Galeria
Wyjazd nad jezioro Inle to obowiązkowy punkt programu dla każdego przyjeżdżającego do Mjanmaru turysty. Wiedząc o tym nie bardzo miałam ochotę tam jechać. Podejrzewałam, że to, co reklamuje się jako tradycyjny sposób życia będzie maskaradą i spektaklem. Okazało się, że autentyczne, tradycyjne sposoby życia i gospodarowania współistnieją tam z reżyserowanymi pod kątem turystów scenami opatrzonymi szyldem „tradycyjne”. Wbrew moim obawom wyprawa była ciekawa i nie przyniosła rozczarowania.
Trasa
Nasza trasa obejmowała pobyt nad jeziorem, a właściwie na jeziorze pod wioską Maing Thauk (24 – 26 grudnia 2015). Zrobiliśmy stamtąd krótki spacer do klasztoru widniejącego na wzgórzu. Za punkt orientacyjny mieliśmy złotą pagodę lśniącą na tle lasów. Odwiedziliśmy też lokalną przystań dla łodzi położoną na drewnianych pomostach przerzuconych nad wodami jeziora. 27 grudnia popłynęliśmy łodzią motorową na „pływający targ” w miasteczku Naung Shwe. Po drodze zwiedziliśmy Pagodę Phaungdawoo – miejsce pielgrzymek do słynnego wizerunku Bhuddy w Stanie Shan. Odwiedziliśmy wioskę Inpawkhon położoną na wodzie, w której tka się tkaniny z włókien lotosu, jedwabiu i bawełny, a następnie popłynęli do starego klasztoru Nga Phe Kyaung. 28 grudnia udaliśmy się drogą lądową do XVII wiecznego sanktuarium z 5200 pagodami pod wioską Kakku. Po drodze minęliśmy mała stacyjkę na trasie kolei biegnącej z Rangunu do Mandalaj. Po południu przyjechaliśmy do stolicy Stanu Shan – Taunggyi. Po przenocowaniu w tym milionowym mieście, 29 grudnia rano wyruszyliśmy do winnicy Aythaya Jest to pierwsza założona w 1997 roku na terenie Mjanmaru winnica. Po południu dotarliśmy do Kalaw, górskiej miejscowości letniskowej, do której za czasów kolonii brytyjskiej wyjeżdżali z gorącego Rangunu urzędnicy i ich rodziny. 30 grudnia mieliśmy cały dzień wolny w Kalaw. Posługując się otrzymaną w hotelu mapą usiłowaliśmy dojść do klasztoru z „bambusowym Bhuddą”. Niestety, w Azji mapy sporządzane są niedokladnie i mieliśmy problemy z dotarciem do celu. Następnym ciekawym punktem w Kalaw była grota położona na terenie słynnej pagody. Idąc tam spotkaliśmy parę Niemcow, którzy pomimo przewodnika Lonely Planet w ręku nie trafili do groty. Udało nam się wspólnymi siłami znaleźć drogę. Wróciliśmy później do centrum Kalaw, aby pobuszować po lokalnym targu i wspiąć się do położonego na wzgórzu klasztoru, skąd był wspaniały widok na rozrzucone po mieście, wybudowane w czasach kolonialnych wille. 31 grudnia rano pojechaliśmy do miasta Pindaya, w którym zwiedzaliśmy olbrzymie groty z ponad 8000 figurkami Bhuddów. Noc z 31 grudnia na 1 stycznia, czyli Sylwester, spędziliśmy w ciemnawym drewnianym domku z pretensjami do luksusu w Pindaya Inle Inn. W restauracji też było ciemnawo. Nikt specjalnie nie obchodził tutaj daty przełomu 2015 i 2016 roku. 1 stycznia wyruszyliśmy samochodem na lotnisko. Po drodze zajrzeliśmy na targ w mieście Heho oraz odwiedzili wioski, gdzie mieszkają wspólnie ludzie z plemienia Pa-Oh oraz Thaungoo. Odlot z lotniska w Heho do Rangunu był zabawny – nikt nie zapowiedział samolotu, nie było informacji elektronicznej. W pewnym momencie zauważyliśmy, że ludzie wstają i idą na płytę. Poszliśmy i my. Okazało się, że nasz samolot już stał gotowy do startu.
Między tradycją a nowoczesnością
Okolice Inle lake znane są z tego, że zamieszkuje je grupa etniczna Intha, trudniąca się tradycyjnie rybołóstwem i zachowująca do dzisiaj niezwykły sposób używania wiosła – przytrzymuje się je za pomocą jednej nogi. Wiosłujący rybacy wyglądają jakby kroczyli po powierzchni wody. jedną nogę wysuwają nad taflę jeziora i przytrzymują wiosło między stopą a górną cześcią lydki. Wymaga to niesłychanie rozwiniętego poczucia równowagi. Jedną ręką trzymają wiosło, drugą manewrują olbrzymim koszem, który służy do chwytania ryb. Pod wieczór przy molo w naszym hotelu na wodzie zjawili się trzej rybacy na łodziach wystrojeni w wielkie kapelusze, białe koszule i szerokie spodnie w żółto-złotym kolorze. To oni byli aktorami w spektaklu: „rybak z nad jeziora inle”. Cierpliwie, niemal w nieskończoność demonstrowali sposób poruszania wiosłem, wystawiając jedną nogę poza burtę. Słońce towarzyszyło im w tym aranżowanym dla turystów spektaklu barwiąc zachwycającą czerwienią i srebrem wody jeziora. Bawił mnie ten wyreżyserowany specjalnie dla nas spot reklamowy, później jednak, w czasie podróży łodzią do Naung Shwe zauważyłam, że ubrani skromnie i posiadający o wiele mniejsze łodzie rybacy manewrują wiosłem w podobny sposób. Tylko niektórzy z nich widząc podpływającą łódź z turystami zaczynali pracować nogą niezwykle gorliwie, świadomi, że ktoś ich obserwuje. Przepływając wzdłuż wiosek polożonych na wodzie mogliśmy zauważyć, że toczy się w nich autentyczne życie. Widzieliśmy płynące łodziami rodziny wieśniaków wiozących swoje płody rolne na targ, dzieci wiosłujące zawzięcie, by dopłynąć do celu. Innej komunikacji na terenie tych wodnych osad nie ma, więc każdy musi umieć poruszać się na łodzi. Na jeziorze kwitnie też rolnictwo. Zaskoczyły mnie uprawy pomidorów na wzmacnianych przez ludzi trawiastych groblach, wzdłuż których nie chodzi się, lecz pływa. Ci, którzy wybrali inny niż rolnictwo, czy rybaczenie tryb życia uchodzą w okolicy za bogatych. Zajmują się produkcją tkanin, kapeluszy z bambusa, złotnictwem, co oznacza tutaj produkcję złotych listków naklejanych później przez wiernych na ściany pagód, wyrabianiem przedmiotów z metalu, czy też z laki. Wiele z tych rzeczy spotkac można w domach mieszkańców wiosek jako przedmioty codziennego użytku. Za szczególnie kosztowny wyrób uchodzi tkanina wyrabiana z nici dobywanych z łodyg lotosu. Zajęcie jest bardzo pracochłonne, ale efekt – wspaniały. Tkanina odporna jest na wilgość, gorąco, zimno. Jej wysoka cena mówi sama za siebie, np. męska koszula z krótkim rękawem kosztuje 700 dolarów USA. Mnie osobiście zachwycił przejazd przez wioski położone na lądzie. Przejazd drogą lądową pozwolil na zapoznanie się z lokalną architekturą – większość domów oparta jest na bambusowej konstrukcji. Ściany wypełnione są albo cegłami albo plecionkami z bambusa, w oknach są bambusowe maty zamiast szyb. Wiele wiosek nie ma prądu. W niektórych widzieliśmy małe panele słoneczne. Taki jeden panel daje światło przez dwie godziny po zmroku. Gospodarstwa nie mają na ogół własnych studni, chyba że jest to bogata wioska. Na trasie widzieliśmy małe jeziora, często sztuczne, do których chodzą kobiety po wodę. We wioskach, w których byliśmy mieszkają wspólnie ludzie z plemienia Pa-Oh oraz Thaungoo. Zostaliśmy zaproszeni do domu rodziny produkującej bambusowe kosze. Dom był tradycyjny, skromny, zbudowany 20 lat temu. Na piętrze było miejsce do spania, ołtarzyk buddyjski i nic więcej. Na dole – palenisko z ciężkim metalowym imbrykiem do gotowania wody i drewnianym ogrodzeniem na podłodze, gdzie zalegal popiół. Wizyta ta zrobiła na mnie niezwykle silne wrażenie zwłaszcza, iż niewiele dalej widzieliśmy ogromne luksusowe hotele ze wszystkimi nowoczesnymi wygodami.
Mimo iż tradycyjny sposób życia stał się nad Inle Lake, tak jak w wielu innych miejscach na świecie – towarem sprzedawanym turystom, jest to wciąż najbardziej powszechny sposób bytowania dla miejscowych ludzi. W południowym Stanie Shan tradycja spotyka się z nowoczesnością, przenikają się nawzajem i jak na razie nie widać perspektyw, żeby ten tradycyjny sposób życia miał wkrótce odejść do lamusa. Zapewne tak się stanie, trudno jednak przewidzieć, ile potrwa taka przemiana. Na razie podróżowanie do Inle lake jest jak podróż wehikułem czasu – trzeba jednak pamiętać, że odczuwamy tą podróż jako cofnięcie się w przeszłość, bo to my wysforowaliśmy się na przód i myślimy, że nasz styl życia jest normą, czymś tak oczywistym, że trudno wyobrazić sobie inną codzienność.
cdn
Danuta Zasada – urodzona w Krakowie, absolwentka iberystyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, poetka, podróżnik. Publikowała wiersze w prasie polskiej i nowojorskiej; autorka tekstów podróżniczych do czasopism w języku angielskim, m.in. Tashi Delek i Tourism & Wildlife oraz dwóch tomików wierszy Iberia (New Delhi 2001)oraz Pogański mistyk (Warszawa 2005).W latach 1991-97 mieszkała w Madrycie (Hiszpania) gdzie współpracowała z miesięcznikiem Polonia oraz wydawanym przez Ratusz Pozuelo de Alarcón pismem Ciudad Escolar y Universitaria. W latach 1999 - 2004 pracowała w New Delhi (Indie) a następnie w Japonii (2007 – 2013). Obecnie mieszka w Rangunie (Mjanmar).