gazeta.jp Polonia Japonica

Polonijny portal internetowy funkcjonujący w polsko-japońskiej przestrzeni międzykulturowej, prowadzony przez grupę Polek mieszkających, pracujących i działających w Japonii.

 

Galeria

A+ A A-

Ciężka droga emancypacji Wyróżniony

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

W pierwszych dniach września z chłodnej Polski wracam do upalnej Japonii. Temperatura powietrza w Tokio przekracza 31 stopni i do miasta zbliża się tajfun. Wychodzę z budynku na Naricie i zaraz wilgotny, duszny upał ściska za gardło, a ubranie przykleja się do spoconego ciała. Po kilku minutach oczekiwania z ulgą wsiadam do klimatyzowanego autobusu. Dwaj bagażowi wstawiają moją walizkę do bagażnika, wkrótce okazuje się, że autobusem kieruje kobieta - niewysoka, szczupła, wygląda na jakieś 30 lat (więc pewnie w rzeczywistości ma o dziesięć więcej...). Kiedy docieramy na miejsce pani kierowca wysiada z autobusu, otwiera bagażnik i energicznie wystawia z niego kilka walizek - wszystkie wyglądają podobnie do mojej, a moja waży 21 kilogramów. Oprócz mnie wysiedli starsi pasażerowie, niby trochę pomagają w wyjmowaniu bagażu, ale niezbyt natrętnie - w Japonii ludzie nie wtrącają się zwykle w zakres kompetencji innych osób, a tu najwyraźniej wystawianie bagażu należy do zadań kierowcy autokaru. Nawet nie zdążyłam kiwnąć palcem, a moja walizka stała już na chodniku. Cóż znaczy drobne 20 kilo dla wyemancypowanej kobiety? Pestka!

Podobny widok widzę w Japonii nie po raz pierwszy. Jeśli jakaś praca związana jest z noszeniem ciężkich rzeczy, a wykonuje ją kobieta, to nosi ciężary i koniec. Kilkakrotnie widziałam kobiety pracujące w roli posłańców firm kurierskich (w Japonii za ich pośrednictwem często przesyła się rozmaite ciężkie i niewygodne paczki) lub dźwigające walizy w hotelach (czy były zatrudnione w roli „boyów” hotelowych?). Kobieta - kierowca autobusu też nie jest ewenementem. Ostatnio widuję je coraz częściej. Kilka kobiet kieruje autobusami w mojej okolicy (miasto Urayasu, prefektura Chiba), a raz natknęłam się na taksówkarkę i przy okazji dowiedziałam się, że w jej firmie za kółkiem pracuje 6 kobiet.

Piszę o tym nie tylko ze względu na dźwiganie ciężarów (choć z ciężarami trudno się pogodzić) ale po to, żeby podkreślić, że wiele Japonek pracuje poza domem, niejednokrotnie wykonując dość ciężkie prace fizyczne. Ten fakt uświadomiłam sobie ze szczególną ostrością kilka lat temu, po powrocie do Japonii z dwuletniego pobytu w kraju muzułmańskim. Tam mało kobiet pracuje zawodowo, a nieraz nawet ich swoboda w wychodzeniu z domu bywa ograniczona. Zakupy, także spożywcze, robią głównie mężczyźni, oni sprzątają w hotelach i są ekspedientami, nawet w sklepach z damską bielizną. W Japonii sytuacja jest diametralnie inna - kobiet nie trzyma się pod kluczem, ani nie całuje się ich po rączkach, za to są mile widziane w roli siły roboczej i to nie tylko w domowych pieleszach. Niestety, zwykle mają małe możliwości awansu. Owszem, są w Japonii kobiety na ministerialnych i innych wysokich stołkach, ale z tymi w codziennym życiu spotykam się rzadko. W ciągu 20 lat mieszkania w tym kraju rzadko miałam również do czynienia z lekarkami lub nauczycielkami. Mimo znacznych postępów emancypacji i dużej liczby kobiet zdolnych, wykształconych i energicznych, nadal nagminne są sytuacje, gdy kobiety wykonują szereg podrzędnych prac, a zwierzchnikiem jest mężczyzna. Ileż przykładów takiej sytuacji spotykamy na co dzień! - wystarczy pójść do banku, sklepu, szkoły lub przyjrzeć się sposobowi prowadzenia programów telewizyjnych.

Stary polski slogan o kobiecie pracującej, która żadnej pracy się nie boi, wydaje się wcale dobrze pasować do sytuacji wielu kobiet japońskich. „Kobieta pracująca” z serialu „Czterdziestolatek” ma swój odpowiednik w Japonii - jest to păto no obasan, (ciotka part-tajmerka) społeczny stereotyp dobrze znany mieszkańcom tego kraju. Ma od 40 do 60 lat, dorabia do mężowskiej pensji, pracuje w systemie part time i zarabia mało (z wyboru, żeby nie przekroczyć limitu, do którego może być żoną na utrzymaniu męża i nie musi płacić własnych ubezpieczeń i podatków). Bywa wygadana a nawet pyskata, ale raczej nie dąży do awansu, bo też i nie taka jej rola i wola.

Jednak czasy się zmieniają i pojawiają się nowe typy kobiet pracujących. Wiosną tego roku telewizyjna J-drama, jak zwykle trzymająca rękę na pulsie zmian społecznych i emocji narodu, zaprezentowała widzom serial pod tytułem Haken no hinkaku, zrealizowany przez telewizję NTV. W tytule serialu widnieją dwa bardzo aktualne i modne wyrazy i warto im się przez chwilę przyjrzeć.

Haken oznacza delegowanie pracownika do pracy czasowej przez odpowiednią agencję, w Polsce ta forma jest również modna i nazywa się leasing pracowniczy. Japoński wyraz haken w codziennym użyciu oznacza także osobę, która jest delegowana do pracy.

Hinkaku natomiast znaczy:godność, duma, elegancja. Określenie to zrobiło karierę kiedy bestsellerem stała się wydana w 2005 roku książka autorstwa Masahiko Fujiwary Kokka no hinkaku (Godność państwa). Jej treść to odgrzewany w szowinistycznym sosie Nihonjin-ron, czyli teoria o wyjątkowości narodu i kultury japońskiej. Szybko pojawiły się opracowania zajmujące się tematem godności kobiety i mężczyzny ( każdej płci z osobna).

Tytuł Haken no hinkaku można więc przetłumaczyć jako „Godność pracownika czasowego”, po polsku fatalnie to brzmi, ale o lepsze tłumaczenie trzeba się będzie postarać dopiero jeśli ktoś w kraju pokusi się o pokazanie Polakom tego serialu.

Główna bohaterka Haruko Ōmae po utracie stałej pracy w banku staje się mistrzynią w dziedzinie prac czasowych - pracuje wydajnie, szybko i dobrze. Jest istną alfą i omegą, ma uprawnienia w kilkunastu dziedzinach i potrafi na przykład pilotować helikopter lub odebrać poród, nie mówiąc już o zwykłej pracy biurowej. Kiedyś była uczuciową i niepozorną panienką jak wszystkie inne, ale niepowodzenia w pracy uczyniły z niej dragona w spódnicy.

Niezależnie od przesady fabularnej i nieodzownej dawki sentymentalizmu serial zasługuje na uwagę ponieważ wyłowił aktualny temat i pokazał nowy typ bohaterki. Jest ona damskim odpowiednikiem tak zwanego shigoto no oni (demon pracy, szatański pracoholik). Co ciekawsze, „pracująca wiedźma” jest lepsza w pracy od swych męskich przełożonych! Czy w takim razie aspiruje do kariery zawodowej lub poluje na pełny etat? - nie, ale za to ceni sobie niezależność - nigdy nie wykonuje pracy w godzinach nadliczbowych i nie przedłuża kontraktu powyżej 3 miesięcy. Żyje ze swej pracy, znika kiedy sama zechce, a jej pasją jest taniec flamenco.

Seriał pokazał również w dowcipny i czasem dość ostry sposób trudne zależności między lepszymi (stałymi), a gorszymi (czasowymi) pracownikami firmy. Główna bohaterka zawsze wychodziła ze starć obronną ręką, a to dzięki swej niezwykłej fachowości w pracy.

Podobno twórców scenariusza zainspirowały dane ogłoszone ostatnio przez japońskie Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej. Według nich od połowy lat 90. gwałtowanie wzrosła liczba osób zatrudnionych w systemie part time (najczęściej oznacza to pracę w wymiarze poniżej 35 godzin tygodniowo) i nie będących tzw. seishain czyli pracownikami stałymi, pełnoetatowymi. W 2006 roku pracowników czasowych było w Japonii grubo ponad 16 milionów i stanowili 1/3 ogółu zatrudnionych, (około 70% wśród nich to kobiety.). Notabene tendencją ostatnich lat jest sytuacja, gdy pracownik czasowy wykonuje taką samą pracę jak pracownik etatowy, tylko oczywiście za mniejsze, przeciętnie o 30-40%, wynagrodzenie. Przybywa też mężczyzn wśród tej grupy pracowników. W raportach i komentarzach mówi się, że sytuacja taka sprzyja pogłębianiu się różnic społecznych. Kakusa shakai - czyli społeczeństwo nierównych szans to określenie mocno ostatnio nagłośnione. Niestety, kobiety rzadziej niż mężczyźni mają szansę przynależności do grup uprzywilejowanych. Co w takim razie powinny robić? Pracować 3 razy lepiej niż inni i z godnością, wysoko nosić głowę - zdaje się mówić bohaterka serialu Haken no hinkaku.

Emancypacja kobiet to jedna stona medalu, ale jest też i druga strona..Dla osłody kilka słów o „wyemancypowanych” mężczyznach. Od kilku lat w kasach supermarketów w mym rodzinnym Urayasu pracują nie tylko kobiety, ale i mężczyźni. Kasjerzy najpierw pojawili się w Daiei, potem w pobliskim Ito Yokado. Jeśli mam taką możliwość to zwykle wybieram kasę z kasjerem, nie z kasjerką.. Dlaczego to robię? Bo lubię jak obsluguje mnie płeć przeciwna! Szczególnie kasjerzy z Daiei słodko wyglądają w granatowych fartuchach i chusteczkach na głowie. Kawaii! Niektórzy wiążą je po piracku, ale inni noszą swe chusteczki zawiązane luźno do tyłu. Jak ich widzę to od razu humor mi się poprawia i myślę sobie:

Ciężko jest, to prawda, ale jednak emancypacja w toku.
Zaloguj się, by skomentować
© 2013 www.polonia-jp.jp

Logowanie lub Rejestracja

Zaloguj się