Galeria
Krystyna HIRAYAMA
Urodzona w Warszawie. Absolwentka Studium Języków Obcych i Uniwersytetu Warszawskiego (Japonistyka na wydziale Filologii Obcych). Od 1981 roku mieszka w Japonii, przez ostatnie 30 lat w Urayasu pod Tokio, gdzie pracuje w miejscowej gminie. Od 28 lat aktywnie działa w stowarzyszeniu cudzoziemców UFRA, gdzie przez kilka lat sprawowała funkcję prezesa i wiceprezesa. Jej hobby to kaligrafia japońska, książki, kino. Z japońskim mężem stworzyli rodzinę z dwójką synów, powiększoną ostatnio o synową i wnusię.
KH: Tak, a obydwa te przyjazdy łączyły się z moją pracą tłumacza przy polsko – japońskich projektach wymiany kulturalnej. Pierwszy to film „Ognie jeszcze są żywe” z udziałem Lucyny Winnickiej, Bożeny Dykiel i operatora Jana Laskowskiego (połowa lat 70.), a drugi to kongres fotograficzny,którego współorganizatorem był znany mecenas polskiej kultury Takuya Tsukahara. To z jego pomocą i na jego osobiste zaproszenie mogli w nim wziąć udział polscy fotograficy.Był to październik 1978 roku – niezapomniany dla większości Polaków.
GPJ: Jak układało się życie w tamtych latach w Japonii? Czy Japonia bardzo różniła się od obecnej?
KH: Pierwsze, o czym pomyślałam to rola kobiety w społeczeństwie i rodzinie wtedy i dzisiaj – a jest to około 30-stu lat różnicy. Większość z moich sąsiadek z osiedla, w którym mieszkałam zaraz po przyjeździe tutaj, nie pracowała mimo uniwersyteckiego wykształcenia i odchowanych dzieci. Dzisiaj w moim otoczeniu w Urayasu jest odwrotnie – większość młodych mężatek pracuje i częściej też widzę ojców zajmujących się dziećmi. To tylko moje prywatne obserwacje. Nie wiem, jak to wygląda procentowo, czy to ogólnojapoński trend, czy dotyczy większych miast. Na ile jest to świadomy wybór kobiet, a na ile spowodowały go zmiany w japońskim społeczeństwie...To szeroki temat na głębsze przestudiowanie.
GPJ: Co sądzisz o wychowywaniu dzieci w Japonii? Czy napotykałaś na problemy wynikające z dwu-kulturowości Twoich dzieci?
KH: Myślę, że maluchy są tu wychowywane bardziej na luzie, a dopiero wraz z pójściem do szkoły pomału zaczyna się dyscyplina. Pamiętam, że większość kolegów mych synów już pod koniec szkoły podstawowej chodziła wieczorami na dodatkowe zajęcia do juku (szkoła prywatna przygotowująca do egzaminów). Moi dopiero na rok przed egzaminami do liceum (kōkō). Teraz, gdy wspominam tamte lata sądzę, że synowie nie mieli specjalnych problemów ze swoją dwu-kulturowością. Do ich szkół podstawowej i gimnazjum, tuż obok naszego domu, chodziło sporo dzieci z mieszanych małżeństw, a obok było osiedle dla cudzoziemców pracujących w Disneylandzie. Urayasu ma specyficzną, międzynarodową atmosferę.
To raczej ja, na początku edukacji synów, miałam sporo zastrzeżeń co do systemu szkolnictwa, pewnie dlatego zdecydowałam się na działalność w PTA. Dało mi to sporo okazji do spokojnych rozmów z nauczycielami, a także do wymiany spostrzeżeń i poglądów z innymi matkami. Udzielałam się w szkołach całe pięć lat, co nawet miło dziś wspominam. Nie tylko nauczyłam się sporo, ale też zainteresowałam swoimi uwagami grono nauczycielskie na tyle, że zapraszano mnie na rozmaite zebrania i pogadanki w miejscowych szkołach i przedszkolach.
GPJ: Czy próbowałaś uczyć synów języka polskiego i zaznajamiać z polską kulturą?
KH: Tak. Gdy byli mali, większość wakacji spędzaliśmy w Polsce. Baza była w Warszawie, skąd pochodzę, a potem wypady na Mazury, w góry, do powarszawskich wsi. Przywoziliśmy z tych wypraw sporo polskich książek, a chłopcy posługiwali się polskim dosyć płynnie. Dziś słabiej, więcej rozumieją niż mówią.
I tu dygresja wspomnieniowa...Starszy syn, mając 16 lat, pojechał do Polski po raz pierwszy sam i kuzyni zabrali go na obóz wędrowny w Bieszczady. Opowiadając swe wrażenia, wspominał jak po paru dniach wędrówki i posiłków z puszek, postanowił zejść z gór do najbliższej wioski, by kupić coś świeżego do jedzenia. Pierwszymi, których napotkał było kilku robotników budujących na skraju wsi dom.
Zobaczywszy go zawołali:
„Hej, a ty skąd idziesz?” A on na to:
„Z Japonii...”
Na początku konsternacja, a potem jak jeden mąż, panowie rzucili pracę i wyruszyli z nim razem do miejscowego sklepiku. Na piwo oczywiście, co też zaproponowali Michałowi, ale wybronił się ponoć tłumacząc, że jest nieletni...
To taki żartobliwy przykład różnicy naszych dwóch kultur.
GPJ: Jak układała się Twoja praca zawodowa i jak spędzasz wolny czas?
KH: Mam to szczęście, że znajomość języków obcych pozwoliła mi na pracę, którą lubię i którą mogłam łatwo połączyć z wychowywaniem dzieci i prowadzeniem domu (a w nim zawsze zwierzęta – pies, koty, żółwie, ptaki, a ostatnio jeż i fretka). Z początku były to rozmaite tłumaczenia i lekcje języków obcych – oczywiście najmilej wspominam te związane z językiem polskim. Od 25 lat pracuję jako tłumacz i doradca do spraw cudzoziemców w urayasowskiej gminie. Mojej sekcji „Local Network” podlega również koordynowanie działalności stowarzyszenia cudzoziemców UFRA (Urayasu Foreign Residents Association). Powstało ono 28 lat temu, a jego ciekawe propozycje wymiany kulturalnej Japonia – świat wspierane są przez władze miasta i jego japońskich mieszkańców.
Byłam jedną z założycielek UFRA-y, a przez blisko 20 lat wiceprezesem i prezesem tego stowarzyszenia.
Polonię Urayasu można policzyć na palcach jednej ręki, ale muszę dodać, że w wielu organizowanych przez UFRA imprezach, koncertach charytatywnch, a także wystawach, prelekcjach na temat Polski zawsze brali i biorą udział Polacy z Tokio i innych prefektur.
W tym czasie, kiedy powstawała UFRA zgłosiła się do mnie nauczycielka kaligrafii japońskiej Aiko (Suiō) Kitsu z propozycją nauczania cudzoziemców. Pomyślałam, że wreszcie mam okazję zacząć coś, co planowałam od przyjazdu do Japonii. Kitsu-sensei najpierw prywatnie, a potem w ramach UFRA-y prowadziła klasę shodō (kaligrafia), przez którą przewinęło się łącznie ze mną około 30-stu uczniów obcokrajowców. Po kilku latach pilnej nauki otrzymalam gagō (pseudonim literacki) Kyūō i tytuł nauczyciela jun-shihan (asystent mistrza). Kitsu-sensei była osobą pogodną, cierpliwą, ale bardzo wymagającą. Wspierała naszą działalność uczestnicząc w większości imprez, zawsze przynosząc jakiś japoński smakołyk lub własnoręcznie przygotowane danie. Przyjaźniłyśmy się, a to motywowało mnie do pracy.
Tak więc wszystko, co robię łączy się w pewną całość – moja praca, działalność i główne hobby...
Fot. 1 Przed moją pracą na Ogólnojapońskiej Wystawie Kaligrafii Kobiecej w Chinzansō (z prof. Aiko Kitsu i polskimi koleżankami)
GPJ: Jak sądzisz na podstawie swoich doświadczeń w pracy – z jakimi problemami stykają się tutaj cudzoziemcy? Czy jest im trudno ułożyć sobie życie tak jakby chcieli w Kraju Kwitnących Wiśni?
KH: Cudzoziemcy, którzy dzwonią lub przychodzą do naszego biura porad („Advisory Desk”) potrzebują najczęściej informacji (np. o lekarzach władających angielskim, czy o nauce języka japońskiego) lub pomocy językowej przy załatwianiu formalności (jak np. tych przy składaniu zeznań podatkowych, czy tych przy zapisach dzieci do szkół). Są też przypadki trudne, wymagające pomocy prawnika, którego usługi miasto oferuje mieszkańcom za darmo. Pomagam wtedy załatwić te spotkania i w razie potrzeby tłumacza wolontariusza. Zwykle te poważne problemy są uniwersalne i w równym stopniu mogą dotyczyć emigrantów w innych krajach. Np. w związkach mieszanych są to poważne konflikty między partnerami, czy problem znalezienia pracy. Do tego dochodzi też bariera językowa – z moich doświadczeń wynika, że opanowanie języka japońskiego wymaga większego nakładu czasu i nauki niż przy językach europejskich.
pokonania, tyle że wymaga dużo większe
GPJ: Czy władze miejskie w Urayasu-shi są przyjazne obcokrajowcom i na co mogą oni liczyć?
KH: Tak, nawet bardzo przyjazne...
Najlepszy przykład to ten, że UFRA ma swoje okienko informacyjne właśnie w gminie przy moim biurku porad dla cudzoziemców. Sądzę, że to jedyny taki przypadek w Japonii, wsparcia ze strony miasta, a także uznania ze strony władz prefektury Chiba, które kilka lat temu odznaczyły nasze stowarzyszenie za zasługi na polu wymiany kulturalnej, a ja jako prezes dumnie odbierałam to odznaczenie UFRA-y w Dniu Kultury 3-go listopada.
Biuro porad obsługiwane jest przez trzy osoby – poza mną pracują dwie Tajwanki. Pracujemy na zmianę oferując informacje i pomoc w ośmiu językach. W Urayasu działa, również wspierane przez miasto, stowarzyszenie UIFA (Urayasu International Friendship Association), zrzeszające w większości japońskich mieszkańców. Zajmuje się ono wymianą kulturalną i sportową z miastem siostrzanym Urayasu – Orlando na Florydzie, organizowaniem home-stay dla grup z zagranicy, a także współdziałaniem z naszym klubem (wspólne wycieczki, zwiedzanie miejsc historycznych, muzeów, itp.).
Bardzo ważną dla nowoprzybyłych do Urayasu obcokrajowców jest oferta nauki japońskiego - sa to prywatne, darmowe lekcje, prowadzone przez wolontariuszy UIFA.
Dlaczego właśnie Urayasu...? Otóż do 1970 roku była to mała, podtokijska wioska rybacka, która wraz z projektem rozbudowy jej na morzu (dokładnie w Zatoce Tokijskiej) powiększyła się o trzy czwarte (aktualnie wynosi 16,98 km2). Wraz z otwarciem „Disneylandu” w 1983 roku, a potem drugiego parku „Tokyo DisneySea” w 2001 roku, rosły osiedla i populacja miasta, z około 19 tysięcy przed rozbudową do przeszło 162 tysięcy obecnie. Kiedy zamieszkałam w Urayasu 30-ści lat temu, było nas około 450 mieszkańców z zagranicy, a dzisiaj jest ich 3,100 z circa 50-ciu krajów.
Myślę, że ówczesny mer miasta, urodzony w Urayasu Yoshio Kumagawa, miał wizję tego miasta tak wyrazistą, że nie wyobrażał sobie jego rozwoju i przyszłości bez aktywnego udziału obcokrajowców.
GPJ: Czy jest wiele takich osób, które wymagają jakiegoś wsparcia ze strony miasta?
KH: W ciągu roku zgłasza się do mego biura porad osobiście i telefonicznie około 400-450osób. Tylko kilkanaście wymaga porady prawnej, jeszcze rzadziej są to osoby potrzebującepomocy finansowej. Tylko kilku znanych mi cudzoziemców objętych jest opieką społecznąi wszyscy ze względów zdrowotnych, głównie chorób wymagających długiego i kosztownegoleczenia.
GPJ: Co sądzisz o zmianach w rejestracji obcokrajowców – czy te stosunkowo nowe przepisy są dla nas bardziej korzystne?
KH: Ta zmiana w rejestracji zaczęła obowiązywać od 9-ego lipca 2012 roku. Nowoprzybyli do Japonii cudzoziemcy (poza turystami) mogą już w porcie przylotu otrzymać „kartę rezydenta” (zairyū kādo),która pomału zastępuje obowiązującą dotąd „kartę rejestracji cudzoziemca” (gaikokujin tōroku shōmeisho). Całkowita wymiana zaplanowana jest do 8-ego lipca 2015 roku. Dla obcokrajowców z pobytem stałym (czy też long-term) nie wnosi to większych zmian, poza ułatwieniami z re-entry permit (wizą powrotną, przedłużoną z 3-ech do 5-ciu lat).
Ważna jest różnica dotycząca miejsca, gdzie załatwia się formalności. Przedtem było to na szczeblach administracjilokalnej, a więc w gminach (shiyakusho, yakuba), czy urzędach dzielnicy większych miast (kuyakusho). Od lipca 2012 roku obcokrajowcy muszą załatwiać wszystkie formalności w Biurze Imigracyjnym.
Oznacza to, że obcokrajowcy i ich rodziny, którzy są w Japonii bez legalnego prawa pobytu stracą w lipcu 2015 roku dawne karty, a tym samym np. ich dzieci możliwość korzystania z opieki medycznej czy obowiązkowej 9-letniej edukacji. Przedtem mogli przedłużać kartę w gminie nawet bez ważnej wizy, ale z notatką „bez legalnego prawa pobytu” (zairyū shikaku nashi), bo była ona dokumentem rejestracji, a nie pozwoleniem na pobyt. Natomiast pójście do Biura Imigracyjnego zmusza tych obcokrajowców do uregulowania sprawy statusu pobytowego. W praktyce może to oznaczać deportację, a czasem możliwość wystąpienia o nową wizę...
GPJ: Czy utrzymywałaś kontakty z Polakami i jak wyglądały kontakty polonijne na początku Twojego pobytu w Japonii?
KH: Zaraz po przyjeździe do Japonii nawiązałam kontakt z grupą polonijną, spotykającą sięu prof. Yukio Kudō, który był moim lektorem na UW. Było wśród niej dużo japonistów,stypendystów, a także Polaków, z którymi profesor zaprzyjaźnił się tu po powrocie z Polski.Przychodzili też Japończycy poloniści. Bardzo miło wspominam te spotkania, na które żonapana Kudō przygotowywała zawsze polskie potrawy – to jedyne miejsce, gdzie w Tokio jadłam pyszne flaki!
Drugim miejscem spotkań były msze polskie (najpierw w Shibuya, potem w Yotsuya), a po nich wspólny posiłek, okazja do rozmów i nawiązywania nowych znajomości i przyjaźni.
Może dlatego, że jestem tak zajęta na uboczu Tokio, poza spotkaniami w Ambasadzie Polskiej nie byłam zbyt aktywna w działalności Polonii. Prenumerowałam „Gazetę Klubu Polskiego”, którą zawsze z ciekawością czytałam.
Fot. 2 Profesor Kudo z małżonką
GPJ: Czy utrzymujesz żywy kontakt w krajem? Jaki kontakt z Polską mają obecnie Twoi dorośli synowie?
KH: Kontakt z krajem mam regularny – wizyty raz w roku, ostatnio nawet dwa, ze względu na opiekę nad mamą. Synowie wpadają kiedy im czas i praca pozwoli. Młodszy był na Wielkanoc rok temu, starszy zaplanował w Polsce podróż poślubną, po której synowa zaczęła...pilnie uczyć się polskiego. Mają stały kontakt e-mailowy ze swymi kuzynami, którzy też nas tu odwiedzają.
Fot. 3 Z mamą w Kazimierzu nad Wisłą
GPJ: W czasie ostatniego trzęsienia ziemi znaleźliście się w Urayasu w trudnej sytuacji – przez dłuższy czas bez wody i kanalizacji. Czy ludzie wtedy bardzo sobie nawzajem pomagali?
KH: Tak jak wspomniałam, nowe Urayasu jest wybudowane na lądzie „odebranemu” morzu (ume-tatechi). Przesunięcie się płyt tektonicznych na północy, które spowodowało silne trzęsienie ziemi i tsunami w Tōhoku doprowadziło do wielu strat rówież w naszym mieście. Podobny mechanizm, który tworzy tsunami, na terenach niedostatecznie utwardzonych powoduje dwa zjawiska – zapadnięcie się gruntu (jiban-chinka) i wypływ wód gruntowych (ekijōka). Tak też stało się na moim osiedlu, gdzie podmyte wodą domy zapadły się 20- 30 cm i większość z nich, w mniejszym lub większym stopniu pochyliła się.
Uszkodzone wodociągi i kanalizacja zostawiły mieszkańców bez wody – tydzień nie było jej w wieżowcach (pod którymi grunt jest solidnie utwardzony do 25-30 metrów), a około miesiąca na terenach parterowych domów.
W takich momentach nie ma jak sąsiedzka pomoc, szczególnie w pierwszych dniach, kiedy potrzebowano mnie w pracy codziennie do późnych godzin. Wodę z pobliskiej szkoły przynoszono mi na ganek i zawsze ktoś zajrzał z zapytaniem, czy czegoś nie potrzeba.
Dziś na mym osiedlu jesteśmy już po remoncie domów, a Urayasu będąc jednym placem odbudowy, powoli pięknieje.
GPJ: Czy w Urayasu prowadzi się jakieś przygotowania do ewentualnego trzęsienia ziemi, wzmacnia się budynki czy przygotowuje plany ewakuacji? Czy dyskutujecie o tym w pracy?
KH: Tak, przede wszystkim sam budynek gminy urayasowskiej został zakwalifikowany jako niebezpieczny, gdyby silne trzęsienie ziemi nawiedziło okręg Kantō... Zaczęła się właśnie budowa nowego, który ma być gotowy za dwa lata. Poza tym, podobnie jak w całej Japonii, co rokuodbywają się ćwiczenia dla mieszkańców miasta, na które zapraszani są również członkowieUFRA-y.
Myślę, że dokładnie nie da się przewidzieć, co się wydarzy i jaka będzie skala tej katastrofy, ale wiem z własnego doświadczenia, że na pewno warto mieć w domu kilkanaście litrów wody. W wypadku Urayasu, do którego codziennie przyjeżdża kilka tysięcy gości, prowadzone są również rozmowy na temat jak im zapewnić opiekę i ewentualną pomoc. Zaangażowane są w nie parki Disneya, okoliczne hotele i ośrodki medyczne. Miejscem ewakuacji są jak zwykle szkoły i domy kultury – kilka z nich to nowe, dobrze wyposażone budynki, które świetnie sprawdziły się trzy lata temu.
GPJ: Osoby, które mieszkają już długo w Japoniii i z którymi rozmawiam, pytam o ich więzi z Japonią i czy obecnie wyobrażałyby sobie życie w innym kraju niż Japonia. A jak Ty sądzisz?
KH: Oj, to pytanie zadaje mi ostatnio sporo osób...Jeśli wyjazd z Japonii, to oczywiście tylko do Polski! Myślę jednak, że baza moja będzie tu, a póki zdrowie pozwoli, wakacje tam. Może nawet uda mi się te rodzinne relacje między dwoma krajami przedłużyć na następne pokolenie, skoro wnuki mego brata zaproponowały właśnie naukę polskiego mojej wnuczce. Tak więc trzeba będzie zaplanować z nią dluższe, polskie wakacje...
GPJ: Dziekuję za rozmowę.
KH: Dziekuję.
Rozmawiała Ewa Maria Kido
Fot. 4 Na spacerze w ogrodzie Mihama w Makuhari
[1] Lanasolyluna, H. “Japan: no safe country for foreign women”, The Japan Times, October 23, 2013