“Co jest dziś? Znowu akumulator rozładowany?” ― pytał pan z naprawy samochodów. Był po czterdziestce, zawsze pachniał olejem i benzyną. „Nie, nie, dziś coś jest nie w porządku z silnikiem. Od rana buczy groźnie” ― odpowiedziałam. Przecież gdyby akumulator był rozładowany, nie mogłabym tu przyjechać, aż na Ursynów. Stanęliśmy przed garażem, przy kałużach. Pan mechanik otworzył bagażnik i spojrzał do środka. Grymasił, mruczał coś i wreszcie wziął w rękę narzędzie. Tymczasem ja rozglądałam się dookoła ― liczne nowe bloki w monotonnym kolorze, szara ziemia bez zieleni. Wreszcie mechanik powiedział: „Na razie tyle wystarczy” ― to znaczy, że wkrótce znow mam tu przyjechać. ”Nie rozumiem, po co pani jeździ taką szmatą? Niech pani kupi auto waszej produkcji, Mazda, Toyota, czy Nissan... wszystko jedno jakie. A to wyrzucić!” „Albo może pani go wywieźć do Japonii i sprzedać muzeum techniki...” ― młody asystent dodał ze śmiechem. „Japończycy są bogaci, mają znakomite auta, tu w Polsce też jeżdżą pięknymi samochodami, a pani jak? Męczy się pani z taką staruszką, co?” To prawda, kiedy kupiłam tego małego fiata, miał już swoje lata, czyli sporo przejechanych kilometrów. 6000? Czy 7000? Obdarował mnie kupą kłopotów, a jednak ulatwił mi życie, kiedy miejska komunikacja publiczna byla zupelnie niesolidna. Nie raz tłumaczyłam panu mechanikowi, że nie jestem bogata, bo jestem na studiach, że w Japonii też są ludzie niebogaci, niepracowici, nieodpowiedzialni... Nawet chętnie rozmawiał ze mną, może dlatego, że kobieta z Azji mieszkająca w Polsce była jeszcze wtedy rzadkością. Przy robocie opowiadałam mu krótko o Japonii, o obyczajach, o…