Galeria
Emilia Okuyama, Polonia-Japonica: Czy mógłbyś nam powiedzieć coś o sobie? Jak to się stało, że zainteresowałeś się Japonią i językiem japońskim? Czy miałeś jakieś związki z tym krajem?
Arkadiusz Jabłoński: Pod koniec epoki PRL byłem maturzystą zainteresowanym (jak mi się wydawało) językiem. Japonią nie. Japonistyka to był przypadek. Na rozmowie kwalifikacyjnej (kiedyś było coś takiego) mówiłem prawdę: interesuje mnie język. Uwierzyli. A dalej nie było już tak łatwo. Ale to inna historia.
E.O.: Jesteś pracownikiem UAM w Poznaniu. Czego nauczasz i na jakim wydziale? Czy masz wielu studentów? Co ich głównie interesuje w języku japońskim? Dlaczego interesują się Japonią?
A.J.: Oficjalnie jestem profesorem nadzwyczajnym Wydziału Neofilologii. Brzmi poważnie. Mam nadzieję, że moja działalność wykazuje charakter równie poważny. Uprawiam językoznawstwo ogólne i japońskie. Co roku 40 studentów zdaje na studia licencjackie. Do tego kurs magisterski i doktorancki, ten ostatni zwany ostatnio studiami trzeciego stopnia. Łącznie to około setki studentów. Współpracuję też z japonistyką Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. To w RP trudne, gdyż polski prawodawca uważa naukowca za pańszczyźnianego sługę jednej uczelni. Jednak jakoś się udaje. Na marginesie, relacje nauki i polityki w Polsce to od bardzo dawna jakiś teatr absurdu – i to wcale nie śmieszny, ale nie o tym ten wywiad.
Studentów Japonia interesuje dziś głównie popkulturowo. To nie zarzut. Tylko nie wszystkim chce się więcej. A nauka wymaga wysiłku. Prowadzę między innymi zajęcia z gramatyki opisowej. Nie wszyscy chyba pojmują, co to i po co właściwie. A na uniwersytecie, przynajmniej w interesującym mnie osobiście klasycznym i idealistycznym modelu akademii, uczą się nie tylko studenci. To więcej niż szkoła językowa. Co nie oznacza, że szkoła językowa to coś gorszego. Tylko naszą misją jest, że tak to ujmę, uczenie myślenia. A to niekoniecznie jest teraz w cenie. Niektórzy na szczęście pragną wiedzieć więcej. I dla nich warto się starać.
E.O.: Poznałam Cię wiele lat temu w Japonii, gdy byłeś tu na stypendium. Na jakim uniwersytecie? Przez kogo to stypendium było ufundowane? Jak wielu było studentów z Polski? Co studiowałeś i jak długo? Czego Cię ten pobyt nauczył?
A.J.: Spotkaliśmy się chyba podczas mojego pierwszego całego roku w Japonii, gdy odbywałem staż w Tokijskim Uniwersytecie Języków Obcych (działa tam do dziś jedyna w Japonii polonistyka) za pieniądze japońskiego podatnika, a ściślej mówiąc na stypendium ówczesnego Ministerstwa Oświaty. Co roku z Polski kilku japonistów uzyskiwało takie stypendium.
Rok w Japonii to kawał czasu. Choć jeszcze można udawać turystę. Przynajmniej na początku. To był intensywny czas. Z Polską prawie nie było kontaktu. A w Polsce nie było informacji o Japonii. Także z Internetu, który nie istniał powszechnie. Wiele rzeczy poznawało się na miejscu, w praktyce. Mogłem zobaczyć, jak się studiuje i żyje w Japonii na co dzień. Nie wiem, czy byłem pojętnym uczniem, lecz się starałem. I poznałem wtedy partnerkę życiową. Nie wiem, jak to się wszystko w tym roku zmieściło.
E.O.: Jak często przyjeżdżasz do Japonii? Czy to przyjazdy zawodowe, czy prywatne? Czy Japonia i język japoński są Twoją pasją? Co Cię najbardziej interesuje? Co zachwyca, a co nie?
A.J.: Trochę mnie nie było, bo zajmowały mnie sprawy w Polsce. A teraz staram się być raz na rok lub dwa. Z różnym skutkiem, zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Nieco znam się na języku japońskim, a ponieważ uzyskałem finanse z Polski na większy projekt o tej tematyce, powody wynikają same z siebie.
Japonia nie zachwyca mnie ani nie zniechęca. Mogłem wybrać, gdzie spędzę większość życia. Wybrałem Polskę, co nie znaczy pełni zadowolenia. Jak wszędzie: plusy i minusy. Trzeba korzystać z tego, co zdaje się ważne. Mnie w Japonii podobają się pewne (nie wszystkie) aspekty organizacji życia. Zawiadywanie masami ludzi w wielkich aglomeracjach. Tworzenie i zaspokajanie małych potrzeb. To ciekawe. Nie zawsze, nie w każdym aspekcie perfekcyjne. Polska to swoboda powierzchniowej realizacji indywidualnych upodobań. A także: nieporządek, bylejakość i marnotrawstwo zasobów oraz możliwości. Coś za coś.
E.O.: Czy współpracujesz z którymś z uniwersytetów japońskich?
A.J.: Mam grono prywatnych i naukowych znajomych, w tym byłych studentów. Kontakty oficjalne, jak wszędzie, to fasada. Bez osobistych powiązań byłoby często krucho.
E.O.: Na czyje zaproszenie przybyłeś do Japonii w październiku 2018 z serią wykładów? Jaki był ich temat? Czy spotkałeś się z zainteresowaniem? Kto brał udział w wykładach? Co myślisz o studentach japońskich? Czy się różnią od studentów polskich?
A.J.: Od roku 2016 realizuję grant Narodowego Centrum Nauki dotyczący projektu „Polskiego leksykonu japońskich terminów gramatycznych”. To projekt karkołomny. Cel to opis japońskiego jak każdego innego języka. Odpowiednimi metodami. A sprawdzają się metody polskie. Wiele bowiem łączy te dwa języki.
Na wykłady do Japonii zaprosiłem się sam, by przetestować w boju koncepcję opisu japońskiej deklinacji. Byłem w miesiąc w Tokio, Sapporo, Kitami i na Okinawie. Poszło nieźle. Inspirujący uczestnicy wykładów i pytania. Byli i studenci, i ekipa naukowa uczelni, w zależności od miejsca. A japońscy i polscy studenci bardzo się do siebie upodobnili na przestrzeni ostatnich lat. Na szczęście wśród jednych i drugich są tacy, którym zależy.
E.O: Twoja książka „Japoński Miszmasz” spotkała się z dużym zainteresowaniem czytelników polskich jak i Polaków zamieszkałych w Japonii. W tej publikacji polemizujesz z osobami, które dość swobodnie wypowiadają się na tematy związane z Japonią nie zadając sobie trudu sprawdzenia, czy dane „fakty” są zgodne z rzeczywistością. Czy autorzy publikacji do których się odnosisz w swojej książce polemizują z Tobą? Czy jest odzew?
A.J.: Miszmasz ma już prawie cztery lata. Lubię to moje dziecko, małe, ładne i wyszczekane. Drugiego takiego nie ma, w Polsce ani nigdzie indziej. To nie językoznawstwo, a publicystyka. Hobby i misja. Bo bredni o Japonii mnóstwo. Ostatnio pewien tekst głosił straszny ucisk kobiet (tylko kobiet) japońskich. Wybawiła je ponoć amerykańska okupacja. Dobre. Choć „one” mają się niby dopiero teraz „obudzić”. Jak widać, mit pokornej gejszy i jurnego samuraja ma się dobrze. Innych bawi Fukushima. Albo żądają wyrzeczenia się przez Japonię atomu. Do tego regularnie ukazują się w RP teksty o chylącej się ku upadkowi japońskiej gospodarce, zwykle z cudownymi receptami na jej ożywienie. Nie pojmuję, w czym rzecz, lecz nibyfeminizm, nibyekologię lub nibyekonomię i nibyjaponizm w sojuszu, z czarno-białym opisem świata, zawsze uznaję za tanie manipulacje. A przecież ktoś w to wierzy.
Wywołani do tablicy w Miszmaszu milczą. Czegóż innego oczekiwać? Z pewnością w dzisiejszej dobie, gdy pisać w Internecie może każdy, nawet bez znaków przestankowych, idea walki z bylejakością w myśleniu nie musi być popularna. Jest jednak wielu, którzy nie tylko książkę przeczytali, ale rozumieją, że to nie jakiś antyfeminizm, a veto dla fałszywego egzotyzowania Japonii, również pod płaszczykiem pseudoideologii. Prawda, w przeciwieństwie do łgarstwa, sprawdza się zawsze. A płeć w Japonii determinuje tyle, co gdzie indziej. Działają tam prawa fizyki i ekonomii oraz zasady logiki. Dyskryminacja to fakt. Lecz Japonia to nie piekło kobiet ani nie same przywileje mężczyzn ze względu na płeć. I ileż tematów poza płcią! O czym też w Miszmaszu, gdzie o płci akurat najmniej.
E.O.: Czy uogólnianie zjawisk, które jest tak rażące w wypadku Japonii, dotyczy także innych krajów?
A.J.: Jak najbardziej. Tylko opis stereotypowy jest zawsze płytki. Twierdzić, że Japonia to dręczona kobieta lub atomowy poligon to jak odkryć, iż „głupi Niemcy mówią po niemiecku.” Warto by to zmienić. Także z okazji tegorocznej setnej rocznicy nawiązania stosunków między naszymi krajami.
E.O.: Obecnie po podpisaniu umowy „working holiday” daje się zauważyć duży napływ młodych Polaków do Japonii? Jak myślisz, z czego to wynika, ta atrakcyjność Japonii?
A.J.: Obie strony mają w tym swój interes. A podróże kształcą – kształconych. Warto coś wiedzieć o kraju, do którego udajemy się na dłużej, z oczekiwaniami. W Polsce Chopinów niewielu. A klony Janka Muzykanta czy Kmicica cały czas się snują. W Japonii brak kochliwego księcia Genji czy tajemniczej księżniczki Mononoke. Są żywi ludzie, pokonujący codzienność – lub nie. Urok dalekich krain to mit. Rzeczywistość demaskuje iluzję, niekiedy boleśnie.
E.O.: Arku, wiem, że masz żonę Japonkę. Jak ona odnajduje się w Polsce? Czy realizuje się w naszym kraju? Czy czasem nie ma ochoty na powrót do Japonii?
A.J.: Moja żona to najlepszy „kawałek Japonii” w moim życiu! Nie wiem, jak wytrzymuje ze mną, choć staram się, by była zadowolona ze mnie i z Polski. I chyba tak jest. Bywa nam tu różnie, choć narzekać byłoby nieprzyzwoitością. Na co dzień bowiem często, nie celowo ani ze złośliwości, działamy niekonwencjonalnie. Niepłynna znajomość polskiego u żony znakomicie weryfikuje zamiary ludzi napotykanych na naszej drodze. I co się czasem naśmiejemy ze stereotypów o Japonii w Polsce, to nasze. Trudno się nudzić. I ciekawie żyć w kraju, który tak się zmienił przez lata. A czasem, jak to w życiu, chciałoby się, by pobyło nudno.
E.O: Dziękuję za rozmowę, życząc kolejnych sukcesów na polu nauki jak i w życiu prywatnym.
2008, Suchy prowiant w trakcie szybkiej przesiadki w Odawara ku Hakone
2015, Promocja "Miszmasza" w Ambasadzie Japonii w Warszawie
2018, W środowisku naturalnym - z rudą