Galeria
Emilia Okuyama: Jacku, Twój życiorys jest bardzo bogaty. Jak mogę Cię przedstawić? Czy myślisz o sobie – dziennikarz, lingwista, podróżnik, filmowiec, tłumacz, a może kucharz, restaurator? Czy te role się zmieniają w zależności od sytuacji?
Jacek Wan: Sercem i z zawodu jestem dziennikarzem. Dwadzieścia lat pracowałem dla jako korespondent dla japońskiej telewizji NTV, potem się usamodzielniłem i robiłem dla Polsatu programy o Azji. W sumie zrobiłem ich ponad sześćdziesiąt. Ostatnio przez trzy lata byłem korespondentem PAP w Pekinie. Robiłem jednocześnie wiele innych rzeczy. Myślę, że umiejętnie to wszystko łączę ze sobą, wykorzystując poniekąd swoje zdolności i doświadczenie, ale na potrzeby raczej dziennikarskie. Staram się być ukierunkowany ku pracy dziennikarskiej.
Czyli można powiedzieć człowiek renesansu, sprawdzający się w wielu dziedzinach. Czym się ostatnio zajmujesz? Podejrzewam, że nie jest to Twoja ostatnia odsłona.
Ostatnio się zajmuję pracą na roli.
Czy to jakaś Twoja nowa pasja ?
Tak jest. Odkryłem w sobie potrzebę pracy u podstaw. Posadziłem drzewa – dwie śliwki, 20 krzaków pomidorów, kwiatki jakieś itp. Praca fizyczna mi służy.
„Tao Smaku – podróże kulinarne z Jackiem Wanem ” – ta książka na temat kuchni Wschodu pociągnęła za sobą warsztaty kulinarne – kto w nich uczestniczy? Co pociąga Cię w kuchniach Wschodu? Jak się odżywiasz na co dzień – czy dominuje przewaga jakichś smaków?
Do napisania tej książki namówiła mnie moja znajoma dziennikarka. Powiedziała, że skoro tak dużo i barwnie umiem opowiedzieć o kuchniach Wschodu, to dlaczego nie przelać tego na papier. Poszliśmy z nią do Empiku i zaczęliśmy przeglądać, co jest na ten temat na rynku. Prawie nic nie znaleźliśmy, więc pomyślałem: jest nisza. I zachowałem się bardzo nieprofesjonalnie. Bo powinno być tak, że najpierw znajduję wydawcę, potrzebne fundusze i dopiero potem piszę. Postanowiłem to odwrócić. Najpierw napisałem teksty i zajęło mi to około 3 tygodni, a potem nie umówiony poszedłem do wydawnictwa. Zostałem bardzo sympatycznie przyjęty przez tzw. redaktorkę inicjującą. Dowiedziałem się, że redakcja właśnie czegoś takiego poszukuje. Uzgodniliśmy, że sam zrobię zdjęcia i układ książki. Ustaliliśmy także warunki finansowe, no i zacząłem opracowywać tę książkę pod kątem zdjęć i ostatecznego szlifu. Zorganizowałem sobie profesjonalne studio połączone z kuchnią. To, co ugotowałem, fotografowałem. Pózniej ustaliliśmy z redakcją szatę graficzną, a znajomy fotografik zrobił mi okładkę. Cały cykl książki poszedł mi bardzo sprawnie, zajęło mi to 3 miesiące.
Wydanie książki pociągnęło za sobą warsztaty kulinarne. Kto w nich bierze udział? Smakosze?
Różnie. Jak się okazuje najwięcej przychodzi kucharzy, szczególnie z sushi barów. Przychodzą, bo chcą się czegoś nowego nauczyć. Ale są też smakosze.
Dużo masz osób na swoich warsztatach?
Zwykle 6 stanowisk po dwie osoby czyli 12 osób.
Czy powtarzasz taki cykl, gdy jest zainteresowanie?
Nie.
A czego uczysz?
Zawsze bierzemy coś z książki, tak by był skomponowany cały posiłek. Zazwyczaj jakaś zupa, danie główne i deser.
Fantastycznie! Sama bym się chętnie zapisała na Twoje zajęcia.
Teraz rozwiń temat i powiedz, jak się odżywiasz na co dzień? Czy z przewagą jakiejś kuchni – japońskiej, wietnamskiej, tajskiej a może polskiej ?
Gdybym mógł i miał potrzebne składniki, odżywiałbym się wyłącznie po japońsku. Staram się jeść mało mięsa, głównie ze względów zdrowotnych, warzywa na pewno są zdrowsze. Na co dzień gotuję sobie sam i nie są to ortodoksyjne smaki. Często są to warzywa na włoską modłę, czasem duszę je na sposob chiński, różnie, ale polskiej kuchni u mnie mało.
Jako koneser i mistrz parzenia herbaty (czy w Japonii zrodziła się ta fascynacja?) jaką herbatę lubisz? Czy to będzie napój chiński, japoński, a może polskie herbaty owocowe? Jak często pijesz herbatę?
Historia jest długa. Piję ardzo dużo herbaty i moja mama także zawsze piła dużo herbaty. Dziennie wypijam ok. 3 litrów herbaty. Kiedy pracuję, to cały czas popijam herbatę. Skąd się to wzięło? Z Japonii oczywiście. Herbatę zawsze lubiłem, ale gdy byłem na studiach w Japonii, często zdarzało mi się uczestniczyć w ceremoniach herbaty, co zrobiło na mnie olbrzymie wrażenie. Później, gdy wróciłem do Polski i otworzyłem restaurację japońską (około 1990 roku), założyliyśmy z Japończykami spółkę. Dużo się wtedy działo w moim życiu - pracowałem w PANie, założyłem spółkę i pracowałem jako dziennikarz. Ale jako punkt honoru postawiłem sobie stworzenie profesjonalnej herbaciarni. Założyłem herbaciarnię przy restauracji Tsubame, a później przeniosłem ją do City Center. Tam zakończyłem działalność w 2001 roku. Niestety, nadal nie ma w Polsce herbaciarni z prawdziwego zdarzenia.
Jeszcze nie dorośliśmy do tego. Nie ma ludzi rozsmakowanych w herbatach. Tu traktuje się ją jako napój pospolity. Nie rozwinęła się jeszcze kultura koneserska.
Ludzie, którzy przychodzili do mojej herbaciarni, chcieli pić takie modne, aromatyzowane herbaty i do dziś ta moda trwa. Ten szajs chemiczny. Oni wszyscy tego chcieli, myśląc, że to jest luksusowe, nie doceniali autentycznych, genialnych herbat. A ja naprawdę maiałem najlepsze herbaty świata, zarówno indyjskie Darjeeling z oznaczeniem plantacji, zbiorów itd, dobre chińskie herbaty i japońskie. Miałem paru stałych klientow, którzy kupowali dobre herbaty.
Ale w Warszawie są już miejsca, gdzie można kupić dobrą herbatę.
Nie ma i powiem ci dlaczego. Problem polega na tym, że czarna herbata może rok leżeć, ale zielona – już nie. I kto w Polsce trzyma herbatę w lodówce? To ja trzymam, bo wiem. Nie dostaniesz w Polsce dobrej herbaty, ani chińskiej, ani japońskiej. Chińczycy mają doskonałe herbaty i często są one droższe niż japońskie.
W 1997 roku pojechałem do Chin. Wtedy właśnie zaczynał się rozwijać się kapitalizm chiński, zaczęto sięgać do starych dobrych wzorów sprzed rewolucji i pierwszą rzeczą, którą stworzyli Chińczycy na nowo, były herbaciarnie. Herbaciarnie tam się świetnie rozwijają, ale są to drogie miejsca obsługiwane przez hostessy.
Przy pracy na co dzień piję zwykle herbatę jaśminową, ale codziennie piję też japońską genmaichę albo senchę. Codziennie jeden lub dwa czajniczki sobie parzę.
I tu znów objawia się Twoja milość do kuchni wschodniej i herbat wschodnich. Darjeeling i Earl Grey odpadają?
Czarne herbaty podaję, gdy mamy gości. Sam rzadko pijam, choć lubię, ale herbata czarna wysusza.
Podróże są Twoim żywiołem – ostatnio słyszałam, że prowadzisz wycieczki do Japonii. Jaki jest program tych wojaży? Co pokazujesz? Kto z Tobą podróżuje?
Zaczęło się od tego, że moi znajomi, a jest to grupa zapaleńcow, którzy podróżują po całym świecie, poprosili mnie, bym zorganizował im wyjazd do Japonii. Zrobiłem to i potem przyszło mi do głowy, żeby zrobić kurs pilota wycieczek. Był to rok 2010. Teraz nie jest to już wymagane. Później poszedłem do biura podróży Logos Tour i zaproponowałem im, że mogę oprowadzać wycieczki do Japonii. Pojechałem raz z ich katalogową wycieczką - to jest program zrobiony dla cudzoziemca, jak najtańszym kosztem i jak najmniejszym wysiłkiem. Niewiele można tam zobaczyć oryginalnej Japonii, oprócz standardów. Zaproponowałem więc pani prezes swój program wycieczkowy, ze swoją trasą. Ten program został umieszczony w katalogu i ma nazwę „Dla Koneserów”. To jest oglądanie Japonii w taki sposób, w jaki sam chciałbym zobaczyć ten kraj. To znaczy oczami Japończyka, któremu zależy na tym, by poznać swój kraj. Jest to wycieczka 12 – 13 dniowa i nie ma w programie wielkich miast. W Tokio przewidziane są 2 noce. Program obejmuje głównie prowincję – z Tokio do Hakone, później Ise, także piękny ryokan, Koyasan – tu nocujemy w klasztorze. Zwiedzamy najważniejsze ośrodki shintoistyczne i buddyjskie. Później Kioto, Arashiyama, Nara i Uji, gdzie idziemy do najstarszej japońskiej herbaciarni z XVI w.
Jaki jest koszt takiej ekskluzywnej wycieczki?
19 000 tysięcy złotych. No i to zapoczątkowało całą serię takich wyjazdów. W tym roku chyba będzie ich 20.
Kim są uczestnicy wycieczki dla koneserów?
Najwięcej jest zaliczaczy. Gdy w Polsce pojawił się kapitalizm i otworzyły się możliwości, to ludzie majętni zaczęli wyjeżdżać i to hobby przerodziło się w swoisty wyścig. Ci, którzy ze mną jeżdżą, a organizuję także wyjazdy inywidualne, po latach twierdzą, że są gotowi na kolejny wypad. Pokazuję im nie tylko zabytki, ale także coś innego np. pójście do klubu jazzowego.
Teraz Jacku powróćmy do historii – Twoja własna powiązała Cię z Chinami i Japonią. Zrealizowałeś film „Orzeł i Chryzantema” o Bronisławie Pilsudskim, odsłaniając nam fascynujące losy Polaka w Japonii. Czy będzie ciąg dalszy? Może rozwiniesz jakieś wątki poboczne dla potrzeb filmu? Czy nadal utrzymujesz kontakt z wnukiem Piłsudskiego? Czy ten temat uważasz za wyczerpany?
Z wnukiem nadal mam kontakt, jest to świetny gość. Wiem, że do tematu Pilsudskiego przymierza się japoński reżyser. Nie widzę możliwości ciągnięcia tego tematu, ale co do wątków pobocznych to już dawno przygotowalem 4 scenariusze o różnych związkach polsko - japońskich. Gdybym zdobył fundusze, to tematy, które chciałbym rozwinąć są następujące: dzialalność polskich duchownych; szpiedzy polscy, ktorzy działali na rzecz Japonii; sieroty uratowane przez Japończykow w 1920 roku (u nas jest to mało znana sprawa, a ich córki i synowie żyją nadal) i wątek zwiazany z operą „Madame Butterfly”. Na Pawiaku była torturowana pielegniarka, która przed wojną chodziła raz do roku na „Madame Butterfly” i tak lubiła tę postać, że będąc więźniarką na Pawiaku, z kawałków materiału uszyła lalkę. A ja zupełnie przypadkowo w Nagasaki znalazłem całą izbę pamięci poświęconą Madame Butterfly i jest tam zdjęcie tej lalki. Jest również zdjęcie warszawskiego Teatru Wielkiego i informacja o tym, że właśnie w Warszawie były dwie największe wykonawczynie roli Madame Butterfly – pani Miura i Teiko Kiwa. Pani Miura urodzila się w Holandii i przed wojną co roku występowała w Operze Warszawskiej, a co ciekawe, jej mężem był Polak, hrabia Proszowski.
Z b.ambasadorem Japonii w Polsce oraz jego małżonką
Powiedz mi teraz o słynnej pierwszej restauracji japońskiej Tsubame, która mieściła się na ulicy Foksal w Warszwie. Jak powstała? Czy już wtedy kuchnia stanowiła dla Ciebie centrum życia? Tsubame było miejscem spotkań dla ludzi pasjonujących się Japonią. Czy dziś mamy w Warszawie coś podobnego? Jest wiele restauracji japońskich, ale gdzie mogę zjeść dobrą tempurę lub sushi? Może także porozmawiać po japońsku? Słyszałam, że powstała pierwsza restauracja serwująca orginalny udon.
Tak, jest wreszcie pierwsza taka japońska restauracja. Mieści się naprzeciwko byłego Grand Hotelu, nazywa się Uki Uki i podaje świetny udon. Sam udon jest tani, ale wszystkie dodatki są drogie. Co do sushi, to nie ma w Warszawie dobrej restauracji. Lepiej zjeść w Japonii.
Tsubame powstała w 1989 roku, gdy wróciłem do Polski z Japonii, gdzie studiowalem geografię ekonomiczną. Znalazłem wtedy pracę jako dziennikarz w japońskiej telewizji NTV, a dużo się wtedy dzialo. Jeździłem na Ukrainę, Białoruś, bo Japończcy nie mogli tam dostać wizy i w związku z tym wysyłali tam mnie. W tym czasie znajomy Japończyk chciał rozkręcić biznes w Polsce i stworzyć coś powiązanego z wymianą kulturalną z Polską. Początkowo pomysł był taki, by sprowadzać do Japonii polskie wyroby artystyczne i rzeczywiście wysłaliśmy do Japonii caly kontener rożnych rzeczy, jak tkaniny, grafiki, szkło artystyczne, dużo wyrobów skórzanych. Po tym jednorazowym wydarzeniu ci sami Japończycy chcieli założyć w Polsce centrum kultury japońskiej, ale jako że jeden z nich kiedyś prowadził restaurację, to w końcu stanęło na restauracji. Miałem trzech świetnych współpracownikow i wypuściłem ich na miasto w poszukiwaniu lokalu. Znaleźli miejsce na Foksal po dawnej restauracji Kameralnej. W 1990 roku w grudniu otworzyliśmy restaurację Tsubame.
Pamietam, że miała fantastyczny wystrój z wielkim czerwonym prasolem japońskim.
Tak, bardzo odbiegała od innych restauracji w Warszawie.
Czy już wtedy kuchnia stanowiła dla Ciebie centrum życia?
Zawsze interesowałem się kulinariami, ale przy okazji pracy restauratora dużo się nauczyłem. Sprowadzałem wtedy autentycznych kucharzy japońskich i musiałem oczywiście tłumaczyć wszystko na polski i to pozwoliło mi poznać różne tajniki ich kuchni.
A czy jest w Warszawie takie miejsce, gdzie można i coś zjeść i porozmawiać po japońsku,? Bo Ośrodek Kultury Japońskiej jest miejscem wyłącznie do spotkań.
Nie, nie ma takiego miejsca.
Wiec po Tsubame pozostała wielka dziura. Jacku, udzielasz się także w Salonie Przyjaciół Japonii. Słyszałam od mojej mamy o Twoich świetnych prelekcjach i filmach. Czy jest duże zainteresowanie Japonią? Czy Salon wspołpracuje z Ambasadą Japonii? Czy uważasz, że w dobie internetu takie działanie ma sens?
Tak uważam, że takie działanie jest potrzebne, ale myślę, że trochę więcej powinno się tam dziać. Za mało jest tych spotkań, ale rozumiem, bo wszyscy działają tam społecznie. Przydałby się jakiś animator dla tych działań. Jednak Klub cieszy się dużym wsparciem i zaufaniem Ambasady Japońskiej.
Jeśli chodzi o zainteresowanie Japonią ze strony Polaków, to uważam, że jest bardzo duże. Kiedyś na jednej z organizowanych przeze mnie wycieczek były 3 młode dziewczyny, ktore oszczędzały 5 lat, by pojechać na wycieczkę do Japonii.
Po podpisaniu umowy o tzw. Working Holiday Visa i otwarciu możliwości bezpośrednich lotow do Tokio, liczba turystów niewątpliwie wzrośnie. Co byś zaproponował turyście japońskiemu oprócz Chopina i Żelazowej Woli?
Pokazałbym Gdańsk, Toruń, Chełmno, które jest trochę poza trasą, na pewno Mazury z noclegiem i rejsem po jeziorach, plus jakieś dobre świeże ryby. Giżycko, Mikołajki - to też są piękne miejsca. Dalej Nałęczów, Zamość, Kazimierz Dolny. Potem Kraków, Wieliczka, Wrocław. Jest wiele wspaniałych miejsc.
Tak często podróżujesz po świecie, czy masz jeszcze jakieś marzenia odnośnie wyjazdów?
Na pewno chciałbym pojechać na Palau, Saipan. Tam są świetne miejsca do nurkowania.
Czy myślisz o realizacji kolejnych filmów ze swoich wojaży? Twoje filmy „Między Wschodem i Zachodem” cieszyły się dużą popularnością. Co jest najważniejsze dla podróżnika oprócz uśmiechu na twarzy i otwarcia na inne kultury?
Mam prawie ukończone 4 filmy o Indiach. Chciałbym zrealizować także coś nowego o Japonii. Czuję, że jeszcze dużo jest do powiedzenia. Podróżnik powinien mieć w sobie ciekawość i potrzebę dociekania przyczyn wielu zjawisk. Najczęściej ludzie stawiają tezę i starają się ją udowodnić. A mnie tego nauczyli Japończycy, że jedziesz bez tezy i dopiero na miejscu pytasz dlaczego, co i jak i starasz się to zrozumieć, nawet jeśli tego nie akceptujesz.
Jacku, dziękuję bardzo za rozmowę i życzę Ci zdrowia i energii we wszystkich Twoich działaniach. Przypuszczam, że jeszcze nie raz wciągniesz nas w fascynjujące światy kultur i smaków azjatyckich oraz nowe , nieznane historie.