Galeria
Przeczytałam ostatnio w biografii Julii Childs, królowej książek kucharskich oraz matki amerykańskiej telewizji kulinarnej 1 o żydowskiej tradycji, która nakazuje, aby w przypadku, gdy orszak ślubny spotka się na skrzyżowaniu dróg z konduktem pogrzebowym, ten drugi ustąpił pierwszeństwa temu pierwszemu. Autorka wspomina o tym w kontekście niewyczerpanej energii i młodzieńczego optymizmu Julii, która do późnego wieku rzucała się z pasją w wir nowych przedsięwzięć. Zastanawiam się, czy ten zwyczaj jest wyrazem umiłowania życia i wiary w jego zwycięstwo nad śmiercią, czy też po prostu przesądem, bo jeżeli kondukt pogrzebowy przejdzie przed orszakiem ślubnym, to przyniesie pecha nowo poślubionym. We współczesnym Tokio, poza państwowym pogrzebem cesarza, nie praktykuje się czegoś takiego jak kondukt pogrzebowy, współczesne orszaki weselne też raczej nie paradują po skrzyżowaniach. Ciekawe, kto by miał pierwszeństwo w innych czasach i kulturach – jeżeli ktoś z kolegów-kulturoznawców wie, niech mnie oświeci. W każdym razie, oddawszy cześć umarłym jak przystało na listopad, postanowiłam zmienić nastrój na bardziej optymistyczny, i napisać parę słów o ślubach i weselach.
Miałam okazję uczestniczyć w tym roku w dwóch imprezach ślubnych, jednej polskiej, drugiej japońskiej. Piszę: „imprezach”, bo ta pierwsza była hucznym weselem, a ta druga – mniej formalnymi „poprawinami” dla przyjaciół po uroczystym przyjęciu dla rodziny. To typowa praktyka w Japonii, że urządza się dwie imprezy – jedną formalną dla wujów i ciotek oraz drugą, ehem, młodzieżową…
Kiedy podsumowałam średnią wieku polskich i japońskich państwa młodych, wyszło mi dobrze po trzydziestce - znak czasów. Polski ślub był podobno efektem dyskretnego swatania przez życzliwą krewną, japoński – absolutnie przypadkowego, romantycznego spotkania w hotelu młodzieżowym w Ameryce. Należy zaznaczyć, że polski ślub wypadł bardziej światowo, bo panna młoda jako singielka dużo podróżowała oraz pracowała jako wolontariuszka w obozie dla uchodźców, co zaowocowało licznym, barwnym międzynarodowym towarzystwem. W kościele pojawiła się grupa przyjaciół z Afryki, którzy uczcili Boga spontanicznym śpiewem i tańcem. Gorąco zachęcali wszystkich obecnych, żeby dołączyli.
I tu zagadka: jak zareagowali Polacy? Dokładnie jak stereotypowi Japończycy. Zaczęli robić radosnym Afrykanom zdjęcia komórkami. Zamiast zatańczyć, zaśpiewać! Wstyd mi się za rodaków zrobiło. Co za nudziarze, gapie, turyści. Czy tak wyraża się nasz tradycyjny szacunek dla miejsca świętego? Może, ale nie przeszkodził on w pstrykaniu fotek.
Na weselu już było lepiej, tam wszyscy tańczyli do upadłego, profesjonalny didżej umiejętnie wciągał do zabawy. Ciekawa byłam, jak w tych okolicznościach odnajdzie się mój japoński mąż, bo na japońskich weselach (tych „młodzieżowych” również) się nie tańczy, i w ogóle w Japonii taniec towarzyski jest egzotycznym sportem uprawianym przez nielicznych. Okazało się, że małżonek odnalazł się rewelacyjnie w tych formach tanecznych, za którymi ja średnio przepadam: wężykach, kółeczkach i innych zabawach na komendę. Kiedy Japończyk ma jasną instrukcję i wie, czego od niego oczekują, wtedy może się zrelaksować. I dobrze się bawi wtedy, kiedy zna reguły gry. Ja tam jestem z wolnych duchem Sarmatów… Nie będzie mi nikt żadnych reguł dyktował.
Jako wolna duchem Sarmatka ze zdziwieniem skonstatowałam, że jest mi bardzo przyjemnie na japońskiej imprezie ślubnej przyjaciół mojego męża. Przyjęcie to było wyreżyserowane od początku do końca (profesjonalny didżej to konieczność w każdej kulturze, jak się okazuje), ale w stylu tak starannie „wyluzowanym” (specjalność tokijskiej „młodzieży” po trzydziestce), że dałam się w to wciągnąć. Impreza trwała trzy godziny, miała charakter szwedzkiego stołu we włoskiej restauracji (zero sushi, zero sake, zero kimona; takie rzeczy to na przyjęciu dla starszyzny rodu). Z grami i konkursami, których się nieco obawiałam… jeżeli ktoś nie wie, dlaczego, to niech poszuka w Internecie teleturniejów z japońskiej telewizji, albo obejrzy film „Między słowami”; współczesna kultura japońska miewa najdziksze pomysły w tej dziedzinie. Wszystkie konkursy były sympatyczne i dowcipne, sprawdzały wiedzę gości na temat państwa młodych, ale z wyczuciem dobrego smaku i bez przekraczania granic prywatności. Muzyka była taka, jaką życzyłabym sobie mieć na swoim przyjęciu weselnym, gdybym organizowała je na spokojnie, a nie po trzęsieniu ziemi… Żywa i radosna, ale na tyle dyskretna, że dopuszczała możliwość rozmowy. I udało mi się porozmawiać z ludźmi, normalnie. Podkreślam to dlatego, że w naszych czasach sztuka konwersacji towarzyskiej jest w zaniku zarówno w Polsce, jak i w Japonii. Warto ją pielęgnować. Nie chodzi o komunikację biznesową, interpersonalną, międzykulturową, sztukę perswazji oraz robienia dobrego wrażenia. Chodzi o zwykłą, bezinteresowną, przyjacielską rozmowę. Jednym z uroków przyjęć weselnych jest to, że stwarzają do niej okazję - gościom, oczywiście, nie państwu młodym nieprzytomnym na ogół ze zmęczenia i zdenerwowania. Jeżeli prawdziwa jest teza, że wspólne traumatyczne przeżycia łączą ludzi bardziej niż przyjemne, to wesele spełnia rolę cementującą małżeństwo, stresując człowieka masą przygotowań i niemożliwych do spełnienia oczekiwań z wszystkich stron. Jeżeli związek w trakcie tych przygotowań się nie rozpadł, to już jest czego pogratulować.
Mimo wszystkich stresów, ślub to piękny rytuał przejścia i zarówno tym, którzy mają go w planach jak i tym, którzy uważają, że ten-temat-w-ogóle-ich-nie-dotyczy, dedykuję cytat z książki Alyssy Harad 2:
Można wyjść za mąż unikając roli panny młodej. Znam kobiety, którym się to udało. Nie jestem jedną z nich. Próbowałam, ale za bardzo kocham spektakl i mam za dużo szacunku dla potęgi teatru i ceremonii, aby odprawić wielki rytuał taki jak ślub w mały lub ironiczny sposób, który pozbawiłby wszystkich dookoła ich szczęśliwego zaklęcia, ich chwilowej divy. Ich gwiazdy. Bo tym jest panna młoda, czy tego chce, czy nie.
Problem w tym, że na tym się to nie kończy. Wydaje się to takie proste – sukienka, kilka kroków do przejścia, parę słów do powtórzenia. Pewnie jakieś kwiaty. Ale uważajcie, uważajcie. Tu działa głęboka magia. Stare opowieści tylko czekają, aby wychynąć z ukrycia. Ponieważ panna młoda jest także: dziewicą, księżniczką (nigdy królową ani cesarzową – one mają armie), majątkiem swego ojca w miękkiej ludzkiej postaci, wysłanniczką swojej matki, która niesie obyczaje swojego ludu w obce krainy, nawet jeżeli te obce krainy leżą tylko o kilka ulic dalej. I chociaż to wszystko bardzo stare historie, panna młoda jest zawsze nowością – nowym początkiem, przynoszącym nadzieję, w tym nadzieję na dzieci; sposobem, przy pomocy którego rodziny i państwa łączą bogactwa, łagodzą dawne waśnie, i pieczętują pokój.
[1] Karen Karbo, Julia Childs Rules: Lessons on Savoring Life, Globe Pequot Press, Guilford, Connecticut 2013.
[2] Alyssa Harad, Coming to my senses: a story of perfume, pleasure, and an unlikely bride. Penguin Books, New York 2012, s. 83. Tłumaczenie cytowanego fragmentu IM.
---------------------------------------------------------
Iwona Merklejn – japonistka, medioznawca, dr nauk humanistycznych. Wykładała na Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz JAIST (Japan Advanced Institute of Science and Technology). Obecnie pracuje nad książką o historii Igrzysk Olimpijskich oraz piłki siatkowej kobiet w Japonii. Luźno związana z Uniwersytetem Tokijskim, głęboko związana z mężem, tokijczykiem zakochanym w swoim mieście - Nobuyą Ishiim.
Komentarze
- PLUSK WODY DO STAREGO STAWU WSKOCZYŁA… Skomentowane przez ELZBIETA dodany czwartek, 08 listopad 2012 19:09 O stawie i żabie (Literatura, Język)
- Chcialbym na poczatku powiedziec, ze naprawde… Skomentowane przez Seweryn Karłowicz dodany piątek, 24 sierpień 2012 04:47 Tematyka spotkania polonijnego w ambasadzie 5 lipca br. (AKTUALNOŚCI)