Galeria
Renata Mitsui: Miałam okazję Cię poznać, ponieważ jesteś szefem tokijskiego sztabu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i od tego tematu chciałabym rozpocząć naszą rozmowę. Jak doszło do organizacji tej imprezy po raz pierwszy, w 2017 roku?
Łukasz Jakubowski: Ludzie często zadają mi to pytanie: jak wpadłem na ten pomysł, jak się zmobilizowałem. Przyznam, że na początku byłem zupełnie sam, dopiero przed finałem wiele osób zaczęło oferować mi pomoc i zaczęło się to wszystko kręcić. Ludzie na całym świecie organizują finały WOŚP, więc uważałem, że to nie może być skomplikowana sprawa. Wyszedłem z założenia, że lepiej zrobić coś niż nic.
Podobno organizacja tego pierwszego finału to była brawurowa akcja z Twojej strony.
Wtedy nie znałem jeszcze zbyt wielu ludzi w Tokio, nie wiedziałem nawet kogo prosić o pomoc i stwierdziłem, że pójdę na żywioł. I nawet się udało. Wydaje mi się, że pierwszy finał był najfajniejszy, spontaniczny, odbywał się w zwykłym pubie, była przyjemna, swojska atmosfera. Frekwencja też dopisała. Bardzo miło wspominam ten pierwszy finał WOŚP.
Byłem też bardzo mile zaskoczony samym WOŚP-em w Polsce, jego stroną organizacyjną. Mają już wypracowane procedury, bardzo szybko odpowiadali na moje e-maile, miałem z nimi bardzo dobry kontakt. Przysłali mi swoje gadżety, plakaty. Później miałem też okazję spotkać się z Jurkiem Owsiakiem w jego biurze w Polsce i rozmawialiśmy chyba z półtorej godziny. Wierzę w niego i mam do niego zaufanie.
Dlaczego zależało Ci na zorganizowaniu WOŚP w Tokio?
Wydaje mi się, że ciąży na nas plecak komunizmu, ten pogląd panujący dalej na Zachodzie, że Polska jest szarym krajem postkomunistycznym, że jesteśmy ponurzy i często narzekamy. Czułem, że taki obraz za nami chodzi, tym bardziej, że jeździłem dużo po świecie, po Stanach i po krajach europejskich. Szczerze mówiąc, brakowało mi takich rzeczy, z których można być dumnym w taki optymistyczny, wesoły i pełen energii sposób. Wydaje mi się, że WOŚP idealnie wkleja się w to zapotrzebowanie. To jest coś, z czego można być dumnym, co wynika z prostolinijności serca.
Moja żona Felicja jest Amerykanką. Może trochę chciałem też pokazać jej Polskę od strony kolorowej, pokazać, że umiemy się zorganizować, że mamy dobre serca, że jesteśmy weseli. Cały czas staram się brać WOŚP jako taką społeczną, wspólną, polską inicjatywę, bez żadnych podziałów. Pomoc szpitalom i chorym dzieciom to jest coś, czego nie da się przeinwestować. W ochronie zdrowia w Polsce zawsze będzie brakowało pieniędzy, sprzętu, dlatego im więcej zrobimy, tym lepiej.
Czy organizowanie finału WOŚP w Tokio stało się Twoją życiową misją?
Wiesz co, ja lubię być dumny z Polski. Wychowałem się na małym osiedlu Radzików pod Warszawą, gdzie mieszkało 800 osób. Naszą wspólną „ciocią”na osiedlu jest pani Tita, która całe swoje życie poświęciła prowadzeniu małego zespołu pieśni i tańca. Byliśmy zespołem amatorskim, ale jeździliśmy po całej Europie, uczestniczyliśmy w wielu festiwalach. Ciocia Tita uczyła na właśnie tego, żeby być dumnym z Polski, nie mieć kompleksów. To mnie wychowało. Cieszę się, że jestem Polakiem, a WOŚP jest taką rzeczą, z której jestem bardzo dumny jako Polak.
O finałach WOŚP w Tokio pisałam dwukrotnie, więc po informacje o tym, jak wyglądała ta impreza, odsyłam Czytelników do tamtych tekstów.
A teraz inny wątek. Wiem, że zacząłeś przyjeżdżać do Japonii, ponieważ pracowałeś jako model. Kiedy zacząłeś pracować jako model i jak to się stało, że podjąłeś akurat taką pracę?
Miałem taki okres w życiu, po liceum, kiedy niestety oblałem ustną maturę z angielskiego i nie udało mi się załapać na egzaminy wstępne na Politechnikę Warszawską, do których się przygotowywałem. Zdałem poprawkę i aby uniknąć wojska, poszedłem na studia zaoczne do Akademii Finansów na bankowość. Miałem lużny rok i moja mama mnie namówiła, żebym spróbował pracy modela. A ja zawsze lubiłem przygody. Dla mnie i mojego kumpla to była przygoda zobaczyć, jak wygląda agencja zajmująca się modelingiem. Nie wierzyłem, że ja się do tego nadaję. Wtedy miałem takie wyobrażenie, że model to musi być przystojny Włoch albo Hiszpan, dobrze zbudowany, z lekkim ciemnym zarostem i tak dalej, a ja byłem chudym blondynem. Jednk okazało się, że modeling to jest sfera fashion, że niekoniecznie trzeba być macho, tylko można mieć coś innego ciekawego w sobie. Siedzę w modelingu już prawie od 20 lat, ale ciągle nie rozumiem wszystkich aspektów tego biznesu. W każdym razie udało mi się i to mocno.
Co było dalej?
Początkowo nie wiedziałem nawet, jak będzie wyglądała ta praca. A tu nagle się okazało, że po próbnych zdjęciach szefowa agencji Monika Smolicz, która jest jedną z lepszych bookerek w Polsce, powiedziała mi: „No, Łukasz, interesują się tobą w Mediolanie, za miesiąc jedziesz na pokazy mody do Mediolanu, już masz w planie Calvina Kleina i Pradę.”
Ja wtedy nie wiedziałem nawet, co to jest Prada, ale wszyscy się tą Pradą bardzo podniecali, bo to był najbardziej prestiżowy pokaz, a może nadal taki jest. Pojechałem do Mediolanu, było fajnie, wystąpiłem na paru pokazach, ale ciągle wydawało mi się, że to jest taka jednorazowa przygoda. Chciałem tylko jak najwięcej zobaczyć i poznać dużo nowych rzeczy, bo miałem wrażenie, że zaraz organizatorzy dojdą do wniosku, że ja się jednak do tego nie nadaję.
Ale stało się inaczej. Jakie są największe osiągnięcia w Twojej karierze modela?
Występowałem na pokazach mody, osiadłem trochę w Paryżu, tam zacząłem robić bardzo dużo zdjęć do magazynów. Geraldine z agencji NEXT, moja bookerka w Paryżu, bardzo we mnie wierzyła i wszędzie mnie wysyłała, więc moje zdjęcia były prawie we wszystkich magazynach modowych. Któregoś dnia zadzwoniono do mnie, żebym pojechał do Londynu na próbne zdjęcia do dużej sesji dla włoskiego Vogue`a. Miała to być praca z bardzo dobrym fotografem, który nazywa się David Sims i z jednym z najbardziej znanych stylistów. Rozpoczęła się wyprawa do Londynu. Najpierw spotkałem się z agentem, który wyszukuje nowe twarze z całego świata, nazywał się Russell Marsh i był znaną osobą w branży. On wysłał mnie do stylisty, potem do fotografa. Popatrzyli na mnie i zdecydowali się zaangażować mnie do tej sesji. Polska nie była jeszcze wtedy w Unii, więc aby uniknąć ewentualnych kłopotów, poproszono mnie, żebym od razu został na tydzień w Londynie. Okazało się, że była to bardzo duża sesja, kilkanaście zdjęć i ja byłem jedynym modelem! Moje zdjęcia zajmowały dużą część magazynu Vogue. Na dodatek ten numer Vogue`a ukazał się w czasie trwania Fashion Week w Mediolanie. Wszyscy z branży w Mediolanie oszaleli i chcieli mieć u siebie tego chłopaka z Vogue`a. Gdzie się nie pokazałem, tam mnie od razu rozpoznawano. Od tamtej pory zacząłem występować na bardzo dużej ilości pokazów. To był okres topu, dużo pracowałem, jeździłem po całej Europie. Z czasem to minęło. Po pewnym czasie mój tata się rozchorował i wtedy modeling zszedł na drugi plan, chociaż nadal kontynuowałem tę pracę.
Co dała Ci praca modela, chyba diametralnie zmieniła Twoje życie?
Dzisiaj jest już inaczej, ale w tamtych czasach, kiedy Polska nie należała jeszcze do Unii, nasz świat był mniejszy, mniej się latało samolotami, możliwości były mniejsze. Ja wyszedłem z małego osiedla w szeroki świat. Teraz z perspektywy czasu myślę, że ta praca miała bardzo duży wpływ na mnie. W tej pracy poznaje się ciekawych ludzi, kolorowych, pełnych pasji – fotografów, stylistów, fryzjerów, specjalistów od makeupu. To są bardzo fajni ludzie.
Ale z drugiej strony zawsze starałem się stąpać po ziemi. Cenię sobie wartości proste i normalne, takie jak rodzina, przyjaźń i temu podobne i staram się być w życiu prostym człowiekiem i nie przesadzać.
Podczas pracy modela w Europie dostałeś propozycję przyjazdu na krótki kontrakt do Japonii, prawda?
Na fashion weekach w Mediolanie czy Paryżu jest zawsze bardzo dużo skautów z Japonii. Każda większa agencja japońska ma swojego skauta, który jeździ do Europy i tam wyłapuje młode i ciekawe twarze. Ponieważ ja byłem trochę w typie ulubionym przez Japończyków, czyli delikatny blondynek, to zawsze czułem zainteresowanie z ich strony. Agenci z Mediolanu czy Paryża odradzali mi wyjazdy daleko do Azji, bo podczas pobytu tutaj byłem jakby wyjęty z rynku europejskiego, trudno było mnie sprowadzić, gdy coś się działo. Ale w Japonii była dobra kasa, dobre kontrakty, panowała powszechna opnia, że w Japonii dobrze się zarabia. Mniej więcej raz w roku jeździłem do Japonii na dwumiesięczne kontrakty.
Ile razy byłeś w Japonii, zanim osiadłeś tu na dłużej?
Ojej, chyba dwanaście razy. Podczas siódmego lub ósmego pobytu poznałem swoją żonę, ale wtedy jeszcze przebywałem w Japonii nie dłużej niż 3 miesiące. Agencje nie chcą, żeby model przebywał dłużej, chcą zachować image modeli międzynarodowych, którzy pracują na całym świecie, chcą mieć jeszcze „ciepłych” z pierwszych stron gazet.
Jakie są dobre i złe strony pracy białego modela w Japonii?
W Japonii można spotkać modeli z najwyższej półki, pracujących dla dobrych agencji. Rynek japoński był zawsze odbierany jak dobry i każdemu się opłacało tu przyjechać, nawet tym chłopakom, którzy zarabiali bardzo dużo w Europie. Byliśmy zawsze bardzo dobrze traktowani, chuchano na nas i dmuchano. Tu się bardzo miło i fajnie pracuje. Japończycy są bardzo profesjonalni, wszystko jest super przygotowane i zorganizowane. Ja te wyjazdy traktowałem jak odskocznię, wyjazd na koniec świata. Przyjeżdżaliśmy tu w grupie, byliśmy młodzi i szaleni, wspólnie spędzaliśmy czas w Tokio, przyjaźniliśmy się. Chłopaków było niewielu, dwóch, trzech, a dziewczyn więcej. Byłem też 2 razy na kontrakcie w Chinach, tam może znalazłbym jakieś minusy, ale w Japoni - nie.
Może polubiłeś Japonię?
Wiesz co, ja bardzo lubię Japończyków. Może nie fascynują mnie, ale mi imponują. Ich dyscyplina, fakt, że potrafią się zorganizować do wszystkiego tak na sto procent, fajnie się zaangażować w to, co robią. Ja byłem zawsze trochę rozlazły i miałem głowę w chmurach, dlatego tych cech brakowało mi w sobie, w moim charakterze. Może dlatego mnie do nich cięgnęło. To było niesamowite, że można być takim grzecznym, poukładanym i wstrzemięźliwym.
O ile wiem, pracę modela można wykonywać mniej więcej do trzydziestki, potem trzeba się przekwalifikować i poszukać innego zajęcia. Jak sobie z tym poradziłeś?
Modeling na takim fajnym, wysokim poziomie skończyłem jakieś 8 czy 9 lat temu. Potem zacząłem pracować w agencji public relations w Polsce i można powiedzieć, że się ustatkowałem. Miałem chyba 29 lat, kiedy pomyślałem sobie, że pojadę jeszcze raz do Japonii. Utrzymywałem dobre relacje z tutejszą agencją, wiedziałem, że oni się chętnie na to zgodzą. To miał być ostatni wyjazd. I okazało się, że przed samym powrotem do Polski poznałem tu moją żonę Felicję, w której się zakochałem. Jej uśmiech mnie oczarował, byłem bezradny. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym przejść obojętnie obok niej.
Czyli ona była głównym powodem, dla którego zamieszkałeś w Japonii na dłużej.
Tak. Chciałem jak najszybciej znowu przyjechać do Japonii. Przez 3 lata spędzałem pół roku w Japonii, a pół roku w Polsce, do czasu naszego ślubu. Teraz mam wizę małżeńską, mogę sobie mieszkać w Japonii. Zaczęliśmy wspólnie układać sobie życie.
Powiedz o swojej żonie. Zdaje się, że jest osobą bardzo międzynarodową.
To jest dziewczyna pełna pasji, dobra, pełna energii. Super dziewczyna. Jest pół-Hiszpanką. Jej tata urodził się w Madrycie, a kiedy miał 16 lat, wyemigrował z całą rodziną do Stanów. Tam zaciągnął się do wojska jako medyk i zaraz Wujek Sam wysłał go do Wietnamu i Korei. Po tych wojnach wylądował w bazie amerykańskiej na Okinawie, gdzie poznał mamę Felicji i zabrał ją do Stanów. Felicja urodziła się i wychowała w Stanach, tam skończyła studia, a zaraz po studiach przyleciała do Japonii z biletem w jedną stronę i garstką gotówki. Japonia ją fascynowała. Moja żona kocha Okinawę. Stamtąd pochodzi jej mama, tam ma dużo rodziny, wujków, ciocie. Mnie też ciągnęło na Okinawę i to nas też połączyło. Felicja dużo mi opowiadała o Okinawie.
Na początku marca urodziła się Twoja córeczka Lilli. To chyba jest kolejna wielka zmiana w Twoim życiu?
Tak, to była duża zmiana, Jesteśmy wniebowzięci. To było długo oczekiwane dziecko. Felicja kocha dzieci, uczy angielskiego w podstawówce. Ja też zawsze chciałem mieć swoją rodzinę. Oboje cieszymy się bardzo i chyba przechodzimy teraz najpięknieszy okres w życiu. Lilli ma dopiero 2 miesiące, ale już jest niesamowita.
Porozmawiajmy jeszcze o Twoim życiu w Japonii. O ile wiem, od 6 lat mieszkasz w miejscu atrakcyjnym turystycznie, w pobliżu Enoshimy.
Mieszkam 500 metrów od wyspy Enoshima. Początkowo byłem przekonany, że to jest ciche miejsce, babcie naookoło, spokój i cisza. Wtedy jeździłem na wakacje do Polski i przez całe lato mnie tu nie było. Potem zobaczyłem, że od czerwca to ciche miejsce przeistacza się w centrum rozrywki i surfingu. Jak grzyby po deszczu wyrastają beach bary, na plaży odbywają się imprezy, chodzą dziewczyny w bikini. I tak jest przez całe lato. Potem przychodzi wrzesień i wszystko się zamyka i znowu jest cicho.
Mieszkamy 50 metrów od plaży, dookoła nas jest dużo surferów, masę szkółek surferskich, specyficzna amosfera, dużo ludzi fascynuje się Hawajami. Surferzy mają tutaj jakiś wspólny gen. Jakby mieli wspólnych przodków, dawne japońskie plemię: wszyscy są do siebie podobni nawet z wyglądu, są totalnie wyluzowani, ważna jest dla nich wolność i swoboda. Panuje tu przyjemny klimat.
Czy tęsknisz za Polską?
Tak, tęsknię za Polską. Marzy mi się, żeby wrócić do Polski. W Japonii fajnie się mieszka, przyjemnie, wygodnie. Teraz, kiedy mamy dziecko, tym bardziej zaczynam doceniać luksus poukładania wszystkiego, fakt, że wszystko dzieje się według zasad, których nikt nie łamie. Wszystko jest przewidywalne, wystarczy iść po ustalonej liście, odhaczać rzeczy, które są do zrobienia i sprawy układają się ładnie i pięknie. Jeśli stąd wyjadę, to na pewno będzie mi tego brakowało.
Ale z drugiej strony w Japonii brakuje mi przyrody, mimo tego, że mieszkam nad morzem. Nie potrafię się oprzeć wrażeniu, że wszędzie jest beton i asfalt. Kiedy jadę pociągiem z Tokio do domu, to jest jakieś 40-50 kilometrów, jadę półtorej godziny i nie widzę większej przestrzeni między budynkami niż metr. I tak jest na całej trasie.
To jest specyfika Tokio, na przykład na Okinawie jest jednak inaczej.
Tak, na Okinawie jest inaczej. Być może tam lepiej bym się odnalazł.
Czy czujesz, że jesteś już zadomowiony w Japonii?
W związku z moją córką Lilli przechodzę taki okres, że zaczynam się tu czuć jak w domu. Jednak Lilli wprowadziła atmosferę ogniska domowego. Zaczynam się tu chyba odnajdywać.
Ja zawsze byłem rodzinny, brakuje mi tu mamy, rodzeństwa, bliskich.
Czy masz zamiar pozostać w Japonii na stałe?
Bardzo chciałbym wrócić do Polski. Ja rzadko wiem, czego chcę, ale w tym temacie jestem dość konkretny i sam siebie zaskakuję. Jednak bardzo ciągnie mnie do Polski.
A co na to Twoja żona, czy była już w Polsce?
Tak, była w Polsce, wprawdzie tylko raz, ałe bardzo jej się tam podobało. Byliśmy w Polsce w lipcu, była piękna pogoda, zobaczyliśmy Kraków, Zakopane, góry, Morskie Oko. Polska jest piękna i Felicji bardzo się podobała. Może zmieni zdanie, jak zobaczy Polskę w zimie, szarą i zimną. Chociaż chyba nie będzie tak źle, bo Felicja wychowała się w Cleveland w Ohio, a tam jest jeszcze zimniej niż w Polsce, więc nie będzie zaskoczona.
Łukasz, jak sobie wyobrażasz swoje dalsze życie, co jeszcze chciałbyś robić?
Wiesz, otworzyłem tu w Japonii wlasną firmę remontową, teraz się rozwijam pod kątem klimatyzacji - montaż i czyszczenie klimatyzatorów. Firma nazywa się Tokyo Handyman (tokyohandyman.com). Wylądowałem w tej branży, bo to było łatwe do pogodzenia z modelingiem.
https://www.facebook.com/AirConditionerCleaningService/
Bardzo długo pracujesz jako model.
Tak, ale teraz to jest może 20 albo 30 procent tego, co robiłem w młodości. To jest gotówka ekstra. Praca związana z modelingiem jest wygodna i ciekawa.
Na koniec jeszcze jedno pytanie, które zapomniałam zadać Ci wcześniej. Czy interesujesz się modą?
Nie, w ogóle nie interesuję się modą. Inreresuję się podróżami, ludżmi. Lubię ludzi, lubię ich poznawać i lubię poznawać nowe kultury.
Łukasz, życzę Ci powodzenia i dziękuję za tę rozmowę.
23 maja 2020r.