Galeria
W tokijskich sklepach, na plakatach na stacjach metra oraz na ogromnych tablicach reklamowych salonów gier pachinko oglądam dziecinne twarze o wielkich oczach niewiniątek, z domalowanymi biustami w odrealnionych rozmiarach i takich figurach, że Barbie odpada z konkurencji. Czasami się uśmiechają, czasami mają łzy na twarzy i zaciśnięte usteczka albo coś krzyczą. W każdym sklepie całodobowym można kupić komiks, w którym małe dziewczynki nadstawiają pośladki do penetracji. Nikt się nie dziwi. Społeczeństwo japońskie jest szalenie tolerancyjne: każdy ma prawo do takiego seksu, na jaki ma ochotę, jeżeli za to zapłaci. Przecież to tylko rozrywka, no i te dziewczynki nie są prawdziwe. Są narysowane. Mało kto podejmuje krytyczną refleksję nad tym, jak zatrucie środowiska takimi wizerunkami wpływa na kulturę, społeczeństwo i życie rodzinne. Dane statystyczne wskazują, że w Japonii niewiele jest realnego seksu. Japończycy od lat są jednym z najmniej aktywnych seksualnie narodów na świecie (i, tak jakby nie bez związku, jednym z najstarszych…), za to branża pornograficzna kwitnie. Zbieg okoliczności?
Ikoną seksu w japońskiej popkulturze jest uczennica szkoły średniej, a jej mundurek szkolny – fetyszem nad fetysze. Spódniczka od mundurka skrócona do mini, a poniżej gołe nogi przez okrągły rok oraz spadające podkolanówki, tzw. ruzu sokkusu. No po prostu palce lizać, niech się schowają wszelkie bieliźniane wynalazki dorosłych kobiet. Zespół złożony z około pięćdziesięciu takich nastolatek przez ostatnie parę lat święcił triumfy w telewizji oraz muzyce popularnej. Najmłodsze debiutowały w wieku gimnazjalnym; czasami padały z wyczerpania na estradzie. W mediach głównego nurtu pielęgnują wizerunek niewinnej dziewczęcości, a na boku pozują w rozbieranych sesjach zdjęciowych. Sprzedaż ich płyt osiąga zawrotne obroty. Ich manager jest świetnym biznesmenem; zebrać kilkadziesiąt panienek, które nie mają głosu ani talentu, ale za to bardzo chcą być na estradzie i sprzedać je w pakiecie, to dopiero coś. Przypuszczam, że jest on jednym z tych osobników, których podnieca już tylko jedna rzecz: pieniądze. Natomiast fani tego zespołu to dorośli mężczyźni. Pewnie, po co się trudzić i szukać prawdziwych związków z dorosłymi kobietami, kiedy można kupić sztuczne dziewczynki w pakiecie. Poza tym człowiek jest zmęczony po 12-14-godzinnym dniu pracy i chce się rozerwać, a prawdziwe kobiety są takie roszczeniowe… Ciągle czegoś chcą, no i rozmawiać z nimi trzeba.
Czasami chciałabym, żeby polscy dziennikarze, którzy tak dzielnie tropią pedofilię w Kościele katolickim przyjechali do Japonii. Ciekawe, co by powiedzieli o tej krainie wolnej od dyktatury kleru, w której nieletnie dziewczynki tak łatwo zachęcić do sprzedaży swoich wdzięków (vide artykuł: “Notorious JK business exploits troubled high school girls for sex”, Tomohiro Osaki, The Japan Times z 13 listopada 2014 [1] oraz ulice Akihabary dowolnego dnia wieczorem). Japońska kultura popularna jest przesiąknięta obrazami z pogranicza pedofilii w stopniu trudnym do wyobrażenia dla przeciętnego Polaka. Wirtualna seksualizacja dzieciństwa dawno już przekroczyła tutaj granice moralności, dobrego smaku oraz zdrowego rozsądku. Jest to trend, który systematycznie narasta i nie jest przedmiotem żadnej poważnej debaty publicznej. Konserwatywni politycy tacy jak premier Abe Shinzō czy były burmistrz Tokio, Ishihara Shintarō co jakiś czas podnoszą larum, ale są to raczej pojedyncze, niezbyt skuteczne wystąpienia niż jakakolwiek przemyślana, długofalowa polityka. Obserwując tokijskie reklamy, czasopisma i świat celebrytów dochodzę do wniosku, że najbardziej pożądanym odbiorcą tutejszych reklamodawców jest albo zdziecinniały staruszek, albo pedofil (albo jedno i drugie). Im bardziej infantylnie, tym bardziej seksownie, to żelazna zasada japońskiego marketingu. Przyszłość jest naprawdę obiecująca. Nadchodzi era zdziecinniałych staruszków, onanizujących się w rytm teledysków panienek w szkolnych mundurkach. Super, prawda?
Felieton ten dedykuję mojemu studentowi z UMK, Piotrowi Mikołajczewskiemu, który miał odwagę oświadczyć na zajęciach, że nie życzy sobie oglądać fragmentów pornograficznych komiksów japońskich zawartych w książce Joanny Bator “Japoński wachlarz”.
[1] Dziękuję Małgorzacie Suzuki za zwrócenie mi uwagi na ten artykuł. Jest to jeden z nielicznych dobrych analitycznych tekstów na ten temat w prasie codziennej, jakie zdarzyło mi się przeczytać. W tekstach akademickich infantylno-pedofilskie treści japońskiej kultury popularnej są traktowane bądź jako forma twórczej ekspresji i wyraz odmienności kulturowej, bądź też krytykowane z pozycji marksistowskich w sposób tak zawiły, że nikt poza akademią nie ma z tego wiele pożytku.
Iwona Merklejn – japonistka, medioznawca, dr nauk humanistycznych. Wykładała na Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz JAIST (Japan Advanced Institute of Science and Technology). Obecnie pracuje nad książką o historii Igrzysk Olimpijskich oraz piłki siatkowej kobiet w Japonii. Luźno związana z Uniwersytetem Tokijskim, głęboko związana z mężem, tokijczykiem zakochanym w swoim mieście - Nobuyą Ishiim.
Komentarze
- PLUSK WODY DO STAREGO STAWU WSKOCZYŁA… Skomentowane przez ELZBIETA dodany czwartek, 08 listopad 2012 19:09 O stawie i żabie (Literatura, Język)
- Chcialbym na poczatku powiedziec, ze naprawde… Skomentowane przez Seweryn Karłowicz dodany piątek, 24 sierpień 2012 04:47 Tematyka spotkania polonijnego w ambasadzie 5 lipca br. (AKTUALNOŚCI)