gazeta.jp Polonia Japonica

Polonijny portal internetowy funkcjonujący w polsko-japońskiej przestrzeni międzykulturowej, prowadzony przez grupę Polek mieszkających, pracujących i działających w Japonii.

 

Galeria

A+ A A-

Język polski – moja pasja Wyróżniony

Oceń ten artykuł
(1 głos)

Rozmowa z dr Barbarą Morcinek-Abramczyk, starszym wykładowcą w Szkole Języka i Kultury Polskiej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach

Basia 1

Emilia Okuyama: Basiu, czy możesz nam powiedzieć, czym się dokładnie zajmujesz? Jak to się stało, że wybrałaś zawód wykładowcy języka polskiego? Czy interesowałaś się jezykiem polskim już od czasów szkoły? Czy chciałaś zostać nauczycielką?

B.M.A.: Kiedy tak się zastanowię, to moja historia jest dosyć nudna. Zawsze uwielbiałam czytać (zaraziła mnie tym Mama, która też nieopatrznie opowiedziała mi, że jako mała dziewczynka czytała potajemnie pod kołdrą, a potem dziwiła się, że musi walczyć z ukrytymi przeze mnie po kątach latarkami), zawsze lubiłam uczyć i nawet nie myślałam o tym, żeby zostać nauczycielką, ale samo jakoś tak wyszło.

A czym się zajmuję? Już od ponad 20 lat pracuję z obcokrajowcami. Jestem pracownikiem Szkoły Języka i Kultury Polskiej Uniwersytetu Śląskiego. Uczę studentów z całego świata języka polskiego i zapoznaję ich z wieloma aspektami naszej kultury.

E.O.: Jak wygląda przeciętna lekcja języka polskiego dla cudzoziemców? Ilu masz zwykle uczniów na jednym wykładzie? Czy studenci uczą się języka od podstaw?

B.M.A.: Lekcje języka polskiego jako obcego są wpisane w grafik i rytm zajęć akademickich, zatem jedne zajęcia trwają zwykle 90 minut. Jeśli chodzi o liczbę uczestników, to oscyluje ona około 10-12 osób. Oczywiście mowa tu o zajęciach lektoratowych. Jeśli chodzi o wykłady, to bywa różnie. Czasem mam 20 słuchaczy, a czasem 200 ;)

Szkoła Języka i Kultury Polskiej jest jednostką dużą, więc uczymy nie tylko studentów, którzy poznają polszczyznę od podstaw, ale na każdym poziomie zaawansowania, więc często zdarza mi się uczyć w jednym semestrze zarówno tych, którzy poznają dopiero alfabet jak i tych, którzy znają język na tyle, że mogą się zajmować tłumaczeniem literatury.

E.O.: Zastanawiam się, czy wiesz, co motywuje cudzoziemców do nauki naszego trudnego języka? Jak długo studenci powinni się uczyć, by mówić i pisać w miarę biegle?

B.M.A.: Zawsze chętnie poznaję motywacje studentów. Są one niezmiernie zróżnicowane. Począwszy od tych związanych z nauką, z chęcią poznania nowych języków i kultur, przez ekonomiczne, kiedy studenci dążą do poprawienia swojej sytuacji ekonomicznej i warunków życiowych, aż po romantyczne, kiedy przyjeżdżają do Polski za swymi ukochanymi lub poznają ich tu i postanawiają zostać.

Ale najciekawszą motywację podała mi jedna z moich bardzo zaprzyjaźnionych studentek. Na pytanie, dlaczego zdecydowała się studiować polonistykę, z rozbrajającą szczerością odpowiedziała: „Chciałam iść na italianistykę, ale kolejka była za długa...”. Dziś jest tłumaczką.

          Jeśli chodzi o odpowiedź na pytanie, jak długo trzeba się uczyć polskiego, by w miarę sprawnie się nim posługiwać, myślę, że nie da się jednoznacznie tego określić. To zależy od indywidualnych możliwości studenta, jego motywacji, częstotliwości zajęć, w jakich bierze udział. Można jednak pokusić się o stwierdzenie, że w ciągu semestru intensywnej nauki lub roku mniej intensywnej, można nauczyć się języka polskiego na tyle, by poradzić sobie w sytuacjach komunikacyjnych. Oczywiście mówię tu o nauce w Polsce, gdzie osoba jest otoczona językiem polskim. Uczenie się za granicą z pewnością wymaga większego zaangażowania i dłuższego czasu nauki.

E.O.: Czy studenci zagraniczni uczący się języka polskiego mają szansę wykorzystania go w swojej pracy zawodowej? Czy wiesz czym się w przyszłości zajmują ?

B.M.A.: Nasi studenci wielokrotnie wykorzystują znajomość polskiego w swej przyszłej pracy zawodowej. Oczywiście są w tym gronie wykładowcy, którzy sami przekazują znajomość języka polskiego innym, są pracownicy placówek dyplomatycznych, dziennikarze, tłumacze zarówno literaccy jak i sądowi, symultaniczni i konsekutywni. Są pracownicy firm międzynarodowych i osoby, które same zakładają działalność gospodarczą związaną w jakiś sposób z Polską.

E.O.: Jak przygotowujesz wykład? Do czego przykładasz największą wagę w nauczaniu języka polskiego? 

B.M.A.: Najważniejsze w czasie przygotowania wykładu jest dla mnie to, do kogo ma on być skierowany. Czy są to osoby zajmujące się językiem polskim profesjonalnie, czy osoby, które dopiero poznają nasz kraj i nie mają o nim jeszcze żadnej wiedzy. Biorę też pod uwagę to, z jakiego kręgu kulturowego pochodzą słuchacze (jeśli wiem to przed wykładem), ale przede wszystkim staram się wydobyć takie informacje, które mogą być interesujące i podać je w taki sposób, by było ciekawie i zabawnie (nie chciałabym sama się nudzić na swoim wykładzie ;).

         W nauczaniu języka przykładam największą wagę do różnych elementów w zależności od poziomu studenta, celu jego uczenia się języka, indywidualnych możliwości danej osoby. Na przykład na poziomie początkującym najważniejsza jest dla mnie komunikacja. Dużo bardziej istotne jest to, żeby student umiał się porozumieć, załatwić swoje podstawowe potrzeby życiowe niż to, żeby opanował idealnie gramatykę, ale nie umiał jej zastosować. Bardzo dużą wagę przykładam też do tego, żeby – niezależnie od poziomu – równomiernie rozwijać poszczególne sprawności: mówienie, pisanie, czytanie, słuchanie i gramatykę. Tylko wtedy rozwój językowy studenta będzie naturalny.

E.O.: Jak wygląda Twój kontakt ze studentami w trakcie nauki i ewentualnie po?

Mój kontakt ze studentami... Myślę, że jest bardzo przyjacielski. Staram się pomagać im, kierować się nie tylko wymaganiami, ale też zrozumieniem i empatią. Najlepszym dowodem na to, że taka postawa działa jest to, że wśród moich byłych studentów są osoby, z którymi przyjaźnię się już od ponad 20 lat i bardzo sobie te znajomości cenię i staram się o nie dbać. Często też robię różne dziwne rzeczy, których nauczyciel w polskiej szkole raczej nie robi. Ostatnio na przykład szukałam dla studentów pewnego szczególnego rodzaju grzybów i bananów, które były im potrzebne do przyrządzenia ich lokalnych potraw, a z Nigeryjczykami studiowałam składy odżywek do włosów, które mogłyby się najlepiej sprawdzić w zastosowaniu do ich rodzaju włosów.

Myślę, że przyczyną tego rodzaju empatii jest to, że sama byłam obcokrajowcem za granicą i wiem, jak bardzo potrzebne jest wsparcie.

79088224 483064242334091 581753221458952192 n

E.O.: A teraz może powróćmy do wspomnień, poznałam Cię w Japonii w 2006 roku, gdy wykładałaś język polski na TUFS (Tokyo University of Foreign Studies). Jakie były Twoje doświadczenia z pracy w Japonii? Jak długo tu byłaś? Czy Twoim zdaniem studenci japońscy różnią się od studentów innych narodowości? Jakie odniosłaś wrażenia z Japonii? Co Ci się podobało, a co nie? Czy chciałabyś tu ponownie przyjechać do pracy?

B.M.A.: To dopiero pytanie! Pracowałam w Tokio 2,5 roku. Czas ten wspominam jako jeden z najwspanialszych okresów mojego życia. Czas poznania obcego, innego, fascynującego kraju i jego kultury, a przede wszystkim ludzi, którzy dla mnie byli wyjątkowi: życzliwi, ciepli, przyjaźni i których mam w pamięci do dziś i pewnie zachowam na zawsze. Pobyt w Japonii wiele mnie nauczył i dał wspaniałe doświadczenia. Stałam się jeszcze bardziej otwarta na nowe kultury, na poznawanie, odkrywanie. Ja z natury jestem ciekawa świata i to była prawdziwa przygoda.

Basia 2          Praca na japońskim uniwersytecie była także dobrą lekcją organizacji i sprawdzeniem siebie w warunkach, w których dotąd nie miałam możliwości pracować. Przede wszystkim studenci. Byli wspaniali i niezastąpieni. Kiedy byłam w Japonii, między mną a studentami była zaledwie różnica kilku lat. Dlatego nasze relacje oprócz tych nauczyciel-uczeń mogły być także przyjacielskie. Spędzałam z nimi wiele czasu. Razem chodziliśmy na posiłki, jeździliśmy na wycieczki, spacerowaliśmy, oglądaliśmy filmy, chodziliśmy na koncerty i wystawy. To była dla nich doskonała okazja, by dodatkowo praktykować język, bo oczywiście cały czas rozmawialiśmy po polsku, uczyliśmy się od siebie nawzajem. W restauracjach często było tak, że tłumaczyli mi menu z japońskiego na polski, wybierałam z ich pomocą coś, na co mam ochotę i wtedy oni dokonywali przekładu w drugą stronę i zamawiali posiłek. Podobnie było na kampusie uczelni. Razem jadaliśmy lunche lub siedzieliśmy w moim biurze w czasie przerw.

Profesor Sekiguchi często żartował, że w moim biurze bardzo trudno nie zastać studentów, którzy akurat wpadli na kawę, czy po prostu pogadać. Bardzo podobał mi się ten przyjacielski klimat.

Basia w yukacie

         I tu dochodzę do naprawdę najwspanialszych wspomnień. Moja Japonia to była Japonia Sekiguchiego. Pan Profesor był nie tylko moim Szefem, osobą na której zawsze mogłam polegać, człowiekiem o ogromnej wiedzy, wyczuciu, intuicji i takcie. Był także – i oczywiście jest nadal – moim Przyjacielem. Dbał o mnie jak o własną córkę, opiekował się, pomagał w odkrywaniu kultury japońskiej, jej kulinariów, zgłębianiu wiedzy o tradycjach i współczesności. To dzięki niemu czułam się dobrze i spokojnie pomimo tego, że byłam tak daleko od domu. Na zawsze w mojej pamięci pozostaną długie godziny rozmów z Panem Profesorem, wspólne podróże, stawiane pytania, które do dziś mnie nurtują.

Basia i prof.S          Pytałaś też, czy japońscy studenci różnią się od innych? I tak i nie. Nie, bo są tak samo ciekawi świata, chcą poznawać nowe rzeczy, chcą się bawić, spędzić trochę czasu beztrosko zanim wpadną w kierat obowiązków zawodowych. A czym się różnią? Na pierwszy rzut oka zdyscyplinowaniem (specjalnie mówię, że na pierwszy rzut oka, bo potem nie zawsze się okazywało, że ta dyscyplina jest aż taka, jak się z początku wydawało), ale przede wszystkim z punktu widzenia nauczyciela najważniejsze były dla mnie ich nawyki edukacyjne. Tu spotkała mnie spora niespodzianka. Jeszcze przed przyjazdem starałam się przygotować i dowiedzieć, jak się pracuje z Japończykami. Ale to była tylko teoria. W praktyce okazało się, że pracowało się ogólnie fantastycznie, poza jednym problemem, który musiałam pokonać i przyznam, że trochę mi to zajęło. Mam na myśli sytuację, kiedy wchodzę na zajęcia do grupy już trochę zaawansowanej i zadaję jakieś pytanie. Z praktyki nauczyciela pracującego w Europie wynika, że w takiej sytuacji studenci albo się zgłaszają, albo po prostu odpowiadają na pytanie, często kilkoro spośród grupy ma coś do powiedzenia. Tymczasem w Tokio przyszłam na zajęcia do grupy na 3 roku polonistyki, a potem na 4, zadałam pytanie, a tu cisza... Na trzecim roku pomyślałam, że może zbyt trudne pytanie, że może nie zrozumieli. Zadałam kolejne, znowu cisza. Zapytałam, czy rozumieją, a oni jednogłośnie odpowiedzieli, że tak. Zapytałam więc, dlaczego nie odpowiadają. No i ... na to też nie odpowiedzieli. Zaczęłam więc wskazywać, kto ma odpowiedzieć i wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Dokładnie tak samo wyglądało na zajęciach z 4 rokiem. Nie mogłam tego zrozumieć. Dopiero kiedy studenci się nieco bardziej ośmielili i otwarli, powiedzieli mi, że dotąd nie mieli zajęć, na których mogliby swobodnie mówić, a nawet takich, na których byłoby to pożądane. Na zajęciach z różnych języków, które dotąd mieli, był zawsze system wyznaczania do odpowiedzi i dlatego poczuli się onieśmieleni i nikt się nie odezwał. Kiedy jednak poznaliśmy się, zaczęli się otwierać i po pewnym czasie nabrali swobody w wypowiadaniu się. 

Na zawsze w mojej pamięci pozostaną też wigilie, które organizowaliśmy na polonistyce. Zresztą, jeśli dobrze pamiętam, byłaś z nami przynajmniej raz. To był ogromny wysiłek logistyczny. Nie chciałam sama prowadzić wigilijnego wieczoru, więc musieliśmy ze studentami najwyższych roczników włożyć dużo pracy w przygotowanie scenariusza, przećwiczenie wszystkiego i przygotowanie ich do samodzielnego poprowadzenia spotkania. Wychodziło im to wspaniale. Studenci robili też zaproszenia, śpiewniki, dekoracje. Każdy przynosił coś do jedzenia lub picia. To było naprawdę niezapomniane przedsięwzięcie, ale przede wszystkim ogromna satysfakcja, przyjemność i wzruszenie, kiedy widziałam, jak studenci samodzielnie wszystko prowadzą.

            Jeśli chodzi o ostatnią część Twojego pytania, to myślę, że teraz mój przyjazd do Japonii byłby dużo trudniejszy. Kiedy tam pracowałam nie miałam jeszcze rodziny. Teraz mam męża i synka i chcę dla nich poświęcić czas. Kiedy byłam w Japonii sama, mogłam spędzać ze studentami wiele czasu poza zajęciami i myślę, że dlatego było to tak niezapomniane przeżycie. No i polonistyka bez Profesora Sekiguchiego to już by nie było to samo.

Basia z rodziną

E.O.: Jak się dokształcasz sama w ciagle zmieniającym się jezyku i metodach nauczania? 

B.M. A.: Nauczyciel języka musi zawsze być na bieżąco. Staram się śledzić regularnie zmiany, jakie zachodzą w języku, obserwować, co już zostało zatwierdzone jako formy oficjalnie obowiązujące, co się popularyzuje, jakie formy wychodzą z użycia. Poza tym metodyka. Ucząc języka nie można się opierać tylko na tym, co się już umie. Trzeba ciągle się rozwijać, uczyć od innych, wypróbowywać nowe metody, strategie. Ja też często uczę nauczycieli. Zarówno tych, którzy chcą uczyć języka polskiego jako obcego (mamy studia podyplomowe zarówno w Katowicach, jak i w różnych miejscach na świecie – w tej chwili w Dublinie i Berlinie), jak i nauczycieli z polskich szkół, którzy nagle znaleźli się w sytuacji, w której mają w swoich klasach obcokrajowców i nie bardzo wiedzą, jak do nich podejść i jak uczyć. Często wyjeżdżam na warsztaty dla nauczycieli uczących poza granicami kraju. W ostatnich latach miałam ogromną przyjemność przeprowadzić takie warsztaty dla nauczycieli z Brazylii i Argentyny.

Dla mnie każde spotkanie z innymi nauczycielami jest ważne i motywujące, bo nie tylko przekazuję im moją wiedzę i dzielę się doświadczeniem, ale także wiele uczę się od nich i dowiaduję o ich potrzebach.

Oprócz tego publikuję. Zarówno artykuły o treści metodycznej, jak i podręczniki. Razem z Agnieszką Madeją napisałam podręcznik dla studentów średnio zaawansowanych Polski mniej obcy, po powrocie z Japonii napisałam podręcznik dla japońskojęzycznych studentów Polski jest prosty, a obecnie razem z koleżankami kończymy pracę nad podręcznikiem dla studentów chińskich.

E.O.: Słyszałam, że jesteś także egzaminatorem z języka polskiego.

B.M.A: Tak, od 2000 roku brałam udział w pracach grupy tworzącej egzaminy państwowe z języka polskiego jako obcego, a od 2004, czyli od pierwszego egzaminu certyfikatowego, jestem egzaminatorem i autorem zadań w Państwowej Komisji Poświadczania Znajomości Języka Polskiego jako Obcego. Dziś to bardzo ważna działalność. Coraz więcej osób na całym świecie chce mieć certyfikat potwierdzający to, jak dobrze opanowali język polski. Taki dokument jest im potrzebny z wielu powodów: uprawnia do studiowania na polskich uczelniach, umożliwia legalizację pobytu w Polsce, pozwala zdobyć awans w pracy lub ciekawe stypendia. A także po prostu daje satysfakcję i potwierdzenie stopnia znajomości języka. Mamy coraz więcej chętnych do zdawania tych egzaminów i widać wyraźnie, że ich status staje się coraz wyższy.

E.O.: Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów zawodowych jak również w życiu prywatnym.

Zaloguj się, by skomentować
© 2013 www.polonia-jp.jp

Logowanie lub Rejestracja

Zaloguj się