gazeta.jp Polonia Japonica

Polonijny portal internetowy funkcjonujący w polsko-japońskiej przestrzeni międzykulturowej, prowadzony przez grupę Polek mieszkających, pracujących i działających w Japonii.

 

Galeria

A+ A A-

4. rocznica Wielkiego Kataklizmu 11 marca 2011 r. Wyróżniony

Oceń ten artykuł
(9 głosów)
Z okazji 4.rocznicy Wielkiego Kataklizmu ponownie ukazujemy tekst archiwalny, który został przygotowany jako praca zbiorowa w ubiegłym roku. Mówi się, że mijający czas leczy rany, ale dla ludzi którzy stracili swoich najbliższych czas wtedy się zatrzymał. Trudno zapomnieć 11 marca 2011 roku.

4 rocznica trzesienia ziemi1

 

 Przy okazji trzeciej rocznicy Wielkiego Kataklizmu, który miał miejsce 11 marca 2011 roku, trzeba jeszcze raz głośno i wyraźnie powiedzieć: doświadczenie tego wydarzenia pozostawiło traumatyczny ślad w osobach, które były w tamtym czasie obecne w Japonii. Każdy ma swoje jednostkowe wspomnienia i musi się z nimi uporać. Redakcja i osoby współpracujące zebrały swoje wspomnienia i refleksje, aby podzielić się nimi z naszymi Czytelniczkami i Czytelnikami. Pisanie lub mówienie o tamtych wydarzeniach z indywidualnej, subiektywnej perspektywy ma nie tylko cel informacyjny, ale przede wszystkim może pomóc w przezwyciężeniu traumy samym autorkom oraz innym Polkom i Polakom, którzy mieli podobne przeżycia.

 rocznica 1

 

Emilia Okuyama

Znajdować radość w każdym kolejnym dniu

Tak, to już prawie 3 lata minęły od tego tragicznego wydarzenia. „Czas leczy rany”, jak mówi stare przysłowie. Podejrzewam jednak, że rany nie u wszystkich osób zostały uleczone. Bardzo wielu ludzi straciło życie. Potwierdzono 15.883 zgonów, ale ponad 10 tysięcy osób nie odnaleziono. Wiele dzieci zostało osieroconych, straciwszy oboje rodziców. Nadal wielka liczba ewakuowanych żyje w tymczasowych domach. Ci, którzy zmuszeni byli porzucić swoje domy i pola w prefekturze Fukushima, nie powrócą już na swoje rodzime miejsca. Wiadomości w prasie jest coraz mniej, ale jednak się ukazują i bezinteresowna pomoc jest ciągle kierowana ku pokrzywdzonym.

Obecnie nie działa żaden z reaktorów energii atomowej. Ostatni działający został zamknięty 15 września 2013 roku i nie wiadomo, czy jeszcze tego typu energia będzie wykorzystywana w Japonii.

Na ulicach tokijskich nie zauważa się braku światła, czy reklam. Życie wróciło do normy, ale pamięć o tych tragicznych wydarzeniach na pewno pozostanie w naszych sercach. Teraz już nawet niewielkie wstrząsy, których jest w Japonii bardzo dużo, budzą niepokój i pytanie, czy nadchodzi zapowiadany przez sejsmologów kolejny kataklizm. Nie wiem, czy można się do tego jakoś przygotować. Oczywiście, mamy w domu ogniodporne plecaki z podstawowym wyposażeniem „na wszelki wypadek”, ale wiadomo, że los nie zawsze rozdaje nam najlepsze karty. Pozostaje więc pewien fatalizm – co ma być, to będzie. Życie na beczce prochu, gdzie lont może być krótki, uczy nas doceniać codzienność, często szarą i nudną, ale ryzykiem może być także przejście przez jezdnię, czy ślizg narciarski. Starajmy się wobec tego żyć pełnią z dnia na dzień i znajdować radość w każdym kolejnym dniu.

rocznica 2

 

Danuta Zasada

11/3/2011

Moim ulubionym miejscem spędzania weekendów w Japonii było położone na płaskim wybrzeżu miasteczko Choshi (Chiba). Trzęsienie ziemi 11/3/2011 spowodowało tam przesunięcie lądu o 17 cm na wschód. Tamten pamiętny dzień 11 marca wypadł na szczęście w dzień roboczy, więc znajdowałam się wtedy w Ambasadzie, w pracy. Metalowe szafy zaczęły drgać, drgania nie ustawały. Wskoczyłam pod metalowe biurko, nakładając na głowę kask. Za chwilę usłyszałam głośny trzask. Duża donica z ozdobną rośliną spadła z mojego biurka. Ciężkie drzwi kancelarii, które podparte były szafką, zatrzasnęły się z hukiem. Czekałam, aż wstrząsy ustaną. Kiedy wyszłam z kancelarii byłam na pierwszym piętrze sama. Wszyscy moi koledzy zbiegli na dół.  

Tak silne i długo trwające trzęsienie ziemi było oczywiście szokiem, nawet jeśli przywykło się do częstych wstrząsów nawiedzających na co dzień Japonię. To, co nastąpiło później, po trzęsieniu - napływające z mediów obrazy zniszczeń i tsunami oraz sytuacja niepewności co do stanu elektrowni jądrowej w Fukushimie były przyczyną narastania napięcia psychicznego. Ten okres, trwający mniej więcej dwa tygodnie po trzęsieniu ziemi był, według mnie, czymś o wiele trudniejszym do przetrwania. Był to długotrwały stres, którego skutki odczuwało się jeszcze długo po jedenastym marca. Dlatego, między innymi, nie pojechałam więcej do Choshi. Widok na pełne morze z jego płaskim, rozległym brzegiem, do niedawna jeszcze uspokajający i piękny, nabrał posmaku grozy.    

3

 

Iwona Merklejn

Szczęście w nieszczęściu

Zawsze miałam nadzieję, że w sytuacji klęski żywiołowej okażę się „prawdziwym mężczyzną”. Jedną z tych osób, które stają na czele akcji ratunkowej i wzbudzają ogólny podziw przytomnością umysłu. Dzielną reporterką, która donosi z pierwszej linii frontu. Profesjonalistką, naukowcem, który na zimno analizuje działanie mediów w sytuacji klęski żywiołowej. W swoim czasie, siedząc bezpiecznie w fotelu w Warszawie, przymierzałam się nawet do napisania habilitacji na ten jakże fascynujący temat. Nic z tego. Niechętnie i powściągliwie piszę o osobistym doświadczeniu 11 marca 2011 roku, które przeżyłam w Tokio. Piszę tylko dlatego, że pamiętam, iż mnie samej pomogło bardzo, kiedy ogólnie szanowany profesor Uniwersytetu Tokijskiego przyznał się publicznie, że przez pierwsze trzy dni po katastrofie siedział w swoim pokoju i grał w gry komputerowe. Ktoś, kto nie był tutaj w tamtych dniach, zdziwi się zapewne, że można w ten sposób zareagować na traumę. A ja już to rozumiem.

W chwili próby okazałam się przerażonym zwierzęciem, które krzyczy ze strachu i najchętniej schowałoby się do jakiejś nory. Taka jest prawda. Tylko że nora nie chroni ani przed trzęsieniem ziemi, ani przed promieniowaniem z elektrowni atomowej. A wstrząsy wtórne przez dobry tydzień po klęsce były codziennie. Każdy z nich mógł być silniejszy od tego, który zmiótł z powierzchni ziemi całe miasta na północy, liczono się z taką możliwością. Ponadto świadomość, że w Fukushimie stało się coś bardzo niedobrego połączona z niepewnością, jak daleko sięgają tego skutki. I zastanawianie się, czy ja aby nie mam pecha w życiu: ponure wspomnienie, że w dniu katastrofy w Czernobylu, kiedy mieszkałam na południu Polski, znajdowałam się mniej więcej w takiej samej odległości od miejsca awarii co w dniu katastrofy w Fukushimie. Krótka rozmowa z kolegą Amerykaninem, który na moje biadolenie odpowiedział: „Yep, I live about forty minutes’ drive from Three Miles Island”[1] uświadomiła mi, że nie jestem szczególnie naznaczona przez los. To nie nade mną ciąży fatum, to my wszyscy żyjemy w takim właśnie świecie. Świecie, który nie jest miejscem ani czystym, ani bezpiecznym. Nieprędko udało mi się tę prawdę zaakceptować.

Przez pierwsze parę dni po klęsce robiłam coś, czego nie robię na codzień: wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w telewizor, powtarzający na okrągło obrazy klęski i zniszczenia. Straciłam rozum, umiejętność racjonalnej analizy, pisania i przetwarzania informacji. Jedyne konstruktywne akcje, na które udało mi się zdobyć to maile do znajomych z pytaniami, czy żyją (w moim najbliższym otoczeniu ofiar w ludziach nie było, a jedyna moja znajoma w Sendai też wyszła z trzęsienia ziemi bez szwanku) oraz do polskiej ambasady z pytaniem, czy nie potrzebują jakiejś pomocy. No dobrze, udzieliłam jeszcze noclegu dwóm koleżankom z uniwersytetu, które z powodu wstrzymania ruchu metra nie mogły wrócić do domu. I złożyłam datki na rzecz organizacji niosących pomoc poszkodowanym, rzecz jasna. Tak strasznie mało w obliczu takiego ogromu nieszczęścia. „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”, jak mówi poetka.

Więcej przytomności umysłu wykazał w chwili katastrofy mój obecny mąż i nieraz tłumaczę sobie, że pozwoliłam sobie na stan rozsypki psychicznej, ponieważ on panował nad sytuacją. Chciał, żebym jechała z nim do Kobe, gdzie ewakuowano biuro jego firmy. Moje lokalne autorytety w dziedzinie wpływu promieniowania na organizm ludzki potwierdziły, że dopóki dokładnie nie wiadomo, co się stało z Fukushimą, należy zmykać gdzie pieprz rośnie. Reszta to historia podobna do historii wielu par, które pobrały się po trzęsieniu ziemi (tzw. shinsai kekkon). W ciągu kilku tygodni po kataklizmie sprzedaż obrączek w sklepach jubilerskich w tokijskiej dzielnicy Ginza wzrosła podobno o 30%. Takie są odwieczne prawa natury, a poza tym nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, chciałoby się rzec.

Z wdzięcznością i podziwem jednak myślę o tych wszystkich osobach z mojego otoczenia, które stanęły na wysokości zadania w pierwszych dniach po klęsce. O innym profesorze z Uniwersytetu Tokijskiego, który skoncentrował się na niesieniu otuchy i przekazywaniu pomocnych informacji przez Internet. O dwóch innych profesorach, którzy najszybciej jak się dało, wsiedli w samochód i pojechali do miasta, w którym przed kataklizmem prowadzili badania socjologiczne (nad biedą, głównie; region Tōhoku zawsze był biedny). O politologu, który pobiegł do najbliższej szkoły nosić skrzynki z żywnością dla poszkodowanych. O wykładowcy antropologii na jezuickim Uniwersytecie Sophia, który krzyczał na swoich przełożonych, że katolicyzm nie polega na tym, żeby w sytuacji klęski żywiołowej zamykać bramy campusu. Ten człowiek zrobił w ciągu kilku późniejszych miesięcy na rzecz ofiar tyle, co pięć organizacji humanitarnych razem wziętych. Zainspirował i nas, żeby zgłosić się do wolontariatu i wyjazdu na północ, ale wtedy były już takie tłumy chętnych, że nasz wyjazd nie doszedł do skutku. Myślę też dużo o lekarzach, którzy dokończyli operację mojej koleżanki – jedynej chyba osoby w Tokio, która nic nie pamięta z trzęsienia ziemi 11 marca 2011 roku, ponieważ znajdowała się wtedy na stole operacyjnym pod pełnym znieczuleniem. Operacja się udała; koleżanka ma się dobrze.

 

[1] Amerykańska elektrownia atomowa, w której doszło do poważnej awarii w 1979 roku.

rocznica 4 

 

Anna Ikeda

Już nie mam żalu do wiosny

Pozwolę sobie nazywać 大震災 (Daishinsai) po japońsku, bo do takiego nazywania przywykłam. To doświadczenie chyba już na zawsze zostanie dla mnie punktem odniesienia w różnych momentach życia. Od małego sporo myślałam na tematy zupełnie nieżyciowe, czyli o życiu jako takim. Nurtowało mnie zarówno pytanie o to jak żyć, jak i po co żyć. W różnych okresach życia przychodziły na nie różne odpowiedzi. Jednak po 11 marca 2011 r. pewien etap życia się skończył. Cały tzw. zdrowy rozsądek, pewien nabyty system wartości okazał się bezradny wobec tego, co widziałam na Tōhoku. Po Daishinsai kolejny raz trzeba było zapytać siebie: jak, po co, dlaczego?

W rok po kataklizmie przeczytałam artykuł R. Mitsui, w którym autorka pisze o książce Haru o urandari wa shinai – Shinsai o megutte kangaeta koto (Nie mam żalu do wiosny - rozmyślania o kataklizmie, 2011)[1]. Ja miałam żal do wiosny, więc sięgnęłam po książkę Ikezawy z nadzieją, że może uda mi się przepracować pewne sprawy, których nie rozumiałam. Znalazłam tam z jednej strony potwierdzenie swoich odczuć, z drugiej – książka odkrywała przede mną odmienny sposób myślenia. Okazało się, że po doświadczeniu granicznym nie tylko mnie wydawało się, że wiosna nie powinna już przyjść. To nie ja pierwsza chciałam powiedzieć wiśniom, żeby „oblekły się barwą tuszu”[2]. Tego roku wiosna jednak przyszła jak zawsze. Razem z kwiatami sakury, bezwstydnie różowymi…. Było coś niewłaściwego w tym niezakłóconym rozkwicie wiśni niedługo po Daishinsai. Było coś bezlitosnego w tym zwykłym porządku rzeczy. W mojej głowie rozbrzmiewało jedno pytanie: dlaczego. Zareagowałam zgodnie z własnym kodem kulturowym – trzeba znaleźć winnych, nadać cierpieniu sens, przywrócić zachwianą sprawiedliwość. Jednak Japończycy, z którymi rozmawiałam uważali, że nie ma sensu obwiniać natury, Boga, czy bogów, ponieważ to prowadzi donikąd. Ikezawa pisze, że natura jest całkowicie pozbawiona woli, zupełnie obojętna wobec nas. To proste odkrycie było dla mnie dość wstrząsające. To, że jeszcze żyję, żyją moi bliscy jest tylko dziełem przypadku. Pełna świadomość tego jest bardzo trudna do zniesienia, a życie z nią na co dzień, pogodzenie się z takim porządkiem rzeczy, moim zdaniem, wymaga heroicznej odwagi. W przypadku moich japońskich przyjaciół oznacza spokojną rezygnację. Ostatnio obejrzałam animację [3] Takahaty, której reżyser wiernie odtwarzając opowieść o Kaguyahime, skłania do pytań o sprawy fundamentalne: życie samo w sobie, jego nietrwałość i porażające piękno, śmierć, wartość życia mimo bólu i żałosnej kondycji ludzkiej. Przypominają mi się też słowa Virginii Woolf z filmu Godziny. Ich sens był mniej więcej taki: mimo tego że człowiek jest skazany na bezsilne zmaganie się z losem, trzeba próbować stanąć z życiem twarzą w twarz, pokochać je takim, jakim jest, by kiedyś wyrzec się go bez żalu.

Być może właśnie w spokojnej rezygnacji, która jednak nie przekreśla radości i zachwytu nad różnymi przejawami życia, tkwi tajemnica i odpowiedź na pytania: jak i po co.

Wiele osób po tragedii na Tōhoku mówiło, że teraz trzeba będzie żyć za siebie i za tych, którzy zginęli. Cieszyć się życiem w dwójnasób. Kolejna rzecz, której nie potrafiłam zrozumieć. Wydawało mi się, że nigdy nie uda mi się zapomnieć i wrócić do normalnego życia. Jednak rację miał Ikezawa, kiedy pisał: W przyszłym roku na pewno będziemy mówili do kwiatów wiśni, że już nie mamy żalu do wiosny. I że mogą już przybrać swój zwykły, jasny kolor (…)[4].

 

[1] Zob. Renata Sowińska-Mitsui, Kilka uwag o recepcji poezji W. Szymborskiej w Japonii – Ikezawa i Szyborska, [w:] Spotkania Polonistyk Trzech Krajów – Chiny, Korea, Japonia. Rocznik 2012/2013, Seul 2013, ISSN: 2287-9668. Zob. też http://www.polonia-jp.jp/index.php/literaturajp/item/926-nie-mam-zalu-do-wiosny.

[2] Pieśń z tomu Kokinwakashu (Zbiór pieśni dawnych i nowych, 905), nr 832, podaję za R. Sowińska-Mitsui, op.cit.

[3] Kaguyahime no monogatari, reż. I. Takahata, 2013.

[4] Ikezawa N., Haru o urandari wa shinai, Tokio 2011, s. 24,przekład cytatu R. Sowińska-Mitsui.

5

 

Renata Mitsui

Dziura w ziemi i mój kolejny rytuał przejścia

A miało być tak pięknie... Spokojnie miałam wkraczać w pogodną jesień życia, zajmować się ubogacaniem ducha, kontemplować uroki świata. I wtedy nagle wszystko się zatrzęsło, rozkołysało, zachwiało.

 

Pamięć emocjonalna. Moje wspomnienia z dnia Wielkiego Kataklizmu i kolejnych dni są obrazkowe, wyglądają jak pojedyncze fotografie, które z czasem bledną. Właściwie do wielu z nich wcale nie mam ochoty wracać, ale wiem, że tkwią silnie w mojej świadomości. Mam ważenie, że pamiętam stan swoich uczuć w kilku momentach, a te zapamiętane „fotografie” wspomnień są związane z najsilniejszymi emocjami. Przypuszczam, że człowiek nie jest w stanie zachować wspomnień w fomie czysto emocjonalnej, tylko przekłada je na jakieś symbole. Reszta jest relacją, zbiorem informacji, konstruktem myślowym.

Po Wielkim Kataklizmie widziałam wiele bolesnych sprawozdań i przygnębiających zdjęć z terenów poszkodowanych. W pamięci pozostał mi między innymi jeden z obrazów widzianych w telewizji. Kto oglądał nagrodzony Oskarem film „Pożegnania” (jap. Okuribito), ten wie, że w Japonii istnieje profesja, którą nazwałabym „wizażystą umarłych”. Taki człowiek robi makijaż zwłokom i ubiera je przed ceremonią pogrzebową. Otóż w oglądanym przeze mnie reportażu pokazano taką osobę. Zgłosiła się ochotniczo na Tohoku, aby tam za darmo wykonywać swą posługę i o tym była mowa. Przedstawiono konkretną sytuację. Po upływie pewnego czasu od trzęsienia odnalezione zostały zwłoki kobiety, matki trójki małych dzieci. „Wizażystka” miała doprowadzić twarz zmarłej do takiego stanu, aby dzieci mogły zobaczyć matkę i pożegnać ją przed pogrzebem. Owdowiały ojciec wyglądał tak, jakby sam nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Reporter nie pokazał zwłok, widzimy mały pokój, w którym stoi prosta, biała trumna. Kamera jest umieszczona od strony wezgłowia, pokazuje plecy wizażystki pochylającej się nad trumną, słyszymy jej słowa. Obraz, którego nie mogę wymazać z pamięci to ta wąska, biała trumna stojąca ukośnie na matach w małej, zamkniętej przestrzeni pokoju. Nie pokazano nic strasznego, ale widocznie działała siła mojej wyobraźni. Czy ten obraz to jeden z symboli mojego strachu w obliczu śmierci? a może żalu wywołanego instynktem macierzyńskim? ale przecież nie pamiętam twarzy dzieci, tylko to białe, wąskie, odkryte pudełko. Jestem pewna, że zapamiętałam ten obraz z powodu wielkiego natężenia uwagi podczas oglądania reportażu. Pewnie chciałam jakoś śmierć uwznioślić, uteoretyzować, a ona tymczasem wdarła się do mojej świadomości ze swą zdeformowaą cielesnością, błotem, gruzowiskiem. Mam poczucie, że dzieje się coś strasznego, że schodzę do wód Styksu.

 

Dziura w ziemi. Mieszkam w Urayasu, miejscowości podtokijskiej położonej częściowo na polderach, czyli na „ziemiach odzyskanych” z Zatoki Tokijskiej, powstałych po zasypaniu części morza. Podobnych terenów nie brakuje w całej Japonii, a w Zatoce Tokijskiej powstało ich szczególnie dużo począwszy od epoki Edo. Najstarsze poldery, liczące grubo ponad 100 lat mają już bardzo stabilny, twardy grunt, ale poldery w moim mieście nie mają tak długiej historii.

Po 11 marca Urayasu przejściowo stało się znane w całej Japonii. Nastąpiło przewidywane rozwodnienie gruntu, w ogólnokrajowej telewizji można było zobaczyć, jak w Urayasu falowały chodniki, w kilku miejscach studzienki kanalizacyjne zostały wyniesione wysoko ponad poziom ulicy. Do dziś trwają remonty miejskich ulic i placów połączone z dodatkowym wzmacnianiem podłoża. Mój dom, 19 kondygnacyjny wieżowiec, ku mojemu zdziwieniu wyszedł z katastrofy w zasadzie bez szwanku. Podobnie inne wysokie budynki mieszkalne w okolicy. Najbardziej poszkodowane byly osiedla domków jednorodzinnych i niskie budownictwo.

Jednak trochę zwątpiłam w wartość nowoczesności. Przez okres 10 dni po wielkim trzęsieniu w naszym osiedlu nie było wody, nie działała kanalizacja. Wokół nowoczesnych „mansionów” i na dziedzińcu pobliskiej szkoły stały przenośne latryny. Mieszkańcy mojego bloku z plastikowymi baniakami ustawiali się w kolejce po wodę, przywożoną dużymi cysternami na szkolne podwórko. W powietrzu i w mieszkaniu pełno było pyłu, bo grunt wylał się na starannie zagospodarowaną powierzchnię i w wielu miejscach zostało po nim wysychające błoto. W niektórych rejonach Urayasu kanalizacja nie działała przez miesiąc.

Z powodu rozmaitych niewygód część mieszkańców naszego osiedla wyjechała do rodzin albo przeniosła się do hoteli. To był akurat okres ferii wiosennych w szkołach i na uczelniach, więc na miejscu pozostali pewnie tylko, ci którzy musieli. Ja również po 11 dniach od Wielkiego Kataklizmu wyjechałam z rodziną w zaplanowaną wcześniej tygodniową podróż do Tajlandii. Na lotnisku Narita czułam się jak w innym świecie.

Żyjemy tu na polderach, ale wysokie bloki stoją na solidnie utwardzonym podłożu. Powierzchnia pofalowała się i powyginała dopiero w pewnej odległości od domu, gdzie teren był słabiej uzbrojony. Obok drewnianego baraku służącego mieszkańcom naszego osiedla jako dodatkowa świetlica, powstało dość duże zagłębienie. Ta dziura w ziemi najpierw została ogrodzona i opatrzona ostrzegawczymi znakami, aby dzieci do niej nie wpadały, potem zasypano ją żwirem, a jej okolice prowizorycznie zalano asfaltem. W tym roku rozpoczął się remont chodników wokół osiedla, więc pewnie dziura w ziemi ostatecznie zniknie.

 

Rytuał przejścia. Po trzech latach od tamtych wydarzeń wiem już jak nazwać swoje ówczesne doświadczenia. W antropologii, socjologii i innych naukach humanistycznych używa się terminu „rytuał/obrzęd przejścia”. Chodzi o te milowe kamienie w życiu człowieka, które znaczą jego jednostkowy rozwój, wyznaczają przejście do nowego etapu życia, wchodzenie w nowe role społeczne. To nie tylko inicjacja w dorosłość, ale też przemiany tożsamości. Nawet samotna podróż może stać się takim rytuałem. Rytuał akcentuje przejście w coś nowego, w jakiś nowy etap. W takim razie w co „przeszłam”? Zapewne w etap dojrzałości, oswajania śmierci i zaglądania wgłąb siebie. Mam wrażenie, że zaczęłam również lepiej rozumieć kulurę Japonii, odbierać ją w bardziej bezpośredni sposób.

Tak się przypadkowo złożyło, że w pewnym znaczącym momencie mojego życia tutejsi bogowie lądów i mórz zgotowali mi rytuał przejścia, każąc dokonać korekty w moim dotychczasowym myśleniu o świecie. Terytorium pod moimi stopami zakołysało się i wylało poza swoje powierzchowne granice, pokazując, że świat żyje, że nie ma i nie będzie stagnacji ani spokoju, a bezruch jest pozorny. Wiele rzeczy już wiem, ale nie tracę nadziei.

7

 

Ewa Maria Kido

Wielki Kataklizm powinien być lekcją dla Tokio

Rocznica Wielkiego Kataklizmu we Wschodniej Japonii (Higashi Nihon Dai-shinsai), nazywanego też Trzęsieniem Ziemi na Pacyfiku u Wybrzeży Tohōku (Tōhoku-chihō Taiheiyō Oki Jishin), nie tylko przywołuje we mnie traumatyczne wspomnienia okresu sprzed trzech lat, ale także uświadamia na nowo niebezpieczeństwo kolejnych tego typu katastrof w Japonii, a szczególnie zapowiadanego dużego trzęsienia ziemi w Tokio. Początkowo prognozowano, że trzęsienie o magnitudzie 7 może zdarzyć się w ciągu 5 lat, ale szybko się z tego wycofano i obecne przewidywania mówią, że trzęsienie takie może nastąpić z prawdopodobieństwem wynoszącym 60-70% w ciągu najbliższych 30 lat. Tokio było już zniszczone podczas kataklizmów w przeszłości, np. w 1855 r. i 1923 r. Czy obecnie aglomeracja jest przygotowana na takie zagrożenie? Nie trzeba być pesymistą, aby stwierdzić że nie.

Małą próbkę paraliżu wywołanego zjawiskami natury mieliśmy w połowie lutego br., kiedy duże opady śniegu unieruchomiły na autostradzie samochody dostawcze i w całym rejonie Tokio wystąpiły braki w zaopatrzeniu. Z tego powodu stanęło też wiele linii kolejowych w rejonie Kanto, a mieszkańcy niektórych miejscowości zostali odcięci od świata. Dlatego można się spodziewać, że w sytuacji kataklizmu, mega-aglomeracja licząca 35 milionów zostanie nie tylko zniszczona, ale także sparaliżowana. Ocenia się, że w najgorszym przypadku może zginąć 23,000 osób. Myślę, że w nawiązaniu do rocznicy istotne jest to, czy wyciągnięto dostateczne wnioski z Wielkiego Kataklizmu w Tōhoku i czy inne miasta w zagrożonych lokalizacjach należycie przygotowują się do sytuacji kryzysowej.

Perspektywa ogromnych zniszczeń w Tokio z powodu trzęsienia ziemi wynika z planu urbanistycznego miasta, a czynnikiem sprzyjającym katastrofie są stosowane w Japonii materiały konstrukcyjne. Miasto składa się z wielkich obszarów gęsto zabudowanych łatwopalnymi drewnianymi i często już starymi budynkami, stojącymi przy wąskich uliczkach przypominających labirynt. Wg. najnowszych szacunków, 610 tysięcy budynków zostałoby zniszczonych w wyniku trzęsienia i następujących po nim pożarów. Takie gęsto zabudowane rejony w Tokio, jak np. w Arakawa-ku czy Kita-ku, liczą w sumie około 16 tysięcy hektarów. Władze miejskie i grupy mieszkańców podejmują różne inicjatywy zmierzające do renowacji starych budynków i przygotowania dróg ewakuacyjnych, ale wydaje się, że potrzebna jest większa mobilizacja odgórna i zaangażowanie dużych środków finansowych. Renowacji wymagają nie tylko drewniane domy. Podczas kiedy istnieją dwie kategorie budynków – „kyu-taishin” – sprzed 1981 r. oraz „shin-taishin” – budynki odpowiadające nowym standardom, to jednak dopiero konstrukcje wzniesione po trzęsieniu ziemi w Kobe w 1995 r. są najbardziej odporne. Oznacza to, że wiele budynków, a także cała infrastruktura, a szczególnie autostrady na estakadach i tunele, pilnie wymagają w niektórych wypadkach rozbiórki i budowy nowych, a w innych generalnych remontów. Ocenia się, że 10 lat potrwa poprawa jakości budynków i dróg. W wyniku trzęsienia ok. 5 milionów osób nie będzie miało jak wrócić z pracy do domu, istnieje więc potrzeba zmagazynowania odpowiednich zasobów oraz przygotowania miejsc ewakuacyjnych. To są jednak tylko elementy planu. Nie ma jak dotąd opracowanych zasad przygotowujących mieszkańców na różne ewentualności, tak aby wiedzieli co mają robić w danym momencie. Konieczność kompleksowego przygotowania na wypadek katastrofy zauważył profesor Hirohito Kuse w swoim wykładzie pt. „Od logistyki – w kierunku myślenia o regionie; logistyka wspierająca życie i umożliwiająca przeżycie” (Mono no nagare kara chiiki o kangaeru - kurashi o sasae, seimei o tsunagu butsuryū)[1]. Wykład ten zgromadził rekordową liczbę słuchaczy, którzy mieli okazję dowiedzieć się, że nie ma zintegrowanego planu logistycznego, który mógłby uratować miasto i jego mieszkańców. Profesor zauważył, że istnieje konieczność opracowania różnego rodzaju sygnałów alarmowych adekwatnych do określonych sytuacji oraz przeprowadzenia odpowiedniej edukacji mieszkańców, którzy wiedzieliby doładnie, krok po kroku, jak mają reagować na dany sygnał.

W Tokio tymczasem życie toczy się normalnie, znowu przyjeżdża wielu obcokrajowców, miasto rozpoczyna też przygotowania do Letnich Igrzysk Olimpijskich, które odbędą się tutaj w 2020 r. Władze jednak powinny wyciągnąć wnioski z Wielkiego Kataklizmu sprzed trzech lat i wdrożyć intensywne przygotowania na ewentualność trzęsienia ziemi. Miasto powinno zostać przeprojektowane. „Bōsai machi zukuri”, czyli planowanie miasta uwzględniające ochronę przed katastrofami naturalnymi powinno zostać zintensyfikowane, a plany ewakuacyjne dyskutowane z mieszkańcami, aby rzeczywiście osiągnąć to, o co miasto oficjalnie zabiega – czyli realizację odpornego miasta „nie ulegającego pożarom” i „niezniszczalnego” („„moenai, kowarenai shinsai ni tsuyoi toshi no jitsugen o mezashite”)[2]. Oczywiście planowanie urbanistyczno-logistyczne to tylko fragment pracy, którą Tokio i cały kraj powinny wykonać. Pozostają nadal kwestie odbudowy Tōhoku i przywrócenie jego mieszkańcom dawnego życia oraz ochrona przed promieniowaniem, a także problem elektrowni atomowych. A na początek władze i poszczególne instytucje mogłyby zacząć od małych kroków, takich jak np. zapewnienie wszystkim pracownikom kasków ochronnych – coś, czego nie doczekałam się w swojej firmie zlokalizowanej w samym centrum Tokio w Nihonbashi przez te ostatnie trzy lata.

 

[1] Wykład zorganizowany przez CTI Engineering Co., Ltd. odbył się w dniu 2.02.2014 r. Hirohito Kuse jest profesoremTokijskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii Morskiej (Tōkyō Kaiyō Daigaku)

[2] Biuro Rozwoju Aglomeracji Tokijskiej (Tōkyō-to Toshi Seibi Kyoku) http://www.toshiseibi.metro.tokyo.jp/index.html

6

 

Dominika Jakimowicz

3. rocznica i początek odbudowy

11 marca 2011, data, która pozostanie w mojej pamięci na długo, wiąże się ze wspomnieniem silnego trzęsienia ziemi, niszczącej siły tsunami i początkiem długiego okresu związanego z problemem elektrowni atomowej Fukushima.

Ze smutkiem i niepokojem wspominam tę datę. Nigdy nie zapomnę zaskakującego, intensywnego wrażenia, kiedy ziemia – „Matka ziemia” – drży pod stopami i zamiast dawać oparcie jest źródłem zagrożenia. Dla mnie – Polki, wychowanej w poczuciu stałości, niewzruszoności ziemi, było to bardzo intensywne przeżycie. Przed oczami mam także obraz tsunami, z potężną siłą zabierających ludzi i domy i współczuję wszystkim ofiarom tego żywiołu.

Sprawując opiekę nad Polonią i Polakami za granicą jako konsul Rzeczpospolitej Polskiej byłam w bezpośrednim kontakcie z wieloma naszymi rodakami, dzieląc z nimi emocje związane z tym trudnym okresem. Możliwość komunikowania się w języku ojczystym, otrzymania wyjaśnień, instrukcji, a nawet zwykła rozmowa, były niezmiernie ważne dla nas wszystkich w tej tak silnie stresującej sytuacji.

W tym okresie przeżyliśmy wiele ciężkich chwil. Dzięki wspaniałej postawie Polaków i posiadanych przez nich umiejętnościom przezwyciężenia kryzysu, mobilizacji w trudnych chwilach zagrożenia, powstało wiele pięknych, znaczących inicjatyw niosących pomoc mieszkańcom dotkniętego kataklizmem kraju. Pomoc napływała zarówno od osób prywatnych jak i od polskich instytucji, w tym na poziomie współpracy międzynarodowej i rządowej.

Z punktu widzenia pracy konsularnej wyzwanie, jakim było funkcjonowanie Konsulatu podczas kryzysu, jakiego jeszcze nigdy w historii nie było, przyniosło nowe doświadczenia oraz pozwoliło na wypracowanie rozwiązań dotyczących działania w sytuacji kryzysowej oraz współpracy ze społeczeństwem polskim. Rozpoczęliśmy kampanię rejestracji Polaków w oparciu o nową ankietę rejestracyjną, nawiązaliśmy współpracę z psychologiem aby pomóc naszej społeczności w radzeniu sobie ze postraumatycznym stresem. Na poziomie instytucjonalnym wypracowaliśmy nowe metody komunikacji z japońskim MSZ, agencją straży pożarnej, agencją meteorologiczną, władzami lokalnymi, a także w ramach spotkań konsulów Państw UE, z przedstawicielstwami Państw EU oraz w ramach „European Emergency Group”, stworzonej przez kilku konsulów Państw UE. Stałe spotkania grupy przyczyniają się do zacieśniania relacji, wymiany kontaktów i informacji na temat sytuacji bieżącej oraz polityki Japonii w zakresie współpracy ze społecznościami międzynarodowymi w zakresie zarządzania kryzysowego. Osobiście dążę do podnoszenia poziomu przygotowania naszego Konsulatu do zarządzania w sytuacji kryzysowej, aby wykorzystując nabytą wiedzę oraz zdobyte doświadczenie móc jak najefektywniej pomagać społeczności polskiej w Japonii w przypadku sytuacji nadzwyczajnej.

11 marca pozostaję solidarna tak z Japończykami jak i ze wszystkimi Polakami, którym dane jest, czy to z własnego wyboru, czy zrządzeniem losu, mieszkać w tym pięknym kraju. Życzę nam wszystkim, a także sobie, abyśmy nigdy nie musieli ponownie doświadczyć takiego kataklizmu.

 

(redakcja: Renata Mitsui)

11

 

 

 

 

 

 

 

Zaloguj się, by skomentować
© 2013 www.polonia-jp.jp

Logowanie lub Rejestracja

Zaloguj się