M.R. To bardzo prosta sprawa. W 80. roku, gdy powstała Solidarność, bardzo się zachwyciłem tym ruchem i rzuciłem się w wir działalności, byłem członkiem zarządu Solidarności w swoim miejscu pracy, które - żeby było śmieszniej - było rządowym miejscem pracy. W związku z tym kiedy strajkowaliśmy przychodzono do nas i mówiono: Strajkujecie sami przeciwko sobie, przecież pracujecie dla rządu. To taka anegdota. Efekt był taki, że po 13 grudnia 81. roku zostałem wyrzucony z pracy razem z pozostałymi kolegami, bardziej aktywnie działającymi. Wtedy takich rozbitków przyjmowano do nauki i poszedłem pracować do Polskiej Akademii Nauk, gdzie przez trzy - cztery lata pracowałem nad habilitacją, ale dość szybko ta praca mnie znużyła. Kiedy w 1987 roku zaczęły wiać nowe wiatry, jeden z moich przyjaciół namówił mnie do pracy w Sejmie, w charakterze doradcy Rady Społeczno - Gospodarczej. Najpierw pracowałem tam na pół etatu, potem zostałem członkiem Rady i wreszcie jej sekretarzem. To już był styk z polityką. Działo się to w roku 89., wtedy nastapiło gwałtowne przyśpieszenie.
R.M. Co się zmieniło w Pana karierze po 1989 roku?
M.R. W formowanym wówczas rządzie jeden z moich wspólpracowników w Radzie został ministrem - kierownikiem Centralnego Urzędu Planowania i zaproponował mi funkcję swego zastępcy. Tak się wszystko zaczęło, zostałem wiceministrem. Od 90. do 96. roku byłem w centrum wydarzeń reformujących polską gospodarkę, pasjonujących, fantastycznych. To był okres współpracy z Balcerowiczem, sztabów antykryzysowych, pracy po szesnaście godzin na dobę. Tak było do końca 96. roku, kiedy zlikwidowano moją instytucję w ramach kolejnych reorganizacji struktur rządowych i - jako, że w ostatnim okresie zajmowałem się również problematyką międzynarodowych kontaktów gospodarczych i miałem silną orientację na sprawy międzynarodowe - stwierdziłem, że może moje miejsce jest w MSZ-cie. Przyszedłem do tego ministerstwa i zostałem wysłany do Strasburga jako ambasador, stały przedstawiciel Polski przy Radzie Europy. Spędziłem tam cztery i pół roku. Po powrocie zostałem dyrektorem Departamentu Zagranicznej Polityki Ekonomicznej. Po upływie póltora roku otrzymałem propozycję wyjazdu do Japonii, którą z entuzjazmem przyjąłem.
R.M. Czy interesował się Pan Japonią?
M.R. Japonia to kraj, który mnie fascynował jeszcze w okresie studiów. Pamiętam ksiązkę „Japonia, trzecie mocarstwo”, która bardzo mnie zainteresowała. Jak to się stało, że kraj, który właściwie został wdeptany w ziemię po II wojnie światowej, w ciągu jednej dekady lat sześćdziesiątych zrobił tak nieprawdopodobny skok gospodarczy i cywilizacyjny? Częściowo odpowiedź znalazłem w owej książce. Zawsze śledziłem sprawy japońskie z zainteresowaniem, nigdy nie przypuszczając, że tu wyląduję. Japonia interesowała mnie jako fenomen ekonomiczny. I stąd moja satysfakcja, że jestem tutaj.
R.M. Wspomniał Pan o Radzie Europy.
M.R. Rada Europy to wspaniała organizacja, bardzo ciekawa, ale w gruncie rzeczy bardzo mało znana. Jest to organizacja zajmująca się sprawami praw człowieka, ale również zagadnieniem tak zwanej spójności społecznej. Jej korzenie sięgają lat 50. Rada Europy powstała w czasach gdy Europa była podzielona i jedną z jej misji było oddziaływanie na kraje, które były za żelazną kurtyną, aby przyjmowały standardy cywilizacyjne właściwe dla demokracji zachodnich. W tej chwili wszystkie kraje europejskie poza Białorusią należą do Rady Europy. Polska przystapiła do tej organizacji w 1991 roku.
R.M. Czym się Pan zajmował w Radzie Europy?
M.R. Interesowała mnie oczywiście problematyka praw człowieka, każdego powinna interesować, ale to nie była moja specjalność. Najbardziej interesowałem się sprawą tzw. kohezji socjalnej, czyli tego, żeby we wszystkich krajach europejskich ludzie mieli porównywalne warunki życia. Ponieważ przez parę lat w Centralnym Urzędzie Planowania zajnowałem się polityką regionalną, czyli rozwoju regionów zapóźnionych, więc ten aspekt był moją specjalnością, na tym polu działałem także w Radzie Europy. Byłem nawet przewodniczącym komisji do spraw rozwoju regionalnego oraz wiceprzewodniczącym Rady Zarządzającej Banku Rozwoju Rady Europy. To była ciekawa działalność.
E.O. Do jakiej partii politycznej Pan należy?
M.R. Nigdy nie należałem do żadnej. Miałem na studiach pewien epizod. Studiowałem ekonomię, a ekonomia to był wydział, na którym przed marcem 1968 roku bardzo się gotowało. Na wydziale działała organizacja ZMS, ale była ona, powiedziałbym, wywrotowa, bo do niej należeli wszyscy czołowi dysydenci. Zrobili z ZMS - u klub dyskusyjny. Zaczęli mnie przekonywać, żebym się do nich zapisał, pod ich namową złożyłem deklarację, żeby mnie przyjęto i dostałem po miesiącu czy dwóch odpowiedź, że zarząd nie wyraża zgody na przyjęcie mnie, bo są zastrzeżenia. Nigdy nie byłem członkiem żadnej partii, mimo iź w różnych okresach mojego życia były różne naciski, szczególnie w latach 70.
R.M. Jak to się stało, że po karierze bardzo „europejskiej” trafił Pan do Japonii?
M.R. Tak, to rzeczywiście było zaskakujące, ale odbyło się w sposób szalenie prozaiczny. Któregoś dnia zostałem wezwany do ministra i minister powiedział, że planuje wysłanie mnie do Tokio na ambasadora. Takiej propozycji się nie odmawia, aczkolwiek byłem niesłychanie zaskoczony. Minister argumentował, że zależy nam bardzo na tym, aby wymiar gospodarczy w stosunkach polsko – japońskich nabrał większego znaczenia i moja nominacja jest pewnym sygnałem dla władz japońskich: Polacy przysyłają ekonomistę, a nie na przykład muzykologa. Co nie znaczy, że sprawy kontaktów kulturalnych mnie nie interesują, albo nie leżą mi na sercu. To jest ogromny dorobek, który nalezy podtrzymywać i dalej rozwijać. Chodzi jednak o to, żeby tu był ktoś, kto jest bardziej wyczulony na problematykę stosunków gospodarczych.
R.M. Rozumiem, że priorytetem w Pana działalności będą sprawy gospodarcze, prawda?
M.R. Tak, one są najtrudniejsze. Problematyka wymiany naukowej czy kulturalnej rozwija sie dość dobrze, natomiast w gospodarce jest mnóstwo do zrobienia. Na przykład polska wymiana handlowa z Japonią jest śmiesznie niska. Oczywiście można tłumaczyć, że Japonia jest daleko, że jest trudnym rynkiem, trudnym krajem – taka jest opinia wśród polskich przedsiębiorców. Zależy nam ogromnie na inwestycjach japońskich w Polsce, bo to są nowe miejsca pracy, nowe technologie, najnowsza technika, organizacja pracy, od Japończyków można się wiele nauczyć. Dotychczasowe inwestycje są znaczące, ale powinny i mogą być dużo większe, zresztą zapowiadany jest ich wzrost. Prezes Toyoty, z którym niedawno rozmawiałem ,deklaruje, że firma poważnie rozważa zwiększenie swych inwestycji w Polsce. Mamy trzy dobre fabryki Toyoty, jedna juz działa, dwie nastepne są uruchamiane. To są fakty, które nawet w Japonii robią wrażenie: macie Toyotę, to jest dobrze, inni pójdą za Toyotą.
E.O. A jak się przedstawia sytuacja polityczna i kontakty polsko – japońskie?
M.R. Znakomicie. Stosunki polsko – japońskie nigdy nie były tak dobre jak obecnie, po zeszłorocznej wizycie pary cesarskiej, która naprawdę miała w Polsce szczególny wymiar i tym zaskoczyła organizatorów z obu stron. Ostatnio miałem okazję rozmawiać z parą cesarską, wspominali polskie nazwy, pamiętali je, cesarzowa nawet razem z moją zoną nuciła polską piosenkę. Myślę, że byli pod wrażeniem ciepła z jakim ich przyjęto w Polsce. W sierpniu była świetna wizyta premiera Koizumiego, mamy bardzo dobrą deklarację podpisaną przez dwóch premierów, jej celem jest ustanowienie między Polska i Japonią czegoś, co w polityce nazywamy partnerstwem strategicznym. To jest naprawdę ważne. Rysują się znakomite perspektywy. Jesteśmy potrzebni Japonii na arenie międzynarodowej, żeby wspierać ich w różnych ambicjach politycznych, chociażby w sprawie stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Japończykom bardzo zależy też na naszym poparciu w dialogu dotyczącym Półwyspu Koreańskiego, gdzie deklarujemy poparcie i mamy mozliwości współpracy. Z kolei nam Japończycy też są naprawdę bardzo potrzebni, bo to jest kraj, który ma duzą siłę oddziaływania w świecie, zdanie Japonii wszędzie się liczy. Obie strony mają interesy, które się w pewnym momencie spotykają i obie strony są bardzo zainteresowane zwiększeniem dialogu. Na wiosnę prawdopodobnie polski premier złoży wizytę w Japonii. To będzie kolejne, poważne wydarzenie. Spotkania polityków na najwyższym szczeblu są krótkie, ale bardzo pomagają w rozwijaniu kontaktów.
E.O. Co się zmieni w stosunkach polsko – japońskich po wejściu Polski do UE?
M.R. One uzyskają nową dynamikę. W Japonii jest pewna obawa przed Unią, jako strukturą „zamykającą się”, ale jednocześnie rozwija się intensywny dialog. Jeśli chodzi o Polskę to jest element, który szczególnie Japonię interesuje. Polska będzie silnym i dość wpływowym, jeśli chodzi o liczbę głosów, członkiem Unii.. Polska jest też postrzegana w Japonii jako kraj dość samodzielny w polityce, to znaczy kraj, który nie idzie ślepo torem wyznaczonym przez Brukselę, tylko ma swoje zdanie. Japończycy to widzą i liczą, że w jakimś stopniu możemy być rzecznikiem interesów japońskich w kontaktach Japonii z UE. Istnieje oczywiście lojalność unijna, którą Polska musi zachować.
E.O. Jakie jest Pana zdanie na temat obecności polskich żołnierzy w Iraku?
M.R. Trudne pytanie, ale trzeba przede wszystkim zauważyć, że polski udział w fazie inwazji był zupełnie symboliczny. Teraz, w fazie działalności pokojowej, Polska weszła z poważną liczbą 2500 osób. Polacy wykonują głównie zadania niemilitarne i są w Iraku po to, by opanować trudną sytuację, a nie strzelać do Irakijczyków. Często Japończycy zadają mi pytanie: Skąd u was ta gotowość do aliansów z Ameryką? Polska zawsze miała dość szczególne stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Łączy nas długa tradycja i wzajemne zaufanie. Te więzy tłumaczą dlaczego jesteśy gorliwym, a nawet jak niektórzy mówią „nadgorliwym” aliantem Stanów Zjednoczonych. Amerykanie nam bardzo pomogli w okresie, kiedy przechodziliśmy transformację Polski, w sensie wsparcia na arenie międzynarodowej i w sensie finansowym. Polska wsparła więc Stany Zjednoczone z całą świadomością i konsekwencją, równiez dlatego,żę jestesmy pzrekonani iż walka ze światowym terroryzmem jest powinnością wszystkich i lezy w interesie bezpieczeństwa Polski. A konsekwencje są takie, że w części świata przyniosło nam to uznanie, a przez część jesteśmy krytykowani i powstały pewne napięcia w ramach Unii. Polska jest samodzielna w decyzjach i przez to jest atrakcyjniesza, bo jest to kraj z którym warto rozmawiać. Staliśmy się nagle krajem liczącym się. Hiszpania i Włochy także prowadzą niezależną politykę w ramach Unii, Hiszpanie są również silnym sojusznikem Stanów Zjednoczonych w tym konflikcie i nikt do Hiszpanii jakoś pretensji nie ma
E.O. Czy przewidywana jest obecność polskich mediów w Japonii? Nie ma tu nawet stałego korespondenta z Polski.
M.R. Mnie też zaskoczyło to, że nie mamy w Japonii żadnych stałych przedstawicieli mediów. Będziemy działać, żeby tu ktoś na stałe się pojawił, ważna jest w ogóle sprawa naszej szerszej obecności w Japonii, obecnie nie mamy bowiem właściwie żadnego przedstawicielstwa zajmującego się promocją Polski.
E.O. Zupełnie jakby Japonia nie interesowała Polaków...
M.R. Japonia Polaków interesuje, tylko na wszelkie moje sugestie, że coś tu trzeba by otworzyć, jakieś przedstawicielstwo pozadyplomatyczne, słyszę odpowiedź: Oczywiście, tak, to jest potrzebne, tylko potwornie drogie, bo Japonia jest najdroższym krajem na świecie i przysłanie tu człowieka kosztuje tyle, co wysłanie pięciu do innego kraju. Mam nadzieję, że uda się znależć pieniądze na to, żebyśmy tu bardziej zaistnieli, przede wszystkim chodzi mi o przedstawicielstwa promujące polską gospodarkę i turystykę do Polski. Prawdopodobnie od stycznia otworzymy polskie biuro turystyczne przy japońskiej organizacji Kinki.
R. M. Od początku swego pobytu w Japonii nawiązał Pan przyjazne kontakty z Polonią.
M. R. To jest jedno z podstawowych zadań ambasadora. Chciałbym dotrzeć do mozliwie wielu środowisk polonijnych. Niedawno byłem na Kiusiu i spotkałem tam polskich księży.
E.O. Czy mógłby Pan coś powiedzieć o swojej rodzinie?
M.R. Rodzinę mam absolutnie wspaniałą. Jestem tu z małżonką. Żona pracowała przez 35 lat w radiu i telewizji. Mam dwie dorosłe córki, każda ma już swoją rodzinę i każda ma po jednym synu. To ciekawe jak w biologii wszystko się wyrównuje, ja mam dwie córki, one mają dwóch synów. Jedna córka mieszka w Polsce, pracuje w Radiu Zet, jest dyrektorem do spraw promocji, druga jest we Francji, efekt naszego pobytu w Strasbugu, wyszła tam za mąż za Francuza i ma maleńkie, pięciomiesięczne dziecko. Umówiliśmy się na zjazd rodzinny w marcu w Tokio i jak wszyscy przyjadą będzie bardzo wesoło. A dla nas jest to ciekawe doświadczenie - być po raz pierwszy bez dzieci.
E.O. Podobno przyjechał pan z psem?
M.R. Z psem to taka brawurowa sprawa. Wszyscy się w głowę pukali, że jadę do Japonii z psem i to takim wielkim, bo to jest strasznie kłopotliwe i kosztowne. Pies przechodził tu dwutygodniową kwarantannę, ale już doszedł do siebie. Zniósł to wszystko dzielnie.
E.O. Jakie jest Pana hobby, czym się Pan szczególnie interesuje?
M.R. Nie mam jakiegoś szczególnego hobby jak np. zbieranie znaczków, ale w wolnych.chwilach jeżdżę w zimie na narty, a w lecie na żagle. To są moje dwie pasje. W lecie zwykle dwa tygodnie spędzam na Mazurach, a na nartach podczas pobytu we Francji jeździłem w każdy weekend. W Japonii jest gdzie jeździć i wiele sobie po tym obiecuję. Całe życie grałem też w tenisa, ale tu chyba trzeba mieć cztery godziny czasu, żeby dojechać na miejsce, zagrać i wrócić, więc nie bardzo widzę, kiedy mam grać w tenisa. A poza tym lubię dobre książki, głównie typu pamiętnikarsko-historycznego.
R.M. Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, chciałabym poprosić Pana o jakieś wspomnienie świąteczne.
M.R. Najbardziej pamiętne święta to będą te najbliższe, ponieważ będą to pierwsze święta w moim życiu bez całej rodziny. Oczywiście spędzę je z żoną, ale bez córek, zięciów, wnuków, różnych cioć, wujów i tak dalej. Mój dom był dość tradycyjny, matka urządzała u nas Wigilię i zwykle było około dwudziestu osób, bliższych i dalszych czlonków rodziny, nawet przyjaciół, ktorzy nie mieli gdzie spędzić Wigilii. Boże Narodzenie zawsze było u nas w domu bardzo celebrowane. Kiedy byłem za granicą, to było to na tyle blisko Polski, że albo wracaliśmy na Święta, albo umawialiśmy się i wszyscy zjeżdżali do nas. Boże Narodzenie to naprawdę wspaniałe, ciepłe, miłe rodzinne święta. Najlepiej, oczywiście, spędzać je w Polsce.
E.O. i R.M. Dziękujemy serdecznie za wywiad i życzymy wielu sukcesów w pracy.