Galeria
Znajomy producent z NHK (japońskiej telewizji publicznej) poprosił mnie, żebym wpadła do studia i sprawdziła, czy przeprowadzony przez jego ekipę wywiad z Andrzejem Wajdą został poprawnie przetłumaczony na japoński. Telewizja jak to telewizja, z godzinnego wywiadu z reżyserem zrobiła jednominutową migawkę; ale może to i niewielka strata, bądźmy szczerzy, bo Wajda im starszy, tym mniej odkrywcze rzeczy ma do powiedzenia. Z całym szacunkiem uważam, że powinno się go już odesłać na zasłużoną emeryturę i półkę z klasyką. Wzruszyło mnie za to spotkanie z dawnym znajomym, bo chociaż pracujemy w tej samej dzielnicy, rzadko się widujemy. Ktoś z ekipy pyta, skąd się znamy. Wyjaśniam krótko, że jestem przyjaciółką jego żony. Uśmiechamy się oboje, a w mojej głowie w telewizyjnym skrócie przewijają się migawki z przyjaźni, która trwa szczęśliwie od dwudziestu lat.
Nieraz się zastanawiam, czy Japonia stałaby się moją drugą ojczyzną, gdybym nie poznała Kayoko. Na samym początku mojego pierwszego pobytu w Japonii, kiedy zaczynałam konfrontować to, czego mnie uczono na studiach z rzeczywistością zastaną na miejscu. Kayoko wyszła po mnie na pociąg w Hirosimie i towarzyszyła mi przez pierwsze dni studenckiego pobytu jak dobry duch opiekuńczy, uruchamiając swoje talenty organizacyjne i sprawiając, że bardzo szybko poczułam się w nowym, obcym kraju jak w domu. A nie wystarczy mówić po japońsku, żeby się tutaj poczuć jak w domu, o nie. Trzeba spotkać ludzi. Spotkałam ich wielu, ale tylko kilka z tych osób okazało się przyjaciółmi na całe życie.
Po bardzo udanym pobycie w Hirosimie wróciłam do Polski, a Kayoko w tym samym roku skończyła studia i wyjechała za granicę jako nauczycielka japońskiego – najpierw do Malezji, potem do Indonezji. Dziewczyna zapałała miłością do Azji Południowo-Wschodniej, przemierzyła ją wzdłuż i wszerz. W 1998 roku nie chciała wyjechać z Indonezji pomimo rozruchów i zaleceń japońskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, aby obywatele Japonii ewakuowali się stamtąd, jeżeli im życie miłe. Bardzo zaangażowała się w rozwijanie wymiany studenckiej pomiędzy Japonią i Azją Południowo-Wschodnią. Czasami przysyłała pocztówki. Do dzisiaj pamiętam jedną, na której starannie wypisała: „Polska”, co jakiś azjatycki urzędnik pocztowy poprawił na: „Osaka” (bo przecież wszystko na pocztówce oprócz adresu było napisane po japońsku!), po czym ktoś w Osace odtworzył oryginalny adres i kartka w końcu trafiła do mnie do Warszawy.
Ja też pisałam regularnie i za drugim pobytem w Japonii odwiedziłam rodziców mojej przyjaciółki na Sikoku. Mama Kayoko to odrębny rozdział. Potrafiła przysłać mi do akademika paczkę żywnościową (owoce, warzywa, ryż: zdrowe wiejskie jedzenie), chociaż jako żywo nie biedowałam na rządowych stypendiach (na pierwszym przytyłam siedem kilo). Swojej córce podobno przysyłała czasem zdrowe wiejskie jajka… na twardo (trudniej je stłuc w paczce niż surowe). Nie żyje już i łza mi się w oku kręci, kiedy o niej myślę. Tata też sympatyczny, ale to po mamie Kayoko odziedziczyła niespożytą energię i niezwykle pozytywny stosunek do życia i ludzi. I pasję dzielenia się własną kulturą w sposób spontaniczny, naturalny, ciepły. W dialogu, nie w monologu pełnym wyższości.
Rok 2003, przyjeżdżam do Japonii po dłuższej przerwie, tym razem jako doktorantka. Ludzie żartują sobie, że podnoszę stopniowo poziom, bo tym razem trafiłam na Uniwersytet Tokijski. Ale nie mam mieszkania, nie przysługuje mi akademik. Okazuje się, że Kayoko mieszka w Tokio. Wyszła za mąż za dawnego kolegę ze szkoły, który nie rezygnował z podtrzymywania kontaktu przez lata jej zagranicznych wojaży. Kolega pracuje w NHK, a Kayoko w organizacji pozarządowej wspierającej studentów z Azji. Przyjmują mnie pod swój dach i spędzają kawał czasu pomagając mi szukać mieszkania. Nie było to łatwe zadanie; wiadomo, Tokio wielkie miasto, drogie i zagęszczone, no i nie wszyscy chcą wynajmować cudzoziemcom. Teraz jest z tym dużo lepiej, ale wtedy zdarzało się, że wchodziliśmy do biura pośrednika nieruchomości, a on na mój widok odmawiał pokazywania jakichkolwiek ofert… Mąż Kayoko nie tylko postawił sobie za punkt honoru, aby znaleźć mi mieszkanie (nie bylejakie - fajne, w dobrej lokalizacji i korzystnej cenie), ale pomógł mi je umeblować oraz podłączyć telefon. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła, bo to wtedy nie były proste sprawy dla takiej ofermy technicznej jak ja.
Wiosna roku 2004: tuż przed moim wyjazdem z Japonii okazuje się, że Kayoko zachorowała na gruźlicę. Trudno uwierzyć, ale ta choroba jeszcze się zdarza w wysoko cywilizowanych krajach. Pędzę do szpitala, gdzie każą mi założyć maskę i przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności. Kayoko płacze; nie spodziewała się, że przyjdę przed samym wylotem, co mnie wydawało się zupełnie oczywiste. Mąż bierze wolne ze swojej nie cierpiącej zwłoki pracy w telewizji i całe dnie spędza przy jej łóżku. Kayoko wychodzi z tego, ale długo jest osłabiona.
Rok 2011: ja znowu w Tokio, na urlopie naukowym po dłuższej przerwie; Kayoko i jej mąż tymczasem mieszkają w Hirosimie. Mąż zostaje szefem lokalnej rozgłośni telewizji publicznej – przechodzi normalną ścieżkę kariery typową dla pracowników tej organizacji. Realizuje kilka nagrodzonych filmów dokumentalnych, w tym jeden o okolicznościach zrzucenia bomby atomowej na Hirosimę. Z jego filmu dowiaduję się, że dowództwo japońskie wiedziało o tym planie na kilka godzin wcześniej i nie zrobiło nic, aby ostrzec bezbronną ludność cywilną.
Kupuję bilety na Shinkansen do Hirosimy na 12 marca. 11 marca wydarza się kataklizm, który zmienia nie tylko moje plany. Jeszcze w tym samym miesiącu umiera na serce mama Kayoko. W zamieszaniu potrzęsieniowej ewakuacji nie udaje mi się dojechać na pogrzeb, chociaż bardzo tego żałuję. Jesienią tego roku wychodzę za mąż i postanawiam przeprowadzić się do Japonii, ku radosnemu zaskoczeniu moich przyjaciół. Prowadzę badania w archiwach NHK i wymuszam na moim mężu płacenie abonamentu (wbrew wszystkiemu wierzę w misję telewizji publicznej). Odwiedzamy Kayoko i jej męża w Hirosimie, a potem w Jokohamie, dokąd ostatnio się przenieśli. Mają ślicznego synka, który po matce odziedziczył niespożytą energię i niezwykle pozytywny stosunek do życia i ludzi… Ciąg dalszy na pewno nastąpi.
Iwona Merklejn – japonistka, medioznawca, dr nauk humanistycznych. Wykładała na Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz JAIST (Japan Advanced Institute of Science and Technology). Obecnie pracuje nad książką o historii Igrzysk Olimpijskich oraz piłki siatkowej kobiet w Japonii.Zawodowo związana z Uniwersytetem Aoyama w Tokio, prywatnie związana z mężem, tokijczykiem zakochanym w swoim mieście - Nobuyą Ishiim.
Komentarze
- PLUSK WODY DO STAREGO STAWU WSKOCZYŁA… Skomentowane przez ELZBIETA dodany czwartek, 08 listopad 2012 19:09 O stawie i żabie (Literatura, Język)
- Chcialbym na poczatku powiedziec, ze naprawde… Skomentowane przez Seweryn Karłowicz dodany piątek, 24 sierpień 2012 04:47 Tematyka spotkania polonijnego w ambasadzie 5 lipca br. (AKTUALNOŚCI)