gazeta.jp Polonia Japonica

Polonijny portal internetowy funkcjonujący w polsko-japońskiej przestrzeni międzykulturowej, prowadzony przez grupę Polek mieszkających, pracujących i działających w Japonii.

 

Galeria

A+ A A-

LISTY Z TOKIO - Alicja i anarchiści Wyróżniony

Oceń ten artykuł
(9 głosów)

              Piłyśmy z moją drogą przyjaciółką F. jak zwykle kawę w niedzielę po kościele, kiedy zadzwonił znienacka jej telefon (znienacka, bo ludzie w Japonii rzadko dzwonią na komórkę; na ogół używa się jej do wysyłania maili).

- Alicja? Gdzie jesteś? W szpitalu? Chcesz, żebym wzięła od Ciebie klucze i zaopiekowała się kotami, tak?

Po rozłączeniu rozmowy F. zaczęła się gwałtownie śmiać, co mnie nieco zaskoczyło.

-    - Nie uwierzysz. Moja sąsiadka właśnie padła na wyrostek robaczkowy, mój mąż dopiero co się z tego wygrzebał. Istna plaga, jak wszyscy, to wszyscy…

Pojechaliśmy razem do tego szpitala, F., jej dwuletnia córeczka, mój mąż i ja. Mąż słusznie przewidział, że dwuletnia córeczka i obolała pacjentka jednocześnie to za wiele jak na jedną F. W ten sposób poznaliśmy Alicję. Delikatna skandynawska blondynka. Doktor fizyki (specjalizacja: teoria strun) przekwalifikowana na informatyczkę, pracuje jako programistka w japońskiej firmie. Niedawno udało jej się zmienić pracę z bardzo stresującej (szef-psychopata) na normalną (szef-ludzki pan). Zbliża się do czterdziestki, mieszka z dwoma kotami, do których jest bardzo przywiązana.

              Kiedy piszę te słowa, ciągle jeszcze nie wiemy, co tak naprawdę jest Alicji – wstępna diagnoza, że to wyrostek robaczkowy okazała się chybiona. Ale jej osoba zaintrygowała mnie i dostarczyła okazji do refleksji, którymi mam ochotę się podzielić. Po pierwsze dlatego, że poznałam w życiu wcale niemało fizyków i matematyków, którzy wydawali się całkowicie szczęśliwi w świecie liczb oraz algorytmów, ale po raz pierwszy spotkałam taką osobę w żeńskim wydaniu. Byłam zaskoczona, kiedy to sobie uświadomiłam. Moje zaskoczenie jest zapewne pochodną stereotypowych podziałów płci w systemie edukacji; ciągle nie wiadomo, na ile te podziały wynikają z naturalnych predyspozycji, na ile z uwarunkowań kulturowych (ja byłabym za tym, że predyspozycje naturalne grają dużą rolę, ale ponieważ ostatnio podejmuje się wiele inicjatyw zmierzających do udowodnienia tezy przeciwnej, jestem ostrożna i jeszcze czekam na wyniki). W każdym razie wszystkie matematyczki i fizyczki, jakie znałam do tej pory zajmowały się swoimi dziedzinami solidnie i rzetelnie, ale bez szczególnej pasji. Moja własna matka była inżynierem-chemikiem. Ale zarówno ona, jak i jej dwie siostry – matematyczki zdecydowanie przedkładały rodzinę i życie towarzyskie nad liczby.

Alicja jest inna. Kocha swoje algorytmy i swoje koty, a ludzie najwyraźniej ją męczą. Wydaje mi się, że trochę rozumiem ten stan, bo w końcu mój staż jako singielki jest dużo dłuższy niż staż małżeński. Kiedy długo mieszkasz sama, urządzasz się bardzo wygodnie w swojej samotności. Przy ludziach trzeba się starać, sprężać, być miłym, bo przecież osoba taktowna i opanowana (a taką niewątpliwie jest Alicja) nie okazuje obcym negatywnych emocji. Jak nie ma bliskich, to nie ma całej tej emocjonalnej gry w codziennym życiu – od miłości do nienawiści, z którą człowiek nieustannie zmaga się w rodzinie, i która, chcesz czy nie chcesz, uodparnia cię na ciosy. Ludzie są nieprzewidywalni, dużo gadają, często przynudzają na tematy, które nas nic nie obchodzą. Mogą zranić nieprzemyślanym słowem, wypowiedzianym nieraz w najlepszej intencji. A przecież jest tyle rozrywek, którymi można przyjemnie wypełnić samotność (Alicja dysponuje imponującym księgozbiorem i kolekcją filmów na DVD. Niektóre z nich były w swoim czasie także moimi najlepszymi przyjaciółmi, tak tak. Niezawodna Jane Austen, forever). Czytałam kiedyś wyniki badań psychologicznych, które dowodziły, że po pięciu latach mieszkania w pojedynkę człowiek nie jest już w stanie znieść mieszkania z kimś. Ciekawe, czy to prawda.

Pamiętam, jak w czasach singlowania denerwowali mnie ludzie, którzy usiłowali poprawiać i „układać” moje życie. Założę się, że Alicję podobnie denerwuje bezpośredniość mojego męża, który każdą moją samotną koleżankę natychmiast pyta, dlaczego nie ma chłopaka i czy jej kogoś przedstawić. Próbuję go powstrzymywać, ale dziewczyny znoszą te nietakty stosunkowo dobrze; może dlatego, że widać jak na dłoni dobre intencje mojej drugiej połowy – on naprawdę chce pomóc, a że jest typem praktycznym, zabiera się do roboty bez ceregieli. Zasadniczo podzielam jego przekonanie, że człowiek jest zwierzęciem społecznym, potrzebuje miłości i w ogóle to fajniej jest w rodzinie niż w pojedynkę. Ale uważam też (i tu się różnimy), że mogą być wyjątki od tej zasady i trzeba je uszanować.

W spotkaniu z Alicją zafascynowała mnie jeszcze jedna rzecz: jej dobre przystosowanie do życia w Japonii. Żadnego narzekania na to, że nas (cudzoziemców) traktują tu jak Marsjan, tak powszechnego wśród tutejszych „expatów”; zadowolona z tego, że wszystko działa dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie potrzebuje długich wakacji, bo lubi pracować. Dobrze jej w technokracji, dobrze jej w świecie, gdzie możesz praktycznie nie wychodzić z domu, bo wszystko da się załatwić przez Internet. Gdzie wszystko jest zaplanowane, poukładane, zorganizowane, żadnych niespodzianek (no chyba, że trzęsienie ziemi).

A mnie nie jest z tym do końca dobrze. Bi wa ranchō ni ari – „Piękno tkwi w chaosie”, to tytuł powieści, którą właśnie przeczytałam, autorstwa japońskiej pisarki Setouchi Harumi; cytat z jednego z bohaterów utworu, postaci autentycznej – przedwojennego anarchisty Osugiego Sakaego. To, co niespodziewane, nieprzewidywalne, niezaplanowane to przecież esencja twórczości, innowacji, sztuki. Niektórzy Japończycy (przynajmniej niektórzy, przynajmniej kiedyś, przed wojną) wydawali się to rozumieć. Niestety historia poucza nas, że ci niektórzy często źle kończyli. Policja zamordowała Osugiego w zamieszaniu po trzęsieniu ziemi w 1923 – w nadziei, że nikt nie zauważy, a im uda się pozbyć niebezpiecznego wywrotowca. Gazety odnotowały to wydarzenie, zwłaszcza że wraz z Osugim zginęła jego kochanka – głośna feministka i atrakcyjna kobieta, matka pięciorga dzieci, dziennikarka Itō Noe. Niestety oburzenie opinii publicznej nie przełożyło się na powstrzymanie bezkarności policji. Sensacja, skandal, dobry temat na powieść. Nie identyfikuję się ze skrajnie lewicowymi poglądami Sakaego, ale chwilami wydaje mi się, że w naszych czasach kwestionowanie technokracji zakrawa na działalność wywrotową. Ciekawe, czy dla takich jak ja (którzy wolą rodzinę i wakacje od bycia „podłączonym” dwadzieścia cztery godziny na dobę, i są gotowi poczekać na produkt lub usługę do poniedziałku) znajdzie się jeszcze nisza w społeczeństwie?

 

Uwaga: Wszystkie imiona osób występujących w felietonach zostały zmienione.


Iwona Merklejn – japonistka, medioznawca, dr nauk humanistycznych. Wykładała na Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz JAIST (Japan Advanced Institute of Science and Technology). Obecnie pracuje nad książką o historii Igrzysk Olimpijskich oraz piłki siatkowej kobiet w Japonii. Luźno związana z Uniwersytetem Tokijskim, głęboko związana z mężem, tokijczykiem zakochanym w swoim mieście - Nobuyą Ishiim.
Iwona Merklejn 13.10.05d
Zaloguj się, by skomentować
© 2013 www.polonia-jp.jp

Logowanie lub Rejestracja

Zaloguj się