Galeria
Emilia Okuyama: Jesteś absolwentem japonistyki na Wydziale Neofilologii Uniwersytetu Warszawskiego. Dlaczego zdecydowałeś się studiować japonistykę? Czy zainspirowały Cię japońskie sztuki walki?
Arkadiusz Izdebski: Nie, powód był inny. Moim pierwszym zamysłem było zdawanie na studia medyczne.
Więc, co było motywem?
Agnieszka Żuławska-Umeda. Jak wiesz, od wielu lat zajmuję się japońskimi sztukami walki. W wieku 17 lat poznałem Agnieszkę Umedę, która na jeden z treningów kendo, którym się zajmowałem, przyprowadziła swojego małego synka Tomoho. Chciała, by trenował w Polsce, ponieważ zaczął to kiedyś robić w Japonii. Agnieszka, ciepła i sympatyczna osoba, od czasu do czasu zapraszała nas na spotkania, na których gawędziliśmy o Japonii. Agnieszka tak ciekawie opowiadała o Japonii, że po prostu rozkochała mnie w tym kraju. Podjąłem wtedy decyzję, by próbować dostać się na japonistykę.
Kiedy zacząłeś uprawiać kendo? Czy zająłeś się nim dlatego, że jest to sport japoński?
Zdecydowanie tak. Zacząłem terenować kendo, ponieważ przestałem ćwiczyć dżudo, którym zajmowałem się przez około 10 lat. W czasie, kiedy zaczynałem treningi dżudo, ten sport bardzo mnie interesował, bo miał tę całą otoczkę Japonii, był mistyczny i to mnie pociągało. Jednak po paru latach polskie dżudo zaczęło się zmieniać, coraz bardziej się „usportowiało” i traciło, to co mi się w nim najbardziej podobało. Stało się walką na punkty i straciło całą mistykę. Myślę, że dziś ci, którzy zaczynają uprawiać dżudo, nawet mogą sobie nie zdawać sprawy, że dżudo wywdzi się z Japonii. W każdym razie zacząłem szukać czegoś, co łączyłoby się z japońskimi sztukami walki. Karate absolutnie mi się nie podobało, za to przypadkowo trafiłem na jakieś czasopismo, gdzie zamieszczone było zdjęcie człowieka ubranego w zbroję japońską i pomyślałem, że to może być bardzo ciekawe. Zajęło mi trochę czasu, zanim dotarłem do grupy, która trenowała kendo, przyjęli mnie i od tamtego czasu do dziś zajmuję się kendo, czyli przez prawie 37 lat.
Chyba daleko już zaszedłeś, masz 4 dana?
Mam 5 dana i niestety nie ma się czym chwalić, przy tym stażu powinno być więcej, ale to już temat na oddzielną rozmowę.
Wiem także, że przyczyniłeś się do rozwoju kendo w Polsce. Sprowadzałeś z Japonii stroje do kendo.
Na tyle na ile było to możliwe, starałem się uczestniczyć w życiu środowiska osób uprawiających kendo poprzez sprowadzanie sprzętu, kontakt z Japończykami, udział w trenowaniu ludzi. Gdy nabrałem już doświadczenia, przejąłem także obowiązki trenera, instruktora. Miałem też taki okres w swojej karierze, że byłem trenerem polskiej kadry narodowej kobiet na mistrzostwach świata.
A teraz dość typowe pytanie – kiedy po raz pierwszy przyjechałeś do Japonii? Czy było to stypendium, czy przyjechałeś z jakimiś innymi zamiarami?
Pierwszy mój przyjazd do Japonii nastąpił w roku 1984, kiedy już poznałem swoją żonę i przyjechałem na wakacje za jej namową i dzięki niej. Spędziłem tu wtedy około 3 miesiące. Później przyjechałem do Japonii po studiach, w 1986 roku.
Czy wtedy tu już zostałeś, czy znalazłeś pracę, czy nadal krążyłeś między Japonią, a Polską?
Przyjechałem tu zaraz po ukończeniu studiów i zdaniu egzaminu magisterskiego. Już wtedy postanowiliśmy się pobrać i nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy chcieli mieszkać, więc plan był taki, by rozpocząć jakieś studia podyplomowe. Nie należałem do uprzywilejowanych studentów na UW, którzy mieli zapewnione stypendium w Japonii, wobec tego przyjechałem tu poprzez kontakt żony i dostałem się jako stypendysta na uniwersytet Hosei. Moja kariera tam była krótka, ponieważ studiowanie rozmijało się kompletnie z moimi wyobrażeniami na temat studiów zagranicznych. Miałem wrażenie, że jestem ponownie w szkole średniej. Drugim powodem odejścia z tego uniwersytetu były moje plany matrymonialne. Gdy poszedłem porozmawiać z moim przyszłym teściem, on zapytał mnie co robię, a ja odpowiedziałem, że jestem studentem. Usłyszałem wtedy, bym przyszedł do niego, gdy będę pracował.
Pierwszą pracę znalazłem u znanego tu w środowisku cudzoziemskim Żyda węgierskiego. Firma zajmowała się headhunterstwem. Zostałem rzucony na głębokie wody. Zarobek miał być procentowy, uzależniony od tego, ile osób uda mi się zwerbować, a ja nie miałem w tym żadnego doświadczenia. Moja kolejna praca to było pachinko, gdzie należałem do obsługi sali. Pracowałem tam okolo 2 lat i była to dla mnie dobra szkola, bo poznałem Japonię z zupełnie innej strony. Nadal jednak szukałem innej pracy i kiedyś znalazłem ogłoszenie, że Seibu Department Store poszukuje pracowników. Zgłosiły się setki kandydatów, ale po około 8 miesiącach zostałem przyjęty. Pracowałem w dziale sprzedaży zewnętrznej, czyli była to głównie obsługa klientów zagranicznych. Pewnego dnia zgłosiła się do nas firma szwajcarska, która chciała skorzystać z naszych usług i już po pierwszym spotkaniu ich szef zaproponował mi pracę. Dla Seibu pracowałem około 1,5 roku. Oferta szwajcarska była na tyle atrakcyjna, że zmieniłem pracę, z czym moja japońska rodzina z trudem się pogodziła.
Obecnie pracujesz na staniwsku Country Managera w japońskim przedstawicielstwie renomowanej szwajcarskiej jednostki certyfikacyjno-kontrolnej. Czym się teraz zajmujesz? Jakie jest powiązanie Twojej szwajcarskiej firmy z Japonią? Rozumiem, że nie jest to w tej chwili ta sama firma, w której zacząłeś pracę, ale cały czas oscylujesz między Polską, a Japonią.
Większość swojego życia zawodowego poświęciłem pracy na rzecz firm zajmujących się kontrolą jakości. Jestem związany z tą branżą od wielu lat. Moja obecna firma, podobnie, jak ta, w której zaczynałem pracę, zajmuje się kontrolą jakości różnego rodzaju towarów i usług, które są w obrocie międzynarodowym. Usługa wygląda tak, że np. jakaś japońska firma X buduje elektrownię w kraju Y i w zakres kontraktu między firmą japońską a zagraniczną wchodzą takie elementy jak projekt, zakup urządzeń i instalacja tych urządzeń np. przy budowie elektrowni. Nasza firma może na każdym etapie - począwszy od fazy projektowania, poprzez zakup i instalację - sprawdzać poprawność wykonania zobowiązań. Zatrudniamy wysokiej klasy specjalistów do niektórych kontraktów, ale mamy także swoich fachowców, pracujących na stałe. Oni tworzą trzon firmy. Aktualnie zajmuję się kontrolą wszelkich wyrobów stalowych, które są eksportowane z Japonii do Indonezji. Występujemy w imieniu rządu indonezyjskiego w oparciu o kontrakt zawarty między naszą firma, a rządem indonezyjskim, odnośnie dokonywania kontroli jakościowej i ilościowej wyrobów stalowych eksportowanych przez Japonię do Indonezji. Jest to objęte regulacjami wynikającymi z potrzeb Indonezji.
Ułożyłeś sobie życie tak, że możesz mieszkać częściowo w Japonii, a częściowo w Polsce. Jest to marzeniem wielu przedstawicieli Polonii. Jakie są plusy i minusy przebywania czasowo raz w jednym, raz w drugim kraju?
Nic nie dzieje się przypadkiem, trzeba na to zapracować. Nie jest powiedziane, że to wszystko się tak ułoży, jak chcemy.
Czasem dłużej mieszkam w Polsce, czasem w Japonii. Należę do tej grupy Polaków, którzy są bardzo związani z krajem. Jeśli przebywam dłużej w Japonii, to tęsknię za Polską, a w Polsce tęsknię za Japonią, która mi bardzo odpowiada. W Japonii jest świetny klimat dla obcokrajowców, odpowiedni by realizować różne plany zawodowe. Uważam, że jeśli cudzoziemiec zna w jakimś stopniu język japoński, to tu może się doskonale realizować. Po obu stronach są zarówno plusy, jak i minusy i właśnie dlatego jestem jedną nogą tu, a drugą tam.
Gdzie Ci się lepiej mieszka?
Zdecydowanie w Polsce. Mam tam większą przestrzeń, las, swoje psy. Mam także więcej czasu dla siebie. W Polsce mamy inny standard życia towarzyskiego niż w Japonii. Natomiast w Japonii wszystko robi się dokładnie, szybko, na czas, jest mało elastyczności.
Czy twoje dzieci mówią po polsku?
Tak, ale to jest wyłącznie zasługa mojej żony. W naszej rodzinie nie ma dominacji jednej kultury i chcieliśmy, by dzieci były dwujęzyczne. Gdy mieszkaliśmy w Polsce, staraliśmy się zapewnić im dodatkową edukację w języku japońskim. Natomiast w Japonii staraliśmy się zatrudniać na przestrzeni lat nauczyciela języka polskiego, by zapewnić im ciągłość językową.
Obserwując Japonię na przestrzeni ponad 20 lat, jakie dostrzegasz zmiany?
W tej chwili już mało kto reaguje zdziwieniem, gdy w Japonii cudzoziemiec odzywa się po japońsku. Japończycy bardziej się otworzyli, więcej podróżują. Są to już inni ludzie niż w latach 80.
Oprócz kendo, zajmujesz się także hokejem, a od paru lat również zaprzegami psimi. Powiedz więcej o swoich zainteresowaniach.
Hokejem interesowałem się od dziecka, ale w tamtych czasach nie było warunków do uprawiania tego sportu. Gdy mój syn poszedł do drugiej klasy szkoły podstawowej, nauczyciel od wuefu dowiedział się, że na Torwarze otwierają szkółkę hokejową i szukał zainteresowanych. Natychmiast się zgodziłem, chociaż w zasadzie chciałem, by mój syn trenował kendo, które jednak niezbyt go pociągało. Hokej ma wiele wspólnego z kendo – jest to sport kontaktowy, szybki i coś w się trzyma w ręku. Gdy woziłem syna na treningi, poznałem parę osób, które trenowały hokeja w grupie oldboyów. Kupiłem sobie sprzęt i zacząłem trenować. Jest to fajna rozrywka i zabawa.
A jak się zaczęło z zaprzęgami? Kiedy kupiłeś pierwszego psa? Jakie masz psy? Jak się wszystko rozpoczęło? Czy od początku myślałeś o zaprzęgach?
Nie, nie myślałem o tym. W pewnym momencie moja rodzina zdecydowała, że wolą mieszkać w Japonii i mają dość ciągłych zmian, jednak moja praca wymagała wówczas pobytu w Polsce. Córka, która wtedy kończyła liceum, powiedziała, że zostanie ze mną w Polsce po warunkiem, że kupię psa. Zdecydowaliśmy się na rasę husky. Nie miałem wtedy pojęcia, jaki to pies. Był to mój pierwszy pies, suczka. Po pewnym czasie córka wyjechała, a ja zostałem z nadaktywnym podrastającym pieskiem, który zaczął mi demolować ogródek. Z biegiem czasu ogródek przestał istnieć - i tu dygresja dla wszystkich, którzy chcą zdecydować się na psa: radzę dowiedzieć się, jakie to zwierzaki. Okazało się, że husky to taka rasa, która potrzebuje o wiele więcej ruchu, niż tylko zwyczajne wyjście na spacer. Wobec tego kupiłem rower i szelki. Pierwsza próba byla dość bolesna. Pies nie był przyzwyczajony do równomiernego biegu, a rower rozwija pewną szybkość.
Jak to się stalo, że od roweru i szelek przeszedłeś do zaprzęgu?
Pewnie to wynika z mojego charakteru, że nie umiem się ograniczać. Kupiłem drugiego psa dla towarzystwa. Zacząłem kontaktować się z osobami, które hodowały psy rasy husky i zainteresowały mnie zaprzęgi. Pies i rower - to nie jest naturalne. Husky lubią ciągnąć sanie. Liczba psów powiększyła mi się do 8. Raz zdarzyło mi się także prowadzić zaprzęg z 16 psami. W zimie trenuję z saniami, a w lecie ze specjalnym wózkiem na kółkach. Psy biegną ze średnią szybkością ok. 30 km na godzinę i nie zawsze są posłuszne. Wymagają systematycznych treningów.
Czy masz psa-lidera?
Tak, jest to moja pierwsza suczka, jest psem alfa. Ma w tej chwili 7 lat. Oprócz niej jest jeszcze drugi lider, który nawet interweniuje, gdy niżej stojące w hierarhii psy walczą między sobą. Psy dominujące nigdy ze sobą nie walczą. Każdy zajmuje swoje miejsce w stadzie.
Dziękuję Ci za ciekawą rozmowę i życzę powodzenia w każdej dziedzinie, którą się zajmujesz.