Galeria
Mąż otrzymał na ten cel dwuletnie stypendium z Japan Society for Promotion of Science (JSPS). Do Japonii przyjechał na początku listopada 2005 r. a ja z dziećmi dołączyłam (z córką Izą w wieku 4 lat i synem Kosmą - lat 7,5) trzy miesiące później, na skutek błędnych informacji wizowych, udzielonych nam przez pracownika japońskiej ambasady w Polsce. Nie poinformowano nas, że mąż załatwiając na miejscu w Tokio Certificate of Illegilibity (?) będzie potrzebował naszych odpisów aktów urodzenia i małżeństwa, oczywiście przetłumaczonych na język japoński.
E.O. Jaką wiedzę posiadała Pani przed przyjazdem?
E. W.-K. Azja nigdy nie leżała w centrum moich szczególnych zainteresowań. Dużo bliższa mi była Ameryka, zwłaszcza Łacińska i świat Indian. Zresztą, na Jukatanie (Meksyk) mieszka mój brat. Moja wiedza o Japonii była dość standartowa: kraj gejsz, samurajów, bushido, najstarszej dynastii cesarskiej na świecie, kamikaze, Hiroshimy itp. O tym, że jedziemy do Japonii dowiedziałam na 3 miesiące przed planowaną datą rozpoczęcia stypendium. Oczywiście, ucieszyłam się. Bardzo lubię podróże, ale nie podejrzewałam, ze trafię kiedyś do Japonii, gdyż dla turysty jest to kraj trudno osiągalny ze względu na koszty dojazdu i pobytu. Czym prędzej zaczęłam więc uzupełniać swoją wiedzę na temat tego kraju. Czytałam pozycje o japońskiej historii i sztuce, ale podstawową moją ciekawość budziły publikacje traktujące o kwestiach społecznych współczesnej Japonii i życiu codziennym. Tu przydały się bardzo dwie wydane wówczas w Polsce relacje: M. Bruczkowskiego „Bezsenność w Tokio” i J. Bator „Japoński wachlarz”. Najlepszą jednak książką-kluczem dla próby zrozumienia japońskiej rzeczywistości była dla mnie ponadczasowa „Chryzantema i miecz” Ruth Benedict.
E.O. Jak Pani wspomina pierwsze dni spędzone w Japonii?
E.W.-K. Z racji tego, ze przyleciałam do Japonii w końcu stycznia, pierwszym intensywnym, choć banalnym doznaniem była różnica temeperatur. W Polsce panowały wtedy siarczyste mrozy do -30 C, a Tokio, po wylądowaniu przywitało mnie piękną, słoneczną pogodą i temp. ok. +7C. Poza pogodą jednak, to co widziałam z okna pociągu relacji Narita-Ueno nie wzbudziło mojego entuzjazmu. Krajobraz był niezbyt malowniczy a architektura dość prowizoryczna. Szczęśliwie, my zamieszkaliśmy po drugiej stronie Tokio, przy linii Seibu-Ikebukuro, skąd łatwo dojechać w przepiękne, japońskie góry. Doświadczenia pierwszych dni, jak i całego pobytu w Japonii były mocno zdeterminowane posiadaniem dzieci, zwłaszcza dzieci wyciągniętych „z lasu”, które zamieszkały w niemal niekończącym się mieście.
W Polsce, dwa lata przed wyjazdem do Japonii, przenieśliśmy się z Warszawy do Celestynowa k. Otwocka. Mamy tam dom, stosunkowo spory ogród i las za płotem (Mazowiecki Park Krajobrazowy). Dzieciaki miały tam dużo swobody. Obdarzone niezwykle żywiołowym temperamentem, nie omieszkiwały się z niej korzystać. Uświadamianie im, ze stacja np. Shinjuku to nie ogródek, i w związku z tym, dobrze by było jakby się mamy jednak pilnowały, zajęło mi sporo czasu a i obawiam się, że nawet do dnia dzisiejszego efekty nie są zadowalające.
Sporo stresu przysporzyły mi w pierwszych dniach i tygodniach takie zjawiska jak potworna ilość ludzi na stacjach, tłok, ulice bez chodników pełne przemieszanych ze sobą samochodów, rowerzystów i pieszych, którzy (o dziwo!)wychodzą z tego ruchu z życiem Toteż musiałam nieustannie trzymać swoje dzieci za ręce, żeby ich nie zgubić, żeby nic ich nie rozjechało, a one wykręcały się, jak tylko mogły; jak psiaki, które nigdy nie były na smyczy.
E.O. Czy wiedza wynikająca z Pani wykształcenia pomaga w życiu codziennym w Japonii?
E. W.-K. Myślę, że tak. Na pewno pomaga zrozumieć, zinterpretować niektóre zachowania i zjawiska, nie znaczy to jednak, że czyni to życie codzienne przyjemniejszym. Etnologia i antropologia kultury to dziedziny nauki zajmujące się poznaniem człowieka jako członka społeczności, która tworząc swoją własna kulturę, na bazie możliwości środowiska naturalnego, stara się odpowiadać na odwieczne pytania ludzkości: jak żyć? Mimo intensywnej westernizacji kraju od II w. św. w sferze sposobu myślenia i postrzegania świata Japonia wciąż jest obszarem, w którym istnieje hierarchia i związana z tym dyskryminacja, gdzie człowiek wciąż powinien zajmować swoje „właściwe miejsce”. Mimo świadomości tych różnic i teoretycznej wiedzy, jak należy się w Japonii zachować, miewam sporą trudność, ponieważ dopasowywanie się do japońskiego modelu wymaga ode mnie w dużej mierze rezygnacji z wyznawanych przeze mnie wartości. Oczywiście staram się tak funkcjonować, aby nikogo z poznanych tu osób nie urazić, choć to nie jest łatwe, zwłaszcza, że sytuacja odwrotna praktycznie nie ma miejsca. Mam wrażenie, że właśnie to, co stanowi istotę etnologii, czyli zachwyt nad różnorodnością świata, tolerancja i szacunek dla odmienności i przede wszystkim równouprawnienie innych kultur jest w tym kraju bardzo rzadkie, a jeśli już występuje, to powierzchownie. Tu wciąż inne kraje są poustawiane w hierarchii, w której jeden jest lepszy, ważniejszy niż drugi, bo większy i silniejszy a Japończycy mimo farbowania włosów i życia materialnego na sposób zachodni wciąż uważają, ze ich system wartości i sposób bycia jest jedyny słuszny i właściwy.
E.O. Jak radzicie sobie Państwo z porozumiewaniem się w życiu codziennym?
E. W.-K. Pobyt w Japonii to dla nas niewątpliwie niezwykłe doświadczenie. Stanowi dla nas wielkie wyzwanie, zważywszy choćby to, że nie znaliśmy wcześniej w ogóle języka japońskiego, w tym oczywiście kanji. Przed wyjazdem, kupiłam wprawdzie podręcznik do nauki j. japońskiego, jednakże głównie ze względu na obcość fonetyczną języka, postępy w nauce były dość umiarkowane. Po przyjeździe zaczęliśmy uczęszczać na lekcje prowadzone przez wolontariuszy, organizowane przez Nerima Friendship Association. Mamy bardzo miłe doświadczenia związane z tymi zajęciami i poznanymi tam nauczycielami. Byli to jedni z bardziej otwartych i sympatycznych Japończyków, jakich mieliśmy okazję tu poznać. Jednak, nasza znajomość języka wciąż pozostawia wiele do życzenia, toteż porozumiewamy się głównie w języku angielskim, co jak wiadomo, niewiele w Japonii ułatwia. Nieznajomość języka miała wpływ na wiele naszych decyzji, m. in. wybór przedszkola. Kierowaliśmy się np. nie odległością, czy programem ale możliwością porozumienia się z personelem.
E. O. Jak Pani ocenia tutejsze warunki mieszkaniowe?
Mieszkanie to chyba najczarniejszy punkt naszego pobytu. Położone w miłej, spokojnej, rezydencjalnej dzielnicy, o metrażu 37 m2, tzw. 2DK jest dla naszej czwórki stanowczo zbyt ciasne. Może nawet ten metraż nie ma tak decydującego znaczenia, gdyż główny problem leży w tym, że jest ono, według mnie, niezbyt funkcjonalnie umeblowane. Przepastne szafy na futony niespecjalnie nadają się na trzymanie ubrań. Trzeba wstawiać do nich dodatkowe, plastikowe szafki a rzeczy szukać z latarka, bo światło z żyrandola do środka nie dociera. Inwestowanie w dodatkowe komody i szafki nie ma sensu, gdy się jest tymczasowo, bo podczas wyjazdu trzeba je będzie wyrzucić. Skutek jest taki, że krążymy wśród rzeczy porozstawianych po różnych kątach i o porządku nie ma mowy.
Czasami wieczorem, gdy w innych domach pali się światło, a ktoś zapominalski nie zasunął zasłon, zaglądam ludziom do mieszkań i nieustająco się bulwersuję bałaganem panującym w pokojach tego tak dobrze uporządkowanego narodu. Bo w całkiem zamożnych manshionach, z marmurowymi schodami i fontanną przy wejściu, mieszkanie bywa obwieszone suszącym się praniem, wiszącym na karniszu okiennym, suchymi ubraniami na wieszakach, wiszącymi wzdłuż ścian przymocowanych pinezkami, a na podłodze są rzeczy w kartonowych pudłach, albo luzem, tak, że trudno znaleźć miejsce na postawienie stopy. Pod tym względem więc nasze życie bardzo się do japońskiego upodobniło.
Inna kwestie, które czynią nasz pobyt egzotycznym, o czym zresztą wiele osób lubi wspominać, to buty pleśniejące podczas pory deszczowej, niezanikające strugi wody na szybach i drzwiach wejściowych przez cały rok, temperatura max. zimą w pomieszczeniu +18Ca latem i jesienią karaluchy, wielkie jak palec. Mieszkamy na parterze, mamy malutki ogródek i niezamknięcie drzwi na zewnątrz późnym popołudniem owocowało 100% obecnością brązowego gościa na ścianie. Gdy drzwi były zamknięte, karaluchy i tak się mogły przecisnąć, ale częstotliwość ich pojawiania nieco się zmniejszała. Inna trasa do naszego mieszkania wiodła przez ubikację. Dlatego nasze korzystanie z toalety zaczęło przypominać sceny z filmów gangsterskich: najpierw pan z rewolwerem otwiera nogą drzwi a potem szybko rozgląda się na prawo i lewo, czy przestrzeń jest bezpieczna.
E.O. Jak smakuje kuchnia japońska?
E.W.-K. Jedzenie to problem zasadniczy dla mojego męża i syna. Mężowi kuchnia polska o wiele bardziej odpowiada niż japońska. Po roku pobytu i testowaniu rożnych potraw uważam, ze kuchnia japońska jest raczej/niestety dość ograniczona – bazuje praktycznie na kilku podstawowych smakach/przyprawach: sos sojowy, sake, mirin, dashi, miso. A gdzie rozpiętość między chłodnikiem a żurkiem, zrazem z grzybami i kaszą gryczaną a knedlami z śliwkami?... Podróbki parówek, wędlin, potraw kuchni włoskiej bądź francuskiej budzą raczej moje zakłopotanie, niż apetyt. Podobne refleksje budzi we mnie kulinarny, weglowodanowy eklektyzm w postaci np. ziemniaka ze skórą wychylającego się jak słupek w kwiatku słodkiej bułki.
Mam wrażenie, że Japończycy równoważą ograniczoną ilość smaków kunsztowną aranżacją dań. Dostrzegają pewnie też subtelne różnice w pozornie takich samych potrawach, z którymi moje słabo rozwinięte kubki smakowe w ogóle sobie nie radzą.
Z kolei, problem kulinarny syna polega na konieczności jedzenia szkolnego obiadu, tzw. kyūshoku. Po pół roku prób polubił w końcu wodorosty, natomiast kiełki i tofu wciąż są dla niego nie do przełknięcia. Byłam w szkole kilka razy podczas obiadu i szczerze mówiąc nieco dziecku współczułam. Przy całej mojej życzliwości i otwartości na nowe doznania, także kulinarne, zapewne niezwykle zdrowy obiad, zaprojektowany przez japońskich dietetyków a złożony z makaronu pływającego w jakimś rzadkim sosie z grzybkami, ryżu z posypką, twardej, gumowej mątwy i lodowatego mleka do popicia, wzbudził we mnie delikatnie rzecz biorąc lekkie zaniepokojenie: w co myśmy syna wrobili.
Natomiast córka jest zachwycona japońskim ryżem i dosłownie mogłaby go jeść jako każdy posiłek, z rzadka przedzielony ewentualnym kotletem.
Często jadamy japońskie zestawy obiadowe „na mieście” lub na wycieczkach w górach, dlatego w domu, aby odreagować staram się ugotować coś polskiego. Piekę też samodzielnie chleb w naszej mikrofali, bo nie jesteśmy entuzjastami tostowego pieczywa a chleby bardziej tradycyjne są tu niezwykle drogie.
E.O. Pani 4 letnia córka Iza uczęszcza do japońskiego przedszkola....
E.W-K. Edukacja moich dzieci była dla mnie kluczowym problemem całego pobytu tutaj. Wiedziałam, że moja córka musi chodzić do przedszkola za wszelką cenę. Jest bardzo towarzyska i przybywanie wyłącznie ze mną, podczas gdy starszy brat chodziłby do pełnej dzieci szkoły, zaoowocowałoby ogromnymi kompleksami i w ogóle niekorzystnie wpłynęłoby na jej rozwój.
Podczas naszej rejestracji w Urzędzie Dzielnicy Nerima dostaliśmy mapkę okolicy m. in. z zaznaczonymi przedszkolami państwowymi i prywatnymi. Okazało się, że tych państwowych jest dosłownie kilka i głównie w dość odległej Hikarigaoce, więc nie mamy na nie szans. Zaczęliśmy robić rozpoznanie wśród placówek prywatnych. W końcu wybraliśmy przedszkole protestanckie Jofu, gdyż prawie cały personel był w stanie posługiwać się językiem angielskim, a dyrektor mimo kompletu dzieci chętnie zaryzykował kłopoty z małą gaijinką. Jedynym problemem była odległość – 15 minut energicznej jazdy na rowerze w jedną stronę, czyli dziennie 1 godzina dojazdów. I nie da się ukryć, że te dojazdy w strugach deszczu będą czymś, za czym tęsknić w Polsce nie będziemy.
Z perspektywy czasu wybór przedszkola okazał się jednak strzałem w dziesiątkę. Głównym zadaniem, jakie wyznacza sobie japońskie przedszkole jest pomoc w przechodzeniu dziecka z kręgu rodzinnego, gdzie mogło wyrażać swobodnie swoje emocje i energicznie domagać się spełniania swoich potrzeb, do świata społecznego. W przedszkolu, dziecko ma nauczyć się współpracy, samodzielności, liczenia się z uczuciami i potrzebami innych. Przedszkole, które wybraliśmy realizuje powyższe zadania. Czyni to jednak niezwykle delikatnie, z wyczuciem i szacunkiem dla indywidualności każdego dziecka. Łączy, moim zdaniem, najlepsze cechy japońskiego przedszkola jak m.in. niezwykle kreatywne i rozwijające wyobraźnię zajęcia plastyczne, uwrażliwiające słuch i poczucie rytmu zajęcia muzyczne, ze swobodą i dość elastyczną dyscypliną. Dzięki temu moje dziecko, nie znające przecież języka, praktycznie bez większych problemów zaadaptowało się do życia w yōchien. W tym przedszkolu nie nosi się mundurków, podobnie też nie zmuszano mnie do konstruowania obento na sposób japońskich mam. Wiem, że piękne obento, to wyraz maminej miłości, ale myślę, że moja córka wie o tym, że ja ją kocham, nawet bez dostarczania jej tego rodzaju dowodów.
E.O. A jakie są przedszkola w Polsce?
E. W.-K. Polskie przedszkola, wciąż, mam wrażenie, funkcjonują jak przechowalnie dla dzieci, których rodzice pracują, a nie jako placówki w systemie edukacji. Przypominają raczej japońskie hoikuen. W Polsce, dzieci często są pozostawiane same sobie i bawią się wewnątrz budynku lub na placu zabaw, gdy tymczasem panie oddają się interesującym je tematom. W Japonii przedszkolanki też lubią pogawędzić, ale robią to, kiedy dzieci udadzą się już do domów. W trakcie dnia przedszkolego nauczyciel cały czas uczestniczy w zajęciach dzieci. Czy to jest rysowanie, lepienie, klejenie, śpiewanie, czy zabawy na dworzu w piaskownicy, nauczyciel bawi się z nimi razem. Można się spierać, twierdząc, ze w Polsce przedszkola prywatne także mają bogatszą ofertę zajęć dla dzieci i bardziej przykładających się nauczycieli, niemniej jednak w Polsce przedszkola prywatne to margines dla najzamożniejszych, a w Japonii to standard dla każdego. Różnica polega raczej na tym, ze tutaj nauczyciel ma inną motywację do pracy. Tu ciąży na nim współodpowiedzialność za dalsze losy dziecka, a więc to, jak będzie sobie radziło na dalszych etapach edukacji i w dorosłym życiu. Japońska nauczycielka ma dość wysoki prestiż zawodowy, jest dobrze wykształcona (musiała zdać egzamin kwalifikacyjny) i jest pełna zapału do pracy z dziećmi. W Polsce bywa różnie. Kilka lat temu panie nauczycielki, aby utrzymać zatrudnienie w Polsce, były zmuszone do uzyskania tytułu magistra, więc czym prędzej uzupełniały wiedzę i papiery podczas weekendowych studiów. Pamiętam czasy w końcówce PRL-u. Moja znajoma, zdająca na psychologię nie uzyskała wystarczającej ilości punktów, aby się dostać na studia dzienne. Dlatego musiała odpracować rok, jako przedszkolanka i jednocześnie studiować zaocznie, aby w następnym roku móc studiować dziennym trybem. Dziewczyna miała 18 lat, maturę, żadnych kwalifikacji ani doświadczenia do pracy z dziećmi, ale powierzono jej grupę 3-latków, bo zwyczajnie nie było innego sposobu na znalezienie pracownika. Oczywiście te czasy to odległa przeszłość, niemniej jednak, mam wrażenie, że w polskich przedszkolach wciąż większość pań pracuje przypadkowo.
E.O. Czy może Pani porównać program przedszkola japońskiego i polskiego?
E.W.-K.W przedszkolu mojej córki (a zapewne i w innych), poza codziennymi zajęciami, raz w tygodniu jest dzień gimnastyki, raz w tygodniu dzień muzyki, podczas których do przedszkola przyjeżdża nauczyciel danego przedmiotu z zewnątrz. Latem dzieci korzystały z basenu na terenie przedszkola. Raz w roku, podobnie, jak w szkołach, ma miejsce undōkai. Zupełnie niesamowite wrażenie robiły na nas dzieciaki 3-4 letnie biegające w sztafecie lub wykonujące układy akrobatyczne. Przedszkole ma także swoje Święto Muzyki, czyli koncert na którym poszczególne grupy wykonują piosenki i grają melodie na pianikach. I znowu widok dzieci w wieku przedszkolnym swobodnie posługujących się klawiszami melodionu wprawiał nas w osłupienie.
W Polsce przedszkolaki jeżdżą do teatru, kina, lub teatrzyk przyjeżdża do nich. W przedszkolu Izy w ciągu tego roku zazwyczaj raz na miesiąc gościł jakiś teatr z zewnątrz lub klub matek organizował własne przedstawienie. Poza tym kalendarz imprez obfitował w sporą ilość aktywności raczej nieobecnych w polskich przedszkolach. Mam tu na myśli, samodzielne wykopywanie ziemniaków na pobliskiej farmie, palenie ogniska, pieczenie tychże ziemniaków, sadzenie warzyw i zbieranie owoców z drzew na terenie przedszkola, body painting, przygotowywanie omochi, tańce w yukata i fajerwerki podczas Święta Lata, itd.
Innym ciekawym zjawiskiem, raczej niewystępującym w polskim życiu przedszkolnym, jest klub matek (PTA). W tym przedszkolu działa on niezwykle aktywnie, podzielony na pomniejsze kluby: jest grupa mam zajmująca się robieniem teatrzyków kukiełkowych dla dzieci, opowiadaniem bajek ilustrowanych planszami, śpiewaniem piosenek. Ja należę do klubu „Eco”, zajmującego się głównie rękodziełem takim np. jak wyplatanie koszyków. Nauczyłam się w nim robić zarówno tradycyjne japońskie koszyki na obento, jak i małe plecione zabawki dla dzieci.
E. O. Czy córka dobrze czuje się w japońskim przedszkolu?
E. W.-K. Jak już wspomniałam wcześniej, moja córka w zasadzie bez problemów zaadaptowała się do życia w przedszkolu. Oczywiście, nie odbyło się to natychmiast. Zwłaszcza, że chodzi do najmłodszej grupy, w której wiele dzieci bardzo przeżywa rozstanie z mamą oraz zmianę trybu życia i otoczenia. Od samego początku chodziła do przedszkola bardzo chętnie i nie było problemów z rozstaniem z rodzicami, choć przez pierwszy miesiąc raczej trzymała się na uboczu i obserwowała resztę dzieci. Wtedy najczęściej bawiła się z panią. Potem, gdy inne dzieci także oswoiły się z przedszkolem i towarzystwem, swobodnie włączyła się do zabaw. Muszę jednak nadmienić, że stało się to głównie ze względu na ogromną ilość serdeczności, ciepła i cierpliwości ze strony personelu przedszkola.
E.O. Przedszkola japońskie generalnie są przyjazne dla dzieci. Inaczej bywa ze szkołą. Czy bez obaw posłaliście Państwo syna do szkoły japońskiej? Czy był to eksperyment z dziedziny antropologii kultury?
E. W.-K. Zdecydowaliśmy się na posłanie syna do zwykłej, rejonowej japońskiej szkoły, ze względu właśnie na chęć pokazania dziecku, jak może wyglądać i funkcjonować szkoła w innym państwie i w odmiennej kulturze. Uważam, ze takie doświadczenie, choć może mocno stresujące z początku, w perspektywie przyniesie pozytywne rezultaty, poza oczywistą znajomością podstaw języka, poszerzy horyzonty myślowe i generalnie wzbogaci wiedzę ogólną o świecie. Syn rozpoczął w kwietniu drugą klasę, podczas gdy jego klasa w Polsce w tym czasie kończyła pierwszą
E. O. Jak klasa i nauczyciele przyjęli nowego ucznia z Polski?
E. W.K.Z początku byliśmy zaniepokojeni, jak nasz syn zostanie w szkole potraktowany. Słyszeliśmy o przypadkach dyskryminacji obcokrajowców. Nasze obawy okazały się być jednak nieuzasadnione. Dyrekcja potraktowała nas bardzo uprzejmie, syn został powitany z otwartymi ramionami a pan dyrektor przybił z nim „piątkę”. Syn dostał oprócz podręczników większość wyprawki, np. zeszyty, kredki itp w prezencie od szkoły. Zastanawialiśmy się nad przyczynami takiego podejścia i doszliśmy do wniosku, ze w dużej mierze zadziałała tu profesja mojego męża. Otóż w japońskiej hierarchii społecznej profesor (a taką funkcję pełni w Japonii mój mąż) plasuje się dość wysoko, a więc dzieckiem profesora należy się też odpowiednio zająć. Synowi zorganizowano na terenie szkoły codzienne, indywidualne lekcje z języka japońskiego. Na pierwszej lekcji w klasie, pani przyniosła globus, książki i starała się przybliżyć innym dzieciom Polskę. Co miała do powiedzenia, niestety nie wiem, bo syn wtedy jeszcze nic nie rozumiał. Pani też odpowiednio przeszkoliła inne dzieci, żeby nie ważyły się gaijina szarpać, zaczepiać i w ogóle, że mają się nim opiekować. Dzieci były dla mego dziecka dość miłe i ogromnie zainteresowane. W tej szkole biały gaijin trafił się po raz pierwszy. Niemniej jednak syn mi opowiadał, że mnóstwo dzieci, a zwłaszcza chłopcy, usiłowało go dotykać, chyba na zasadzie dotykania palcem czegoś niezwykłego. Można się domyślić, że syn nie był tym zachwycony i przychodził ze szkoły solidnie zdenerwowany.
E.O. Czy Kosma polubił szkołę japońską?
E. W.-K. Syn początkowo niezbyt chętnie przystał na przygodę z japońskim szkolnictwem, w miarę jednak upływu czasu zaczął dostrzegać, że lekcje są ciekawe, dzieci stosunkowo przyjazne a nauczyciele życzliwi i szkołę polubił a zwłaszcza zajęcia plastyczne.
E. O. Czyli nieźle sobie radzi...
E. W.-K W miarę upływu czasu i wzajemnego poznawania się spadło zaciekawienie „nowym” i zaczął być traktowany jako zwykły kolega z klasy, tylko trochę „inny”. Kiedy minął początkowy okres, podczas którego japoński personel szkoły chciał przekonać nas o swoich dobrych obyczajach, zaczęłam zauważać, że jednak obyczaje obyczajami a „obcy” to jednak ktoś, po którym nie wiadomo, czego się spodziewać. Podczas ostatniej przedświątecznej wywiadówki, dowiedziałam się np. że moje dziecko podczas indywidualnych zajęć zaatakowało nożem nauczycielkę. Wydało mi się to tak absurdalne, że nie wiedziałam, jak zareagować. Po poproszeniu o szczegóły dowiedziałam się, ze pani nauczycielka wyjęła z torebki nożyk do cięcia papieru a syn go oglądał i pewnie zrobił jakiś gest, który nauczycielka zinterpretowala jako poważny zamach na swoją osobę. Nie dała synowi niczego po sobie poznać, ale po lekcji poszła się poskarżyć wychowaczyni. Była to dla mnie informacja szokująca, gdyż syn miał i nadal ma z ową nauczycielką naprawdę dobre kontakty, bardzo ja lubi i to z wzajemnością. Podczas lekcji bawili się razem w różne gry, robili sobie zdjęcia na których się całkiem nieźle „wygłupiali”. Pani na zakończenie każdej lekcji tłumaczyła mu, że ona go „I love you”. Całe to wydarzenie dało mi do myślenia, jak kruche są relacje między Japończykami a gaijinami, jak pomimo pozornie serdecznej atmosfery jesteśmy traktowani jako ktoś z innej planety, gdzie obowiązują inne zasady, a raczej ich brak.
E.O. Jak wypada porównanie programu i obyczajów szkoły japońskiej i polskiej?
E.W.-K. W porównaniu z polską szkołą, podobnie jak i przedszkole, szkoła japońska robi na mnie lepsze wrażenie. Kluczowym zagadnieniem jest nauczyciel. W Polsce szkoła jest fajna albo nie, program jest ciekawy albo nie, w zależności od tego jakiego kalibru nauczyciel trafi się dziecku. W Japonii ciekawy program istnieje niezależnie od talentów nauczyciela. A dla samego nauczyciela nie istnieje chyba nic ważniejszego niż bycie dobrym pedagogiem, w miarę możliwości nawet świetnym. To są jednak kwestie powszechnie znane. Ja chciałabym tylko zwrócić uwagę jeszcze na coś, co jest dramatycznie odmienne w polskim i japońskim programie nauczania, czyli na zajęcia rozwijające ekspresję, kreatywność i wyobraźnię, mianowicie zajęcia plastyczne i muzyczne.
Byliśmy w szkole syna na wystawie poświęconej pracom plastycznym wszystkich dzieci z klas 1-6. Podkreśliłam wszystkich, bo co mi się wydaje niezwykle istotne, uznano tym samym, że na wyróżnienie zasługuje przede wszystkim wysiłek i praca każdego, a nie wyłącznie efekt tej pracy. W Polsce, zazwyczaj pani wiesza na ścianie wyłącznie te prace, które wydają się jej samej ciekawe (a przynajmniej takie zwyczaje ma wychowawczyni mego syna w Polsce).Wystawa była oszałamiająca. Gliniane rzeźby ryb, maski, witraże, batiki, własnoręcznie wykonane i ozdobione ramki na zdjęcia, portrety, ptaki z drutu i papieru, stojaki na gazety, kolaże itd. Wszystko to wykonane przez dzieci w wieku, w którym w Polsce raczej daje się w szkole do zrobienia ozdoby choinkowe.
Inne zjawiska w japońskiej szkole, które ją mocno różnią od polskiej to np. samodzielne sprzątanie klasy i szkoły, rozdzielanie posiłku czy istnienie kar cielesnych. Nie mają one wiele wspólnego z pruską dyscypliną i mnie one nawet bawią, bo należę do rodziców, którzy uważają, ze owszem bicie dzieci jest niewskazane, ale są sytuacje, w których niewielki klaps dobrze robi na przyswajanie przez dziecko tego, co rodzic usiłuje mu wytłumaczyć. Jak już wspominałam, moje dzieci są dość żywiołowe i w pewnych sytuacjach perswazje słowne zwyczajnie nie znajdują drogi do zwojów mózgowych, toteż klaps nie jest dla nich niczym egzotycznym. W przypadku japońskiego szkolnictwa walenie przez panią po głowie jest na porządku dziennym. Na całe szczęście syn się tym za bardzo nie przejmuje, choć znam wiele dzieci w Polsce, które w tej sytuacji stanowczo by odmówiły chodzenia do takiej szkoły. Sama widziałam podczas zajęć na szkolnym basenie, jak nauczycielka dość bezceremonialnie sobie radziła z jakimś niezbyt posłusznym uczniem i trochę mnie to zmroziło, ale widocznie jest w tym metoda, bo nie da się ukryć, że dzieci w szkołach japońskich są jednak zdyscyplinowane i grzeczne. W głowę można dostać za wiele rzeczy, np. za zamknięcie szafki nogą, za zapomnienie odrobienia lekcji, za zapomnienie przyniesienia do szkoły ołówka, za kłamanie itd. Obawiam się tylko, jak mój syn będzie się zachowywał w szkole po powrocie do Polski, gdy obrywanie po głowie przestanie mu zagrażać.
E. O. A jak małżonek ocenia swój pobyt w Japonii?
E. W.K. Mąż, generalnie, jest zadowolony. Jego badania przynoszą ciekawe rezultaty. Pobyt w Japonii pozwolił mu też na poszerzenie obszaru badań. Podczas minionego lata razem ze swoim japońskim opiekunem prowadził prace w Kalifornii, w tym roku planuje pobyt na Alasce. Natomiast warunki lokalowe do pracy ma dużo gorsze niż w Polsce. W macierzystym instytucie ma swój własny, dobrze wyposażony gabinet, tu natomiast musi pracować w jednej sali poprzedzielanej metalowymi regałami, dzieląc ją z kilkunastoma osobami, które praktycznie traktują jego obecność, jak powietrze. Zawsze to jednak lepiej, niż w rosyjskich instytutach naukowych, gdzie w ramach dobrych obyczajów po godzinie14.00 zaczyna się pora na bratanie się i picie wódki. Jego obecność jest dla Japończyków bardzo korzystna także z powodów niemerytorycznych. Mój mąż jest bowiem pomocny w poprawianiu j. angielskiego, a Japończycy, aby istnieć w naukowym świecie muszą publikować w tym języku. Jak powszechnie wiadomo, sprawne posługiwanie się angielszczyzną nastręcza im sporo trudności. W sumie zabawne jest dla nas, że zgodnie z japońskimi obyczajami mój mąż oddając im przysługę, nakłada na nich „ongaeshi”, czyli obowiązek zadośćuczynienia. To powoduje, że nie wszyscy są tą pomocą zachwyceni, choć jest dla nich niewątpliwie korzystna.
E. O. Czy Japonia jest krajem, w którym Europejczyk może się zaadaptować do życia i pracy na dłużej?
E. W.-K. To zależy od Europejczyka, jego temperamentu, sposobu życia, wyznawanych wartości, osobistej elastyczności, kraju pochodzenia i od płci. Myślę, że kobiecie jest trudniej zaadapatować się do życia w Japonii dlatego, że kobieta wciąż ma gorszą pozycje społeczną od mężczyzny. Oczywiście zależy, jaka to jest kobieta i jakie ma ambicje życiowe.
E. O. Właśnie, kobieta w Japonii...
E.W.-K. Jeżeli kobieta nie ma ochoty spełniać się zawodowo i do szczęścia wystarcza jej zajmowanie się dziećmi, do tego trafił się jej jeszcze dobrze zarabiający mąż, to chyba jest to kraj dla niej. Natomiast, jeśli ma inne ambicje np. naukowe, napotyka na szereg trudności. Choćby weźmy przykład z branży mego męża. W jego departamencie pracuje nad doktoratami kilka kobiet, które muszą dorabiać poza uniwersytetem, żeby się jakoś utrzymać. A to zajmuje dodatkowo czas. Zbliżają się do czterdziestki. Nie mają mężów ani dzieci, bo wtedy już na pewno by nie miały czasu skończyć doktoratu. Po obronie pracy nie znajdą zatrudnienia, ponieważ są kobietami, w dodatku „starymi”, a takim wypadałoby więcej zapłacić, niż młodym bez doktoratu. Innymi słowy pracodawcy nie opłaca się ich zatrudniać. Na pozostanie na uniwersytecie zwykle nie mają nawet, co marzyć. Nie ma tam stałej pracy nawet dla zdolnych mężczyzn. Sytuacja raczej nie do pozazdroszczenia.
E.O. A czy Pani czułaby się dobrze mieszkając dłużej w Japonii?
E. W.-K. Myślę, że byłoby mi bardzo trudno zaadoptować się do życia w tym kraju.
Pomijając kwestie pogody (lato jest dla mnie osobiście, ze względu na niskie ciśnienie prawie nie do wytrzymania), jedzenia, mieszkania, głównym problemem w przypadku życia na dłużej jest konieczność funkcjonowania w japońskim społeczeństwie. Nie jest to problemem w przypadku krótkiej wizyty, podczas której człowiek zachwyca się ogólna czystością, uprzejmymi i uczciwymi sprzedawcami skrupulatnie wydającymi reszty, punktualnością pociągów, pysznym sushi itd. Po pewnym czasie jednak sushi zaczyna się przejadać, brak swobody w korzystaniu z samochodu zaczyna doskwierać, a w życiu codziennym zaczyna się wchodzić w głębsze relacje z Japończykami i tu zaczynają się problemy zasadnicze. Jak żyć w społeczeństwie kierującym się innymi wartościami? W wielu rozmowach pytano nas, czy zamierzamy zostać na stałe w Japonii. W odpowiedzi chwaliliśmy wspaniały kraj, ale odpowiadaliśmy szczerze, ze nasze miejsce jest zwyczajnie gdzie indziej.
E.O. Co Panią tak irytuje?
E.W.-K. Gdy dla mnie np. fundamentalne znaczenie ma wolność i równość jednostki, dla Japończykow wciąż zasadnicze znaczenie ma hierarchia i zajmowanie właściwego miejsca. Tu, jak zauważyłam, wciąż starsze dziecko jest ważniejsze niż młodsze a brat ważniejszy niż siostra. Zdarzyło mi się kilka razy, że ktoś chcąc być grzeczny ofiarował prezent mojemu synowi ignorując kompletnie imōto, czyli moją córkę a jego młodszą siostrę. Oczywiście, tego rodzaju grzeczność, mimo całego mojego dystansu do innej kultury, budzi raczej moją irytacje zamiast wdzięczności, bo zwyczajnie rani moje dziecko.
Inne wydarzenie z mojego pobytu tutaj, które przyprawiło mnie o pewne znużenie tą kulturą, to wizyta jaką odbyłam z zaprzyjaźnioną mamą z przedszkola córki do domu jej przyjaciółki. Przyjaciółka niewątpliwie była z tych wyższych statusem niż moja znajoma z przedszkola. Zauważyłam, że zwracała się do tamtej raczej jak do przełożonej, niż do koleżanki. Mieszkała zresztą w dość eleganckiej okolicy w centrum Tokio, w luksusowo wyposażonej dwupiętrowej willi z windą i placem zabaw dla dzieci na dachu-tarasie. Zostałam zaproszona na pokaz pieczenia chleba, który okazał się bananowym ciastem i obiad, który okazał się zupką „minestrone” (kuchnia włoska - bardzo trendy), podaną na stole wyłożonym starymi gazetami (?!) . W ramach nieprzyjścia z pustymi rękami przyniosłam gospodyni torcik wedlowski, który wzbudził spore uznanie z racji ręcznego napisu i mały albumik ze zdjęciami o Polsce. Ten z kolei po krótkim przejrzeniu został zaproponowany mojej koleżance, czy czasem by go nie chciała. Koleżanka, która już wcześniej została obdarowana podobnym, miała pretekst, aby podziękować odmownie. W trakcie wizyty pojawił się też mąż gospodyni (profesor Uniwersytetu Tsukuba), który przeszedł koło nas bez jednego słowa ani spojrzenia i skrył się w głębi domu.
Podczas rozmowy o polskiej kuchni i o kiszonych ogórkach pani gospodyni przypomniała sobie, że ma coś takiego w spiżarni. O dziwo, były to polskie ogórki. Okazało się, że Polska istnieje i nawet ma coś Japonii do zaproponowania poza dawno już nieżyjącym Chopinem. Z innych rzeczy, jakie widziałam w ciągu tego roku w sklepach, to Polska ma jeszcze do zaproponowania kiszoną kapustą i puchowe kołdry, na których opakowaniu było zdjęcie podlaskiej chałupy, gęsi brodzących w błocie i napis „100% Poland”. Moja wizyta u przyjaciółki znajomej z przedszkola ponoć okazała się sukcesem. Jak mi oznajmiła moja znajoma, jej przyjaciółka była bardzo zadowolona ze mnie i w związku z tym zaprasza mnie raz jeszcze. Czułam się jakbym właśnie zdała ciężki egzamin. Tylko, że wcale nie miałam ochoty go zdawać ani wtedy, ani w ogóle. A za kolejną wizytę bardzo dziękuję. Potraktowałam ją jako doświadczenie, ale nie chciałabym, aby stało się ono moja normą. Przy innej okazji, w innym miejscu ta sama znajoma pani, była bardzo zbulwersowana tym, jak nosi się mój mąż. Mój mąż, który ma tu rangę profesora chodzi do pracy z plecakiem! To się wyraźnie nie mieściło pani w głowie i mój mąż stracił u pani szacunek. Pani uznała, że mój mąż nie wie, co to znaczy dbać o swój wizerunek. Takich przykładów uzależnienia Japończyków od form określających ich miejsce można mnożyć. Dla nas tego rodzaju kwestie są obojętne. To, czy ktoś nosi plecak, czy aktówkę nie ma takiego znaczenia, zależy głównie od gustu i wygody.
E.O.W czym więc tkwi źródło innego podejścia wobec cudzoziemców?
E. W.-K. Wciąż istnieje idea wyższości narodu japońskiego nad resztą świata. Uważam, że pomimo intensywnej westernizacji kraju, w sferze mentalnej Japończycy wciąż nie są wolni od narodowej megalomanii. Mają wysokie mniemanie o swoich możliwościach intelektualnych, uważają też, że są najlepiej wychowanymi ludźmi na świecie. Ponadto sądzą, że głęboki sens mają wartości, które oni cenią i w zasadzie chętnie się tym sensem z innymi nacjami podzielą. Problem polega tylko na tym, że nie wszyscy na świecie się z tym zgadzają i to rodzi w narodzie japońskim frustracje. Zgodnie z hierachiczną wizją świata, marzeniem Japończyka jest bycie narodem „na szczycie”. Bardzo często słyszymy tu od Japończykow, że coś jest dobre, bo jest japońskie, albo, że japońskie jest najlepsze na świecie. Ostatnio usłyszeliśmy, że japońskie jabłka są najlepsze na świecie. Zaczęliśmy oponować, ponieważ polskie jabłka, może nie wszystkie są tak ładne, jak te w japońskich sklepach, ale z pewnością bywają równie smacznie, nie mówiąc już o tym, że ich odmian jest w Polsce o wiele więcej.
Do zasad dobrego wychowania w Japonii należy mówienie o sobie w sposób negatywny a wychwalanie rozmówcy. Testując tę zasadę zauważyliśmy, że w przypadku obcokrajowców ona nie obowiązuje tak ściśle, jak między Japończykami. Gdy mówimy o sobie źle – tracimy szacunek, gdy mówimy o sobie dobrze lub po prostu szczerze, jesteśmy źle wychowani. Gdy mówimy dobrze o czymś, co jest japońskie – wierzy się nam i kiwa głową z pełnym zrozumieniem, natomiast jakakolwiek próba nawet lekkiej krytyki czegoś, co jest japońskie od razu powoduje, ze rozmówca tężeje. Jednocześnie japoński rozmówca oczekuje od gaijina, że będzie on wychwalał Japonię a deprecjonował własny kraj. Rozmówca nie zwraca tym samym uwagi, że oczekując od cudzoziemca tego rodzaju wypowiedzi nisko ocenia jego ojczyznę.
E.O. Jak postrzegana jest Polska przez Japończyków, zgodnie z Pani obserwacjami?
E.W.-K. Nasz kraj mimo, że nie dostarcza Japonii „gastarbaiterów”, plasuje się w skali świata dość nisko. Jak słusznie zauważyła przyjaciółka mojej znajomej z przedszkola: nie mamy żadnych znanych na zachodzie marek, zarówno w branży odzieżowej (Puma, Addidas, Louis Vuitton), jak też w samochodowej (wszyscy znają Toyoty i Nissany), czy elektronicznej (nawet taka mała Finlandia ma swoją Nokię). A my? Nas opromienia jedynie sąsiedztwo Niemiec, do których Japończycy wciąż mają spory sentyment. Niemiec czy Francuz, na ogół budzi większy szacunek i akceptację, niż Polak, wciąż kojarzony z krajem, któremu raczej należy pomóc, niż się na nim wzorować.
E.O. Jakie są wiec dalsze Państwa plany?
E.W.-K. Pod koniec stycznia br. wracam już z córką do kraju, a syn dołączy do nas po ukończeniu drugiej klasy, czyli pod koniec marca. Mąż przywiezie syna do Polski, a sam powróci jeszcze na samotne pół roku do Japonii.
E.O. Dziękuję za rozmowę.
Nota biograficzna
Ewa WIDŁAK-KAIM ukończyła studia magisterskie w Katedrze Etnologii i Antropologii Kulturowej na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Później studiowała podyplomowe dziennikarstwo na UW a gdy urodziło się jej pierwsze dziecko uczęszczała na podyplomową pedagogikę na UW.
Jako etnolog pracowała, będąc jeszcze na studiach, w skansenie Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu, gdzie kręcono ujęcia m.in. do filmu „Pan Tadeusz” A. Wajdy, „Ogniem i mieczem” A. Hoffmana. Po studiach pracowała w magazynie „Poznaj Świat”, w telewizji TVN, w międzynarodowej agencji fotograficzno-prasowej East News, współpracowała z działem kultury w „Życiu” Wołka, itd. Od czasu urodzenia drugiego dziecka nie pracuje na etacie.
Źródło
GAZETA POLSKA W JAPONII nr 2 (53) kwiecień 2007
Najnowsze od
Komentarze
- PLUSK WODY DO STAREGO STAWU WSKOCZYŁA… Skomentowane przez ELZBIETA dodany czwartek, 08 listopad 2012 19:09 O stawie i żabie (Literatura, Język)
- Chcialbym na poczatku powiedziec, ze naprawde… Skomentowane przez Seweryn Karłowicz dodany piątek, 24 sierpień 2012 04:47 Tematyka spotkania polonijnego w ambasadzie 5 lipca br. (AKTUALNOŚCI)