Przeczytałam ostatnio w biografii Julii Childs, królowej książek kucharskich oraz matki amerykańskiej telewizji kulinarnej 1 o żydowskiej tradycji, która nakazuje, aby w przypadku, gdy orszak ślubny spotka się na skrzyżowaniu dróg z konduktem pogrzebowym, ten drugi ustąpił pierwszeństwa temu pierwszemu. Autorka wspomina o tym w kontekście niewyczerpanej energii i młodzieńczego optymizmu Julii, która do późnego wieku rzucała się z pasją w wir nowych przedsięwzięć. Zastanawiam się, czy ten zwyczaj jest wyrazem umiłowania życia i wiary w jego zwycięstwo nad śmiercią, czy też po prostu przesądem, bo jeżeli kondukt pogrzebowy przejdzie przed orszakiem ślubnym, to przyniesie pecha nowo poślubionym. We współczesnym Tokio, poza państwowym pogrzebem cesarza, nie praktykuje się czegoś takiego jak kondukt pogrzebowy, współczesne orszaki weselne też raczej nie paradują po skrzyżowaniach. Ciekawe, kto by miał pierwszeństwo w innych czasach i kulturach – jeżeli ktoś z kolegów-kulturoznawców wie, niech mnie oświeci. W każdym razie, oddawszy cześć umarłym jak przystało na listopad, postanowiłam zmienić nastrój na bardziej optymistyczny, i napisać parę słów o ślubach i weselach. Miałam okazję uczestniczyć w tym roku w dwóch imprezach ślubnych, jednej polskiej, drugiej japońskiej. Piszę: „imprezach”, bo ta pierwsza była hucznym weselem, a ta druga – mniej formalnymi „poprawinami” dla przyjaciół po uroczystym przyjęciu dla rodziny. To typowa praktyka w Japonii, że urządza się dwie imprezy – jedną formalną dla wujów i ciotek oraz drugą, ehem, młodzieżową… Kiedy podsumowałam średnią wieku polskich i japońskich państwa młodych, wyszło mi dobrze po trzydziestce - znak czasów. Polski ślub był podobno efektem dyskretnego swatania przez życzliwą krewną,…