gazeta.jp Polonia Japonica

Polonijny portal internetowy funkcjonujący w polsko-japońskiej przestrzeni międzykulturowej, prowadzony przez grupę Polek mieszkających, pracujących i działających w Japonii.

 

Galeria

A+ A A-

Mori Ōgai "W przebudowie" Wyróżniony

Oceń ten artykuł
(3 głosów)

Mori Ōgai (1887-1922) to pisarz mało znany w Polsce, choć w historii nowoczesnej literatury japońskiej zajmuje niepodważalną pozycję. Najczęściej określa się go mianem giganta, a to nie z powodu wielkiej postury, ale ze względu na ogromny dorobek twórczy, translatorski i działalność intelektualną na wielu polach. Pisarz odegrał ogromną rolę w procesie poznawania i przyswajania sobie przez Japończyków zachodniej tradycji literackiej, estetycznej, filozoficznej i politycznej.

W 1910 roku Ōgai napisał krótkie opowiadanie pod tytułem „W przebudowie” (Fushinchū). Utwór ten opisuje spotkanie dwojga ludzi – Japończyka i Niemki. Dawniej łączyło ich uczucie, ale działo się to w innym czasie i miejscu. Teraz oboje spotykają się na kolacji w tokijskim hotelu - ci sami ludzie, a przecież zupełnie inni. „W przebudowie” można potraktować jako dalszy ciąg słynnej młodzieńczej noweli Maihime (Tancerka, 1890), która przyniosła Ōgaiowi rozgłos i do dziś pozostaje jednym z najbardziej cenionych utworów pisarza. Przedstawił w nim historię romansu młodego japońskiego studenta, przebywającego w Niemczech na stypendium rządowym oraz biednej tancerki. Nieszczęśliwy kochanek, choć gotów był pozostać na zawsze u boku dziewczyny, wraca w końcu do swej ojczyzny, dokąd przywołują go obowiązki wobec rodziny i kraju. Utwór zawiera elementy autobiograficzne, Mori Ōgai przebywał przez kilka lat w Niemczech, a pobyt ten wywarł wielki wpływ na jego dalsze życie i karierę literacką.

Czytając zamieszczone poniżej opowiadanie „W przebudowie” zauważymy, że metamorfozie ulegli nie tylko dawni kochankowie - dziś zamknięci w sobie, żyjący oddzielnie we własnych krajach i środowiskach, lecz także miejsce, w którym się spotykają. Pisarz przedstawia symboliczny obraz Japonii okresu Meiji, kiedy kraj znajdował się w stanie „generalnego remontu”. Modernizowano go zmieniając na modłę zachodnią niemal wszystko - od systemu politycznego, aż po sposób odżywiania się i ubierania. Hotel w którym spotykają się bohaterowie wygląda dokładnie tak, jak otaczający go świat: jeszcze nie do końca uporządkowany, pełen niepokoju i dysonansów. Dominuje styl zachodni, ale widać, że nie przystaje on do japońskiego sposobu życia – zauważamy to już przy wejściu. W środku panuje mieszanina stylów, brak jej wiodącej linii estetycznej. Fasada hotelu też jeszcze nie uzyskała ostatecznej formy i goście wchodzić muszą do budynku bocznym wejściem.

Perfekcyjny i zwięzły w stylu utwór łączy w krótkiej formie wiele tematów aktualnych w czasach zycia pisarza, a dzięki swym walorom artystycznym może być atrakcyjną lekturą także dla współczesnego czytelnika.

Zamieszczony tu przekład ukazał się drukiem w Polsce w monografii „Japonia okresu Meiji. Od tradycji ku nowoczesności” (Wydawnictwo Nozomi, 2007).

 

Mori Ōgai

W przebudowie

 

              Radca Watanabe wysiadł z tramwaju na przystanku przed teatrem kabuki. Ulica mokra była jeszcze od deszczu, gdy omijając pozostałe tu i ówdzie kałuże, ruszył wzdłuż kanału w kierunku Departamentu Łączności mieszczącego się w okolicy Kobiki. – Z pewnością gdzieś tutaj, na rogu, widziałem ów szyld – myślał .

              Na ulicach niewielu było przechodniów. Minął grupę pięciu lub sześciu mężczyzn w zachodnich ubraniach, którzy prowadzili hałaśliwą rozmowę - wyglądali na wracających z pracy urzędników. Potem dziewczyna w kimonie z nakładanym kołnierzem pośpiesznie przemknęła obok niego drobnym truchtem. Zapewne była to służąca z herbaciarni wysłana w pobliże z jakimś poleceniem. Z tyłu nadjechała ryksza z postawioną budą.

              Wreszcie radca odnalazł dość skromnych rozmiarów szyld z zapisanym poziomo, w zachodnim stylu napisem „Hotel Seiyōken”. Zwrócony w kierunku kanału front budynku pokrywało rusztowanie, a na pustawej bocznej ścianie, z lewej i prawej strony znajdowały się ukośne schody, prowadzące ku górze. Schody tworzyły trójkąt o ściętym wierzchołku, na szczycie było dwoje drzwi. Wchodząc po schodach Watanabe zastanawiał się, które z drzwi wybrać, ale okazało się, że napis „Wejście” widnieje po lewej stronie.

              Radca miał dość zabłocone buty, więc starannie je oczyścił, po czym otworzył przeszklone drzwi i wszedł do środka. Jego oczom ukazał się szeroki korytarz z drewnianą podłogą, a przy wejściu, podobnie jak na zewnątrz, obok słomianej wycieraczki piętrzył się stos szmatek do wycierania obuwia. - Wygląda na to, że nie jestem jedyną osobą przychodzącą tu w brudnych butach – pomyślał i ponownie oczyścił obuwie.

              W pustym korytarzu nie zauważył nikogo, jedynie z oddali dochodziły hałaśliwe odgłosy. Były to odgłosy pracy cieśli. Watanabe skojarzył je z widokiem rusztowań na zewnątrz budynku i domyślił się, że hotel jest w przebudowie.

              Nikt nie wyszedł mu na powitanie, więc Watanabe podążył prosto do końca korytarza i gdy zastanawiał się czy dalej skręcić w prawo, czy też w lewo, natknął się wreszcie na mężczyznę o wyglądzie kelnera, który szedł bez celu w niewiadomym kierunku.

- Wczoraj telefonowałem w sprawie rezerwacji...

- Tak jest, proszę pana. Na dwie osoby, prawda? Zapraszam na piętro.

Kelner wskazał na schody po lewej stronie. Pewnie dlatego tak szybko zorientował się, że to gość, który zrobił rezerwację dla dwóch osób, że w czasie remontu hotel był opustoszały i miał niewielu gości.

              Na piętrze odgłosy wbijania gwoździ i stukot młotka rozlegały się jeszcze donośniej. Kelner szedł po schodach za radcą. Watanabe nie wiedząc, do której salki wejść, odwrócił się do niego ze słowami:

- Dosyć tu głośno...

- Proszę się nie martwić, robotnicy kończą pracę o piątej i w czasie kolacji z pewnością nikt nie będzie szanownemu panu przeszkadzał. Proszę za mną.

              Kelner ruszył przodem i otworzył drzwi do pokoju po wschodniej stronie korytarza. Po wejściu do środka Watanabe ujrzał salonik zbyt obszerny jak na dwie osoby. Stały w nim trzy małe stoliki, a każdy z nich otaczało cztery lub pięć krzeseł. Pod oknem, z prawej strony, ustawiono olbrzymią sofę, a obok niej wysoką na jakiś metr winorośl w doniczce oraz karłowatą roślinę bonsai obwieszoną dorodnymi owocami wyhodowanymi w cieplarni. Kiedy Watanabe rozglądał się po saloniku, stojący przy wejściu kelner powiedział: „Kolacja zostanie podana tutaj” – i otworzył drzwi po prawej stronie. Był to pokój odpowiedniej wielkości. Nakryto już stół dla gości: pośrodku pysznił się kosz z pięknie ułożonymi azaliami i rododendronami, a po przeciwnych stronach stołu leżały dwa nakrycia. Był to doprawdy odpowiedni pokoik, za mały może dla sześciu osób, ale w sam raz dla dwóch.

              Watanabe z uczuciem zadowolenia wrócił do saloniku. Kelner udał się wprost do kuchni i radca znów został sam. Odgłosy stukania nagle ucichły. Wyjął z kieszonki zegarek: tak, była dokładnie piąta. Pomyślał, że do umówionej godziny spotkania pozostało jeszcze trzydzieści minut, wyjął cygaro z otwartego pudełka stojącego na stoliku, obciął czubek i zapalił.

             Zadziwiające było, że nie odczuwał wcale nastroju oczekiwania. Jakby zupełnie nie miało znaczenia, kim jest osoba, na którą czeka. Jakby nieistotne było, czyja twarz pojawi się po drugiej stronie zdobiącego stół kosza z kwiatami. Sam siędziwił jak to możliwe, że pozostaje w stanie takiego chłodnego opanowania.

              Wypuszczając powoli kółka dymu podszedł do okna obok sofy, otworzył je i wyjrzał na zewnątrz. Pod oknem piętrzyły się sterty drewna. A więc to jest główne wejście do hotelu... Na przeciwległym brzegu kanału wypełnionego nieruchomą wodą widać było szereg drewnianych budynków. To pewnie domy schadzek, albo coś w tym rodzaju. Okolica zastygła w bezruchu, tylko samotna kobieta z dzieckiem na plecach stała bezczynnie przy bramie jednego z domostw. W oddali, po prawej stronie, masywny budynek Muzeum Marynarki zasłaniał widok swą szeroką sylwetką z czerwonej cegły.

              Watanabe usiadł na sofie i rozejrzał się po wnętrzu saloniku. Na ścianach pozawieszano tu i ówdzie przypadkowo zebrane japońskie obrazy: a to słowik na gałęzi wiśni, a to chłopiec z legendy o rybaku z Urashimy, jakieś sokoły; a każdy zwój był krótki i wąski i po zawieszeniu na wysokiej ścianie wyglądał jakby mu podwinięto dolny brzeg. Z kolei nad drzwiami prowadzącymi do pokoju jadalnego wisiały buddyjskie wersety zapisane przez jednego z mistrzów tej religii. Doprawdy, Japonia nie jest krajem sztuki.

              Watanabe przez pewien czas palił cygaro i nie myśląc o niczym, ani nie zwracając uwagi na otoczenie, poddał się uczuciu przyjemnej wygody.

              W korytarzu dał się słyszeć odgłos kroków i rozmowy. Otworzyły się drzwi. Weszła kobieta, na którą czekał. Na głowie miała duży, ozdobiony koralikami, słomiany kapelusz w stylu Anne Marie. Spod długiego, luźnego, popielatego płaszcza wyzierał biały batyst haftowanej bluzki. Spódnica miała także popielaty kolor. W ręku kobieta trzymała ozdobioną chwościkami parasolkę, delikatną jak zabawka. Watanabe nieświadomie przywołał na twarz grymas uśmiechu i wstając z sofy rzucił cygaro do popielniczki. Kobieta zerknęła w stronę kelnera, który ją tu wprowadził i teraz stał obok wejścia, a potem przeniosła wzrok na Watanabe. Miała duże, brązowe oczy brunetki. W te oczy kiedyś tak często zaglądał. Jednak wtedy nie było wokół nich tych głębokich cieni, o lekko fioletowym zabarwieniu.

- Przepraszam, że kazałam ci czekać.

Powiedziała to po niemiecku. Do szorstkich słów nie pasował następujący po nich gest – kobieta przełożyła parasolkę w lewą rękę, a koniuszki palców prawej dłoni odzianej w rękawiczkę wyciągnęła na powitanie. Watanabe, myśląc sobie w duchu, że przedstawienie to przeznaczone jest dla oczu kelnera, grzecznie je uścisnął. Potem zwrócił się do kelnera:

- Proszę dać mi znać, kiedy kolacja będzie gotowa.

Kelner usunął się z pokoju.

              Kobieta niedbale rzuciła parasolkę na sofę i w sposób znamionujący zmęczenie opadła na poduszki obok niej, a potem, oparłszy oba łokcie na stoliku, w milczeniu patrzyła na Watanabe. On przysunął krzesło do stolika i usiadł obok.

- Bardzo tu cicho, prawda? – powiedziała po chwili.

- Hotel jest w przebudowie. Jeszcze przed chwilą panował tu nieznośny hałas.

- Ach, tak. To miejsce sprawia jakieś niespokojne wrażenie. Zresztą mnie i tak los nigdy

nie daje zaznać spokoju.

- Kiedy właściwie przyjechałaś?

- Przyjechałam przedwczoraj, a wczoraj przypadkiem spotkałam ciebie.

- Po co przyjechałaś?

- Od końca zeszłego roku byłam we Władywostoku.

- W takim razie pewnie występowałaś na scenie w tamtym hotelu?

- Tak.

- Chyba nie byłaś tam sama? Z kompanią jakąś?

- Nie z kompanią, ale i nie sama. Był ze mną ktoś, kogo znasz.

Po chwili wahania dodała:

- Kosinski był ze mną.

- A, ten Polak? W takim razie nazywasz się już chyba Kosinskaja.

- Ależ, co ty opowiadasz! Ja śpiewam, a Kosinski tylko mi akompaniuje.

- Na pewno na tym się nie kończy.

- No cóż, podróżujemy we dwoje, trudno żebym traktowała go jak powietrze.

- Któż to może wiedzieć. Czy i do Tokio z tobą przyjechał?

- Tak, zatrzymaliśmy się w hotelu Aikokusan.

- I wypuścił cię samą z hotelu?

- Pozwalam, żeby mi towarzyszył tylko przy śpiewaniu.

Użyła czasownika begleiten. Jeśli towarzyszył jej na scenie, robił to samo i poza sceną.

- Kiedy mu powiedziałam, że spotkałam cię na Ginzie stwierdził, że koniecznie chce się z Tobą zobaczyć.

- Dziękuję za taką przyjemność.

- O, nie martw się. Ma jeszcze dużo pieniędzy.

- Nawet jeśli teraz ma dużo, to pewnie i tak kiedyś wszystko wyda. Co dalej planujesz?

- Jadę do Ameryki. We Władywostoku mówili, że w Japonii jest beznadziejnie, więc na nic tu nie liczę.

- I słusznie. Po Rosji najlepiej wybrać się do Ameryki. Japonia jeszcze pozostaje w tyle. Japonia jest jeszcze w przebudowie.

- Jeśli będziesz mówił takie rzeczy, to powtórzę w Ameryce, że japoński dżentelmen mówił, że Japonia jest w tyle. Albo powiem, ze urzędnik ministerialny tak mówił. Bo przecież jesteś urzędnikiem państwowym, prawda?

- Tak, jestem.

- I zachowujesz się grzecznie.

- Przerażająco grzecznie. Naprawdę stałem się skończonym filistrem. Dzisiejsza kolacja to jedyny wyjątek.

- Co za zaszczyt.

Wcześniej już rozpięła guziki rękawiczki, a teraz zdjęła rekawiczkę i poprzez stół wyciągnęła otwartą prawą dłoń w kierunku mężczyzny. Watanabe z powagą uścisnął mocno tę dłoń. Była zimna. Kobieta nie uwalniała dłoni z uścisku, a oczy, które z powodu ciemnych obwódek stały się dwukrotnie większe, wpatrywały się długo w twarz Watanabe.

- Chcesz, żebym cię pocałowała?

Watanabe skrzywił twarz w udanym grymasie.

- Jesteśmy w Japonii, moja droga.

Drzwi otwarły się bez pukania i kelner wszedł do środka.

- Kolacja podana.

- Jesteśmy w Japonii – powtarzając te słowa Watanabe wstał i poprowadził kobietę do pokoiku, w którym przygotowano posiłek. Nagle rozbłysło światło lampy.

              Kobieta rozejrzała się dokoła i siadając za stołem naprzeciw Watanabe rzuciła ze śmiechem: „ Ależ, to chambre séparée!” Potem wyprostowała plecy i skierowała spojrzenie na mężczyznę, jakby chciała sprawdzić, jak zareaguje. Kosz z kwiatami zasłaniał nieco widok.

- To przypadkowo tak wygląda - odpowiedział Watanabe bez zmieszania.

Nalano sherry do kieliszków. Podano melona. Dwoje gości obsługiwanych było aż przez trzech kelnerów, więc Watanabe dorzucił: „Spójrz, kelnerów nam nie brakuje.”

- Niezbyt się starają. Tak samo jest w hotelu Aikokusan - powiedziała opierając lekko łokcie na stole i zabierając się do jedzenia melona.

- Pewnie przeszkadzają tobie i Kosinskiemu.

- Zupełnie nie zgadłeś. A swoją drogą melon jest wyśmienity.

- Jak się już znajdziesz w Ameryce, to od rana będą cię nimkarmić do woli.

              Jedli prowadząc konwersację na obojętne tematy. W końcu podano sałatę, a kieliszki napełniły się szampanem. Kobieta powiedziała nagle: „Nie jesteś ani trochę zazdrosny, prawda?” Nawet teraz, kiedy prowadzili rozmowę o niczym, nie mogła opędzić się od wspomnień z dawnych czasów, gdy dokładnie tak samo jak dziś, siadywali naprzeciw siebie w restauracyjce na kamiennych schodach Blühr za Central Theater, sprzeczając się i godząc na nowo. Chciała rzucić te słowa żartem, ale niezamierzenie jej głos przybrał poważny ton, więc zaraz pożałowała swej wypowiedzi.

Watanabe nie wstając z miejsca, podniósł kieliszek z szampanem wysoko ponad kwiaty zdobiące środek stołu i powiedział wyraźnie:

- Kosinski soll leben!

Na twarzy kobiety pojawił się lodowaty uśmiech, a ręka, która uniosła ku górze kieliszek z szampanem drżała niezauważalnie.

 

* * * * * *

 

Było dopiero około wpół do dziewiątej, kiedy przez tonącą w morzu świateł główną ulicę Ginzy przejechał samotny powóz, kierując się w stronę Shiby. W powozie siedziała kobieta z twarzą starannie zasłoniętą woalką.

 

Przekład z japońskiego: Renata Mitsui

 

Ostatnio zmieniany
Zaloguj się, by skomentować
© 2013 www.polonia-jp.jp

Logowanie lub Rejestracja

Zaloguj się