Metropolia
Mieszkam w kompleksie miejskim składającym się z trzech miast: Tokio, Kawasaki i Jokohamy. Miasta zlepione są ze sobą jak kulki plasteliny. Ich obszar zamieszkuje w sumie 20 mln ludzi. Nałęczów wygląda z perspektywy Tokio jak tonąca w zieleni oaza spokoju. Jako jedna z największych metropolii świata, stolica Japonii nie tonie w zieleni i jest zupełnym przeciwieństwem oazy spokoju. Tokio jest miastem ruchliwym, głośnym, dynamicznym i bardzo gęsto zabudowanym. Nie jest to miasto do spacerów w zamyśleniu. Wręcz przeciwnie. Ulice służą przede wszystkim do szybkiego przemieszczania się w określonym celu. Poruszając się w centralnych dzielnicach biznesowych i handlowych albo przemieszczając się po największych stacjach kolejek miejskich trzeba się przede wszystkim wpasować w maszerujący tłum anonimowych ludzi. Przez każdą z 3 największych stacji kolejowych w Tokio przechodzi dziennie ok. 1 mln ludzi. Duże stacje zajmują kilka kondygnacji nad i pod ziemią. Przypominają tym samym małe miasteczka. Udając się w określonym kierunku ze stacji, wygodniej jest przemieszczać się pod ziemią, bo można tam polegać na kierunkowskazach. Z wyjątkiem kilku głównych ulic w reprezentacyjnych dzielnicach, ulice tokijskie nie mają nazw i na powierzchni można mieć trudności z lokalizacją celu podróży. Na dużej stacji najważniejsze jest zlokalizowanie odpowiedniego wyjścia, które znajduje się najbliżej celu. W podziemiach stacji kolejowych i na ulicach ruchliwszych dzielnic trzeba być czujnym, aby w labiryncie poskręcanych przejść i wijących się uliczek trafić do miejsca, do którego zdążamy.Trzeba uważać na samochody. Nawet wąskie ulice w dzielnicach mieszkalnych nie sprzyjają spacerom. Nie mają zazwyczaj chodników, tylko wąski pas dla pieszych, wydzielony namalowaną na jezdni białą linią. Ulice są na tyle wąskie, że przechodzień musi zazwyczaj zatrzymać się kiedy ulicą jedzie samochód. Samochody przejeżdżają w bezpośredniej bliskości przechodnia i dlatego idąc ulicą należy zawsze zachowywać czujność. Kierowcy samochodów są przyzwyczajeni do jeżdżenia wśród przechodniów i zachowują zazwyczaj ostrożność.
Tokio jest przeciwieństwem nie tylko Nałęczowa, ale i dużych miast polskich przede wszystkim ze względu na architekturę i urbanistykę miasta. Pęd do rozwoju gospodarczego po wojnie, tradycyjny konformizm społeczny i postępujący wraz z napływem ludności wiejskiej chroniczny brak powierzchni mieszkalnej sprawiły, że Japończycy nie przykładali większej wagi do wyglądu ulicy. Większość dzielnic Tokio praktycznie nie ma określonego planu urbanistycznego i stanowi zlepek architektonicznych dziwolągów. Ostatnio przykłada się większą wagę do estetyki miejskiej i budowane są domy bardziej przyjazne oku ludzkiemu, ale nowe budownictwo nadal tonie w morzu starszego, stanowiącego zaprzeczenie stereotypu o japońskim, wyrafinowanym zmyśle estetycznym. Brzydota miasta zaskakuje mnie każdorazowo po powrocie z Polski. Zadbane, tonące w zieleni i ozdobione kwiatami miasta w Polsce robią z kolei bardzo korzystne wrażenie estetyczne kiedy przyjeżdżam z Japonii. Z japońskiej perspektywy Polska jest krajem pięknym i spokojnym.
Odmienności
Odmienna estetyka miasta nie jest jedyną różnicą, która dzieli Japończyków i Polaków. Kultura japońska została ukształtowana przez zupełnie inne warunki geograficzne i historyczne. Japonia posiada obecnie system prawny wzorowany na systemie prawnym państw zachodnich i życie w tym kraju przypomina przynajmniej pozornie życie w zachodnich krajach rozwiniętych. Odmienną czyni ją fakt, ze duży wpływ w sferze duchowej wywarły na jej kulturę filozofia konfucjańska, buddyjska, taoistyczna i rodzime wierzenia shinto. Z kolei chrześcijaństwo, na którego fundamencie wyrosła kultura zachodu, nie wywierało i nie wywiera większego wpływu na kulturę ani społeczeństwo Japonii.Przyjezdny z Europy zauważy wiele aspektów, które czynią życie Japończyków innym. Japończycy są inni, chociażby dlatego, że nadal siedzą i śpią na matach ze słomy ryżowej, albo na wyścielonej wykładziną dywanową podłodze. Świat widziany z perspektywy podłogi wygląda inaczej niż z perspektywy krzesła i łóżka. Siedzenie na macie oznacza siedzenie na zgiętych nogach. Coraz mniej młodych ludzi potrafi siedzieć w tradycyjny sposób, który powoduje cierpnięcie kończyn dolnych. Siedząc na matach mężczyźni siadają „po turecku”. Kobiety układają nogi na bok. Wprawdzie coraz więcej młodych Japończyków śpi na łóżkach i siedzi w domu na krześle, ale kiedy pracowałam w dziale reklamy sieci domów towarowych jeden z moich współpracowników w wieku ok. 30. lat wyraźnie mówił, że długie siedzenie na krześle go męczy. Kiedy podróżuję na prowincję zdarza mi się widzieć w lokalnych pociągach starsze panie, które zdejmują buty i zakładają nogi na siedzenie pociągu, tak jakby siedziały na macie.
Głównym pożywieniem Japończyków jest nadal ryż. Jest to japońska odmiana ryżu, który po ugotowaniu nie jest sypki. Jego ziarenka lekko się kleją, dzięki czemu można wygodnie zjeść ryż pałeczkami. Drewnianymi pałeczkami jada się potrawy kuchni japońskiej i cieszące się dużą popularnością potrawy chińskie. Łyżką i widelcem je się tylko dania zachodnie, a chleb i bułki traktowane są raczej jako deser niż główny posiłek. Wiele restauracji i restauracyjek serwujących dania japońskie nie posiada na wyposażeniu łyżek i widelców więc przybysz z dalekiego kraju jest zmuszony do posługiwania się pałeczkami, które wbrew pozorom są bardzo wygodnym narzędziem do przenoszenia jedzenia. Z kolei w restauracjach serwujących dania zachodnie zazwyczaj można poprosić o pałeczki, bo niektóre osoby swobodniej posługują się pałeczkami niż nożem i widelcem. Natomiast zjedzenie dania japońskiego łyżką i widelcem jest nietaktem, który można porównać do wypicia zupy z głębokiego talerza.
Niektóre zasady stosowanej przy jedzeniu etykiety są przeciwieństwem polskich zwyczajów. Jak najbardziej wskazane i wręcz pożądane jest siorbanie przy jedzeniu chińskiego albo japońskiego makaronu w zupie. Oznacza ono, że potrawa jest smaczna. Ten zwyczaj na zasadzie analogii przenoszony jest niekiedy na makarony włoskie i na inne potrawy. Tradycyjna etykieta zakłada, że podczas spożywania posiłku się nie rozmawia. Ta zasada nie jest oczywiście rygorystycznie zachowywana, bo pośpiech sprawia, że partnerzy handlowi organizują robocze obiady i kolacje, podczas których omawiają zasady dalszej współpracy. Japończycy są jednak o wiele bardziej małomówni niż Polacy, albo na przykład Amerykanie, dla których milczenie oznacza niemalże niebyt. Nieco inaczej niż w Polsce prowadzi się w Japonii komunikację werbalną. Pewną część treści rozmowy przekazuje się bez słów. Milczenie podczas wspólnego spotkania nie jest nietaktem. Bycie z innym człowiekiem nie wymaga ciągłego poszukiwania tematów do rozmowy i nieprzerwanego potoku słów. Wystarczy bycie razem, niekiedy wystarczy jedno spojrzenie aby osiągnąć porozumienie. Japończycy czują się po prostu swobodnie milcząc w towarzystwie innej osoby i niemówienie nie jest przejawem znudzenia lub braku tematów do rozmowy. Widzę niekiedy pary, zapewne małżeństwa, które potrafią bez jednego słowa zjeść wspólny obiad w restauracji.
Tokijczycy nie zapraszają się nawzajem do domu. Chętnie jadają „ na mieście” i wolą spotkać się ze znajomymi na wspólnym lunchu lub kolacji w restauracji niż w domu. W kontaktach z inną osobą zachowuje się w Japonii dystans. Obowiązuje on nawet w stosunku do osób zaprzyjaźnionych. Jest duża sfera życia prywatnego, o której się nie rozmawia. Najlepiej jest rozmawiać o sprawach jak najbardziej ogólnych i nie dotyczących życia prywatnego. Przy powitaniach i pożegnaniach nie podaje się ręki. Podanie ręki zastępuje głębszy lub płytszy ukłon. Jego głębokość zależy od wielu czynników jak wiek, pozycja osoby, której się kłaniamy oraz rodzaj zależności od partnera. Zależność oznacza najczęściej stopień zobowiązania za wyświadczone przysługi
Przybysz z Europy napotyka w Japonii na dużą barierę językową, ponieważ język i pismo japońskie mają inny charakter niż ich europejskie odpowiedniki. Do tego bardzo niewielu Japończyków, nawet w Tokio, swobodnie posługuje się językiem angielskim. Japończycy w ogóle raczej nie znają języków obcych. Pismo japońskie ma charakter hieroglificzny, czyli obrazkowy. Znaki są ideogramami i pochodzą z Chin, w związku z czym nazywa się je znakami chińskimi, tak samo jak nazywa się nasz alfabet łacińskim. Obecnie używane znaki japońskie stanowią w więszości starszą formę znaków chińskich. Graficzna forma znaku przywodzi na myśl głównie jego znaczenie, ale niewiele mówi o brzmieniu. Ideogram można porównać do cyfry. Polak, Francuz i Węgier widząc cyfrę „1” będą znali jej znaczenie, ale każdy z nich przeczyta cyfrę inaczej. Znak graficzny oznaczający „jeden” zawiera bowiem głównie informację o znaczeniu, ale nie zawiera informacji o wymowie. Jeden znak chiński ma zazwyczaj kilka różnych znaczeń i czytań w języku japońskim. Trzeba je zapamiętać. Znaki zapamiętuje się według pewnego schematu. Człowiek ze średnim wykształceniem zna 2000 ideogramów, co pozwala mu na swobodne czytanie gazet. Czytanie literatury siegającej 19 wieku wymaga znajomości znacznie większej ilości znaków. Tokio stało się w ciągu ostatniej dekady miastem bardziej międzynarodowym i przyjezdny może znaleźć większość napisów na ulicy w języku angielskim. Jednak osoba nie potrafiąca czytać nie będzie się tu czuła tak swobodnie jak w mieście europejskim, gdzie przynajmniej może przeliterować nieznany napis.
Poczucie tymczasowości
Japończycy są wychowani w poczuciu nietrwałości i przemijania. Ich symbolem są kwitnące kwiaty wiśni. Sezon kwitnienia wiśni, zwanej sakurą, przybiera charakter niemalże święta narodowego. Rozpoczyna się wówczas rok finansowy i rok szkolny. Sakura nie daje owoców, a jej kwiaty kwitną w Tokio tylko kilka dni na początku kwietnia. W ciągu krótkiego czasu kwitnienia bladoróżowych kwiatów w całej Japonii organizowane są festyny i pikniki. Ludzie rozpościerają maty pod tonącymi w kwiatach drzewami i racząc się jedzeniem oraz ryżową wódką sake, podziwiają opadające płatki kwiatów, symbol przemijania. Wzruszają ich nie same kwiaty, ale moment ich opadania na ziemię. Spadające jak płatki śniegu kwiaty wiśni przypominają mijające życie.Poczucie nietrwałości związane jest chyba częściowo z nawiedzającymi Japonię trzęsieniami ziemi. Archipelag japoński leży na kilku zachodzących na siebie płytach tektonicznych, co sprawia że cała Japonia jest obszarem bardzo aktywnym sejsmicznie. W ciągu 10 pierwszych miesięcy 2005 roku w całym kraju miało miejsce 1,120 trzęsień ziemi o sile ponad 4 stopnie w skali Richtera. Trzęsienie o sile 4 stopni nie powoduje większych zniszczeń. Budynek przypomina podczas takiego trzęsienia bujającą się łódź. Jednak co kilkadziesiąt lat większość regionów Japonii nawiedza silne trzęsienie ziemi o sile ponad 7 stopni, które w ciągu niespełna minuty niszczy okolicę i zabija rzesze ludzi. Kiedy przyjeżdżam do Polski nie mogę wyzbyć się nawyku ustawiania przedmiotów w bezpiecznym miejscu. Mam nawyk stawiania rzeczy głęboko na półce, a nie przy krawędzi, bo przedmioty ustawione na krawędzi mogą spaść. Zazwyczaj nie stawiam kubka z herbatą blisko klawiatury komputera, aby w razie wstrząsu napój nie zalał klawiszy. Kładąc się spać w nowym miejscu rozglądam się czy koło łóżka nie leżą przedmioty, które mogą mi spaść na głowę. Dopiero po kilku dniach dociera do mnie, że jestem w kraju, w którym ziemia się nie trzęsie.
W obawie przed trzęsieniami ziemi w Japonii buduje się domy o lekkiej kontrukcji. Można je porównać do domków letniskowych w Polsce. Ostatnio w Tokio nasiliła się tendencja do budowania solidnych apartamentowców, które są podobno odporne nawet na duże wstrząsy, ale podejrzewam, że ich wytrzymałość sprawdzi się niestety dopiero podczas kataklizmu. Dom i mieszkanie nie należą w Japonii do przedmiotów trwałych lecz wymienialnych. Używane mieszkania i domki tracą bardzo szybko na wartości i rynkowa wartość 20-letniego domku równa jest zeru. Dużo droższa od budowy domu jest działka budowlana, zwłaszcza w regionie Tokio czy Osaki. Jeżeli na działce stoi 20 letni dom to działka warta tyle co ziemia plus koszt usunięcia domu. Ze względu na lekką konstrukcje domy japońskie są praktycznie nieremontowalne. Stary dom trzeba rozebrać i w jego miejscu stawia się nowy. Dom nie jest w związku z tym rzeczą, którą zostawia się następnym pokoleniom. Dzieci nie mogą wręcz mieszkać w domu odziedziczonym po rodzicach, bo taki dom jest zazwyczaj na tyle zniszczony, że trzeba go na nowo odbudować. W odróżnieniu od budowanego na kilka pokoleń domu polskiego dom japoński jest po prostu towarem konsumpcyjnym.
W Tokio jest bardzo mało budynków, które przetrwały czasy wojny. Domy japońskie były budowane tradycyjnie z drewna, a drewniana zabudowa nie przetrwała bombardowań wojennych. Tradycyjne budowle drewniane można obejrzeć w dawnych stolicach Japonii, czyli w Kioto i w Narze, gdzie niektóre z drewnianych światyń buddyjskich mają po kilkaset lat. Tradycyjna technika budownictwa drewnianego jest w Japonii bardzo wysoko rozwinięta, a najwybitniejsi stolarze są prawdziwymi artystami. Najtrwalszym budulcem jest cedr i cyprys. W Narze prowadzone są obecnie prace nad odbudową pochodzącego z 710 roku drewnianego pałacu cesarskiego. Cyprysy wykorzystywane do budowy słupów podporowych muszą mieć co najmniej 400 lat, bo dopiero wówczas drewno nabiera odpowiedniej grubości i twardości. Takich drzew nie ma już w Japonii za wiele.
Swego nie znacie...
Wspólną cecha Polaków i Japończyków jest nieuzasadniony kompleks w stosunku do szeroko rozumianego zachodu. Polacy i Japończycy mają z zasady poczucie niższości w stosunku do krajów Europy Zachniej i Ameryki Północnej. Japoński kompleks dotyczy przede wszystkim stylu życia. Japonia osiagnęła po wojnie ogromny sukces gospodarczy. Rozwinęła precyzyjne i wysokie technologie znane i wykorzystywane w procesach produkcyjnych we wszystkich zakątkach świata. Japonia i Stany Zjednoczone rozwinęły technologie, które z znacznym stopniu przewyższają technologie rozwinięte przez Unię Europejską i amerykańskie media piszą nawet o powiększającej się technicznej przepaści między Japonia i USA z jednej strony oraz Unią Europejską z drugiej. Jednak w pogoni za coraz to dynamiczniejszym rozwojem gospodarczym Japończycy nie stworzyli dotychczas godnego naśladowania wzoru stylu życia.Polacy z kolei czują kompleks w stosunku do wszystkiego co zachodnie i wpatrzeni w materialne zdobycze zachodu zapominają, albo nie doceniają duchowego dorobku własnego kraju. W Japończykach kompleks budzi motywację do intensywniejszych starań o udowodnienie, że są lepszymi co z kolei podsyca przekonanie o niezwykłości narodu japońskiego i niekiedy prowadzi wręcz do ksenofobii. Z moich obserwacji wynika, ze w Polakach kompleks działa zazwyczaj destrukcyjnie i prowadzi najczęściej do negacji wszystkiego co rodzime na rzecz bliżej nieznanych, ale podziwianych wartości zachodnich. W rezultacie mamy lody włoskie, bułkę paryską i śledzia po japońsku. W nałęczowskiej cukierni kupuję zwykle pyszny makowiec po japońsku. Japończycy nie jedzą maku, a śledzie jadają w ilości minimalnej. Sposób przyrządzania śledzi znacznie różni się od polskiego. Kiedy opisałam znajomemu Japończykowi w jaki sposób w Polsce serwowany jest śledź po japońsku, ten zrobił wielkie oczy i zapytał czy taka potrawa jest w ogóle zjadliwa.
Jednym z najpopularniejszych od ok. 6 lat programów w japońskiej telewizji publicznej NHK jest prezentowany we wtorek w nocy „Projekt X”. Jest to program, w którym prezentowane są największe osiągnięcia powojennej Japonii. Są wśród nich światowe sukcesy jak rozpowszechnienie mikroprocesorów i walkmanów przez firmę Sony, budowa pociągów szybkiej linii shinkansen czy gospodarcza ekspansja producenta samochodów Toyoty. Ale obok znanych na całym świecie osiągnięć prezentowane są również mniejsze sukcesy o zasięgu krajowym jak przeprowadzony po wojnie program szczepień powszechnych czy wyhodowanie nowej odmiany jabłek. „Projekt X” jest odpowiedzią publicznej telewizji na brak dumy narodowej wśród Japończyków i ich kompleks w stosunku do zachodu. W ramach przeciwdziałania malejącemu poczuciu własnej wartości wśród młodych ludzi na pędzących z szybkością 240 km na godzinę pociągach shinkansen wypisano nawet po angielsku napis „Ambitious Japan”, czyli „ambitna Japonia”.
„Projek X” w niedługim czasie stał się jednym z najbardziej oglądanych programów telewizyjnych. Śpiewana przez znaną piosenkarkę Miyuki Nakajima, która jest japońskim odpowiednikiem Ewy Demarczyk, piosenka do programu zajęła niespodziewanie najwyższe notowania na liście przebojów. Mój mąż, który zajmuje stanowisko kierownicze w jednej z największych gazet japońskich, bardzo lubi „Projekt X” i kilka razy pytał mnie dlaczego w Polsce nie ma odpowiednika programu prezentującego najważniejsze polskie osiągnięcia. Mąż jest z wykształcenia historykiem, specjalizującym się w historii Europy Środkowej. Odszyfrowanie enigmy, odkrycie wykrywacza min i wypracowanie używanego do dziś na całym świecie sposobu produkcji stali nierdzewnej (kilkakrotnie spotykałam się w Tokio z Michaelem Sendzimirem, synem Tadeusza, który powiedział mi, że jeden z 30 patentów jego ojca stosowany jest w produkcji 90% stali nierdzewnej na świecie) oraz powstanie w czasach komunistycznych związku zawodowego Solidarność i bezkrwawa, polska rewolucja społeczna, która przyczyniła się do upadku ZSRR to dla mojego męża wystarczające polskie osiagnięcia, na których podstawie można stworzyć pierwsze odcinki polskiej wersji „Projektu X”. Mąż namawiał mnie nawet żebym napisała o tym do swoich znajomych w TVP, bo jest przekonany, ze oni uznają to za świetny pomysł na zrobienie ciekawego programu.
W połowie grudnia 2005 byłam na pięknej Wigilii Starego Miasta w Lublinie. Pomysł zorganizowania Wigilii to inicjatywa mieszkańców Lublina. Wigilijny festyn odbył się w zeszłym roku po raz szósty. W jego zorganizowniu wzięło w sumie udział ok. 80 instytucji i organizacji. Głównym koordynatorem był przeor o. Dominkanów w Lublinie o. Hieronim Kaczmarek. Opruszona świeżym śniegiem bazylika o. Dominikanów była zresztą sercem imprezy. Program Wigilii był bardzo bogaty. Obejmował jarmark, ubieranie choinek, piękne kolędowanie aktorów z Teatru im. H. Ch. Andersena, montaż słowno-muzyczny i mszę w bazylice pod przewodnictwem księdza biskupa Bolesława Pylaka. Uczestnicy Wigilii ubierali wspólnie stół wigilijny i dzielili się opłatkiem. Mikołaj rozdawał dzieciom prezenty, a zmarznięci mogli się rozgrzać pijąc serwowany z wojskowych kotłów czerwony barszczyk. Przez cały wieczór można było słuchać zespołów śpiewających stare, polskie kolędy i pastorałki. Były to dla mnie pierwsze od 10 lat święta w Polsce i tym bardziej wzruszył mnie wspólny stół i opłatek, kolędy, do których tęsknię w czasie świąt spędzanych za granicą najbardziej i ciepła, świąteczna atmosfera, której nigdy nie odczułam podczas skomercjalizowanych świąt w Japonii.
Podczas tej pięknej Wigilii zadziwił mnie brak polskiej flagi na gmachu Trybunału w Lublinie. Urząd miejski był współorganizatorem Wigilii. Jednak nad wejściem do Trybunału powiewało tylko kilka niebieskich flag Unii Europejskiej. Pod hasłem „Święta w Europie” na stolikach przed budynkiem Urzędu Stanu Cywilnego można było natomiast zobaczyć małe flagi innych krajów Unii, powtykane w ich narodowe, świąteczne potrawy. Szkoda, że zabrakło symboli regionalnych i narodowych, bo flaga Unii Europejskiej jest tylko atrapą, która sama w sobie nie ma żadnego znaczenia. Stanowi tylko oprawę, dla swoich części składowych, czyli kultur poszczególnych krajów członkowskich. Unia szanuje zresztą tylko tych którzy szanują samych siebie.
Po Wigilii Starego Miasta mój 5 letni syn zobaczył na wystawie sklepu koszulki z godłem Polski i herbem Lublina. Poprosił żebym kupiła mu obydwie. Zakłada je codziennie na zmianę na wierzchnie ubranie. Adaś bardzo lubi i Japonię i Polskę. Lubi polską muzykę ludową i jest dumny kiedy widzi w Polsce japoński sprzęt elektroniczny oraz samochody. Mój syn chodzi do japońskiego przedszkola, ale co roku przynajmniej raz przyjeżdża do Polski. Jest dwujęzyczny i dwukulturowy. Przywiązania do obydwu krajów nauczyliśmy go wspólnie z mężem. Nie była to nauka polegająca na rygorystycznym nakazywaniu czy zakazywaniu, lecz pokazywaniu różnych, czasami zupełnie przeciwstawnych wzorców kulturowych i symboli. Moi znajomi w Polsce i w Japonii wyrażają niekiedy zdziwienie, że syn mówi tak samo płynnie po polsku i po japońsku. Doświadczenie macierzyństwa nauczyło mnie, że dzieci są bardzo chłonne i zwracają uwagę nie tylko na to co im mówimy, ale na sposób, w jaki mówimy. Doskonale wyczuwają stosunek emocjonalny rodziców do różnych osób i sytuacji. Są poza tym wspaniałymi obserwatorami.
W zeszłym roku syn zauważył w sklepie naszywki z godłem Polski i poprosił abym mu je kupiła. W dniu wylotu do Japonii chciał żebym przyczepiła sobie i jemu godło polskie do ubrania. Tak ozdobieni mieliśmy odbyć długą podróż na Daleki Wschód. Muszę przyznać, że perspektywa podróżowania z godłem polskim na piersi nie wywołała we mnie początkowo euforii. Jednak kiedy się przemogłam i doleciałam do Tokio w ubraniu przypominjącym strój polskiej drużyny sportowej zrozumiałam, że 5-letni Adaś nauczył mnie odwagi i konsekwencji, czyli tego, czego sama wcześniej go uczyłam.
"Gazeta Klubu Polskiego w Japonii" nr 1 (46) luty 2006