gazeta.jp Polonia Japonica

Polonijny portal internetowy funkcjonujący w polsko-japońskiej przestrzeni międzykulturowej, prowadzony przez grupę Polek mieszkających, pracujących i działających w Japonii.

 

Galeria

A+ A A-

2016r.Co w Japonii jest cudne, a co paskudne Wyróżniony

Oceń ten artykuł
(18 głosów)

 sei-shonagon      Tysiąc lat temu japońska literatka i dama dworu Sei Shōnagon napisała zbiór szkiców pod tytułem „Makura no sōshi”, zaliczający się do klasyki liteatury japońskiej. W przekładzie Wiesława Kotańskiego, który jako pierwszy przetłumaczył fragmenty utworu na język polski, nosi on tytuł „Notatnik osobisty”. Utwór doczekał się także innych przekładów*. „Notatnik...” jest dziełem o charakterze osobistym, w dużej mierze zbiorem refleksji i rozważań autorki na tematy rozmaite, począwszy od zjawisk przyrody, postawy wobec życia i świata, po życie dworskie i codzienne sprawy z nim związane. Autorka swobodnie i jasno wyraża swoje sądy, opisuje między innymi, co jest jej zdaniem piękne i godne pochwały, a co niemiłe lub uciążliwe. Wyliczenia oparte na skojarzeniach zaczynają się na przykład od słów „Oto, co jest niemiłe..” lub „Do rzeczy przyjemnych należą...”, a dalej następuje opis ludzkich zachowań, sytuacji z życia codziennego, obrazów obserwowanych w przyrodzie, drobnych zdarzeń i stanów ducha. Choć Sei Shōnagon stworzyła kanon wartości estetycznych swej epoki i klasy społecznej, jej zapiski są tworzone lekko i jakby od niechcenia, czasami zaprawione lekką ironią. Widać w nich „kobiecy” talent obserwacyjny, subtelną przenikliwość, wrażliwość na szczegół i poczucie humoru.

     Natchnione (by nie użyć modnego określenia „zainspirowane”) szkicami Sei Shōnagon autorki związane z redakcją POLONIA JAPONICA, zebrały swoje uwagi na temat tego, co się im w życiu codziennym w Japonii podoba lub nie, co jest miłe i cudne, a co wręcz przeciwnie – paskudne i nieprzyjemne. Nie chodzi oczywiście o dorównanie starożytnej japońskiej artystce słowa, ani o konfrontację z treścią opinii sprzed tysiąca lat, ale o swego rodzaju zabawę z formą, którą Sei Shōnagon wniosła do kanonu literackiego. Opisujemy tu swoje upodobania, a sądy nasze są indywidualne i subiektywne, wyrażone w sposób niezobowiązujący. Ta po trosze literacka zabawa pozwoliła na stworzenie zbiorku krótkich tekstów, lekturę których proponujemy Czytelniczkom i Czytelnikom jako rozrywkę z okazji tegorocznego Dnia Kobiet. (RM)

 

Ewa Maria 1024x769Co w Japonii jest cudne, a co paskudne

Ewa Maria Kido

Oto co jest przyjemne:

– Przyjemny jest mały deszczyk w czasie pory deszczowej, kiedy krople wody spadają na kwiaty hortensji, obmywają je z kurzu i wydobywają ich żywe kolory. Kiedy na nie patrzę, napawają mnie pewną radosną nostalgią.

– Bardzo także lubię latem cienistą drogę do świątyni, obsadzoną strzelistymi cedrami, pod którymi zieleni się gruby mech. Odczuwam fizyczny komfort i duchowe piękno, jeszcze zanim ujrzę budynek świątyni. To jest bardzo przyjemne.

– Szczególnie miła jest wizyta na stoisku kosmetycznym, kiedy obsługa prezentuje nowe produkty, robi różne zabiegi i wykonuje na mojej twarzy najnowszy makijaż. Jest to taki moment, kiedy nie myślę o żadnych troskach i koncentruję się na zwykłych ziemskich przyjemnościach.

Do rzeczy nieprzyjemnych należą:

– Gdy silny wiatr, który na wiosnę często wieje, rozwiewa opadające kwiaty wiśni. Robi się wtedy dużo kurzu. Nie lubię silnego huku wiatru, który można usłyszeć nawet w domu.

– Gdy jadąc którąś drogą krajową mijam kiczowate, typowe budynki sklepów i restauracji oraz tysiące brzydkich reklam – to jest bardzo nieprzyjemne.

– Kiedy siedzę w otwartych gorących źródłach rotenburō i ktoś pyta mnie nagle skąd przyjechałam – zakłóca wtedy ciszę i burzy mój spokój oraz relaks, jaki zwykle odczuwam będąc w onsenie. Uważam to za bardzo niemiłe.

 

Anna łata 2Co w Japonii jest cudne, a co paskudne

Anna Łata

– Przyjemne są poranki, kiedy nawet w styczniu mogę wsiąść na rower i pojechać daleko przed siebie, nie marznąc i spędzając czas na słońcu. Cudowna jest długa, ciepła, pełna barw, zapachów i smaków jesień oraz krótka słoneczna zima.

– Bardzo lubię moment, kiedy w restauracjach z japońskim jedzeniem kelner stawia przede mną tacę wypełnioną miseczkami z pięknie przygotowanym posiłkiem. Każda miseczka zawiera maleńkie kulinarne mistrzostwo świata.

– Miły jest dla mnie łagodny uśmiech i pozdrowienie Itte irasshai! dozorcy w moim bloku, kiedy wychodzę rano z domu. Lubię przysłuchiwać się jego rozmowom z maluchami. Przyjemnie jest wiedzieć, że ludzie lubią i dobrze wykonują swoją pracę.

– Bardzo nie lubię lodowatej wody podawanej do picia w restauracjach bez względu na porę roku. Krępują mnie kelnerzy, którzy nie mogą ukryć swojego zdumienia, kiedy poproszę o wodę bez lodu.

– Nie lubię, kiedy osoba siedząca obok mnie w metrze zasypia tak głębokiem snem, że bezwładnie układa się na moim ramieniu. Jeżeli jest to ktoś nietrzeźwy, sytuacja staje się dla mnie nie do zniesienia.

– Nieprzyjemne jest dla mnie słuchanie wyuczonych formułek grzecznościowych wygłaszanych przez zmęczone kasjerki w supermarketach, podobnie jak przyjmowanie ich wymuszonego przez obyczaje ukłonu ze złożonymi skromnie dłońmi.

 

EmiliaCo w Japonii jest cudne, a co paskudne

Emilia Okuyama

– Przemyśleń ciśnie się sporo na temat lubienia i nie. Mój zachwyt budzą kolory kimon japońskich, zarowno jedwabnych jak i prostych bawełnianych yukat. Do dziś uważam, że kobiety japońskie wyglądają najbardziej kobieco w swych tradycyjnych strojach.

– Lubię dżwięk fletu shakuhachi, brzmi dla mnie tajemniczo i nostalgicznie, zbliżony do jakichś dźwięków wiatru, szumu liści i szeptu natury.

– Zachwycają mnie kwiaty hortensji w deszczu. Kolory wydają się wtedy najbardziej intensywne i lśniące liście wygladają bardzo swieżo. Wtedy nawet pora deszczowa nie budzi mojej niechęci.

– A co jest niefajne? Powrót do domu ostatnim pociągiem metra, gdy cały pociąg przesycony jest zapachem niestrawionego alkoholu, ubrań z wonią tanich izakaya i wypełniony po brzegi nietrzeżwymi pasażerami z zaczerwienionymi twarzami.

– Nadal nie lubię enigmatycznych odpowiedzi na proste pytanie, gdy do końca nie wiem czy to „tak”, czy to „nie”.

– Japońskie lato jest dla mnie koszmarem w czystej postaci. Nawet noc nie przynosi ulgi, gdy temperatura sięga ponad 30 C, a wilgotność ponad 80%. Lepkie twarze, mokra skóra i ciągłe zmęczenie to nie moja bajka. Gdy zaczyna się lato, liczę dni, kiedy się skończy.

 

Joasia zdjecie do tekstu 800x605Po obu stronach trzech okien

Joanna Sato

Oto, co jest ciekawe:

– Okno pierwsze jest duże, balkonowe, na niewysokim piętrze małego bloku i otwiera się na piękny, stary japoński ogród z równie wiekowym japońskim domem. Drewniany kolor ścian i szare zgaszone światło dachówek otoczone są plamami zieleni, brązu i rudości we wszystkich możliwych odcieniach. W tej przestrzeni pełnej światłocienia słychać dźwięki i hałasy zmieniające się wraz z porą dnia. Statyczność i dynamika tego przedstawienia zajmują mnie i fascynują. Czasami jednak jest w tym obrazie coś, co zniechęca i odpycha, jakieś złowrogie rozedrganie i niepokój. Może to intuicja przemijania tak wyraziście wpisana w rytm natury albo zapowiedź nagłej i ostatecznej zmiany. Bo ten dom z ogrodem znikną i pustka po tym krajobrazie już zawsze będzie budziła mój smutek.

– Ramy drugiego okna są o wiele mniejsze od tych pierwszych, balkonowych. Mieszczą w sobie jednak krajobraz tak rozległy, że trudno utrzymać go w jakichkolwiek ryzach. To Fuji-san - majestatyczna, w pełnej krasie, z opasującymi ją łańcuchami gór-sąsiadek. Tylko w dwóch miejscach, z dala od wulkanicznego majestatu, tę harmonijną górską falę przecinają kreski wysokich bloków. Takiego krajobrazu nie można tak po prostu lubić. To byłoby jak bluźnierstwo. Taki krajobraz uwielbia się i adoruje. Ale Fuji-san bywa kapryśna. Zasłania się czasami mgłą i deszczem albo znika na wiele dni za szarą ścianą chmur tak całkowicie, że można zacząć się zastanawiać, czy w ogóle tam jest. Ta niejednoznaczność jej obecności bywa męcząca.

– Trzecie okno jest największe. Krajobraz za tym oknem jest kanciasty. Pełen wielkich sześcianów i prostopadłościanów tokijskiej metropolii. W dzień ma kolor piaskowca i szarego srebra, w nocy mruga niezliczonymi światłami okien i czerwonych sygnalizatorów na wieżowcach. Nieustannie szumi ciągłym pośpiechem wielkiego miasta, a w tym szumie przewidywalność każdego miejskiego dnia miesza się z obietnicą czegoś nowego i nieznanego. To przyciąga i inspiruje. Zdarza się jednak, że ostre krawędzie gigantycznych klocków zaczynają przeszkadzać. Męczy też wysiłek, który trzeba włożyć w wyłuskanie jakiejś plamy zieleni z tej monotonnej geometrii.

Te trzy okna, oddzielone od siebie w czasie i przestrzeni, łączy dwoistość doświadczania ich krajobrazów - to jest naprawdę ciekawe...

 

MerklejnTo, co w Japonii tygrysy lubią najbardziej

Iwona Merklejn

Rzeczy miłe:

– Wszechobecna zielona herbata w różnych postaciach. Podawana z namaszczeniem w pięknych czarkach w pawilonie herbacianym i w kawiarni w postaci matcha latte. Ciepła i zimna. W lodach i w czekoladkach. W kosmetykach i olejkach zapachowych. Orzeźwia, stawia na nogi, a zawiera mniej kofeiny niż kawa i podobno ma liczne walory zdrowotne. Ponoć w kodeksach moralnych epoki Edo stało, że jeżeli żona spędza czas głównie pijąc herbatę i przechadzając się po wzgórzach, to należy się z nią rozwieść, choćby była niezwykle piękna… utożsamiam się z inkryminowaną żoną; to moje dwie ulubione czynności, bez dwóch zdań.

– Zwyczaj, który zabrania jedzenia na ulicy w biegu, na stojąco czy chodząco. Sama go czasem łamię, kiedy się spieszę, ale coraz częściej doceniam jego mądrość. Na ulicach jest dzięki temu czyściej, a ludzie są szczuplejsi, bardziej eleganccy. Usiąść i zjeść spokojnie trzeba. Celebrować jedzenie, cieszyć się smakiem.

– Rytuał kąpieli. Szczególnie w gorących źródłach pochodzenia wulkanicznego zwanych onsen. Największa przyjemność to te na wolnym powietrzu, z widokiem na ogród, góry lub inną piękną przyrodę… Kąpiel w gorących źródłach jest zalecana jako panaceum – uniwersalny środek na wszystko, który wygładza skórę, leczy zbolałe kości i rozluźnia napięte mięśnie. Nawet jeżeli jest w tych opowieściach trochę przesady, to walory relaksacyjne sprawdzone i niewątpliwe. Można odtworzyć tę przyjemność (do pewnego stopnia, oczywiście) we własnej łazience przy pomocy odpowiednich soli kąpielowych.

Rzeczy niemiłe:

– Niekontrolowany, bezsensowny hałas. Kiedy wchodzę do drogerii i z czterech głośników położonych w różnych miejscach sklepu płyną naraz cztery różne, przekrzykujące się nawzajem reklamy, zastanawiam się, jak pracownicy tego biznesu wytrzymują nerwowo. Ja to ja, zrobię szybko zakupy i wyjdę, ale oni są tam cały dzień? I jaka jest skuteczność tych reklam, czy do kogokolwiek docierają?

– Infantylizacja. Traktowanie dorosłych ludzi jak dzieci. Przemawianie przesłodzonym głosem w sytuacjach, w których można by mówić normalnie, rzeczowo. Kiedyś słodko szczebiotały głównie młode kobiety, teraz robią to także młodzi mężczyźni, szczególnie jeżeli pracują w usługach. I te wszystkie instrukcje z obrazkami utrzymanymi w komiksowej estetyce… słodycz służy obezwładnieniu klienta/konsumenta/obywatela, aby przypadkiem nie zepsuł miłej atmosfery jakąś wątpliwością.

– Pakowanie wszystkiego w milion torebek. Tak nieekologicznych obyczajów pod względem pakowania nie ma chyba nigdzie na świecie. Kiedy się tylko da, mówię przy kasie, że dziękuję za reklamówkę, ale walka wymaga nieustannej czujności. Ostatnio stawiłam opór w eleganckich delikatesach. Panienka za ladą zatrzepotała z troską rzęsami i co prawda nie zapakowała mi całych zakupów w reklamówkę, ale dołożyła specjalną torebkę na żółty ser (zafoliowany szczelnie fabrycznie, no ale przecież gouda śmierdzi straszliwie, niezbędna jeszcze jedna warstwa), drugą na jaja i trzecią na truskawki… Miała takie słodkie, szczerze zatroskane oczy… poddałam się, nie chciałam psuć miłej atmosfery.

 

Styczek Ula 1024x768Nasycone dusza i ciało polskiej gajdzinki

Urszula Styczek

Życie w Japonii często bywa piękne i wzruszające, aczkolwiek czasem smutne i denerwujące. Ponarzekajmy więc sobie na początek, by w końcu dojść do bardzo pozytywnych myśli.

– Oto niemiłe jest, gdy wychodzisz rano z domu, a nad twą głową krążą rozkrakane wrony i zagłuszają spokój poranka. A jeśli do tego masz w ręce torbę ze śmieciami, to zapomnij o ciszy. Wrony zachowują się, jakby cię chciały zaatakować i wyrwać ci twoje „skarby”, wpatrując się w ciebie jak w największego wroga.

– Oto straszne jest również, gdy jadę samochodem i nagle słyszę z tyłu karetkę pogotowia na sygnale. Ludzkie życie jest w niebezpieczeństwie! – myślę. Serce ustaje mi w popłochu, by karetka zdążyła na czas. Staję i ja, by dać pierwszeństwo życiu, a tymczasem nie dość, że słyszę za sobą klakson upomnienia, żeby jechać, to jeszcze nagle z tyłu wyjeżdża samochód z rozwścieczonym kierowcą i wpycha się przed karetkę! Gdzie jest japońska troska o innych? - myślę ze smutkiem.

– Kocham zwierzęta, nawet te rozkrakane wrony. Dlatego to, co jest najbardziej dla mnie nieprzyjemne w Japonii, to „troska” o psy, zwłaszcza w lecie. Szkoda mi tych psiaków, bo się z takimi wychowywałam od dziecka i znam ich potrzeby. Jak widzę taką kudłatą psinkę na smycz,y prowadzoną przez wlaściciela, który prawdopodobnie nie ma zielonego pojęcia o fizjologii swego pupila, to zaraz chce mi się stanąć w jego obronie. Właściciel chyba nie wie, że jego piesek się nie poci, i że jego wywieszony do ziemi jęzorek świadczy o tym, że jest mu naprawdę gorąco. Odnoszę wrażenie, że nie lubi swego pupila i nie widzi jego cierpień. Jedyne co ma znaczenie to to, że psinka wygląda cho-kakko ii, a więc super „cool” (not at all!) w żakieciku i spodenkach, w różowej sukience, z kokardką na głowie czy w grubym wełnianym swetrze, gdy w powietrzu unosi się żar nie do wytrzymania. Na moje uwagi, czy psu nie jest za gorąco, spotykam się z pełnym zdziwieniem w oczach i głosie: „Jak to? Gorąco?”

– Mieszkam z dala od stolicy, w mieście, które słynie nie tylko z wojennej tragedii, lecz także z pysznego jedzenia: z okonomiyaki w stylu hiroszymskim. Jedną z najprzyjemniejszych rzeczy jest pójście na głodniaka do lokalnej restauracji, gdzie zaserwują ci takie właśnie danie. A dodatkową atrakcją jest przyglądanie się, jak ono jest wykonywane. Na gorącym, grubym blacie kucharz rozciąga w kształcie koła cieniutką warstwę ciasta z mąki i wody, na to kładzie obfitą warstwą pokrojonej kapusty i dodatki do twojego uznania, jak bekon, krewetki czy kalmary, a nawet ostrą kapustę kimchi, i na koniec rozbite uprzednio jajko. Następnie wszystko mocno przyciska dużą łyżką-szpadelkiem zwanym gera i przerzuca na drugą stronę, by żar z blatu dobrze przenikł do całego okonomiyaki. W końcu zgłodniały delikwent, cały przesiąknięty wonią potrawy, dostaje ją na tym gorącym blacie i za pomocą mniejszego szpadelka gera musi zawalczyć z parzącym usta daniem, krojąc je na blasze. Do tego kufel zimnego piwa i... żyć, nie umierac! Itadakimasu! Kappai!

– A oto co najbardziej wzruszające w Japonii: gdy studenci, których uczyłam nawet parę lat temu, nadal mnie pamiętają i gdy spotykam ich na ulicy, pozdrawiają: „Ura-sensei, o-genki desu-ka?” I gdy już z daleka uśmiechają się do mnie, serce roście. Wiadomo bowiem, ze japońscy studenci nie należą do zbyt wylewnych wobec swoich nauczycieli, co potwierdzają moi japońscy koledzy po fachu.

– Uwielbiam samotne wędrówki po japońskich małych miasteczkach i wioskach. I oto tam odnajduję najmilsze momenty w moim tutejszym życiu. Gdy zaglądam do światynki buddyjskiej czy stojącego nieopodal chramu shintoistycznego, gdy wchodzę do małej knajpki, by najeść się makaronu udon czy soba z lokalnymi smakołykami i gdy ludzie przyjmują mnie nie jak gajdzina, czyli cudzoziemca, ale jak swojego. Serce raduje się, że tu żyję. Wzruszające jest, gdy prowadzą ze mną rozmowy jak ze zwykłym człowiekiem od nich, a nie jak z postawną blondynką o niebieskich oczach (to ja!). Opowiadają o swoich rozterkach i planach, kłopotach rodzinnych i uciechach. Otwierają swoje serca, zaś moje serce pęcznieje z radości, że mają do mnie zaufanie, że nie wymawiają głośno i powoli każdego słowa w prostych zdaniach, a rozmawiają jak równy z równym.

I to wszystko sprawia, ze fajnie jest żyć w Japonii, nawet jako gajdzin.  

 

Anna JassemCo w Japonii jest cudne, a co paskudne

Anna Jassem

Oto, co w Japonii jest cudne:

– Gdy wracam o północy ze środowych, babskich pogadanek o książkach i nie muszę bać się ani o siebie, ani o rower (którego zresztą nigdy nie przypinam). Albo gdy obserwuję z oddali szalejących po parku synków, nie obawiając się pedofila, porywacza czy agresywnego psa. Miłą odmianą po Brukseli jest też fakt, że pozostawiona na stacji metra torba nie budzi popłochu; jest po prostu zgubą, którą należy przekazać zawiadowcy stacji.

– Gdy w zatłoczonym porannym metrze nikt człowieka nie popycha, nie atakuje nadmiarem perfum czy wonią potu, a zapytany o drogę współpasażer (mimo, że sam w pośpiechu) bez cienia zniecierpliwienia doprowadzi zgubionego gaijina do celu. Bardzo też jest przyjemne, że gdy uśmiechniesz się bezinteresownie do mijanego przechodnia, ten nie zareaguje ani spojrzeniem „czego?”, ani nie uzna cię natychmiast za swojego „best frienda”.

– Małe życia uciechy. Nabierać pałeczkami malutkie kąski z osobnych naczynek; w jesiennym kociołku nabe znaleźć plasterek marchewki w kształcie liścia klonu; delektować się czarką gęstej matchy o poranku. Wychodząc z restauracji, otrzymać symboliczny upominek, który szkoda otworzyć, żeby nie zniszczyć opakowania. Przysiąść z przyjaciółmi na kocu, przyglądając się opadającym płatkom wiśni.  

Oto, co jest paskudne:

– Akihabara, z jej smutkiem, zagubieniem i alienacją. Tłum mężczyzn, a każdy osobny i samotny. Wyuzdano-słodkie pokojówki o wielkich oczach przywołują na myśl przerażone zwierzątka. Huk elektroniki i krzykliwe reklamy dopełniają poczucia upiorności.

– Rygoryzm. Słodkie chotto… na pytanie, czy mogę wsiąść z trójką dzieci do (6-osobowego) wagonika w parku rozrywki wcale nie oznacza, że jest to „troszkę” skomplikowane, ale stanowczo wykluczone. Przecież jest napisane, że na jednego dorosłego przypada maksimum dwoje dzieci i nic to, że wagonik jest całkowicie pusty, a najmłodsza z pociech ma 5 lat… Nawet moim dzieciom (które na trampolinie mogłyby spędzić cały dzień) skakanie nie sprawia przyjemności, gdy muszą to robić pojedynczo, a każdy ich podskok jest nadzorowany i życzliwie komentowany.

– Niemożność publicznego okazywania emocji - ryknięcia śmiechem (gdy człowiekowi wesoło) lub płaczem (gdy smutno). Gdy przy kolejnym już przyjęciu do szpitala, mojemu dziecku robią testy na sepsę, nie jestem w stanie ukryć łez. Na ten widok zmieszane pielęgniarki zaczynają chichotać. „Nerwowa matka” – zostaje skrupulatnie odnotowane w szpitalnych aktach.

 

Kamakura Houkokuji marzec 2013.jpg 4Notatki osobiste R. Shōnagon, zapisane podczas siedzenia na poduszce leżącej na werandzie

Renata Mitsui

– W Japonii cudny jest las bambusowy. Musi to być jednak las stary, z drzewami wysokimi, gładko sunącymi swą zielonością ku niebu, jak na przykład ten w buddyjskiej świątyni Hōkoku-ji w dawnej szoguńskiej stolicy Kamakurze. Cóż masz bowiem w przyrodzie piękniejszego niż wysokie drzewa? Bambusy, i cedry, i sosny, i modrzewie... Dorównać im może jedynie czysty błękit nieba, który na co dzień tak często rozpościera się nad głowami, nawet w tej porze roku, która ongiś zwykła kojarzyć ci się tylko z jesienną szarugą. Od poranka zapowiada on dzień radosny i rześki, co przebiegać będzie harmonijnie i nie popadnie w szarość i przygnębiającą nudę.

– Wśród rozmaitych potraw spożywanych przez mieszkańców wyspiarskiego kraju, najbliższy sercu i żołądkowi mojemu pozostaje makaron gryczany. Mogłabym go jeść nawet codziennie. Potrawa to prosta i jednocześnie wyszukana, a do tego przygotowana ze swojskiej gryki, która, jak wiadomo, w naszym kraju północnym jest także wysoko ceniona i nawet Wieszcz o niej nostalgicznie pisał. A skoro o pożywieniu mowa, to dodam jeszcze, że z biegiem lat znajduję w sobie coraz większe upodobanie do niektórych tutejszych naczyń – prostych i jakby siermiężnych, o nieregularnym kształcie, czasem ozdobionych zamaszystym maźnięciem pędzla, bowiem z ich w zamierzeniu niedoskonałej formy tchnie wspomnienie surowca naturalnego, a ten na ogół rodzi uczucie przyjemnego komfortu.

– Miłe są różne powszednie czynności, wykonywane przez ludność miejscową z wielkim pietyzmem i pieczołowitością, godną sztuki wysokiej. Są one jednak przyjemne pod warunkiem, że jesteś klientką i usługi tobie są świadczone. Bardzo przyjemne jest na przykład mycie głowy w salonie fryzjerskim, uzupełnione różnymi drobnymi zabiegami, jak wonny okład na szyję lub lekki masaż znużonego karku. Personel zręcznie i układnie krząta się wokół twojej osoby, czyniąc co trzeba, ku twej wygodzie i zadowoleniu.

– Paskudna jest natomiast tokijska dzielnica Shinjuku, gdzie co prawda znajdziesz wszystko, co do życia potrzebne i jeszcze więcej, ale nadmiar ten jest niesłychanie męczący. W dzielnicy Shinjuku wyszukane i kosztowne rzeczy sąsiadują z pospolitością wszelkiej maści, a tłum ludzi kłębi się nieprzerwanie, zupełnie jakby nie miał innego zajęcia. Tę mnogość i nagromadzenie uznać można za przejaw wielkomiejskiej żywotności, ale we mnie budzą one nieraz uczucie przerażenia i niesmaku.

– Nieprzyjemne jest i irytujące, gdy byle młodzian nieznajomy albo nawet znany ci, czy też mężczyna w innym wieku i stanie zażyłości, pcha się przed ciebie, bez odrobiny rewerencji dla damy, żywiąc mylne przekonanie, że pierwszeństwo słusznie zostało mu nadane. Brak pierwszeństwa dla kobiet nie oznacza bowiem żadnej równości traktowania, a tylko grubiaństwo manier, do którego w żaden sposób przyzwyczaić się nie można, mimo upływu lat.

W życiu społecznym niemiłe i kłopotliwe bywają też sytuacje, gdy jesteś jedyną osobą w towarzystwie, która - jak to ostatnio mawiają - jest "KY" (kūki yomenai), czyli nie odczytuje poprawnie, co w powietrzu wisi. Początkowo czujesz się wtedy, jak słoń zabłąkany w składzie niewidzialnej porcelany, ale z biegiem lat nabywasz umiejętności odczytywania powietrza, albo przestaje twoją uwagę absorbować fakt, że jesteś słoniem. Stajesz się słoniem zadomowionym, a to już może być całkiem miłe.

– Wcieleniem paskudności są karaluchy. Gdy w letniej porze wejdziesz do jakiego ciemnego starego domostwa, a po zapaleniu światła gruby i połyskliwy karaluch śmignie nagle spod twojej stopy, czujesz się bardzo nieprzyjemnie. Równie niemiłe są wielkie i opancerzone chrząszcze kabutomushi, po polsku zwane rohatyńcem dwurożnym, którymi z niezrozumiałych dla mnie powodów lubi się zabawiać latem tutejsza dziatwa. Dla tych braci mniejszych nie znajduję w sobie nawet odrobiny miłości.

Nieprzyjemne są też wielkomiejskie wyziewy i wonie wszelkie w porze letniej, spotęgowane wilgotnością parnego i gorącego powietrza. Wtedy chce się uciekać do lasu bambusowego...

___________________________________________

*Przekłady fragmentów „Makura no sōshi”: Wiesław Kotański w: „Dziesięć tysięcy liści: Antologia literatury japońskiej”, wybór i tłumaczenie Wiesław Kotański, PWN, 1961

Agnieszka Żuławska-Umeda w: „Estetyka japońska. Antologia”, red. Krystyna Wilkoszewska, Universitas, 2001

Przekład całego utworu: Sei Shōnagon, „Zapiski spod wezgłowia”, przeł. Agnieszka Heuchert, Wydawnictwo Akademickie „Dialog”, 2013


Zaloguj się, by skomentować
© 2013 www.polonia-jp.jp

Logowanie lub Rejestracja

Zaloguj się