Kunio Miyauchi jest rodowitym tokijczykiem. Dobiega już do siedemdziesiątki, a całe jego zawodowe życie związane jest - jak często podkreśla - z naukami ścisłymi. Absolwent wydziału fizyki Międzynarodowego Uniwersytetu Chrześcijańskiego w Tokio, studia kontynuował na uczelniach w Japonii i za granicą, a doktorat z dziedziny plastycznego odkształcania metali otrzymał na Politechnice Tokijskiej. Swą działalność badacza i wynalazcy kontynuował pracując w Instytucie Fizyki i Chemii, gdzie po przejściu na emeryturę w 1991 roku został doradcą technicznym. Jest autorem ponad 100 publikacji specjalistycznych, aktywnie uczestniczy w konferencjach międzynarodowych i współpracuje z naukowcami z różnych krajów świata. Muzyka i sztuka to jego hobby, a właścicielem galerii stał się trochę przypadkowo.
Patronująca Galerii Piast Fundacja Polska-Japonia im. Miyauchi powstała w 1992 roku. Fundacja m.in. organizuje w Polsce konkursy malarstwa, a prace laureatów trafiają do galerii. Kunio Miyauchi podkreśla, że jurorami konkursów są polscy artyści, więc o wyborze prac decyduje wartość artystyczna, a nie rynkowa. Obok obrazów wyeksponowana jest ceramika artystyczna niezwykłych rozmiarów.
Działalność Fundacji Polska-Japonia im. Miyauchi wspiera finansowo WE Plan Company, której wicedyrektorem do spraw technicznych jest Kunio Miyauchi. Firma współpracuje z Politechniką Warszawską i z kilkoma polskimi przedsiębiorstwami.
Za swą aktywną działalność popularyzującą Polskę i polską kulturę w Japonii Kunio Miyauchi wyróżniony został w 1995 roku złotym Krzyżem Zasługi RP. Polska nie jest jednak jego jedyną pasją. Polityka, ekonomia, sprawy społeczne, wychowanie młodzieży, kontakty międzynarodowe - to wszystko znajduje się w centrum jego zainteresowań. Kunio Miyauchi chce bowiem naprawiać i reformowac ten świat i kraj, w którym przyszło mu żyć. O swoich kontaktach z Polską, a także o swoich pasjach i przemyśleniach ten aktywny człowiek opowiedział nam w rozmowie, którą zamieszczamy poniżej.
Renata Mitsui
Dlaczego właśnie Polska? Dużo jest przecież krajów na świecie...
Przypadek. W 1968 r. wpadł mi w ręce artykuł napisany przez prof. Marciniaka z Polski, opisujący dokładnie te same badania, które ja wtedy prowadziłem. Wyniki też były takie same. Nawiązałem kontakty, zaprzyjaźniłem się z uczniem prof. Marciniaka, teraz profesorem Politechniki Warszawskiej, Andrzejem Kocańdą, zacząłem jeździć do Polski.
Ale były to czysto zawodowe kontakty, prawda? Od nich do polskiej galerii, do tego, co Pan robi dla Polski, jeszcze droga daleka...
To prawda, takich przyjaciół po fachu miałem w różnych krajach. Kiedy jednak zacząłem się zastanawiać, co mogę jeszcze zrobić w życiu, jak pomóc ludziom, Polska była logicznym wyborem. 30 lat znajomości Polski i Polaków przekonały mnie, że w Polsce nadal istnieje coś, co w Japonii - ku mojemu żalowi - zaginęło bezpowrotnie: zwartość rodziny, kręgi przyjaciół. W Polsce to są nadal ważne rzeczy. A z tego wywodzi się z kolei ważność takich organizacji jak Solidarność. Z tego poczucia ważności więzi międzyludzkich. I dlatego uważam, że Polsce po prostu warto pomagać. Aby pokazać Polskę Japończykom, dać przykład ludzi, którzy nadal są zdolni do połączenia rąk, do zwykłej ludzkiej solidarności. Podoba mi się w Polakach ich zdolność do oddolnej aktywności, do zrzeszania się od dołu. Polski ruch związkowy, Solidarność, był właśnie taki. Polacy wykazali wtedy wielką zdolność do współpracy. Przecież nawet Jaruzelski - którego oczywiście można krytykować za wiele rzeczy - wykazał się taką postawą. Kooperacji z przeciwnikiem. Robił to moim zdaniem dla Polski, nie dla siebie. Poza tym, jest takie chińskie powiedzenie, że łatwo jest żyć w zgodzie na odległość, znacznie trudniej z bliska. Polska jest krajem od Japonii odległym, łatwo jest nam żyć w zgodzie. Japońscy politycy patrzą tylko blisko, ku Korei, ku Chinom. Nie widzą szansy dla Japonii gdzieś dalej. A przecież, aby budować międzynarodową solidarność ludzką, trzeba się zwrócić i w stronę tego, co dalekie.
No dobrze, ale co z tym malarstwem?
Od dziecka lubiłem malarstwo i muzykę. Trochę rysowałem, moim ukochanym nauczycielem w szkole podstawowej był nauczyciel rysunków... Grałem też trochę na fortepianie. Jak zacząłem jeździć do Polski, nie tylko zacząłem chodzić do muzeów i galerii, ale i poznałem wielu malarzy, przyjaciół moich polskich przyjaciół. Bo w Polsce ludzie nie trzymają się tak bardzo jak w Japonii wyłącznie we własnym gronie zawodowym. Na początku kupowałem obrazy dla siebie, czasami dla znajomych malarzy... ?? W tamtych czasach trudno było malarzom wiązać koniec z końcem. Jak kupiłem jakiś obraz, czułem się, jak bym popełnił dobry uczynek. Uważałem to za rodzaj polsko-japońskiej współpracy. A z czasem zacząłem myśleć, że przecież polskie malarstwo jest dobre, jest towarem eksportowym.
Biorąc pod uwagę, że w Japonii nie jest łatwo sprzedać obraz, szczególnie malarza nie znanego na japońskim rynku, jest to raczej kosztowna działalność. No i musi być ktoś, kto to wszystko w Polsce organizuje.
Mój przyjaciel, Andrzej Kocańda z Politechniki Warszawskiej, razem ze swoją rodziną i przyjaciółmi, organizuje wszystko w Polsce. Ja się staram o pieniądze. A ponieważ ostatnio w moich finansach zaczęło prześwitywać dno, ograniczyłem trochę swoje inicjatywy i wziąłem się za zarabianie pieniędzy. Oprócz obrazów, chcę sprowadzać z Polski kryształy przez moją firmę WE Plan. Chciałbym polskim kryształom wyrobić dobrą opinię w Japonii, bo chociaż w niczym nie ustępują czeskim, sprzedawane są za jedną trzecią ceny. Nie jest to jednak łatwe, są różne problemy.
Współpracując z Polakami, poznając ich z bliska, widzi Pan nie tylko pozytywne polskie cechy. Co się Panu w Polakach nie podoba?
Hmm... Może to, że generalnie pozytywne cechy, jak polski indywidualizm, uparte trzymanie się własnych poglądów, nie uleganie presji otoczenia, zbyt często prowadzą do niezgody i bałaganu. Dlatego Polacy, w porównaniu z Japończykami, są mało efektywni. Dobrze by było, gdyby Polacy nauczyli się szanować cudze poglądy tak samo jak własne. To samo można powiedzieć o prawach... Szacunek dla własnych obywatelskich uprawnień to coś pięknego, coś czego Japończycy mogliby się od Polaków nauczyć, ale odwrotną stroną medalu jest brak poszanowania dla uprawnień cudzych. Osiągnięcie w tym równowagi byłoby stworzeniem prawdziwego społeczeństwa obywatelskiego. A tymczasem w Polsce w trudnych czasach ludzie są, owszem, bardzo kooperatywni i pomocni wobec siebie...
Tak, można powiedzieć, że polskie cnoty zaczynają błyszczeć dopiero pod presją niefortunnych okoliczności.
No właśnie. Natomiast teraz, kiedy zmieniła się sytuacja, dawne wartości, dawne wzory postępowania zaczynają zanikać. Ludzie na przykład nie chodzą już do kościoła tak często, jak przedtem. Oczywiście, dawniej chodzili do kościoła nie tylko z przyczyn religijnych, ale w dużej mierze dlatego, że Kościół dawał im moralne (a czasem i bardzo realne) poparcie w ich oporze przeciwko komunizmowi. Ten powód chodzenia do kościoła ludzie stracili. Chodzenie do kościoła co tydzień nie czyni nikogo automatycznie prawym człowiekiem. Ale może pomaga...
A co z tym, popularnym i w Japonii poglądem, że Polacy oszukują?
Jest takie japońskie przysłowie, które mówi, że żywemu koniowi oczu nie wydłubiesz. Oznacza ono, że jeśli będziesz miał oczy szeroko otwarte, jeśli będziesz uważał, nikt Cię nie oszuka. Japończycy są niekiedy równie nieuważni, jak zdechły koń... Łatwo im ukraść oczy. Potem mają pretensję. A ja mówię, że Polak nigdy nie oszuka przyjaciela. Gdyby Polak zobaczył swojego przyjaciela w Japończyku, z którym robi interesy, to by go nie oszukiwał. A dlaczego nie widzi? No, w tym może i Japończycy mają swój udział. Wiem z doświadczenia, że kiedy Polak się z kimś zaprzyjaźni, będzie niezwykle lojalny. Japończycy, którzy przyjaźnią się z Polakami mówią, że Polacy w przyjaźni są najbardziej lojalni ze wszystkich znanych im narodów. Dlatego, jak ktoś chce robić interesy z Polakami, powinien zacząć od przyjaźni, a nie od interesów. A jak zaczyna od interesów, to powinien pamiętać, że - może przez to, że przez wieki na ziemiach polskich mieszkało dużo Żydów, a może dlatego, że Polska leżay na rozstajnych drogach Europy, że przechodziły przez nią ważne szlaki handlowe - Polacy mają wielkie zdolności do interesów. Zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym sensie. Mówi się potocznie w Japonii, że Polska jest rolniczym krajem. To nieprawda. Polska jest krajem handlu. I to, że pierwszy postkomunistyczny rząd uwolnił handel i poddał go prawom rynku, było bardzo mądrym posunięciem. Te wszystkie stadiony, na których Polacy handlowali i handlują z Rosjanami, Ukraińcami, Czechami - były ważnym czynnikiem szybkiego wzrostu gospodarczego. Dlatego uważam, że Polacy są zaraz po Żydach, jeśli chodzi o zmysł handlowy. I trzeba pamiętać, że Polska ma idealne położenie, aby być takim pośrednikiem handlowym między Wschodem i Zachodem.
Jeśliby spróbował Pan podsumować jednym zdaniem to, co Pan w życiu robi, jak by Pan to określił?
Posiadam marzenie i je realizuję razem z innymi, którzy podobnie do mnie myślą. Chciałbym, aby Polacy i Japończycy razem przyczynili się do stworzenia świata, w którym ludzie mogliby żyć w pokoju i dobrobycie. Aby takie warunki stworzyć, potrzebna jest wymiana handlowa, wspólne działanie gospodarcze. I trzeba pamiętać, że ostatecznym celem działalności gospodarczej jest uczynienie ludzkiego życia lepszym, a nie gorszym. Dlatego popularne obecnie pomysły, aby obcinać koszty, pozbywać się pracowników, zwiększając w ten sposób zyski, są w gruncie rzeczy wymierzone przeciwko ludziom, bo nie przyczynią się do rozwoju gospodarczego na dłuższą metę. Tworzą nową podklasę ludzi pozbawionych nadziei na poprawę swego losu, ludzi odartych z wielkich marzeń. W takich warunkach rodzi się przestępczość. Tworzenie takiego społeczeństwa jest moim zdaniem działalnością zbrodniczą.
Czy jest Pan chrześcijaninem?
Nie, chociaż religia jako taka jest mi bardzo bliska. Ukończyłem chrześcijański uniwersytet, doceniam rolę chrześcijaństwa w życiu ludzi...
Czy to znaczy, że chrześcijański system wartości, podejście do świata, podobają się Panu?
Tak, z pewnością tak można powiedzieć. Pasują do mnie, po prostu. Ale nie tylko chrześcijaństwo. Są rzeczy w buddyzmie, które mnie nadzwyczaj pociągają, widzę i wielką wartość chińskiej filozofii konfucjańskiej...
Słowem, szuka Pan wartości duchowych, bez względu na wyznanie. Czy jest to związane z Pana rodzinną tradycją?
I tak, i nie. Moja rodzina ma mieszczański rodowód. Przodkowie byli bankierami daimio, ale jak przyszła epoka Meiji, jakoś nie umieli się odnaleźć w nowej rzeczywistości i rodzina podupadła. Mój ojciec, z woli rodziny, studiował handel na uniwersytecie Hitotsubashi, miał firmę zajmującą się importem z Ameryki, chociaż jego marzeniem było zostać naukowcem. Rodzina należała do buddyjskiej sekty Nichiren, ale ojciec bardzo interesował się religią chrześcijańską.
Czyli można powiedzieć, że zrealizował Pan marzenia swego ojca?
Może i tak... Ale największy wpływ na mój sposób myślenia, na moje podejście do życia, miała moja matka.
Czy Pana matka była typową dla tych czasów japońską żoną?
Nie, matka pracowała razem z ojcem, brała bardzo aktywny udział w jego pracy. Jeździła po całej Japonii, pełniła rolę - jak byśmy to dzisiaj powiedzieli - maklera. Dom był zasobny, mieliśmy służące... Matka bardzo lubiła pomagać ludziom. Mówiła zawsze, że najlepszą zapłatą jest ludzki uśmiech, a satysfakcję przynosi uszczęśliwianie innych. Jak tylko wojna się skończyła, ojciec został przymusowo zatrudniony w Głównej Kwaterze wojsk amerykańskich, ponieważ znał się na buchalterii. Pracował tak przez kilka lat, w ten sposób stracił starych klientów, nie zyskując nowych. Potem nie wrócił już do poprzedniego zawodu. Został urzędnikiem w lokalnej administracji. A ja byłem chorowitym dzieckiem, miałem astmę, więc jako dziecko chciałem zostać lekarzem, leczyć ludzi, a przy okazji i swoją astmę wyleczyć. Ale potem się okazało, że nie mogę znieść widoku krwi, musiałem więc znaleźć sobie inne marzenie. No i postanowiłem zostać naukowcem.
A dlaczego wybrał Pan ICU, chrześcijański uniwersytet?
Na początku zacząłem na innym uniwersytecie studiować biochemię. Ale po roku doszedłem do wniosku, że potrzebna mi jest fizyka. Chciałem poza tym nauczyć się angielskiego, no i miałem cały czas to zainteresowanie religią. Dlatego wybrałem ICU. Tam stałem się człowiekiem, o którym Japończycy często mówią, że jest bardziej gaijinem niż Japończykiem. A ja po prostu chciałbym uczynić Japonię lepszym krajem. No a poza tym mam szerokie zainteresowania i mówię to, co myślę. Więc może dlatego.
Fundacja Miyauchi jest w dużej mierze finansowana z Pana własnych pieniędzy. Nie żal Panu wydawać pieniądze, które mógłby Pan przeznaczyć na własne przyjemności?
Moim celem jest pozyskać przyjaciół, skierować trochę oczy Japończyków na Polskę i vice versa, przydać się ludziom na coś... Nie jest to dobroczynność z mojej strony, chociaż może na zewnątrz tak to wygląda. Ja nie daję jałmużny. Chcę razem z innymi ludźmi coś zrobić, dla dobra wszystkich, bo czuję, że pod każdym względem jestem taki sam, jak i oni. Na pewno nie patrzę na nich z góry i się dla nich nie poświęcam. Czerpię ze swojej działalności satysfakcję i przyjemność, dlatego to robię. A jeżeli z tego rodzi się satysfakcja innych, to czego chcieć więcej? Gdybym zaczął wymagać od ludzi wdzięczności za to, co robię - byłby to sygnał, aby przestać. To ma sens tylko dopóty, dopóki własna satysfakcja wystarcza. Ludzie mają różne sposoby wydawania pieniędzy. Znam wielu o moim poziomie dochodów, którzy żyją wystawnie, wydają na zabawy, na kobiety... Ja nie palę, nie piję, żyjemy z żoną skromnie, nawet i samochodu nie zmieniamy często. Nie mówię, że ludzie, którzy własne pieniądze wydają na zabawy, postępują źle. Jeżeli im to przynosi satysfakcję, to dobrze. Ale dla mnie jest najważniejsze, aby swoim życiem nie sprawiać cierpienia innym, a przeciwnie - aby przyczyniać się do ich szczęścia. I dlatego zawsze mówię żonie: dużo jest kobiet piękniejszych od Ciebie, ale jeślibym miał osiągnąć swoje szczęście kosztem Twojego, to nie byłoby to szczęście prawdziwe. Uważam, że przede wszystkim własnym życiem innych krzywdzić nie należy.
Galeria Piast: Tokio Nerima-ku, Oizumigakuen-chō 7-13-23 tel. (03) 5387 0080. Dojazd ze stacjii Oizumigakuen linii Seibu Ikebukuro autobusem nr 33 do przystanku Nishinagakubo. Czynna od 12:00 do 18:00, nieczynna w pon. wt. śr. Wstęp bezpłatny.
Gazeta Klubu Polskiego w Japonii Nr 2 (11), czerwiec 2000