gazeta.jp Polonia Japonica

Polonijny portal internetowy funkcjonujący w polsko-japońskiej przestrzeni międzykulturowej, prowadzony przez grupę Polek mieszkających, pracujących i działających w Japonii.

 

Galeria

A+ A A-

LISTY Z TOKIO - Boże Narodzenie pachnie Indiami Wyróżniony

Oceń ten artykuł
(12 głosów)

            To pierwsze od kilku lat Święta, kiedy nie muszę pędzić na samolot. Bez wielkiego pakowania, bez walki z sennością spowodowaną przez różnicę czasu. Pewnie nie jestem jedyną współczesną kobietą, której przygotowania do Świąt kojarzą się bardziej z lotniskiem niż kuchnią… Czy wam też czegoś brakuje, kiedy nie musicie nigdzie świątecznie pędzić?

Boże Narodzenie 2009: Warszawa-Paryż-Bombaj. Siostra prosi, żeby przywieźć z Polski przyprawę do pierników. Kupując czytam skład: cynamon, goździki, imbir… zaraz, zaraz, czy to nie są właśnie te korzenne przyprawy, po które zdobywcy wyruszali do Indii? Wozimy drzewo do lasu, czyż nie? Pakuję, niech jej będzie. W Warszawie klęska śniegu, minus czternaście i jazda na Okęcie dwa razy dłuższa niż normalnie. Nieoceniony warszawski taksówkarz (czy wspominałam już, że uwielbiam taksówkarzy? Bardzo inteligentni faceci) po drodze na lotnisko opowie swoją rodzinną epopeję. Nieoceniona przyjaciółka, u której można zostawić zimowe buciory jadąc w tropiki.

Ląduję wśród palm i dzikich tłumów, z których wyławia mnie koleżanka zatrudniona w liniach lotniczych. Dziękuję Bogu za przyjaciół mojego hinduskiego szwagra; jeden z nich wyjeżdża po nas samochodem. Sama straciłabym głowę w tym mieście w pięć minut, głównie z nadmiaru bodźców napierających na wszystkie zmysły. Ogromne ciepło, w każdym sensie tego słowa. Obskurny bazar, na który siostra zabiera mnie po warzywa. Zakisiła ogórki, ale szlag je trafił, bo w Indiach są zupełnie inne bakterie (jeżeli ktoś pamięta powieść nieodżałowanej Joanny Chmielewskiej pt. “Wszyscy jesteśmy podejrzani” i to, co się tam ukisiło w wazonie, to mojej siostrze udało się osiągnąć podobny efekt. Ostrzegam na wypadek, gdyby ktoś z czytelników wpadł na pomysł, żeby kisić ogórki w Bombaju).

Pasterka na wolnym powietrzu, plus dwadzieścia pięć stopni. Wszyscy wystrojeni jak na Sylwestra, panie w sari lub sukienkach wieczorowych, panowie w garniturach. Kolorowo, dużo złota i błyskotek – to, co w Warszawie raziłoby jako kicz, tutaj wydaje się piękne i naturalne, na swoim miejscu. W tłumie otaczającym kościół odruchowo zauważam jeszcze jedną “bladą twarz” oprócz mojej siostry – młodą dziewczynę, która wkrótce ginie mi z oczu. Poza tym sami miejscowi. Przed Mszą pokaz taneczny – okazuje się, że tradycyjnym tańcem indyjskim można opowiedzieć historię Bożego Narodzenia. Śpiewanie kolęd, na które spotykają się, również na wolnym powietrzu, mieszkańcy Bandry, katolickiej dzielnicy Bombaju. Chrześcijaństwo ma tu potężne tradycje sięgające czasów świętego Tomasza Apostoła; dużo późniejsza misja jezuity Franciszka Ksawerego, który dotarł do Japonii, a zmarł w Indiach to ogólnie znana historia. Szwagier wita się z dawno niewidzianymi kolegami z jezuickiej szkoły imienia świętego Stanisława Kostki. Słowem wszystko jak w domu, tylko temperatura jakby nie ta…

Boże Narodzenie 2010: Tokio-Helsinki-Warszawa. Klęska śniegu w całej Europie, Paryż – paraliż, tylko Finowie zachowują spokój, co im tam śnieg. Spokojnie odgarniają, co trzeba i lecą dalej. Uwielbiam Finów. W samolocie Helsinki-Warszawa obok mnie siedzi pracownik polskiej placówki w Szanghaju. Martwi się o swoją córkę, która utknęła na lotnisku w Paryżu. W Warszawie mróz i śnieg, gorączkowe świąteczne gotowanie i sprzątanie. Jadę do Torunia, iluminowana Starówka i pierniki – tam można liczyć na prawdziwie świąteczną atmosferę. Wysyłam pocztówkę z toruńską Starówką do sympatycznego Japończyka, który rok później o tej porze będzie moim mężem. Krzyczę na szwagra, który po pół roku mieszkania w Warszawie wie już wszystko lepiej ode mnie, łącznie z tym, gdzie kupować odzież damską. Sylwestra spędzam w samolocie – żadnego szampana, żadnych fajerwerków. Finowie to jednak smutasy, stwierdzam. I tak nie wierzę w tego ich świętego Mikołaja z reniferami.

Boże Narodzenie/Nowy Rok 2012: Warszawa – Helsinki – Tokio. Usiłuję ogarnąć logistykę międzynarodowej operacji, jaką okazało się nasze małżeństwo. Boże Narodzenie trzeba spędzić z rodziną polską, Nowy Rok – z rodziną japońską, bo dla niej to najważniejsze święto w roku, bodaj jedyne, kiedy spotykają się w większym gronie. Seria wizyt, przy której to okazji jestem przedstawiana ciotkom-wujom-kuzynom. Ze zgrozą dowiaduję się, że zwyczaj nazywania gromadki dzieci imionami zaczynającymi się od tego samego ideogramu (Michinori, Michitaka etc.) funkcjonuje w Japonii także w zwykłych rodzinach, nie tylko tych arystokratycznych. Bardzo mili kuzyni, ale jak ja ich wszystkich zapamiętam? Pomimo tego, że w “tradycyjnych” rodzinach japońskich, podobnie jak w polskich, utrzymywanie kontaktów zewnętrznych należy do obowiązków pani domu, obowiązek pisania kartek świąteczno-noworocznych do rodziny małżonka dyskretnie zrzucam na jego barki. Spotykam się z amerykańską-tokijską przyjaciółką, która pyta mnie, czy czuję się już w Tokio jak u siebie w domu. Odpowiadam tak samo, jak jedna z moich nauczycielek, która ze swoim mężem-cudzoziemcem przejechała pół świata: mój dom jest tam, gdzie mój mąż. Nadal w nadziei, że uda nam się zmieścić w tych piętnastu procentach międzynarodowych małżeństw, które się nie rozwodzą…

Boże Narodzenie 2012: Tokio-Monachium-Warszawa. Przez zaśnieżoną Warszawę idziemy na balet Czajkowskiego, o którym mój szwagier wie oczywiście więcej niż jakikolwiek znany mi Europejczyk. Ale już nie krzyczę. Szwagier, który do niedawna reagował paniczną ucieczką na charakterystyczny dla wigilijnej kuchni polskiej zapach gotowanej kapusty, teraz bierze inicjatywę w swoje ręce i gotuje. Indyjską potrawę biryani, z rodzynkami, goździkami, bardzo aromatyczną. Idzie ze mną na mroźną polską Pasterkę i śpiewa kolędy. Ostatniego dnia Świąt patrzymy na resztki biryani, resztki bigosu i wlewamy jedno do drugiego. O dziwo, product finalny daje się jeść. Na Nowy Rok wracam do Tokio. ANA, moje ulubione japońskie linie lotnicze. Pracuje tam polska stewardesa! Otacza mnie opieką niczym VIPa, chociaż lecę klasą ekonomiczną. Znosi przysmaki, gazety i pogadać z nią przyjemnie. Dostaję nawet pamiątkowy długopis. Udaje mi się obejrzeć w locie film o japońskim astronomie-samuraju z epoki Edo, który gubił miecz, bo ciągle patrzył w gwiazdy.[1] W Tokio świta; mąż wychodzi po mnie na lotnisko.



[1] Tenchi Meisatsu (dosł. ‘badanie wszechświata’, tytuł angielski: Tenchi: the Samurai Astronomer), reż. Yōjirō Takita 2012.

 

Iwona Merklejn – japonistka, medioznawca, dr nauk humanistycznych. Wykładała na Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz JAIST (Japan Advanced Institute of Science and Technology). Obecnie pracuje nad książką o historii Igrzysk Olimpijskich oraz piłki siatkowej kobiet w Japonii. Luźno związana z Uniwersytetem Tokijskim, głęboko związana z mężem, tokijczykiem zakochanym w swoim mieście - Nobuyą Ishiim.

 

 

 

Zaloguj się, by skomentować
© 2013 www.polonia-jp.jp

Logowanie lub Rejestracja

Zaloguj się