gazeta.jp Polonia Japonica

Polonijny portal internetowy funkcjonujący w polsko-japońskiej przestrzeni międzykulturowej, prowadzony przez grupę Polek mieszkających, pracujących i działających w Japonii.

 

Galeria

A+ A A-
Przed rozpoczęciem wywiadu mieliśmy mały akcent historyczny. Pani Ambasador pokazała nam dwie polskie flagi z czasów wojennej kadencji ówczesnego ambasadora Tadeusza Romera. Ambasador Romer był niezwykle zaangażowany w pomoc żydowskim uchodźcom. Osobiście odbierał ich ze statków w Tsurudze i organizował dalszy bezpieczny transport. Flagi są pamiątką z tamtych czasów. Przez jakiś czas były przechowywane przez oo. franciszkanów w Nagasaki, a obecnie znów znajdują się na terenie ambasady RP.

dr Jadwiga Rodowicz-Czechowska - ambasador RP w TokioW jaki sposób pracownik naukowy, japonistka specjalizująca się w japońskim teatrze nō zostaje dyplomatą?

Wiele lat temu sytuacja wyglądała inaczej niż w tej chwili. W 1993 roku, w czasie wielkich zmian administracyjno-politycznych w Polsce, ówczesny Ambasador Polski w Tokio Henryk Lipszyc, a mój starszy kolega z japonistyki, namawiał mnie bym przymierzyła się do wyjazdu do Japonii i przyjęła funkcję attaché kulturalnego. Kultura Japonii była moją pasją, więc uznałam, że może to być ciekawe i inspirujące zadanie. Odbyłam rozmowę wstępną z szefem Departamentu Azji, Afryki, Australii i Oceanii panem Jerzym Pomianowskim. W trakcie rozmowy zainteresowałam się, co Ministerstwo może zaproponować japoniście zajmującemu się kulturą i mocno osadzonemu w swoim środowisku. Dowiedziałam się, że charakter pracy jest częściowo administracyjny, ale i kreatywny, że nie polega wyłącznie na wypełnianiu dyrektyw płynących z kraju. Ten aspekt kreatywny został mocno podkreślony. Po półtorarocznych przygotowaniach do wyjazdu do Japonii i do pracy w MSZ zafascynowała mnie także analiza polityczna. Do ministerstwa spływają wszelkie informacje z pierwszej ręki i nie są to wyłącznie informacje gazetowe. Praca w centrali i ambasadzie polega również na bezpośrednim kontakcie z politykami, organizacjami pozarządowymi, światem biznesu. Dyplomata czy polityk powinien odznaczać się dyskrecją. Nie wszystkie informacje są przekazywane mediom. Wiele wydarzeń można zobaczyć z innej strony. Zaczęłam cenić dostęp do tego rodzaju wiedzy. Moja sytuacja życiowa w tamtym momencie, gdy miałam 10-letnią córkę, skłoniła mnie do przyjęcia stanowiska politycznego, a nie attaché kulturalnego, który jest zobowiązany do udziału w wielu imprezach wieczornych. Zajmowałam się wtedy analizą polityczną stosunków zagranicznych Japonii oraz sytuacją regionu Azji i Pacyfiku. Był to okres budowania współpracy gospodarczej między Polską i Japonią w kontekście narodzin polskiej gospodarki rynkowej i ogromnego zadłużenia.

Przebywała Pani w Japonii już kilkakrotnie na różnych stanowiskach: jako radca polityczny, radca-minister i obecnie Ambasador. Czy to nie jest niezwykłe, że powierzano Pani te kolejne funkcje w tym samym kraju?

Bywają tacy specjaliści, zwłaszcza ci, którzy poznali język danego kraju, powracający kilkakrotnie do tego samego kraju. Nie jestem wśród dyplomatów wyjątkiem. A Japonia ma w sobie jakąś magię.

Skąd się wzięła taka fascynacja Japonią?

Mogłabym odpowiadać na to pytanie nawet w środku nocy. Jest to najczęściej zadawane mi pytanie. Jeszcze w liceum interesowałam się literaturą i językami obcymi, ale nie traktowałam tego poważnie, chciałam być lekarzem, tak jak mama. Później myślałam także o biologii. Przygotowywując się do Olimpiady polonistycznej bardzo dużo czytałam w bibliotece Uniwersytetu Śląskiego i tam w moje ręce wpadły pisma filozoficzne chińskie i japońskie. Bardzo mnie zainteresowały. Przez przypadek znalazłam informator dotyczący studiów w Polsce i dowiedziałam się, że można u nas studiować sinologię i japonistykę, ale tylko w Warszawie, to było jedyne miejsce w tamtych czasach. Chciałam studiować sinologię, ale wtedy przyjmowano naprzemiennie, raz na japonistykę, raz na sinologię. Wypadła mi japonistyka. Byłam nieszczęśliwa i zakładałam, że po roku przeniosę się na sinologię. Później okazało się, że stosunki z Chinami po rewolucji kulturalnej uległy wielkiemu pogorszeniu i praktycznie wymiana stypendialna przestała istnieć, a wyjazdy do Chin stały się bardzo utrudnione. Bardzo mnie to zniechęciło. Natomiast na japonistyce atmosfera była niezwykle kameralna, studiowaliśmy w dwóch grupach po 10 osób. Mieliśmy też wspaniałych pedagogów, takich jak profesor Wiesław Kotański, pani Krystyna Okazaki czy pani Jolanta Tubielewicz. Czuliśmy się trochę jak w rodzinie. Już na drugim roku trzeba było podjąć decyzję dotyczącą tematu pracy magisterskiej. W przeciwieństwie do innych filologii nie startowaliśmy ze znajomością języka, więc okres przygotowania się do pracy magisterskiej musiał być dłuższy. Na drugim roku odkryłam, że jest taki obszar jak teatr nō, zupełnie niezbadany. Gdy zaproponowałam ten temat mojemu promotorowi, był uszczęśliwiony. Doświadczenia teatralne były mi bliskie, bo współpracowałam z teatrem Jerzego Grotowskiego. Prawda jest taka, że kiedyś chciałam być aktorką, ale cała rodzina wyraziła sprzeciw, a ja nie miałam w sobie takiego samozaparcia, żeby się zbuntować. Zajęłam się więc teorią teatru

Zapoczątkowała Pani studia nad teatrem nō w Polsce. Czy doczekała się Pani kontynuatorów?

Żałuję, że mniej się dzieje w sferze badań naukowych niż w sferze praktyki, ale miałam trzy fantastyczne studentki. Jedna z nich zajęła się głębiej kyōgen, ale po pobycie w Japonii na stypendium zainteresowała się ceremonią herbacianą i w tej chwili jest jej licencjonowaną nauczycielką. Drugą uczestniczkę mojego seminarium wciągnął aspekt buddyjski, zrobiła wspaniałą habilitację na podstawie Konjaku Monogatari i jest jedną z najlepszych specjalistek od Sutry Serca, jednego z najbardziej znanych na świecie tekstów buddyjskich. Trzecia napisała pracę na temat powiązań między Kurosawą i Szekspirem, a tej chwili pracuje w firmie informatycznej.
Sztuki nō, które przetłumaczyłam, były wystawione w formie teatru nowoczesnego, ale nie znaczy to, że nie miałam uczniów, którzy badają teatr nō od strony teoretycznej. Jestem bardzo szczęśliwa, gdyż istnieje grupa Ryokurankai, czyli Polskie Stowarzyszenie Teatru Nō, prowadzone przez pana dr Jakuba Karpoluka, który uczęszczał na moje seminarium i jest antropologiem kultury. Paradoksalnie, teatr nō najsilniej się w Polsce osadził, w przeciwieństwie do teatru kabuki i tańca nihonbuyo.

Napisała Pani sztukę w konwencji teatru nō zatytułowaną "Stroiciel fortepianu" i doprowadziła do jej wystawienia w Tokio i w Warszawie. Bohaterem utworu jest duch Fryderyka Chopina. Skąd tak zaskakujący pomysł połączenia duchowości Chopina z klasycznym teatrem japońskim?

Wydaje mi się, że aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba sobie powiedzieć co takiego jest ciekawego w nō, co pozwala je transponować na inne kultury. Otóż teatr nō służy ukazaniu podwójnej struktury świata: pozorów, przeciętności i codzienności oraz ukrytego pod tym świata duchów i szaleństw. W nō mamy do czynienia z głównym bohaterem, w którym dokonuje się przekształcenie. Okazuje się, że osoba, o której sądziło się, że jest zwykłym człowiekiem, jest kimś zupełnie innym. Nagle zaczyna odgrywać coś ze swojego życia, co każe widzieć ją w zupełnie innym świetle. I jest też drugi aktor jako świadek, bez którego pierwszy aktor nie pokusiłby się o taką przemianę. Peter Brook mawiał, że do teatru potrzebna jest pusta przestrzeń, aktor, który zagra i ktoś, kto na niego będzie patrzył. I właśnie dokładnie to dzieje się w teatrze nō, ale obowiązuje tu zasada retrogresji, bo ktoś opowiada o sobie z perspektywy śmierci i mówi rzeczy, których by nie mówił, gdyby żył. Kiedy pójdziemy tym tokiem rozumowania, to nagle okaże się, że nō może oferować formułę na "porozumienie się z Chopinem".

Czy doświadczenia teatralne pomagają Pani Ambasador w pracy?

Bardzo. Jeżeli udaje mi się zachować opanowanie, powstrzymać tremę czy śmiało zabierać głos publicznie, to zawdzięczam to w dużej mierze doświadczeniom teatralnym. Choć muszę powiedzieć, że aktor jest w dużo bezpieczniejszej sytuacji, gdyż aktor porusza się w przestrzeni umownej. Aktor już na wyjściu ma dużo większe zaufanie widzów, bo wiadomo, że pokaże on, czego się wyuczył, a dyplomata musi mówić od siebie tekst, który coś reprezentuje. Bycie dyplomatą, zwłaszcza ambasadorem wymaga specyficznej gotowości chwili, nie ma możliwości przeprosić, że człowiek zmęczony, albo że nie ta pora. Jest to zawód bardzo wyczerpujący fizycznie, wiele rzeczy dzieje się wieczorem, a my przecież musimy urzędować także w ciągu dnia. Druga kwestia, którą zawdzięczam aktorstwu to dobra dykcja. I wiem, że nic tak nie drażni jak to, że ktoś mówi niewyraźnie i nie wiadomo, kiedy zaczął, a kiedy skończył zdanie.

Akmaral Arystanbekowa , pierwszy minister spraw zagranicznych Kazachstanu oraz ambasador przy ONZ w latach dziewięćdziesiątych, powiedziała, że "Dyplomacja jest zbyt ważną sprawą, aby zostawić ją mężczyznom". Czy zgadza się Pani z tym twierdzeniem?

Zgadzam się. Tu oczywiście zbliżamy się do generalizacji, która nigdy nie jest niczym dobrym, ale czasami czemuś służy. Praca zawodowa jest często dla mężczyzn terenem bezwzględnej samczej gry i rywalizacji, jakby trochę bez względu na skutki i zbyt ostrej. Umysł kobiety funkcjonuje inaczej. Widzę to po sobie, że o wielu rzeczach myśli się na raz i jest to naturalne. Ma to oczywiście dobre i złe strony. Kobieta częściej się męczy i wymaga więcej odpoczynku, ale właśnie dbałość o te drobne szczegóły, a nie reprezentowanie na siłę jakiegoś jednego interesu, jest ważne. Chętnie widziałabym więcej kobiet w dyplomacji, gdyż ciągle jest ich zbyt mało na wysokich szczeblach. Kiedy wyjeżdżałam na placówkę w 2008 roku, było nas ambasadorek polskich 13. W japońskim korpusie ambasadorskim są tylko dwie kobiety.

Czy płeć ma znaczenie w dyplomacji?

Ma, widzę to po sobie. Bywają kobiety niesłychanie odporne na fizyczne zmęczenie i stres, na zmiany klimatyczne, na niezdrowy tryb życia. Organizm kobiety jest de facto delikatniejszy. Mamy drobniejsze kości, słabszą muskulaturę i mniejszą tolerancję na alkohol. Praca z politykami często trwa do późna i kiedy mężczyźni wrzucają trzeci czy czwarty bieg, kobieta nie jest już w stanie normalnie funkcjonować. I to jest ten moment, w którym wyraźnie czuję, że wykonuję trudny zawód. Po prostu płaci się za to zdrowiem.

Obecna kadencja ambasadora odbywa się w wyjątkowo niespokojnym okresie. Jak zareagowała Pani na wydarzenia 11-go marca 2011 roku jako głowa państwa polskiego na japońskiej ziemi, a jak jako osoba prywatna: kobieta, żona, matka.

Jako ambasador odczułam natychmiastowy skok adrenaliny, który kazał mi błyskawicznie złapać za telefon i sprawdzić czy jest jeszcze kontakt, aby przekazać, że żyjemy. W sytuacji kryzysowej wyzwala się taki specyficzny tryb reagowania. Byłam zadowolona, że zdołaliśmy nadać sygnał do centrali, że ambasada się nie zawaliła, że mamy kontakt z prawie wszystkimi pracownikami i przechodzimy na kryzysowy tryb działania. Następnie zadzwoniłam do córki, a potem już telefony nie działały. Na szczęście moich najbliższych nie było tu na miejscu i dlatego było mi łatwiej, ale za to im było trudniej. Bardzo się o mnie bali i chcieli bym jak najszybciej wracała do kraju. Tak więc presja wywierana przez bliskich była duża, choć część mojej rodziny podchodziła do tego trzeźwo.
W sytuacji kryzysowej poziom adrenaliny podnosi się tak wysoko, że nie czuje się zmęczenia, bólu, głodu ani zimna. Dopiero po paru tygodniach miałam moment depresyjny, kiedy oglądałam reportaże w japońskiej telewizji i słuchałam wypowiedzi ludzi, którzy nosili na plecach zwłoki swoich najbliższych. Jakiś oficer Sił Samoobrony nie wytrzymał nerwowo, gdy znalazł hełm małego chłopca, jego tornister i szczątki roweru. Ta nieustanna fala, która płynęła i nie ustawała...
Chciałabym powrócić jeszcze do kwestii ewakuacji z Japonii po kataklizmie. Starałam się wyciągnąć wszelkie dostępne informacje skąd tylko było to możliwe i z tego wyłowić to, co trzeba. Jeśli ambasada ogłosiłaby, że obywatele polscy powinni wyjechać z Japonii, to skazalibyśmy ludzi na ogromne wydatki, zerwanie długoletnich kontraktów. Wezwanie do ewakuacji oznacza wielką odpowiedzialność i może mieć wpływ na to, że ktoś zmieni swoje życie, choć być może nie powinien lub nie chce tego robić. Chciałabym jednak podkreślić, iż gdyby była taka konieczność, to na pewno byśmy się nie zawahali. Zresztą centrala powtarzała nam, by nie grać bohaterów do końca, bo okazać się może, że wszyscy wyjechali z Japonii i zostaliśmy sami. Tak się na szczęście nie stało. Potem ludzie zaczęli wracać. W mitologii greckiej jest tak, że gdy dwaj wojownicy długo ze sobą walczą, to w pewnym momencie bóg przecina włosy jednego z nich i on ginie.

Światowej sławy przeciwnicy energii nuklearnej naukowcy tacy jak Helen Caldicott , australijska lekarka nominowana do nagrody Nobla w 2009 r., Brytyjczyk Christopher Busby, autor wieloletnich badań nad zdrowotnymi skutkami niskich poziomów radiacji, czy inżynier nuklearny Arnold Gundersen, alarmują o nieustannym wycieku 70 ton materiałów nuklearnych do wód gruntowych w Japonii. Innymi słowy, twierdzą, że woda pitna jest skażona plutonem, strontem i cezem, co w związku z bioakumulacją toksyn ma decydujący wpływ na nasze zdrowie i życie. Jaki jest Pani stosunek do tej kwestii?

Różne źródła podają różne dane. Nie jestem w tej kwestii autorytetem. Jestem skazana na analizę danych i opinii głoszonych przez specjalistów. Wyrosłam i wychowałam się na Śląsku i z mężem śmiejemy się, że całą tablicę Mendelejewa nosimy już od dzieciństwa w sobie.

Czy zabezpiecza się Pani przed radiacją? Czy korzysta Pani z licznika Geigera?

Nie, nie zabezpieczam się i nie korzystam z licznika Geigera. Nie zamierzam natomiast jechać do Fukushimy w okolice elektrowni atomowej. Wybiorę się za to do Kesennumy, gdzie z polskich pieniędzy, zebranych przez Polską Akcję Humanitarną odbudowane zostało przedszkole. W ambasadzie również nie mamy żadnej zorganizowanej akcji pomiarów radioaktywności. Każdy pracownik sam na własną odpowiedzialność decyduje się na przyjazd na naszą placówkę, sam się żywi, podróżuje i tak dalej.

Czy jest jakaś kwestia w stosunkach polsko-japońskich, która szczególnie leży Pani na sercu i chciałaby Pani się nią zająć podczas swojej kadencji?

Moja kadencja dobiega już końca, więc to jest bardziej pytanie o to, co udało się zrobić. Jestem bardzo dumna z tego, że udało się powołać Instytut Polski, czyli zupełnie nową strukturę i nową jakość w wymianie kulturalnej, która daje nowe możliwości promocji kultury polskiej w Japonii. Twierdzę, że kultura jest jak złota moneta, która - puszczona w obieg – jest warta coraz więcej. Polska poprzez kulturę może znakomicie podnieść swoją pozycję. Poprzez kulturę możemy być rozpoznawani. Nie jesteśmy rozpoznawani przez żaden produkt. Chciałabym również by jeszcze za mojej kadencji została rozpoczęta dyskusja o podpisaniu umowy o wzajemnym uznawaniu świadczeń socjalnych. Bardzo chciałabym też byśmy podpisali umowę o working holidays, by studenci polscy mogli przyjeżdżać do Japonii i pracować tu legalnie przez trzy miesiące, a japońscy w Polsce. Chciałabym wreszcie zaktywizować kilka lokalnych miejsc współpracy, takich jak Hokkaido, zachodnia Japonia czy Sikoku, by wszystkie inicjatywy nie ograniczały się tylko do Tokio i regionu Kansai.
Jest jeszcze kwestia bezpośredniego połączenia lotniczego, nad którą trwają prace. Jesteśmy już prawie do tego gotowi, brakuje tylko samolotów, na które ciągle jeszcze czekamy i jako ambasada nie mamy na to wpływu.

Jakiego wsparcia udzieliła Polska Japonii po trzęsieniu ziemi, tsunami i katastrofie nuklearnej?

Po pierwsze, rząd polski przekazał w ramach oficjalnej pomocy sumę około 30 milionów jenów wygospodarowanych ze specjalnych rezerw państwa. Wiele krajów bardzo szybko wygenerowało takie środki. W naszym przypadku trwało to trochę dłużej, ze względu na to, iż Japonia nie jest uznawana za kraj rozwijający się, więc wysłanie środków pieniężnych nie w ramach pomocy rozwojowej, wymagało specjalnych procedur rządowych. Przeprowadziliśmy również akcję "Most Solidarności", wysyłając trzydzieścioro japońskich dzieci z prefektur Miyagi i Iwate na dwutygodniowe wakacje do Polski. Inicjatywa ta w całości koordynowana była przez naszą ambasadę w Tokio. Sfinansowała ją strona polska z niewielkim udziałem japońskich sponsorów. Dzieci te przyjęła w Polsce pani Anna Komorowska, żona Prezydenta i paradoksalnie to właśnie wizyta w Pałacu Prezydenckim zrobiła na nich największe wrażenie. Na początku marca jadę odwiedzić te dzieci w prefekturze Iwate. W miejscowości Kesennuma w dzielnicy Ashinoya odbudowywane jest też przedszkole ze środków Polskiej Akcji Humanitarnej, której tutejszym partnerem jest Polska Izba Gospodarcza w Japonii.

Jakie ma Pani plany życiowe po zakończeniu kariery ambasadora?

Jeśli chodzi o najbliższe plany, to właśnie przymierzamy się do realizacji kolejnej sztuki nō, którą napisałam. Nosi ona tytuł "Ukojenie" i napisana jest w hołdzie ofiarom ubiegłorocznego kataklizmu oraz ofiarom Auschwitz.

Czy jest coś, co chciałaby Pani przekazać Polakom w Japonii?

Ambasada jest bardzo przyjazna dla całej Polonii w Japonii i chce współpracować ze wszystkimi. A jeśli czasem czegoś na udaje się załatwić na czas, to wynika to wyłącznie z tego, że jesteśmy autentycznie przepracowani.

Dziękujemy za rozmowę i życzymy powodzenia i kolejnych sukcesów.

Z inicjatywą podjęcia działań prowadzących do podpisania umowy o zabezpieczeniu socjalnym pomiędzy Polską i Japonią wystąpiła redakcja e-Gazety na spotkaniu z PP. Ambasador i Konsul w dniu 19 stycznia br. Cieszymy się, że propozycja spotkała się ze zrozumieniem i zainteresowaniem.
Opublikowano w Wywiady

Facebook page

© 2013 www.polonia-jp.jp

Logowanie lub Rejestracja

Zaloguj się