Galeria
Renata Mitsui: Od wczoraj jestem w Kōfu i już zdążyłam się przekonać, że wszyscy tu panią znają. Oczywiście jest pani znana nie tylko lokalnie, ale w całej Japonii. Pisały o pani wszystkie główne dzienniki japońskie. Występowała pani w telewizji. Czy często udziela pani wywiadów?
Karolina Styczyńska: Tak, byłam już w paru gazetach, a od kiedy zostałam profesjonalistką, mam prawdziwe urwanie głowy.
Tym bardziej dziękuję za poświęcenie mi czasu. Przypomnę naszym czytelnikom, że jest pani pierwszą cudzoziemką, która, po licznych sukcesach, weszła na drogę profesjonalnej kariery w dziedzinie japońskich szachów shōgi.
Od października 2013 roku studiuje pani na Yamanashi Gakuin Daigaku w Kōfu, najpierw jako wolny słuchacz, a od kwietnia 2014 roku jako stypendystka i studentka na Wydziale Zarządzania i Informacji. Dlaczego akurat na tej uczelni?
Sprawa potoczyła się tak, jak to w Japonii: mój nauczyciel shōgi pan Katagami studiował kiedyś na Uniwersytecie Tokijskim. Tam jego starszym kolegą, czyli sempaiem, był profesor Sugimura, który wykłada na mojej uczelni. Obaj panowie skontaktowali się i zastanawiali, jak tu pomóc Karolinie, żeby mogła pomieszkać w Japonii. Pan Sugimura porozumiał się z władzami tej uczelni i stwierdzono, że warto by mnie tu zaprosić. No i tak wyszło. Być może wie pani, że Yamanashi Gakuin Daigaku to uczelnia znana z osiągnięć sportowych.
Tak, znani są biegacze z tego uniwersytetu, którzy odnoszą sukcesy w uniwersyteckim maratonie noworocznym Hakone Ekiden.
Na tej uczelni jest też bardzo duża grupa cudzoziemców. Wielu Chińczyków, studentów z krajów afrykańskich. Mam wśród nich przyjaciół.
Kōfu to stolica prefektury Yamanashi, miasto oddalone o 140 km od Tokio, położone w kotlinie, otoczone górami. Tu jest bardzo gorąco latem, a zimą - zimno. Dziś temperatura dochodzi do 38 stopni. Jak się pani czuje w tym klimacie? Czy lubi pani upały?
Co prawda jest upał, ale wszędzie działa klimatyzacja, niewiele trzeba chodzić na zewnątrz, można się schować. Trzeba tylko przetrwać w drodze między budynkami.
Jak się pani czuje w Kōfu? Gdzie pani mieszka?
Dobrze. Mam przyjaciół, jedzenie jest dobre, mam spokój, bo pierwszy raz mieszkam sama, ale mam też pomoc, więc nie ma się czym martwić. Mieszkam w akademiku tej uczelni, pięć minut od uczelni.
A skąd pani pochodzi, jeśli można zapytać?
Z Warszawy.
Jak wygląda pani zwykły, typowy dzień w Kōfu?
Wstaję, biorę prysznic, idę na uniwerek, spotykam się z przyjaciółmi, jemy razem lunch, potem znów mam jakieś lekcje, potem prawdopodobnie muszę porozmawiać z Sugimura-sensei o jakichś shogistycznych sprawach, Wieczorami, jak mam czas, wtedy przez godzinkę - dwie oglądam partię, sama też gram w Internecie albo czytam książki.
Czyli ćwiczy pani codziennie.
Tak. Trzeba. Poza tym, chociaż jestem już profesjonalistką, jeżdżę dwa razy w miesiącu na szkolenia i rozgrywki do Tokio.
Zarówno szachy międzynarodowe, jak i japońskie shōgi to gry stategiczne. Czy pani jest tak zwanym umysłem ścisłym, czy zawsze miała pani tego rodzaju zainteresowania?
Tak, lubiłam matematykę, rozwiązywanie zagadek, grałam w szachy. W liceum poszłam do klasy informatyczno-matematyczno-fizycznej. Potem wybrałam studia informatyczne na UKSW, czyli na Uniwersytecie im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Studiowałam informatykę, później tutaj przyjechałam. Przed wyjazdem uzyskałam licencjat i dlatego w Japonii mogłam pójść od razu na trzeci rok studiów.
Jakie miała pani plany zawodowe na przyszłość, zanim skończyła pani studia w Polsce?
Zarobić jako informatyk i wyjechać do Japonii, ale przyszło mi wyjechać wcześniej.
Od szesnastego roku życia grałam w shōgi, lubiłam tę grę i już wtedy wiedziałam, że chcę zobaczyć Japonię łącznie z shōgi w środku. Chciałam po prostu zobaczyć Japonię, nie wiedziałam, że tu zostanę dłużej.
Z kim grała pani w shōgi jako nastolatka?
Wtedy grałam na kurnik.pl z różnymi ludźmi, także z Polakami. Później w pięć osób postanowiliśmy się spotkać i stworzyć klubik. Po pół roku zorganizowaliśmy turniej i tak się zaczęło. Więcej osób w Polsce zaczęło grać, ich liczba rosła w postępie geometrycznym.
Byliście pionierami gry w shōgi w Polsce. Czy shōgi zmieniły pani życie?
Od kiedy spotkałam shōgi wszystko się zmieniło. Wszystko. W liceum miałam dwójkę przyjaciół, nie wiedziałam, co robić w życiu i nagle bam! Pojawiają się shōgi. Nagle rozmawiam po angielsku w internecie, znajduję nowych przyjaciół, mam po co wracać do domu wieczorami, spotykam ludzi z różnych krajów.
Chyba nie chce pani powiedzieć, że wcześniej była pani smutną, zagubioną nastolatką.
A właśnie byłam. Naruto mnie ośmielił. Naruto to taki smutny bohater, który nie ma rodziców, musi walczyć. Zaczyna stopniowo pokazywać, co potrafi, zdobywać przyjaciół, zwyciężać. Nabrałam ochoty, żeby zrobić to samo.
A to mnie pani trochę zaskoczyła. Trudno powiedzieć dlaczego, ale wyobrażałam sobie panią jako osobę silną i zdecydowaną. No i posiadającą zdolność koncentracji. Nie jest łatwo pozostawać w stanie wysokiej koncentracji umysłu przez długi czas.
Kiedy trzeba podjąć decyzję, muszę się zastanowić, która opcja jest lepsza i to trwa, nieraz bardzo długo. Ludzie czasem tego nie rozumieją. Ale jak już zdecyduję, to jest decyzja pewna. W shōgi trzeba dużo myśleć. A z życiem jest tak, że czasami nie wiadomo o czym myśleć, bo za dużo jest wszystkiego wokół.
Ważną rolę w pani początkowych kontaktach z shōgi odegrał 81dojo.com. Co to jest?
To jest międzynarodowy, internetowy serwer shōgi stworzony przez mojego przyjaciela Tomohide Kawasaki i tam również grałam.
Poprzez 81dojo.com nawiązała pani kontakt z japońską profesjonalistką Madoką Kitao. Dzięki niej pierwszy raz przyjechała pani do Japonii.
Tak, to jest dość fajna historia. Na 81dojo.com pani Kitao miała lekcję tzw. handikapową, zagrałam z nią, potem zagrałam równą partię i wtedy ona stwierdziła: O! Jaka silna! W dodatku kobieta. I chce przyjechać do Japonii. To może ją zaprosić? Porozumiała się z mężem, wspomnianym panem Katagami i postanowili zaprosić mnie do Japonii. To było zaraz po wielkim trzęsieniu ziemi w 2011 roku i katastrofie w Fukushimie.
To miała pani sporo odwagi. I rodzice również.
Mama nie była entuzjastycznie nastawiona, ale tata powiedział: „Jak chesz, to jedź”. Latem 2011 roku pojechałam na dwa tygodnie do Japonii. To była moja pierwsza szansa.
Na czym polega urok shōgi?
Po pierwsze kształt figur jest nietypowy, są jednokolorowe i płaskie. Zastanawiało mnie to, bo było dość urokliwe. Kiedy przesuwa się figury, one wydają specyficzny dźwięk i to też mnie urzekło. Zaczęłam uczyć się zasad tej gry. Niesmowity jest fakt, że zbite figury wracają na planszę, dlatego kiedy gra posuwa się do przodu, to wszystko się zmienia, miesza, nagle nie wiadomo, kto wygrywa, mały błąd i wszystko się odwraca. Jeśli w szachach straci się dużą fgurę, to już jest koniec, ale w shōgi można to jeszcze nadrobić.
Czy shōgi są trudniejsze od szachów?
Nie są trudniejsze, dla mnie raczej zabawniejsze. Jest więcej wariantów, więcej niespodzianek, inny styl gry.
Rozumiem, że do pewnego czasu gra w shōgi była dla pani rozrywką i zabawą. Kiedy zaczęła pani traktować ją poważnie?
Wszyscy stawiają mi to pytanie, ale ja nie potrafię precyzyjnie odpowiedzieć. To chyba postępowało stopniowo. Najpierw stwierdziłam, że lubię tę grę, więc dużo grałam. Potem stwierdziłam, że chcę być najsilniejsza, a dopiero później zaczęłam się zastanawiać, czy nie mogłabym zostać profesjonalistką. Profesjonaliści tak świetnie wyglądali na zdjęciach, kiedy ubrani w kimona, siedząc w seiza rozgrywali partie. Potem pani Kitao zaprosiła mnie do Japonii. Pograłam trochę, ludzie się o mnie dowiedzieli i w następnym roku zaproszono mnie do udziału w turnieju Jōryū Ōza, czyli jednego z turniejów profesjonalistek. Tam po raz pierwszy wygrałam z profesjonalistką i to wywołało duże zainteresowanie. Wtedy niejako musiałam już powiedzieć, że tak naprawdę, to jest mój pierwszy krok w kierunku profesjonalnej kariery.
Jak się dowiedziałam, system kształcenia profesjonalnych zawodników shōgi w Japonii jest dość skomplikowany. Najpierw wszyscy przechodzą przez program zwany Kenshūkai, w którym uczestniczą obie płcie (do niedawna kobiety miały osobny program, ale on został zlikwidowany). Kenshūkai dzieli zawodników na poziomy od G do A, a każdy poziom ma dwa stopnie 2 i 1, czyli najwyższy jest poziom A1. Kobieta może zostać profesjonalistką (jōryū kishi) od poziomu C1. Mężczyzna musi przejść dalej przez wyższy system pod nazwą Shōrekai. Po uzyskaniu czwartego dana zostaje profesjonalnym zawodnikiem (shōgi kishi). Ostatnio kobiety zaczynają osiągać coraz lepsze wyniki i wchodzić do Shōrekai, ale jeszcze żadna nie osiągnęła czwartego dana. Jak to się ma do amatorów?
W shōgi są dwa światy, jeden to świat amatorów, a drugi to świat profesjonalistów, Wśród amatorów mamy cudzoziemców, są poziomy, dany i kyū, tak jak w jūdo, uzyskuje się też amatorskie tytuły. Problem powstaje, kiedy amator chce zostać profesjonalistą. Dla mężczyzn jest to zadanie trudniejsze. A jak jest z kobietami? Trzeba wejść do Kenshūkai, który ma podział na klasy. Gdyby przydzielić amatorów do profesjonalistów, to amatorski drugi dan to jest najniższy stopień w Kenshūkai. Kiedy weszłam do Kenshūkai byłam na poziomie C2, w świecie amatorskim miałam czwartego dana. Dwa lata zajęło mi dojście do poziomu C1, na którym jestem obecnie. Nie wiem, czy się pani orientuje, ale wszystkie osoby, które są w Kenshūkai to dzieci.
Wiem, że Japończycy wcześnie zaczynają grać w shōgi.
Bardzo wcześnie,chłopcy przed piątym rokiem życia. O mojej sile są tam dzieci z podstawówki. A wracając do mnie, to w klasie C2 miałam różne perypetie, długo musiałabym o tym opowiadać. Opisałam je, artykuł ukaże się wkrótce w czasopiśmie „Shūkan shōgi”. Teraz jestem w klasie C1 i mam 3 kyū jako profesjonalistka jōryū kishi. Tak naprawdę, to uzyskałam dopiero tzw. kwalifikacje do zostania profesjonalistką. Mogę jeszcze spaść z tego poziomu. Przez 2 lata muszę mieć dobre wyniki i wtedy zostanę profesjonalistką. Jeśli będę miała 2 kyū, to już nie mogę spaść. Ten dziwny system, jeśli chodzi o kobiety, to pozostałość po nieistniejącym już programie dla kobiet pod nazwą Ikuseikai.
Mężczyźni muszą przechodzić na wyższe poziomy w Kenshūkai, żeby móc zdawać dalsze egzaminy, aby dostać się do Shōrekai. Shōrekai zaczyna się na poziomie 5 kyū, który jest o sile 5 dana amatorskiego.
Czy trzeba wygrać określoną liczbę gier w określonym czasie?
Nie, trzeba wygrać pod rząd. Na przykład w Kenshūkai musiałam wygrać 6 gier pod rząd, albo 9 wygrać a 3 przegrać na 12 gier - to właśnie mi się udało. Jeśli w Shōrekai dojdzie się do 3 dana, to wchodzi się do osobnej „ligi trzeciodanowców” i co pół roku dwóch kandydatów ma szansę zdobyć 4 dan. W tej „lidze trzeciodanowców” jest obecnie jedna kobieta, słynna Kana Satomi. Ostatnio kobiety próbują przebić się wyżej i mówi się, że pani Satomi ma szansę zostać pierwszą kobietą, która zdobędzie 4 dana i zostanie prawdziwym profesjonalistą shōgi. W Shōrekai obecnie są 3 lub 4 wyjątkowo silne zawodniczki.
Słyszałam, że wśród zawodników męskich znany jest pan o nazwisku Habu.
Yoshiharu Habu to najsłynniejszy i najsilniejszy gracz współczesny, a może nawet w całej historii shōgi. Mówi się, że teraz mamy Habu jidai, czyli erę Habu. Ten zawodnik ma jakieś 70-80 procent wygranych. W shōgi jest 7 głównych tytułów i był taki moment, kiedy pan Habu miał wszystkie te tytuły. To jest niesamowite, niemożliwe do wykonania, a jednak on to zrobił. Kiedy się go spotyka i rozmawia o shōgi, to widać, że jest w nim taka pasja, że trudno jej nie ulec.
Yoshiharu Habu gościł w Polsce, prawda?
Tak, kilka razy, między innymi przyjechał na krakowski turniej szachowy, bo pan Habu gra również w szachy.
Co jest pani najbliższym celem?
2 kyū. Grając z profesjonalistkami muszę wygrywać. Najprostszym z warunków jest wygrać 6 gier w roku. Tych gier dla profesjonalistek jest mało, a jeśli się przegrywa, to ma się coraz mniej możliwości udzialu w grze. Albo można dostać się do głównego turnieju, wtedy automatycznie się awansuje. Albo trzeba się męczyć przez 2 lata.
Chyba jest jakiś limit wiekowy.
Jest, w Kenshūkai kobiety mogą być do 26 lat, a ja mam 24.Teraz muszę iść w górę, albo zaprzestać gry profesjonalnej, bo za dwa lata nie mogę już wrócić do Kenshūkai. To byłoby możliwe, gdybym była młodsza.
Co jest pani mocną stroną w grze?
Końcówki. Nazywamy to problemem tsume, czyli jak poprzez danie szacha zamatować króla. Lubię te problemy, są trochę jak zagadki, dlatego jestem w tym dobra. Ale jest jeszcze taki powód, że w książkach o shōgi podane są takie problemy, a na odwrotnej stronie znajduje się odpowiedź. Siedząc w Polsce czytałam masę tego rodzaju książek i to mi zostało. Jeśli chodzi o otwarcia gry, to one są bardzo skomplikowane i ucząc się shōgi w Polsce jeszcze nie umiałam przeczytać opisu po japońsku.
W takim razie, co jest pani słabą stroną?
No, właśnie te otwarcia. Czasem robię złą formację i przeciwnik to wykorzystuje, a ja potem muszę to nadrabiać.
Czy nie ma opracowań takich zagadnień po angielsku?
Nie, ten świat dopiero się rozwija.
Na pewno uczy się pani japońskiego.
Tak. Mówię tu dużo po japońsku, chodzę na zajęcia prowadzone po japońsku i lekcje języka japońskiego dla cudzoziemców. Sporo się poduczyłam.
Musi pani uczyć się japońskiego, aby podnosić swoje umiejętności.
Niezupełnie o to chodzi. Jako profesjonalistka muszę umieć brać udział w różnych wydarzeniach, podczas których trzeba nauczać shōgi, analizować zakończone gry lub komentować grę innych. To trudne zadanie, bo nie umiem jeszcze dobrze składać zdań po japońsku, ale staram się.
Czy lubi pani uczyć się japońskiego?
Tak, lubię, bo dzięki temu mogę potem czytać te wszystkie książki, które napisano o shōgi. Większym problemem jest komunikacja. Obecnie dla mnie najtrudniejsza jest gramatyka i zastosowanie w praktyce form gramatycznych. Nauka znaków japońskich nie stanowi takiego problemu, można je sobie sprawdzić, wyklikać w internecie.
Kto jest pani wzorem w dziedzinie shōgi?
Wzoru nie mam, ale mam ulubiony styl gry i ulubionych graczy. To jest mój nauczyciel pan Katagami, bardzo go szanuję. Poza tym Makoto Tobe, szósty dan. Podoba mi się jego styl gry.
Czy mogłaby pani przystępnie wyjaśnić na czym polega ten styl gry.
Gramy to samo otwarcie, wieżą ruchomą. W shōgi są dwa główne otwarcia gry. Wszystko zależy od wieży i albo zostaje ona na swoim miejscu, albo idzie na lewo, to jest otwarcie zwany furibisha. Pan Tobe gra tak samo jak ja, czyli otwarcie wieżą dynamiczną. Jego styl gry jest ofensywny i nastawiony na sabaki. Sabaki to jest nieprzetłumaczalny termin, oznacza, że figura przechodzi do obozu przeciwnika i jest tam bardzo aktywna. Uzyskujemy to przez wymianę figur na planszy. To jest piękne i efektowne użycie figury.
Oprócz gry zajmuje się pani także promocją shōgi.
W Polsce promowałam shōgi na wszelkie możliwe sposoby. W przyszłości chciałabym pisać po polsku i po angielsku książki na temat shōgi oraz promować tę grę w świecie, ale na razie muszę skupić się na innych sprawach.
Osoby zainteresowane zasadami gry odsyłam do strony internetowej http://shogi.pl/. Tam znajduje się opis gry opracowany przez panią.
Zapraszam wszystkich do świata shōgi. Shōgi to nie tylko gra, to sztuka. To poznawanie tradycji Japonii i smurajskiego ducha.
Czy wybiera się pani na wakacje do Polski?
Tak, wyjeżdżam w przyszłym tygodniu.
W takim razie życzę pani udanych wakacji, a po powrocie do Japonii dalszych sukcesów. Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa odbyła się 1 sierpnia 2015 roku w Kōfu na Uniwersytecie Yamanashi Gakuin Daigaku.
W lutym 2017 roku Karolina Styczyńska po wygranej w turnieju w Tokio zdobyła kwalifikacje odpowiednie do zostania na stałe profesjonalną zawodniczką shōgi, wzbudzając podziw w całej Japonii. Jest to pierwszy przypadek w historii shōgi, gdy cudzoziemka (lub cudzoziemiec, niezależnie od płci) osiąga tak wysoki poziom i wkracza do świata zawodowców.