Galeria
Hipotetyczny fragment z hipotetycznego pamiętnika:
Poniedziałek Wielkanocny, rok dwa tysiące któryś, Tokio, Japonia
Jest dzisiaj Lany Poniedziałek i Tokio dostosowało się do konwencji: od rana deszcz leje jak z cebra, jest szaro i ponuro. Wydawałoby się, że taką pogodę w drugi dzień Świąt Wielkanocnych należałoby uznać za paskudną (powinno przecież być słonecznie, wiosennie i świeżo), ale mnie jest z tym deszczem za oknem jakoś dziwnie lepiej. Nie odczuwam tej słonecznej presji, że ma być aktywnie, energicznie i bez cienia wątpliwości. Jak zwykle w święta, dopadła mnie nostalgia i chciałabym sobie na nią pozwolić.
Przed chwilą przeczytałam artykuł o celebrowaniu Wielkanocy w świątecznym wydaniu jednej z moich ulubionych gazet (która - o dziwo - dotarła z Polski na czas). Najbardziej wyrazisty był dla mnie fragment, w którym jakaś pani mówiła o tym, jak bardzo ważny w przeżywaniu świąt jest dla niej czas przygotowań przedświątecznych (głównie ich duchowy aspekt). I znów, któryś raz z kolei, zdałam sobie sprawę, że ten wymiar doświadczania Wielkanocy straciłam i nie wiem, czy kiedykolwiek go odzyskam. Nie otacza mnie przecież w Japonii to wszystko, co tworzy oczekiwanie i tajemnicę - mistyczna machina religijnej celebry i bardziej prozaiczny poziom zwyczajów i tradycji. Na półkach sklepów w odpowiednim momencie nie pojawiają się cukrowe baranki i czekoladowe zajączki.
Mój stół wielkanocny, przy którym właśnie siedzę, jest jednak całkowitym zaprzeczeniem tego „świątecznego niebytu” na zewnątrz. Zadbałam o każdy, najdrobniejszy szczegół, o każdy element konwencji: obrus świąteczny, specjalne serwetki, talerzyki i filiżanki też nie te „na co dzień”, ciasta, ciasteczka. Nawet chrzan i buraczki, których kupienie tutaj nie jest takie oczywiste. Niedzielę Wielkancną świętowałam wczoraj razem z rodziną i przyjaciółmi naprawdę uroczyście. Gdzieś w tle tego wszystkiego ciągle jednak czai się ten sam co zawsze niepokój. A może dyskomfort? Albo raczej wątpliwość? Sama nie wiem, jak to nazwać. Wiem natomiast dokładnie, jaka jest treść tej emocji: to uwierające uczucie, że przeżywam właśnie nie święta, a ich surogat. Że i wczorajsze uroczystości, i ten przygotowany przeze mnie stół to substytuty – taka Wielkanoc na niby. Bo ta prawdziwa może zdarzyć się tylko w Polsce.
No właśnie... Ale czy na pewno? W zeszłym roku spędziłam przecież Wielkanoc w Polsce i trochę ze zdziwieniem (ale nie obezwładniającym, bo chyba podskórnie czegoś takiego się spodziewałam) stwierdziłam, że wszystko jest już nie takie i trudno jest mi się w tym świątecznym doświadczaniu odnaleźć. Nie wiem, czy to odległość, która dzieli Polskę i Japonię, mój wysiłek ciągłego fizycznego i mentalnego pokonywaniem tego dystansu zmieniają moją umiejętność uczestniczenia w przeżywaniu świąt? Czy też moje emocje utemperowane zostały przez te wszytkie lata, które upłynęły od wyjazdu z Polski? A może to zwyczajne, osobiste przemijanie? Dzieci przecież były tym wyjazdem i świętami takie zachwycone. Nie wiem czy to przestrzeń czy czas tak zmieniają moje wewnętrzne krajobrazy... A może jedno i drugie razem...
Tak chciałabym móc odnaleźć na nowo umiejętność doświadczania „zatrzymania czasu”, tej Eliade’owskiej „wiecznej teraźniejszości” świąt. Planowałam długi, leniwy i spokojny Poniedziałek Wielkanocny. Jest już 18:30. Święta praktycznie się skończyły. Po „wiecznej teraźniejszości” zostały resztki i niedosyt... Wszystko dzieje się za szybko i zbyt gwałtownie.
Na koniec jeszcze jedna kwestia. Chyba dwa razy użyłam dzisiaj słowa: konwencja. Sporo spraw w naszym świecie jest kwestią konwencji (a może nawet wszystko?). W Polsce (i w innych krajach chrześcijańskich) mamy właśnie Wielkanoc. W Japonii (i dla niechrześcijańskiej części świata) Wielkanoc przez ostatni weekend nie istniała. Są święta, które celebruje się tutaj, a o których nikt na świecie nie ma pojęcia. Nie odkrywam żadnej Ameryki – każdy antropolog uśmiałby się zapewne z moich wynurzeń. Nie o meta wymiar tego wszystkiego jednak mi chodzi. Konwencja, sprowadzona do poziomu osobistych zmagań, może stać się męcząca. Tutaj, w Japonii muszę walczyć z brakiem konwencji zewnętrznej i pracować nad stwarzaniem mini-konwencji osobistej (to ta zielono-żółta wysepka mojego stołu wielkanocnego). Kiedy jestem w Polsce, mimo całkowitego określenia przez konwencję zewnętrzną, zmagam się z relatywizmem emocji, który jest rezultatem wcześniejszego doświadczania bez-konwencji. Czyż nie można się w tym wszystkim pogubić całkowicie i bezkreśnie?
A może zamiast tego gubienia się w substytutach, kontekstach i konwencjach, powinnam siebie za ten wysiłek włożony w świętowanie pochwalić? Może powinnam powiedzieć sobie: jest w porządku! Nie jest tak jak w Polsce, ale tak być nie może, bo jestem w Japonii. Liczy się to, że jakoś te święta udaje mi się zaznaczyć. Mogłabym przecież na wszystko machnąć ręką i nie robić nic. Może takie bardziej łaskawe potraktowanie siebie pozwoliłoby zatrzymać się na chwilę i doświadczyć tego rzadkiego: Tutaj i Teraz.
Spróbuję więc jeszcze raz na moment się zatrzymać – przy świątecznej filiżance herbaty, z ostatnim kawałkiem wielkanocnego mazurka. TUTAJ, w Tokio, w moim japońskim domu, i TERAZ, o siódmej wieczorem (czyli dwunastej w południe w Polsce) – Wielkanoc jeszcze trwa...
Taki hipotetyczny zapis mógłby zapewne pojawić się w niejednym z Państwa diariuszy. Każde święta, czy to Wielkanoc, czy Boże Narodzenie, czy też inne ważne, często osobiste i rodzinne uroczystości, mogą sprawić, że oddalenie od rodzinnego kraju zaczyna szczególnie przeszkadzać. Nostalgia i tęsknota mogą nie pozwolić nam w pełni uczestniczyć w świętowaniu, które stwarzamy sobie poza krajem. Możemy poczuć się zagubieni i zdezorientowani lub po prostu zwyczajnie smutni. Jak poradzić sobie z tymi trudnymi uczuciami? Sugestię znajdą Państwo na samym początku „Wielkanocnego dziennika”: na nostalgię i towarzyszące jej inne, niechciane emocje należy sobie „pozwolić”, czyli po prostu spróbować ich doświadczyć i w jakiś komfortowy dla nas sposób wyrazić. Choćby przez napisanie kilku słów w pamiętniku lub długiego listu do przyjaciela.
Ważne jest też, żeby świętowania całkowicie nie zaniedbać. Rytuały i ich powtarzalność stanowią przecież o naszej tożsamości. Każda osoba funkcjonująca poza rodzinnym krajem wie, że to właśnie tożsamość jest tym rejonem osobistego i międzykulturowego doświadczenia, w którym najczęściej pojawiają się trudne pytania i bolesne wątpliwości. Ta dezorientacja wymaga specjalnej troski i uwagi, a święta są doskonałą okazją, żeby na nowo spróbować odnaleźć potrzebne nam odpowiedzi.
Spróbujmy więc w ten czas Wielkanocy na chwilę się zatrzymać. Postarajmy się nie zagubić w międzykulturowej przestrzeni pomieszanych czy nieistniejących konwencji. Pozwólmy sobie na rytuał – nawet jeśli miałoby to oznaczać dziesięć minut osobistej refleksji przy naszej starej, ulubionej filiżance herbaty i bez wielkanocnego mazurka. Świąteczne doświadczenie „tu i teraz” może przecież zdarzyć się w każdym miejscu i dowolnym czasie. Jeśli tylko dokonamy takiego wyboru.