ich w Tajlandii. Kiedy 23 marca Tajlandia ogłosiła, że zamyka granice, to jednak wciąż przymykała oko na to, żeby pracujący w Tajlandii Mjanmarczycy mogli wracać do swojego kraju przez Most Przyjaźni Tajsko-Mjanmarskiej Nr.2. Mjanmar już wtedy postanowił wprowadzić obowiązek autokwarantanny 14 dniowej, ale większość powracających myślała tylko o jednym: dostać się do domu. Kwarantanna miała odbywać się w wyznaczonych przez rząd budynkach. Jednak powracający siłą zaczęli wydostawać się z miejsc, gdzie mierzono im temperaturę i notowano dane ich zamierzonego pobytu w Mjanmarze. Wielu migrantow przyjechało spod granicy tajskiej autobusami. Wedlug planów rządu mieli wysiąść na końcowej stacji, aby można ich było skontrolowac pod kątem symptomów choroby. Jednak prywatne linie autobusowe pozwalaly podróżnym wysiadać wcześniej, na wybranych przez nich przystankach. Nie docierali więc na końcową stację w Rangunie. Po portocie do domów oczywiście też nikt nie zamierzal siedzieć na miejscu. Natychmiast zaczynały się odwiedziny krewnych i znajomych. Zresztą, odbywanie kwarantanny w domach nie miałoby sensu, gdyż zazwyczaj nikt nie posiada tu własnego pokoju, kontakt z rodziną jest bardzo bliski. Wielu migrantow nie wie nawet i nie rozumie, co to jest kwarantanna. Niektórzy z nich zamierzali udać się do swojego stanu Rakhain samolotem, bo linie lokalne wciąż latają, chociaż ograniczyły liczbę lotów. Biorąc pod uwagę to wszystko można się spodziewać wybuchu ognisk epidemii w różnych miejscach Mjanmaru. Nie wiadomo jak będzie w Rangunie, gdyż większość cudzoziemców już opuściła miasto, turystów nie wpuszcza się. Wielu migrantow zamieszkuje w Ranguńskiej dzielnicy Hlaing Tharyar. Jest tam strefa przemysłowa, w niej fabryki i slumsy. Obecnie robotnicy zaczęli masowo tracić pracę. W połączeniu z napływem migrantów, którzy mogą przynieść wirusa spoza granic kraju sytuacja może stać się bardzo niebezpieczna.
W naszej dzielnicy Sanchaung w pierwszym tygodniu marca na pozór nic się nie działo. Zdziwiłam się kiedy 17 marca pojechalam zrobić niewielkie doraźne zakupy do Market Place przy ulicy Dhamazedhi. Początkowo zauważyłam tylko ożywiony ruch samchodowy wokół marketu. Gdy znalazłam się w markecie nie od razu zorientowałam się, że kolejki do kas ciągną się przez całą długość sklepowej hali, a w koszykach wyładowanych po brzegi ludzie wywożą wszystko, co tylko zdołają chwycić. Miałam w planie kupić kilka produktów na obiad. Szczęśliwie jednak w porę zrezygnowałam z zakupów. Market ten znajduje się na obrzeżach dzielnicy zamieszkiwanej głównie przez cudzoziemców. To oni, najpilniejsi słuchacze wiadomości z zagranicy najwcześniej zorientowali się, że pandemia przybiera na sile. Jeszcze wtedy w Mjanmarze nie mówiono o zachorowaniach. Owszem, było kilka osób na kwarantannie, ale to wszystko. Dopiero 24 marca Mjanmarskie Ministerstwo Zdrowia poinformowało o dwóch przypadkach zakażenia. Pobudziło to Mjanmarczyków do panicznych zakupów. Jednak niewielu miejscowych obywateli kupuje w nowoczesnych supermarketach. Toteż zaczęli oni szturmowac lokalne targi, gdzie kupowali głównie ryż i olej. Niektórzy też cebulę, czosnek i ziemniaki. Nieco bogatsi, w obawie przed przebywaniem w tłumie prosili rikszarzy, aby ci zrobili im zakupy. W niektórych miejscach z powodu naporu tłumu musiała interweniować policja. Dzięki podziałowi na tych, co kupują w marketach, i tych co zaopatrują się na targach ulicznych, zakupowa panika w Rangunie nie wydawała się być aż tak dotkliwa. Znajomi opowiadali mi, że w superarkecie przy szóstej mili na ulicy Pyay Road, również były olbrzymie kolejki. Market ten jest blisko Ambasady Amerykańskiej.
Mąż mój jeździł do biura codziennie i w centrum handlowym Hledan kupował bez kolejek i przy małym ruchu osobowym produkty spożywcze dla nas. Również w markecie w kompleksie Mjanmar Plaza nie natknęliśmy się na większe kolejki. Tak więc myślałam, że paniki w Rangunie nie ma. Dopiero po czasie dowiedziałam się jak było.
Panika zakupowa to jednak pestka w porównaniu z tym, o czym uslyszeliśmy od konsula Holandii. Para Holendrów w czasie pieszego przemieszczania się ulicami Rangunu spotkała się z wrogim tłumem skandującym okrzyki przeciw cudzoziemcom. W tym samym czasie Ambasador Unii Europejskiej, Kristian Schmidt poiunformował, że ulicami jeżdżą ciężarówki z mikrofonami nadającymi podjudzające przeciwko cudzoziemcom przemowy. Od czasu do czasu przejeżdża ulicą koło nas jakiś samochód, z którego przez megafon zapowiadane są różne komunikaty po birmańsku. Nie jesteśmy jednak w stanie zorientowac się, czego dotyczą. Około 25 marca sytuacja na lokalnych targach i w sklepach zaczęła się normować, głównie z powodu przemówienia Aung San Suu Kyi, która zapewniła, że jedzenia nie zabraknie dla nikogo. Autorytet lidera zadziałał, jak to w Azji.
Uderzenie Coronavirusa zbiega się z nadejściem Nowego Roku – jest to tutaj wielkie święto, ludzie powracają w rodzinne strony, urządzane są zabawy, polewanie wodą. W tym roku rząd zabronił celebracji, hotele i resorty w turystycznych częściach Mjanmaru zamknęły podwoje. Jeszcze do zeszłego tygodnia na terenie przylegającym do naszego apartamentowca działał basen. Zamknięto go. W aktualnej sytuacji władze reagują czasem w sposób bardzo zdecydowany. Tak było z kliniką miedzynarodową SOS, w której dotychczas zawsze można było w razie potrzeby uzyskać pomoc lekarską. Odkryto, że jedna z pielęgniarek jest zakażona wirusem. Zamknieto całą klinikę. Mieści się ona w bocznym skrzydle Hotelu Inya, który też w całości zamknięto wraz ze wszystkimi mieszkańcami wynajmującymi tam na dłuszy okres apartamenty oraz z przebywającymi tam gośćmi i przygodnymi odwiedzającymi hotel tego dnia. Przyjechała policja i zabroniła komukolwiek wychodzić. Nie wiemy dokladnie jak działają inne wielkie hotele, bo w ostatni weekend byliśmy pod Melią, boczne wejście nie działało. Tymczasem w internecie można tam rezerwować pokoje. Hotele średniej klasy, nastawione na bardziej lokalnych gości zdają się działać bez zakłóceń.
Zakupy zamierzam zrobić pod kątem Nowego Roku – jak zawsze w tym okresie przez dziewięć dni wszystko będzie zamknięte. Trzeba zaopatrzyć się w chleb i inne artykuły spożywcze. Być może nawet nie będzie można wychodzić z domu. Nie tylko z powodu poleceń rządu. Nie wiadomo, czy wszyscy będą ich przestrzegać i czy mimo zakazu nie pojawią się na ulicach ciężarówki zaopatrzone w armatki wodne. Bardzo niebezpiecznie jest dostać taką armatką, np. w oko. Strumień wody może je wybić. Jest to jeszcze jeden powód, żeby pozostać w czasie Thinyanu w domu.