Galeria
Urodzony we Wrocławiu 28 lutego 1961 r. Cała edukacja, zakończona formalnie na Politechnice Wrocławskiej, też miała miejsce we Wrocławiu. Po studiach ukończone szkolenie wojskowe w Legnicy i „pseudo” służba we Wrocławiu polegająca na chodzeniu do jednostki jak do pracy, od 8-mej do 16-tej. 13 Maja 1989 r. wyjazd do Anglii na szkolenie w Photo-Me International, oraz w celu oczekiwania na wizę do pracy w Japonii, w firmie należącej do grupy Photo-Me. 8 stycznia 1990 r. wyjazd do Japonii w celu podjęcia pracy w Nippon Auto-Photo K.K.
POLONIA JAPONICA: Na początku chciałabym zapytać, jak długo mieszkasz w Japonii i jak to się stało, że tutaj przyjechałeś?
Jacek Kostrzewski: W Japonii znalazłem się w styczniu 1990 r., czyli troszeczkę ponad 28 lat temu. Cała przygoda zaczęła się od ogłoszenia w czasopiśmie „Radar” o pracy dla dwóch inżynierów w międzynarodowej firmie w Japonii, które dostarczył mi sąsiad wiedzący dokładnie o moich zainteresowaniach tym krajem. Widząc to ogłoszenie oczy mi wyszły z orbit, bo napisał je Polak pełniący wówczas rolę dyrektora firmy, a ja od lat marzyłem o wyjeździe do Japonii. Na dodatek akurat kończyła mi się „służba wojskowa”, a i wykształcenie zdobyte na wydziale elektroniki pasowało jak ulał do zapotrzebowania wyrażonego w ogłoszeniu. Pierwsze oszołomienie uległo potrosze zwątpieniu, bo przecież gazeta miała ogólnopolski zasięg, więc i chętnych było pewnie setki. Również realia tamtych czasów były takie, że trzeba było jeszcze na wyjazd zagraniczny „zdobyć” paszport. Obawiałem się więc, że jako świeżo upieczony „bażant” tak szybko paszportu nie dostanę. No cóż, jak się w końcu okazało szczęście dopisało mi w obu przypadkach. W liście do dyrektora zgłaszającym moją kandydaturę opisałem nie tylko moje kwalifikacje, ale również i prywatne zainteresowanie Japonią, a nawet to że korespondowałem wtedy ze swoją pen-pal’ową japońską koleżanką. Jak się później okazało był to główny powód wybrania mnie spośród wielu kandydatów. Właśnie nie jakieś wykształcenie, czy też doświadczenie, ale znajomość kogoś z Japonii i zainteresowanie tym krajem. Co do paszportu, to odbyłem jedną nieoficjalną wizytę u ówczesnego dowódcy jednostki, do której jeździłem w ramach mojego szkolenia obronnego i wytłumaczyłem mu w jakiej jestem sytuacji, a raczej przed jaką szansą stoję, no i on od ręki wpisał mi w książeczce wojskowej pozwolenie na wydanie paszportu. Powiedział mi, że ma syna, trochę młodszego ode mnie i też chciałby, aby jemu się taka okazja przytrafiła.
PJ: Czy wcześniej mieszkałeś już gdzieś za granicą, czy też przyjechałeś do Japonii z Polski?
J.K: Zanim przyjechałem do Japonii osiem miesięcy spędziłem w Anglii i mam z niej wiele miłych wspomnień. Mieszkałem tam z kolegą Krzyśkiem z Gdyni, który podobnie jak ja wybrany został na wyjazd do Japonii z tego samego ogłoszenia. Mieliśmy do dyspozycji firmowy samochód i w każdy niemal weekend gdzieś jeździliśmy, zwiedzając Wyspy wzdłuż i wszerz. Bardzo dobre to było doświadczenie, bo i z języka mogliśmy się podszkolić i poznać pracę w międzynarodowej korporacji, z którą zetknąłem się po raz pierwszy.
PJ: Wiele osób w Polsce interesuje się Japonią i dlatego pragną tutaj przyjechać. Wspomniałeś już, że też interesowałeś się Krajem Kwitnącej Wiśni i że nawet korespondowałeś z Japonką. Mógłbyś o tym opowiedzieć? Od kiedy miałeś takie zainteresowania? Czy może wcześniej też uczyłeś się języka japońskiego?
J.K: No tak, już od dziecka niemalże! Pierwsze wspomnienia jakie o Japonii mam to czarno-biały film o masażyście Zatōichi („Zatoichi”), który zrobił na mnie niesamowite wrażenie pokonując sprawnie swoich oponentów, pomimo tego że był niewidomy. Później, już w Japonii, obejrzałem chyba wszystkie kolejne wersje tej opowieści, włącznie z ostatnią, gdzie główną rolę gra Beat Takeshi (Kitano Takeshi). Były też inne filmy, szczególnie te najbardziej znane za granicą, czyli Kurosawy, z których zrodziło się we mnie wyobrażenie samuraja, granego w jego filmach przez Toshiro Mifune (Mifune Toshirō). Jeszcze teraz uważam, że jest (był) on jednym z najlepszych aktorów wcielających się w samurajskie role.
Czytałem też jakieś książki o Japonii, ale było ich w tym czasie w Polsce bardzo niewiele. Najbardziej utkwiła mi w pamięci historia Japonii z tą jej orientalną oryginalnością.
Na studiach znalazłem w „Radarze” (znów ten „Radar”!) adres Japonki, chcącej nawiązać z kimś ze świata korespondencję. Nie mając wiele nadziei napisałem do niej łamaną angielszczyzną list. Po ładnych kilku tygodniach, ku mojej wielkiej radości i pewnym też zdumieniu, otrzymałem odpowiedź! Wprawdzie nie była to dokładnie ta Japonka, do której napisałem ale jej koleżanka, bo odbiorczyni mojego listu nie była po prostu w stanie na wszystkie listy otrzymane ze świata odpowiedzieć, więc je porozdawała. I tak zaczęła się nasza listowna przyjaźń, która – nigdy bym wtedy nie przypuszczał – doprowadzi do mojego wyjazdu do Japonii
Jeśli chodzi o język, to niestety liznąłem go jedynie troszeczkę podczas moich treningów judo, kolejnej japońskiej pasji, której byłem wierny przez prawie siedem lat jako nastolatek. Nie było tego oczywiście wiele, ale nawet jakbym chciał się uczyć to i tak perspektywy były marne w tamtych czasach, bo ani kursów żadnych nie było, ani podręczników. To nie to co teraz, kiedy wszystko mamy dostępne pod palcami klawiatury.
PJ: Pamiętam też ten film o Zatōichi, wtedy oferta filmowa nie była zbyt obszerna... Również mnie zainteresował. Nawiązując do Twojego przyjazdu do Japonii ponad 28 lat temu, to chociaż nie był on przypadkowy, to na początku pewnie nie sądziłeś, że tutaj zamieszkasz. Jednak po pewnym czasie zadomowiłeś się w Japonii, założyłeś rodzinę. Czy mógłbyś o tym opowiedziedzieć?
J.K.: Trochę długo mi zajęło, żeby się rodzinnie „zakotwiczyć”, ale w końcu znalazłem partnerkę swojego życia, Poppy, która jest .... z Indonezji! Takie to nam życie figle płata. Polak zakochany w Japonii żeni się z Indonezyjką. No cóż, jak widać Japonia to jeden z elementów mojego generalnego zainteresowania i lubości z jaką traktuję Azję. Mamy wspólnego synka Wojtka Ken’a i troje dorosłych dzieci Poppy z pierwszego małżeństwa. Rodzinka jest w tej chwili rozproszona, bo córka mieszka w Indonezji i pewnie niedługo dołączy do niej najstarszy syn. Lubimy żartować ze sobą, że wiele nas łączy, szczególnie biało-czerwona flaga (część Indonezji jest na południowej półkuli, wiec ich flaga jest do góry nogami, czyli czerwono-biała). Ale żeby było sprawiedliwie mamy teraz flagę z czerwonym kołem na białym tle. Można sobie więc wyobrazić multi-kulti w jakim razem żyjemy, a co najlepsze jest nam z tym dobrze.
Mówimy głównie łamanym japońskim, który już niedługo Wojtek zacznie nam poprawiać (jest teraz pierwszoklasistą), jak również po angielsku, no i oczywiście czasami też po polsku (ja z Wojtkiem) i po indonezyjsku (Poppy z Wojtkiem i jego rodzeństwem). Tak naprawdę to jest z tego jedna wielka mieszanina ...
Aya, córka Poppy mieszka w Indonezji, skończyła tam uniwersytet i jest w tej chwili w trakcie poszukiwania pracy. Najstarszy syn Acha, skończył tokijski Mode Gakuen (Mōdo Gakuen) i dorabia jako zapalony fotograf. Młodszy syn Akira idzie w tym roku na studia, ale jeszcze nie wiadomo, gdzie mu się uda dostać. Jeden egzamin już zdał, a jeszcze następne przed nim.
1. Rodzinka w komplecie plus Maki na dole i Aiko w samym środku
2. Rozpoczęcie szkoły Wojtka
PJ: Co sądzisz z doświadczenia o tzw. małżeństwach mieszanych? Czy uważasz, że różnice kulturowe mają wpływ za małżeństwo, np. że je wzbogacają, albo przeciwnie – utrudniają komunikację?
J.K.: Zacznę od stereotypu: każde małżeństwo to jest kompromis. Żyjąc w pojedynkę robi się rzeczy, na które nie ma miejsca w związku z partnerką i vice-versa, mając kogoś bliskiego można doświadczać rzeczy, o których nie myśli się w ogóle będąc singlem. Mam wrażenie, że na ten temat tyle jest opinii, ile ludzi żyjących w związkach mieszanych i tak, jak z wieloma innymi rzeczami, prawda leży gdzieś po środku. Odstawiając na bok sferę uczuciową, dzięki której pochodzenie partnerki nie ma supełnie żadnego znaczenia, cała reszta naszej osobowości poddana jest niesamowitym siłom pływowym (tidal forces), oddziałującym we wszystkich kierunkach. Tak więc poznajemy nowy język, nową kuchnię (tą domową), nowy kraj (odwiedzając rodzinne strony żony), nowe zwyczaje i nowych ludzi. Z pewnością są to elementy wzbogacające małżeństwo, w trudnej czasami do wyobrażenia skali, szczególnie dla ludzi „zasiedziałych” w swoich własnych krajach. Z drugiej strony zaś, mając na stałe zakodowane od dzieciństwa zachowania, sposoby myślenia i wzorce na funkcjonowanie społeczeństwa i związku, komunikacja może być bardzo trudna i dochodzić może do nieporozumień co, jak się łatwo domyślamy ujmuje wzajemnym relacjom. W niektórych małżeństwach mieszanych wylęgnąć się też może konflikt mający swoje źródła w jakże silnym memie, jakim jest religia. W takich przypadkach, albo w ogóle nie dochodzi do uformalnienia związku, albo jeden z partnerów musi (jestem pewien że jedynie formalnie), dokonać konwersji. Mnie osobiście ten problem nie dotknął, bo jestem ateistą, a z Poppy jest taka muzułmanka jak ze mnie ksiądz. Ale mimo tego, jest tutaj źródło poczucia pewnej straty, bo na przykład na Popince choinka w domu nie robi żadnego wrażenia, a ja z kolei nie mogę pojąć dlaczego podczas Ramadanu odkłada się jedzenie na noc? I tutaj trzeba zrobić ukłon w stronę tolerancji, będącej oczywiście częścią wyżej wspomnianego kompromisu. Reasumując, z mojego punktu zasiedzenia uważam, że jak najbardziej, mieszanie kulturowe jest czymś „zdrowym” i bardziej wzbogacającym nas samych jak i również nasze najbliższe otoczenie – rodzinę, przyjaciół, sąsiedztwo. Gdyby nie moja japońska życiowa przygoda, moi rodzice, siostra, dalsza rodzina i przyjaciele pewnie nigdy nie mieliby okazji poznać ani Japonii, ani też w pewnym sensie szerokiego świata. Oglądanie telewizji i czytanie książek daje nam jakieś wyobrażenie, ale nie ma to co kontakt z kimś, kogo się dobrze zna.
3. Kioto
PJ: Twoja żona jest innej narodowości, ale nie jest Japonką. Czy trudno było małżeństwu obcokrajowców osiąść w Japonii i jakie problemy trzeba było przezwyciężać?
J.K.: My oboje znaleźliśmy się w Japonii osobno, więc raczej mogę powiedzieć jak się w Japonii żyje. Jak zapewnie większość z nas wie, wygodnie się tutaj żyje i jeśli się ma zapewnione środki utrzymania, czyli na przykład pracę, to łatwo się do tych japońskich wygód przyzwyczaić. Japonia jest bardzo dobrze zorganizowana, jest tutaj bezpiecznie, a ludzie generalnie są albo przyjaźnie nastawieni, albo przynajmniej nie okazują swojej niechęci do obcokrajowców. Kraj jest piękny, rozległy, z bardzo ciekawą kulturą i obyczajowością, ze zdrową i smaczną kuchnią i z wieloma innymi zaletami. Biorąc to wszystko pod uwagę z pewnością łatwo tu osiąść.
Z drugiej strony jednak mamy ogromną barierę językową, kulturową i obyczajową, które naprawdę czasami trudno pokonać. Ja na przykład, pomimo płynności posługiwania się mówionym językiem japońskim jestem prawie analfabetą, jeśli chodzi o język pisany. I zapewniam, że nie jestem jedynym takim obcokrajowcem! Na szczęście Wojtuś właśnie rozpoczął swoją edukację i mam zamiar w końcu razem z nim doszkolić się z japońskiego.
Większość obcokrajowców których znam, albo pracuje w międzynarodowych korporacjach albo prowadzi swoje własne biznesy, ale pewnie są też pracujący w japońskich firmach, chociaż słyszałem nie raz o trudnościach w dostosowaniu się do typowo japońskiego środowiska pracy.
Niektórym zupełnie nie odpowiada japońska kuchnia, z czym według mnie łatwo sobie poradzić bo w większych miastach japońskich wiele jest międzynarodowych restauracji.
Tak więc wracając do pytania, nie było nam trudno osiąść tutaj na stałe, ale to pewnie też dlatego, że jeszcze przed przyjazdem oboje bardzo szeroko interesowaliśmy się Japonią. Poppy uczyła się sama japońskiego, a później uczyła też indonezyjskich studentów, a mnie jak już wspominałem, od dzieciństwa coś tutaj ciągnęło. Wizę pobytową miałem od samego początku, a Popinka, po wygaśnięciu jej wizy studenckiej, dostała pobytową dzięki pomocy moich znajomych.
PJ: Myślę, że obecnie jest coraz więcej obcokrajowców pracujących w japońskich firmach, ja też w takiej pracuję. Ciekawa jestem, czy miałeś jakieś specjalne trudności z racji bycia obcokrajowcem w Japonii i na kogo mogłeś wtedy liczyć? Czy masz przyjaciół Japończyków?
J.K.: Nie miałem specjalnych trudności, ale były momenty, kiedy przydała mi się pomoc znajomych i przyjaciół, np Stacha i jego żony. Z kolei nasi japońscy przyjaciele, Maki i jej mąż, wsparli mnie, gdy wizy dla Poppy dzieci nie zostały przyznane z powodu błahego błędu, jaki zrobiłem w aplikacji, nie wpisując gdzie jej dzieci miały się uczyć. Oczywiste, że w szkole!
Mam kilkoro japońskich przyjaciół i bardzo się cieszę z ich przyjaźni. Urara i Yakushiji na przykład mieszkają w Nagoi i czasami ich odwiedzamy. Yakushiji jest specjalistą od tam (zapór wodnych na rzekach) i często jeździ do różnych oryginalnych miejsc w Afryce i Azji prowadząc projekty budów tychże tam. Urara dojeżdża do niego czasami, jak załatwi sobie pracę jako wolontariuszka w JICA. Spędzamy u nich od czasu do czasu kilka dni, zawsze w miłej, niemalże rodzinnej atmosferze. Oni są oryginalnie przyjaciółmi Poppy, bo jeden z projektów Yakushiji wyniósł ich do Indonezji.
Wyżej wspomniana Maki oraz jej mąż Masahiro, syn Takashi i córka Aiko to nasza zaprzyjaźniona rodzina, mieszkająca tak jak my w Saitamie. Przez wiele lat należeli oni do tzw. „Home Stay Program”, to znaczy byli zarejestrowani jako rodzina przyjmująca na krótki okres młodych ludzi w ramach poznania życia w Japonii. Mają w domu dwie wielkie mapy na ścianie ze zdjęciami ich gości i zaznaczonymi krajami, z których przyjechali. Z wieloma z nich ciągle utrzymują kontakty, jak na przykład z Krzysztofem z Nowego Yorku (syn polsko–holenderskich rodziców), który kiedyś bawił się z Aiko i Takahashim, jak byli szkrabami, a niedawno przyjeżdżał tu na śluby obojga. Wiele razy gościliśmy u nich na międzynarodowych bonenkajach i nie tylko, a Maki często wpada do nas sprawdzić, ile urósł Wojtek.
Po drodze było też wielu znajomych bliższych i dalszych, z którymi kontakty się rozluźnily nie tyle z powodu oziębienia, ale zwykłego braku czasu, zrabowanego nam przez zwykłe obowiązki domowe.
Obecnie mam też znajome grupy mam dzieci, z którymi Wojtuś chodził do przedszkola, a teraz do szkoły. Muszę czasami wyręczyć Poppy w obowiązkach związanych ze szkołą, ale też i chętnie uczestniczę w różnych grupowych zajęciach. Gram też regularnie w tenisa stołowego w dwóch grupach oraz w siatkówkę z mamami dzieciaków z podstawówki Wojtka, dzięki czemu moje znajomości i przyjaźnie rozszerzyły się jeszcze bardziej.
4. Bonenkai grupy siatkarskiej
PJ: Ja również odnoszę wrażenie, że na Japończyków można w wielu sytuacjach liczyć. Jak widać z Twojego opowiadania, dzięki dzieciom oraz różnego rodzaju aktywności rozszerzył się krąg Twoich znajomych i to bardzo wzbogaca życie. Jednak w dni powszednie głównie przebywasz w pracy. Jak wspomniałeś, pracujesz w Japonii zawodowo od wielu lat. Czy jest to firma japońska, czy też zagraniczna? Czy mógłbyś opowiedzieć o swojej pracy?
J.K.: No tak, zasiedziałem się w tej mojej firmie od dnia kiedy opuściłem Polskę. Najpierw w Photo-Me w Anglii, a później, aż do dzisiaj w jej filii Nippon Auto-Photo K.K. Oficjalnie jestem tzw. IT manager, czyli zajmuję się w firmie wszystkim, co dotyczy IT. Firma nasza nie jest ani duża, ani technologicznie zaawansowana, więc większość mojej pracy to generalnie rutyna. Aczkolwiek jak wszyscy wiemy technologia, szczególnie komputerowa, zmienia się tak szybko, że bez doszkalania się trudno sobie z tym trędem poradzić. Uczestniczę więc czasami w szkoleniach, kursach czy też seminariach, dokształcam się też oczywiście sam przez Internet i to jest w mojej pracy najfajniejsze – ciągła nauka. Oprócz części administracyjnej zasobów informatycznych, moje zadania mają też często charakter software-owy, głównie dewelopment i utrzymanie w ruchu systemów wewnętrznych firmy.
Głównym biznesem firmy jest sprzedaż fotografii typu ID (ale nie tylko) z automatów, które często widzimy na stacjach, czy też w niektórych sklepach. Są to zdjęcia do paszportów, kart identyfikacyjnych, praw jazdy, CV, itp. Biznes stary i niestety powoli się już kończy, ale ciągle jeszcze w ruchu. Atmosfera w firmie jest generalnie fajna, a to głównie dlatego, że to firma międzynarodowa, której właściciele i dyrekcja nie są Japończykami. Trudno mi tak naprawdę porównywać naszą firmę do firm stricte japońskich, bo nigdy w takich nie pracowałem, ale mam przesłanki do stwierdzenia, że zarówno atmosfera jak i warunki pracy są zupełnie inne. Oczywiście Japończyk w japońskiej firmie może się czuć zupełnie tak samo jak ja w naszej, ale obcokrajowiec pewnie miałby już inne odczucia.
Fajnie mam też z powodu bliskości firmy do domu i tak na przykład dojazd zajmuje mi około 10 minut rowerem, dzięki czemu lunch jem sobie spokojnie w domu. Nie tracę więc czasu w pociągach, nie narażam się na stres związany z tłumem, ani na choroby w okresie grypowym.
PJ: Chociaż nie pracujesz w firmie zarządzanej przez Japończyków, to jednak jest to praca w Japonii, poza tym masz na pewno kontakty z firmami japońskimi. Jak Twoim zdaniem firmy japońskie i zagraniczne traktują tutaj swoich pracowników?
J.K.: Chyba nie będę w stanie na to pytanie rzeczowo odpowiedzieć, bo cała moja profesjonalna kariera oparta jest na pracy w jednej firmie. Pewne jest dla mnie to, że w Japonii nawet firmy zagraniczne nie traktują swoich pracowników tak bezpardonowo jak na Zachodzie. Nie ma generalnie masowych zwolnień (chyba, że biznes upadł całkowicie). Zaczynając pracę na dole można ją zakończyć na samym szczycie w hierarhii firmy. Mając pełne zatrudnienie tzw. salaryman jest w stanie utrzymać swoją rodzinę, biorąc pożyczki w banku na dom i samochód, dzięki właśnie stabilności pracy, jaką oferują japońskie firmy.
Oczywiście są też i ciemne strony, takie jak długie godziny pracy, brak wynagrodzenia za nadgodziny, czy też krótkie urlopy, które nawiasem mówiąc są wyborem samych pracowników, aczkolwiek presja środowiska ma też na to wpływ. Słyszy się też o przypadkach śmierci z przepracowania – karoshi. Dla nas, przybyszów zza morza, wydaje się to niepojęte, ale w końcu to jest ich kraj, a oni wcale nie muszą być tacy sami jak my, przynajmniej u siebie.
PJ: Czy Twoja żona także pracuje?
J.K.: Tak, Popinka zrobiła licencję opiekuna turystów – żeby dokładnie oddzielić to od licencji pełnego przewodnika, która jest niezmiernie trudna do zdobycia. Ma kontakt z indonezyjską firmą turystyczną i oprowadza grupy przyjeżdżające tutaj na wycieczki. Praca męcząca i odpowiedzialna, ale i bardzo satysfakcjonująca, głównie ze względu na możliwość zwiedzenia Japonii. Niestety łączy się ona również z domowym czatowaniem smartfonem z potencjalnymi klientami, w czasie którego musi odpowiadać na różne zapytania i dogrywać programy wycieczek, coś co nie zawsze kończy się przyjazdem turystów i za co nie ma niestety kasy.
PJ: Oboje pracujecie zawodowo, jak zatem radzicie sobie z opieką nad dziećmi? Do jakich szkół uczęszczają dzieci? Czy zdobywają edukację taką jak dzieci japońskie?
J.K.: Jak już wspomniałem wcześniej został jeszcze do wyedukowania Akira, który zaczyna w tym roku studia, no i Wojtuś – pierwszoklasista. Akira mierzy na Tsukuba University, ale czy mu się uda dowiemy się za jakiś czas. Jeśli nie, to już ma zaklepany inny uniwersytet, tym razem w Tokio.Tak więc opieka dotyczy tylko Wojtka, uczęszczającego do publicznej szkoły japońskiej, czyli z definicji niedaleko od domu. Po szkole ma świetlicę, dzięki czemu generalnie opieka jest zapewniona, a w dni kiedy ma wolne jakoś radzimy sobie z domowym planem, z tym kto kiedy się nim zajmuje. Nawet jak Popinka jest w rozjazdach dajemy sobie radę, bo często tak jest, że jego starsi bracia mogą się nim zająć. W razie czego ja, mając blisko do domu, poświęcić mogę 2-3 godziny jak sytuacja tego wymaga.
5. Przed treningiem aikido
PJ.: Masz dzieci, więc na pewno znasz dobrze japońskie szkoły. Co sądzisz o japońskim szkolnictwie?
J.K.: Zawsze trudne są takie generalne pytania. Moje prawdziwe doświadczenie z japońskim szkolnictwem dopiero się zaczęło, więc chyba nic rzeczowego tutaj nie przedstawię. Najważniejszą i niepodważalną zaletą japońskich szkół, przynajmniej w porównaniu z polskimi, jest absolutny brak religii, ani jakichkolwiek symboli religijnych. Przynajmniej tutaj konstytucja działa!
Co do sposobu nauczania i programu to naprawdę niewiele wiem, ale myślę że organizacja jest całkiem dobra. Każdy pierwszoklasista ma żółtą czapkę na głowie i tornister powleczony także żółtym pokrowcem dla lepszej widoczności. Dzieci idą do szkoły w grupach, które zbierają się rano przed domem i które prowadzą najstarsi uczniowie, zawsze tą samą, wyznaczoną przez szkołę drogą. Rano niektóre z ulic są nawet zamknięte dla ruchu samochodowego, a przejścia przez ulicę nadzorują wolontariusze i rodzice z chorągiewkami. Ci ostatni robią to według wcześniej ustalonego planu – sam miałem taki flagowy dyżur w listopadzie i następny będzie w kwietniu. Prowadzący grupę nie może wyruszyć zanim zbiorą się wszyscy uczniowie, a w przypadku kiedy dziecko zachoruje grupowy zanosi do szkoły jego dzienniczek z notatką od rodziców. Podobnie jest z powrotem do domu czy przejściem do świetlicy – dzieci idą wyznaczonym szlakiem i jeśli tylko dziecko nie pojawi się na czas w świetlicy od razu jest telefon do rodzica.
Myślę, że z czasem moje doświadczenie na ten temat wzrośnie, ale póki co nie mam na co narzekać.
PJ: Przypomniałeś mi czasy, kiedy ja miałam tutaj dziecko w szkole podstawowej! Kontynuując jeszcze temat dzieci – niektórzy krytycznie wyrażają się o wychowywaniu dzieci w Japonii. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?
J.K.: No niestety, ze smutkiem muszę stwierdzić, że nie raz przeszła mi przez głowę myśl o jakichś podstawowych brakach w wychowywaniu dzieci w Japonii. Głównie po kolejnych wiadomościach o samobójstwie dziecka. Oczywiście częścią problemu jest znęcanie się nad ofiarą w szkole, ale główną chyba brak komunikacji pomiędzy dzieckiem i rodzicami. Nie wiem jak to komentować, ale jeśli po fakcie rodzice mówią, że nie mieli zielonego pojęcia o kłopotach dziecka, to coś jest fundamentalnie nie w porządku. Słyszy się o ignorowaniu sygnałów przez nauczycieli, którzy być może sami zapracowani nie zauważają ich, ale jak rodzic nie zdaje sobie sprawy z jakichś głębokich kłopotów dziecka, to to już jest nie do przyjęcia.
Ze swoich obserwacji wnioskuję też, że japońscy rodzice nie okazują dziecku tyle czułości, ile na przykład zaobserwowałem, że okazują w Polsce. Zawsze uważałem, że jest to tak podstawowa potrzeba dziecka, jak mleko matki. Z drugiej strony rzadko się też widzi mamy Japonki wydzierające się na swoje latorośla jak tylko coś zbroją. Może jest to moja subiektywna obserwacja, ale mam wrażenie, że dzięki temu to społeczeństwo wydaje się być obcokrajowcom jakieś takie chłodne.
PJ: Czy jesteś zaangażowany w działalność w jakichś instytucjach w Japonii związanych z Polską, np w PCCIJ (Polish Chamber of Commerce and Industry in Japan), itp.?
J.K.: Nie, nie działam w żadnej takiej instytucji. Nie dlatego, żebym od tego specjalnie stronił, ale po prostu nie ma na wszystko czasu.
PJ: W jakim środowisku głównie się obracasz? Czy czujesz się swobodnie wśród osób różnych nacji, w tym Japończyków?
J.K.: Od momentu narodzin Wojtusia moje codzienne środowisko to praca – czyli Japończycy, Anglik, Francuzi i Polacy. Dwa razy w tygodniu gram w tenisa stołowego – czyli znajomi Japończycy, raz w tygodniu siatkówka – też Japończycy, właściwie Japonki, bo rzadko dołącza do nas jakiś facet. Do tego dochodzą kontakty z obecną tu Polonią, tzn. czyjeś urodziny albo jakieś inne spotkania, żeby to tak ogólnie ująć. Czasami jak ktoś znajomy ze świata, kto niegdyś mieszkał tutaj dłużej odwiedzi Japonię, to zwykle dołączam na spotkania z takiej okazji. Ci znajomi, którzy się tutaj osiedlili też są w gronie osób, z którymi się czasami spotykam, ale wielokrotnie i oni zajęci są swoimi rodzinami przez co spotkania są raczej sporadyczne. Kiedyś, należąc do koła fotograficznego, miałem też inną grupę znajomych, ale muszę przyznać że już niestety te kontakty się urwały.
PJ: Jesteś zajęty pracą i domem, więc na codzień wolnego czasu nie masz pewno wiele. Jeśli go jednak znajdujesz, to jak spędzasz czas poza pracą? Jakie masz zainteresowania i czy realizujesz swoje pasje?
J.K.: Zainteresowań mam wiele: piwo i telewizor. Żartuję sobie oczywiście. Ci, którzy mnie znają wiedzą o mojej fotograficznej pasji. Towarzyszy mi od czasów studenckich, ale przede wszystkim jako hobby. Kiedyś, jeszcze w Polsce, robiłem czarno-białe fotografie wywołując je samemu w domu. Kontynuowałem to czasochłonne zajęcie również po przyjeździe do Japonii, gdzie fotografowałem amatorskie trupy teatralne. Jednocześnie, należawszy do koła fotograficznego, robiłem wiele zdjęć-przeźroczy – fotografując na ulicach, w różnych miejscach, na festiwalach i robiąc zdjęcia ludzi. W pewnym momencie udało mi się nawiązać kontakt z Polską Agencją Prasową, z którą współpracuję do dziś, robiąc głównie zdjęcia polskim sportowcom na różnych międzynarodowych imprezach. Zaliczyłem do tej pory Mistrzostwa Świata w Siatkówce w 2006 r., Mistrzostwa Świata w Lekkiej Atletyce w Osace w 2007 r., Olimpiadę w Pekinie w 2008 r., Mistrzostwa Świata w Lekkiej Atletyce w Daegu w Korei w 2011 r., a także wiele Pucharów w piłce siatkowej i w innych dyscyplinach, jak karate, judo czy też tenis stołowy. No i muszę powiedzieć, że sprawia mi to wiele radości i satysfakcji. Jeszcze nie wiem, czy „zaliczę” Olimpiadę w Tokio w 2020 r., ale mam taką nadzieję. Jak ktoś ma ochotę obejrzeć trochę moich prac, to zapraszam do skorzystania z linku (PAP Jacek Kostrzewski).
Zdjęcia to też nie wszystko. Lubię także podróże (kto ich nie lubi), ale przyznam się, że od urodzin Wojtka nie za bardzo jest jak wybrać się w drogę ... Lubię inne kultury, obserwacje życia innych ludzi, nowe krajobrazy i ciekawe miejsca. W sumie nic oryginalnego, ale jakże zawsze pouczającego.
Uwielbiam też czytać książki, ale nie tyle beletrystykę, co raczej lektury dzięki którym mogę dowiedzieć się czegoś o świecie. Przestudiowałem całą astronomię dokładnie wsłuchując się w słowa Aleksandra Filipienki, profesora astronomii z Berkeley, z serii wykładów na DVD. Do tego kilka książek na ten sam temat. Przestudiowałem też historię geologiczną Ziemi wraz z rozwojem na niej życia upamiętnionego w skamielinach. Przeczytałem historię starożytnego Egiptu oraz wysłuchałem serii wykładów na ten temat, ponieważ wzbudziła moje zainteresowanie tym, że nadal jest stosunkowo słabo poznana w porównaniu z historią niedawną. Obecnie „studiuję” teorię ewolucji, którą zafascynowałem się przeczytawszy książkę „The Selfish Gene” Richarda Dowkinsa oraz „From Bakteria to Bach” Daniela C. Dennetta o ewolucji świadomości. Brakuje mi jednak trochę podstaw biologii, czyli wiedzy jak zbudowane są dokładnie komórki i jak działają, jednak może tym lepiej, bo nauki nigdy nie ma dość. Świat jest naprawdę ciekawy!
No i jak każdy z nas lubię filmy, muzykę i teatr (kobiety, wino i śpiew – chciałoby się dodać tak z rozpędu, ale chyba nie dodam bo pewnie tutaj nie wypada), ale do teatru nie za bardzo jest gdzie się wybrać. Tokio to nie jest niestety Londyn ani Nowy Jork.
6. Rodzinka za zamku Okazaki
PJ: Jak według Ciebie Japonia zmieniła się w ciągu Twojego tutaj pobytu? Czy wydaje Ci się przyjaznym krajem dla obcokrajowców?
J.K.: To tak jak z ewolucją (śmiech) – nic nie widać na codzień, ale jak porówna się pewne rzeczy sprzed dwudziestu lat do tego co mamy teraz, to od razu widać różnicę. Weźmy na przykład poruszanie się pociągiem. Kiedyś na stacjach przed wejściem stali bileterzy-kasownicy, którzy sprawnymi ruchami kasowali ludziom bilety, takimi podobnymi do nożyczek przyrządami. Na dużych stacjach hałas był przy tym jak w dużym salonie fryzjerskim! Teraz mamy automatyczne bramki, które też same w sobie wyewoluowały z takich prostych mechanicznych, kasujących bilety do nowoczesnych na karty dotykowe, czy też smartfony.
Miasto gdzie mieszkam, Saitama (Saitama-shi) przez ostatnich dwadzieścia lat zmieniło się niesamowicie z prawie wioski do metropolii. Dwadzieścia lat temu niedaleko nas widać było tu i tam pola ryżowe, a teraz wszystko wokół jest zurbanizowane. Tokio samo w sobie też wizualnie się zmienia i przykładów można wskazać wiele, jak np. wybudowanie wieży Tokyo Skytree czy też nowego teatru Kabuki w Ginzie. W krajach rozwiniętych to chyba nic specjalnego, ale pytanie co dzieje się z ludźmi na przykład? Co ze społeczeństwem? Tutaj już jest trochę trudniej o sensowną odpowiedź i pewnie trzeba by przeczytać kilka socjologicznych książek na ten temat, żeby coś mądrego powiedzieć. Mam wrażenie, że takie wydarzenia jak ataki terrorystyczne kultu religijnego Aum Shinrikyo w latach 90., czy też trzęsienia ziemi w Kobe w 1995 r. i połączone z tsunami w 2011 r. w jakimś stopniu wpływają na społeczeństwo i wywołują w nim przemiany. Również Internet i smartfony zmieniają oblicze kraju, szczególnie jego młodej generacji. Kiedyś młodzi ludzie w knajpie ze sobą rozmawiali, a teraz czatują. Słyszy się od ludzi mieszkających tutaj dłużej ode mnie, że kiedyś Japończycy byli generalnie grzeczniejsi na ulicach i w pociągach. Ja osobiście tego nie zauważyłem, może jestem za krótko, może niezbyt często jeżdżę pociągami, a może po prostu dla mnie i tak zatłoczony do granic wagon jakoś nie wydaje się miejscem na kurtuazje.
Innym, zauważalnym przynajmniej poprzez media aspektem jest podejście do energii atomowej po wielkim trzęsieniu ziemi w Tohōku i wywołanym przez tsunami kryzysie nuklearnym w Fukushimie. Z tego co się orientuję, tylko jedna elektrownia atomowa została ponownie uruchomiona po zamknięciu wszystkich w całej Japonii, po katastrofie w Fukushimie. Mam wrażenie, przynajmniej na podstawie rozmów z niektórymi znajomymi, że w Japonii wzrosła świadomość zagrożeń wynikających z energii jądrowej. Japończycy, będąc generalnie narodem bardzo dobrze wykształconym, zdają sobie sprawę z braku alternatywnch czystych i bezpiecznych źródeł energii, więc pewnie po skrupulatnym przestudiowaniu obecnych przepisów bezpiecznego ich użytkowania i dokonaniu niezbędnych zmian z czasem uruchomią kolejne reaktory.
Przez lata Japonia z kraju doskonale kopiującego produkty innych nacji powoli zaczyna wyrastać może nie na lidera, ale na pewno na przodującego w badaniach podstawowych, czego odzwierciedleniem jest seria Nagród Nobla na przestrzeni ostatnich dekad. Jest to pewnie też po części odpowiedzią na pytanie o system nauczania w Japonii.
To, z czym nagminnie Japończycy nie mogą sobie poradzić, to języki obce. Niby w każdej szkole uczą się angielskiego przez wiele lat, a jednak rzadkością jest spotkanie kogoś, kto płynnie posługuje się tym językiem. A może to tak jest, jak kiedyś z naszym rosyjskim w Polsce? Wszyscy się uczyli, a nikt nie potrafił mówić?
PJ: Jak istotne są dla Ciebie kontakty z krajem?
P.K.: W tej chwili są bardzo istotne, ponieważ mam rodziców i jest po co jeździć tam raz do roku. Gdyby nie oni, to z pewnością częstotliwość moich powrotów zmniejszyłaby się kilkakrotnie. Mam jeszcze siostrę i siostrzenicę, z którymi chętnie co roku spotykam się w Polsce, ale po latach to pewnie im będzie łatwiej odwiedzić mnie w Japonii, niż odwrotnie. Przyjaciół też już niewielu zostało, a Ci z którymi utrzymuję stały kontakt, z chęcią przylecą do nas w odwiedziny. Cała reszta to Internet, gdzie znaleźć można wszystko o Polsce i o Polakach w świecie. Świat się naprawdę skurczył.
Do tego dochodzą wydarzenia polityczne ostatnich lat, które z racji odległości i czasu pobytu w Japonii nie powinny mnie już właściwie wiele obchodzić, a jednak budzą we mnie bardzo gorące uczucia. Pewnie chyba jednak za krótko tu jestem! No cóż, świat się zmienia, czasami na lepsze czasami na gorsze, starsze pokolenia ze swoim Zeitgeistem odchodzą, a na ich miejscu pojawiają się młode ze swoimi ideałami i sposobami na życie.
7.Trzy pokolenia Kostrzewskich
PJ: Wspomniałeś, że najprawdopodobniej nie wrócisz nigdy do Polski. Czy zatem uważasz Japonię za swoje miejsce na ziemi? Czy pragniesz mieszkać tutaj także na emeryturze?
J.K.: Tak, z pewnością. Aczkolwiek przyszłości nikt nie jest w stanie przewidzieć, więc nawet jeśli planuję pozostanie w Japonii na stałe, to nie wykluczam inaczej pisanego mi losu. Myślę jednak, że Wojtek, urodziwszy się tutaj zawsze będzie traktował Japonię jako swój dom, a ja będę pewnie chciał być blisko niego. Do kolorowej Indonezji zaś zawsze można wyskoczyć na wakacje!
PJ: Dziękuję za rozmowę.
J.K.: Z przyjemnością!
Rozmawiała Ewa Maria Kido