gazeta.jp Polonia Japonica

Polonijny portal internetowy funkcjonujący w polsko-japońskiej przestrzeni międzykulturowej, prowadzony przez grupę Polek mieszkających, pracujących i działających w Japonii.

 

Galeria

A+ A A-

Japonia pełna tajemnic

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

Japonia była krajem moich marzeń od dzieciństwa. Już w szkole podstawowej gdyby ktoś zaproponował mi, abym wybrała tylko jeden kraj na świecie, który chcę odwiedzić, wybrałabym Japonię. Fascynowała mnie jej kultura - kimona, wachlarze, drewniane domy z przesuwanymi drzwiami, pokoje wyłożone matami, w których przemykają skośnoocy ludzie, a wokół kwitnące drzewa wiśniowe. Takie wyobrażenia o Japonii zawdzięczam filmom opowiadającym o czasach samurajów i szogunów. I zostałabym z nimi do końca życia, gdyż Kraj Wschodzącego Słońca był dla mnie tyleż fascynujący co nieosiągalny... gdyby nie przypadek.

Dziewięć lat temu na kursie języka angielskiego w Londynie poznałam Japonkę, Kyōko. Przez miesiąc spotykałyśmy się codziennie w szkole. Nie spędzałam z nią dużo czasu poza lekcjami - raz wybrałyśmy się do parku na spacer, innego dnia zaprosiła mnie do siebie do domu i to wszystko. Jednak te krótkie chwile pamiętam jako coś bardzo miłego i pięknego. Ona bardzo chciała ze mną korespondować. Utrzymywałyśmy ze sobą listowny kontakt przez 9 lat, nie widząc się w międzyczasie i nie planując spotkania.

W tym roku pomyślałam: właściwie dlaczego by nie spędzić jednego urlopu w Japonii?. Poinformowałam Kyōko o moich planach, spytałam o ceny noclegów w schroniskach młodzieżowych, hotelach, o ceny żywności, komunikacji, bilety wstępu do muzeów itd. Wtedy zaprosiła mnie do siebie pisząc, że na czas pobytu w Tokio mogę mieszkać u niej tak długo, jak tylko zechcę.

Koniec końców 11 września 2002 w dniu urodzin spełniło się marzenie mojego życia i stanęłam na japońskiej ziemi.

Podróżuję po świecie od 18 lat i to, co zostaje w mej pamięci na zawsze to spotkania z ludźmi. Czasami nie pamiętam ich imion, ale dokładnie mogę odtworzyć rysy ich twarzy, osobowość, słowa, które do mnie skierowali. Zabytki, przyroda, są tylko scenografią, jakby tłem do relacji z ludźmi różnych narodowości, języków, religii, ras i kultur. Dlatego pisząc wspomnienia z pobytu w Japonii pominę trasę podróży, nie wymienię świątyń, muzeów, pałaców, które zwiedziłam, ale skoncentruję się na tym, jakie wrażenie zrobili na mnie Japończycy.

Kyōko i jej rodzina.

Kyōko (33 lata) mieszkała ze swym 7 letnim nieślubnym synkiem Gaku, mamą, która była po rozwodzie i niezamężną siostrą Jinko (36 lat). Był to więc dom kobiet o niezbyt udanym życiu osobistym. Wszystkie pracowały w pełnym wymiarze godzin wiodąc życie o zupełnie przeciętnym standardzie nawet jak na polskie warunki. Mieszkanie w bloku, około 50 m2, składało się z trzech pokoi, kuchni i łazienki. Już pierwsze dni sprowadziły mnie z obłoków na ziemię. Nigdy nie uwierzyłabym gdybym nie zobaczyła na własne oczy, jakimi bałaganiarzami są Japończycy. Stosy upranych ubrań leżały na podłodze, uprasowane wisiały na wieszakach na ścianie przykryte ręcznikiem, mokre ręczniki były wieszane w oknie! A kuchnia! Mój Boże, czego w niej nie było! Tylko dziada z babą tam brakowało. Torby, torebki, torebunie, talerze, talerzyki, talerzunie, miseczki, kubeczki, gazety, cukierki, owoce a nawet lusterka i kosmetyki leżały gdziekolwiek, a właściwie wszędzie - nic nie było poukładane ani pochowane.

Przed przyjazdem miałam obiekcje, czy stawiając torbę podróżną i plecak w pustych pokojach tatami (tak je sobie wyobrażałam) nie zrobię bałaganu, nie zakłócę harmonii pomieszczeń, a okazało się, że mój ekwipunek w ogólnym rozgardiaszu był nie widoczny. To prawda, że Japończycy są narodem czystym, ale estetyka pomieszczeń wydaje się być dla nich pojęciem abstrakcyjnym.

Drugim zaskoczeniem była niska jakość wyposażenia mieszkania: ani jednego porządnego mebla, archaiczny telefon z lat 50-tych, jaki w Polsce trudno już w prywatnych mieszkaniach znaleźć, dwupalnikowa kuchenka gazowa bez piekarnika, pralka będąca hybrydą pralki automatycznej i naszej poczciwej Frani (niektóre czynności podczas prania trzeba było wykonywać ręcznie). W dodatku klucz do mieszkania zostawiałyśmy na korytarzu, w specjalnym schowku, którego drzwiczki otwierały się po naciśnięciu guziczka (aby się nie pomylić, guziczek był pomalowany na czerwono) i w takiż sposób były zamykane. Zupełnie jak w bajce: pociągnij za sznureczek, wnet się drzwiczki otworzą.
- sąsiedzi nie wiedzą, że tutaj trzymacie klucz? - spytałam
- nie wiedzą - odpowiedziała Kyōko
To świadczy o tym jak niska jest przestępczość w Japonii. Prawdopodobieństwo kradzieży jest znikome.

Japonki, u których mieszkałam, podobnie jak ja w Warszawie, nie miały ani samochodu, ani telefonu komórkowego, ani komputera. Japonia nie zrobiła na mnie wrażenia kraju dobrobytu jakiego oczekiwałam. Nie mam na myśli tylko poziomu życia Kyōko i jej rodziny, ale również wygląd japońskich miast, bezdomnych koczujących w tokijskich parkach itd.

Trzecim zaskoczeniem był sposób bycia i stosunek rodziny Kyōko do mnie. Nie mogę im absolutnie nic zarzucić; Jinko odstąpiła mi swój pokój, mimo, że byłam na swoim wyżywieniu, częstowały mnie wieczorem obiadem, mogłam korzystać z pralki, lodówki itd. Każde moje życzenie było spełniane, niczego mi nie odmówiono, a jednak postawiły wyraźną aczkolwiek niewidzialną granicę między mną a nimi. Nie byłam w stanie się do nich zbliżyć, zaprzyjaźnić i szczerze porozmawiać. Kyōko codziennie zadawała mi kurtuazyjne pytania jak spędziłam dzień i jakie mam plany na jutro, ale kiedy próbowałam więcej opowiedzieć o swoich wrażeniach, zauważyłam, że ją to ledwo interesuje. W końcu zaprzestałam prób nawiązania bliższego kontaktu. Ani razu mnie nie zapytały o moje życie w Polsce, chociażby o pracę zawodową, nie mówiąc już o życiu osobistym. Polska jako kraj też ich nie interesowała. Właściwie mogłam nie wychodzić ze swojego pokoju, mówić tylko dzień dobry i do widzenia i to by wystarczało. Nie okazywały na zewnątrz żadnych emocji. Do tej pory nie wiem, czy mnie lubiły, czy moja obecność była dla nich ciężarem, radością, czy była im obojętna. Nigdy wcześniej takich ludzi nie spotkałam. Zawsze potrafiłam przynajmniej określić jaki ktoś ma do mnie stosunek. Japończycy do perfekcji opracowali metodę ukrywania swych myśli i uczuć pod płaszczykiem dobrych manier i kulturalnego sposobu bycia.

Zastanawiam się tylko czym kierowała się Kyōko zapraszając mnie do siebie. Jest to nietypowe jak na zwyczaje japońskie. Nie prosiłam ją o to. Chciałam mieszkać w schroniskach młodzieżowych lub gaijin house, tak jak w Kamakurze czy Kioto. Po co zapraszać do domu kogoś kto jest nam obojętny?. A może jednak nie byłam jej obojętna skoro korespondowała ze mną przez 9 lat? Może jej stosunek do mnie był wyjątkowo ciepły jak na Japonkę, może to był japoński wrzątek, a ja nie potrafię tego docenić?

Japończycy poznani podczas podróży.

Gdybym nie mieszkała w japońskim domu lecz w hotelach, po miesięcznym urlopie w Kraju Kwitnącej Wiśni, wróciłabym do Polski święcie przekonana, że Japończycy to najcudowniejszy naród pod słońcem. Niewątpliwie są to ludzie o wysokiej kulturze osobistej. O cokolwiek bym nie poprosiła czy spytała, nigdy nie okazano mi zniecierpliwienia czy niechęci, nigdy nie próbowano mnie zbyć byle czym, odesłać do kogoś innego, ale zawsze udzielano mi wyczerpującej odpowiedzi, niezbędnej pomocy, a nawet otrzymywałam więcej niż prosiłam. Zwracano się przy tym do mnie tak miło i uprzejmie, że nigdy nie miałam żadnych zahamowań aby kogoś o coś poprosić. Czasami gdy stałam z mapą, Japończycy pierwsi podchodzili do mnie i pytali czy mogą mi pomóc. Kiedyś w Kioto wsiadłam do niewłaściwego pociągu. Poinformowali mnie o tym pasażerowie. Natychmiast wyskoczyłam na peron, a chwilę po mnie wysiadł jeden z pasażerów, aby mi wskazać drogę do właściwego pociągu. Podziękowałam, a on wrócił spokojnie na swoje miejsce. W Polsce by się to nigdy nie zdarzyło.

Innego dnia w Kioto nie mogłam znaleźć łaźni publicznej. Dziewczyna, którą zapytałam o drogę też nie znała tej okolicy, a w dodatku nie mówiła po angielsku. Lecz nie zostawiła mnie samej i poprosiła o pomoc konduktora pobierającego dopłaty do biletu przy wyjściu z metra. On z kolei wyciągnął mapę i wytłumaczył mi jak dojść do upragnionego celu. Podziękowałam, ukłoniłam się i dopiero wtedy dziewczyna odeszła. Ona cały czas stała i czekała aż moja prośba zostanie spełniona. W łaźni czekały mnie nowe problemy. Potrzebowałam kwitka zapłaty ¥350, na który po okazaniu w guest house otrzymywałam ¥200 zwrotu (w guest house nie było ciepłej wody w łazience). Niestety, Japończyk pracujący w łaźni również nie znał angielskiego. Wszelkie próby nawiązania chociaż nici porozumienia spełzły na niczym.
- co chcesz; ręcznik, mydło, szampon? - pytał
Zdesperowana wzięłam kartkę papieru, napisałam ¥350 i chciałam żeby mi podstemplował, a on zrozumiał, że domagam się zwrotu wpłaconych pieniędzy. W końcu dałam za wygraną, pomstując w duchu na właściciela guest house, w którym mieszkałam. Wykąpałam się, gdy tymczasem weszła młoda, piękna Japonka o obliczu budzącym nadzieję na znajomość języków obcych. Rzeczywiście mówiła po angielsku i wytłumaczyła dziadkowi czego potrzebuję. W tym czasie gdy ja się ubierałam dziadek już zdążył napisać list krzaczkami. Przy wyjściu coś mi tłumaczył, lecz teraz z kolei ja patrzyłam na niego z rozpaczą w oczach. Co on mi tutaj napisał - myślałam. Sumy ¥350 na kartce nadal nie było. Na szczęście właściciel guest house był usatysfakcjonowany.
- co to jest? - pytam
- list
- możesz przetłumaczyć? - poprosiłam
Dziadek napisał: nie rozumiem angielskiego, ta kobieta się wykąpała, ona chyba potrzebuje tę kartkę aby Panu pokazać.... W taki to sposób ¥200 z powrotem trafiło do mojej kieszeni.

Innym razem w Kamakurze, gdy spytałam pewną Japonkę o drogę do youth hostel, ona nie tylko odnalazła tablicę z mapą na dworcu kolejowym, ale zadzwoniła z telefonu komórkowego do schroniska, aby dokładnie dowiedzieć się o drogę. Podobnie pewni młodzi Japończycy byli tak uprzejmi, że chcieli mi podarować własną mapę abym łatwiej trafiła do jednej ze świątyń.
- ależ dziękuję, napisy są w alfabecie japońskim, nie jest mi przydatna.
- to my ci narysujemy drogę.
Z trudem dali się przekonać, że bez tej pomocy też trafię.

Jest jeszcze jeden kraj na świecie w którym spotykałam się z podobną uprzejmością - to Turcja. Ale niektórzy Turcy pomoc turystce traktowali jako okazję do zawarcia znajomości, natomiast Japończycy nigdy w zamian nic ode mnie nie chcieli, kłaniali się i odchodzili. Byli zupełnie bezinteresowni. Chociażby wtedy gdy kupowałam bilet autobusowy z Tokio do Kioto a kasjer nie znał angielskiego. Natychmiast spontanicznie jeden z Japończyków stojący w pobliżu zaoferował swoją pomoc jako tłumacz. Bez niego nie kupiłabym biletu po tak niskiej cenie. Podziękowałam, a on ukłonił się, dał mi swoją wizytówkę na wypadek gdybym kiedykolwiek czegoś jeszcze potrzebowała i odszedł. Natomiast w Kioto, gdy na przystanku autobusowym czytałam rozkład jazdy, pewien starszy pan zapytał gdzie chcę dojechać. Dowiedziałam się, który numer jeździ w tym kierunku i na jakim przystanku mam wysiąść. Zresztą sam jechał tym samym autobusem. Droga trwała prawie godzinę, starszy pan siedział daleko przede mną, ale kiedy zbliżał się mój przystanek, odwrócił się aby mi przypomnieć, że tutaj mam wysiąść.

Innym razem w sklepie spożywczym, gdy stałam i przyglądałam się towarom, podeszła do mnie kilkunastoletnia dziewczyna i spytała czy nie mam problemów z odczytaniem japońskich napisów.

I tak na każdym kroku. Ponieważ podróżuję po świecie sama, muszę prosić napotkane osoby aby zechciały zrobić mi zdjęcie. Nigdy nikt nie odmówił, ale zdjęcia z Japonii są najlepsze, gdyż są dobrze wykadrowane. Po prostu Japończycy nie tylko naciskali migawkę, ale jeszcze starali się aby zdjęcie było zrobione dobrze. Gdy wydawało im się, że coś jest nie tak - robili następne. Doprawdy uprzejmość, gościnność i otwartość przypadkowo napotkanych Japończyków z jednej strony, a chłód, dystans, izolacja na terenie ich własnego domu z drugiej strony, tworzyły przedziwny kontrast.

Właściciel drugiego gaijin house, w którym mieszkałam w Kioto, najpierw umieścił mnie w pokoju na parterze, informując, że po dwóch nocach przeniosę się na górę. Pokój był bardzo ładnie urządzony w starym japońskim stylu. Myślałam, że jest to jego prywatny pokój, który mi udostępnia czasowo dopóki nie wyjedzie jeden z turystów mieszkający na piętrze. Chociaż już wtedy powinno mnie coś tknąć, gdyż w pokoju panował wzorowy porządek. Jakież było moje zdziwienie, gdy po dwóch dniach wprowadziła się do niego Amerykanka, która już wcześniej mieszkała w tym domu, a w dodatku po dwóch nocach wyjechała. Na domiar złego pokój na górze był dużo mniej estetyczny. Po co te roszady? Czemu to ma służyć? Wszystko co najlepsze dla Amerykanów?
- dlaczego musiałam się przenieść na górę? - spytałam
- od początku byłaś tam przeznaczona, pokój na górze jest bardziej cichy.
- ale dużo brzydszy - odpowiedziałam
- jeśli chcesz możesz wrócić z powrotem na dół.
Wróciłam. Skutek tego był taki, że do końca mego pobytu, właściciel potwornie tupał pod moimi drzwiami, a swoje zamykał tak głośno jak tylko to było możliwe, aby mi udowodnić, że wybrałam gorsze miejsce. Jedna z turystek powiedziała mi, że był potwornie na mnie zły, że wróciłam z powrotem na dół. Przecież nie prosiłam go o to. Sam mi zaproponował. Oto Japończycy! Najpierw coś proponują, a kiedy ktoś się zgodzi, są źli, bo po cichu liczyli, że ta osoba odpowie: ależ nie, dziękuję, proszę nie robić sobie kłopotu. Czy tak było również z zaproszeniem Kyōko?

Japonia okazała się być zupełnie innym krajem niż sobie wyobrażałam. Nie byłam co prawda aż tak naiwna, aby oczekiwać, że zobaczę gejsze, szogunów i samurajów na ulicy, ale myślałam, że więcej zostało z dawnej, tradycyjnej kultury Japonii. Tymczasem o tym, że jestem w Kraju Kwitnącej Wiśni przypominali mi inaczej wyglądający ludzie i napisy, których nie mogłam przeczytać. Chociaż... chyba mimo wszystko, najwięcej kultury tradycyjnej Japonii pozostało w mentalności ludzi. W Tokio byłam w teatrze kabuki - główny bohater na rozkaz szoguna popełniał samobójstwo. Ceremonia rytualnego samobójstwa ciągnęła się przez cały dwugodzinny jeden akt. Tylko na podstawie czasu jaki temu poświęcono i celebracji każdego gestu, słów podkreślonych muzyką mogłam się domyślić, że dla Japończyków to wielkie przeżycie. Twarze aktorów pozostały niewzruszone, zero mimiki, żadnego okazania emocji, bólu, gniewu, żalu, twarze ich były do końca nieruchome jak maski. Minął ponad wieki od czasu szogunów, a Japończycy do tej pory zachowują się jak aktorzy teatru kabuki: żadnej ekspresji, nikt z zewnątrz nie ma prawa przeniknąć do świata ich myśli i uczuć. Tajemniczy ludzie. Krótko wśród nich żyłam. Szkoda.

Gazeta Klubu Polskiego w Japonii Nr 6 (27), grudzień 2002

Zaloguj się, by skomentować
© 2013 www.polonia-jp.jp

Logowanie lub Rejestracja

Zaloguj się